19 maj 2016

XIV. Kłopotów ciąg dalszy

"Nigdy niczego nie żałuj. Nigdy nie dyskutuj o stratach(...)."
~ Ernest Hemingway, "Za rzekę, w cień drzew"


Rozdział dedykowany wszystkim wytrwałym czytelnikom. Dziękuję, że jesteście.

`Obiecałeś mi to dziesięć tysięcy łez temu.



Robert odwrócił się na pięcie w tempie ekspresowym, napotykając baczne spojrzenie Albusa Dumbledore’a zza jego okularów–połówek. McGregor poczuł, jak serce ściska mu się jeszcze mocniej, o ile w ogóle było to możliwe, i podskakuje do gardła. W geście rozpaczy gotów był ścisnąć się za gardziel, aby jeden z głównych organów nie dał nogi z jego ciała. Dyrektor uśmiechnął się.
– Dzień dobry, Robercie.
– Dzień dobry, panie dyrektorze.
– Jak się masz? Odpocząłeś trochę od szkoły?
– Prawdę mówiąc, wolałbym nie opuszczać jej w obliczu takich okoliczności.
Dumbledore pokiwał głową i podszedł do McGregora, leciutko klepiąc go po ramieniu.
– Współczuję ci straty. Moje kondolencje.
– Dziękuję – odparł chłopak, prostując się. Albus rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku Tiary Przydziału, a potem Ślizgona, ale nie odezwał się ani słowem. Wskazał chłopakowi wolne miejsce i sam zajął swoje.
– Dostałem sowę od twojej babci. Poinformowała mnie, że twoja sowa przyniesie list do mnie, aby nikt inny go nie otrzymał. Wszystko trafiło bezpiecznie do mnie.
– Dziękuję, dyrektorze.
– Powiedz. Twój ojciec dalej… – Dumbledore urwał, szukając chyba odpowiedniego słowa. Robert nie dał mu dokończyć. Chociaż dalej targały nim emocje, parsknął śmiechem.
– Zachowuje się jak dupek? Tak.
– Och, nie to miałem na myśli, ale cieszę się, że nie kazałeś mi dalej szukać odpowiedniego określenia – odparł dyrektor, uśmiechając się do młodzieńca w przyjacielski sposób. – Wiem, że to przykre doświadczenie. Mierzyć się z czymś, co kochamy.
– Ja już nie darzę ojca miłością. Przegrał u mnie wszystko.
– Rozumiem – odparł dyrektor, odsuwając się nieco od biurka. Otworzył szufladę i wyciągnął z niej list, który wręczył Robertowi. – Czy twój ojciec domyśla się tego, że utrzymujesz z matką kontakt?
– Mam nadzieję, że nie. – Robert zacisnął usta i po chwili spojrzał w bok. Miał wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że miał spytać dziadka o dziwnych ludzi, których ojciec spraszał do domu. Zaklął siarczyście w duchu, zaciskając powieki.
– Robercie? Czy coś cię niepokoi? – spytał Albus, poprawiając się na swoim miejscu.
– Tak wiele się ostatnio dzieje… Nie wiem, jak mam to wszystko ułożyć sobie w głowie. Mam tyle pytań…
– Wiesz, że jeśli coś będzie cię niepokoić, służę pomocą? Jestem twoim dyrektorem, a na terenie Hogwartu jestem chyba, poza opiekunem domu oczywiście, osobą, która postara ci się pomóc.
McGregor przytaknął lekko głową, milcząc długą chwilę. Ściskał w dłoni list od matki, wędrując myślami od niej, do dziadka, ojca i Tiary Przydziału. Wykluczył Gabrielle, bo przecież nie zamierzał zwierzać się Dumbledore’owi ze swoich problemów sercowych.
– Nie wiem nawet od czego mam zacząć…
– Najlepiej od tego, co najbardziej cię niepokoi.
Robert odetchnął w sposób niebywale głośny. Zerknął na list.
– Moja babcia wspomniała o tym, że ojciec dziwnie się zachowuje. Nie zdążyłem zapytać o to dziadka, bo zapomniałem.
– To znaczy? – Dumbledore pochylił się lekko do przodu.
– Mówiła o jakichś dziwnych ludziach, których ojciec zapraszał do domu. I o tym, że dziadek ich tam nie chciał… Nie wiem, może to kupcy? – Robert spojrzał na dyrektora, ale jego lico nie wprawiło młodzieńca w stan ukojenia. Twarz Dumbledore’a nabrała nieco jaśniejszych barw, a jego oczy niespokojnie migotały. – Panie dyrektorze?
– Czy widziałeś tych ludzi? – spytał głębokim, dość niepewnym głosem.
– Niestety, nie. Dlaczego pan pyta?
Dyrektor podniósł się z miejsca, nie udzielając Robertowi zbyt rychłej odpowiedzi. Krążył on po gabinecie jak sęp, dumając i marszcząc brwi. Po chwili spojrzał na McGregora i podszedł do niego, łapiąc za ramię.
– Nie zwykłem jakoś specjalnie użyczać uczniom nadzwyczajnych środków pomocy, młodzieńcze. Jest jednak coś, o czym wiedzą zaledwie dwie osoby z grona uczniów, bo same z tego korzystają. Dlatego posłuchaj mnie uważnie, Robercie – wymamrotał, lekko unosząc brwi. – Gdybyś kiedykolwiek potrzebował pomocy z ułożeniem tego w całość, gdybyś widział tych ludzi i zauważyłbyś w nich coś dziwnego, zgłoś się do mnie. W każdej chwili.
Robert czuł, jak zapiera mu dech w piersi. Ton Dumbledore’a nie brzmiał w cale uspokajająco, a wręcz przeciwnie. Na dodatek jego wzrok… Dyrektor prześwietlał chłopaka na wylot, zapisując w pamięci choćby najdrobniejszy szczegół z mimiki twarzy McGregora. Chłopak pokiwał w końcu głową, starając się zachować spokój. Przecież to, że Albus Dumbledore sam sieje panikę w cale nie znaczy, że coś jest nie tak. Prawda?
– Dobrze, panie dyrektorze – odparł cicho, bezgłośnie przełykając nagromadzoną ze stresu ślinę. Robert nie chciał na razie dociekać do tego, co miał na myśli Dumbledore, ale obiecał sobie, że jeszcze do tego wróci. Ze zniecierpliwieniem potarł palcami o list od matki.
– No. A teraz, mój drogi chłopcze, ciekaw jestem, czy jest jeszcze coś, o czym chciałbyś ze mną pomówić? – Dyrektor powrócił na swoje miejsce, wygodnie opierając plecy o zdobiony tył krzesła. Ślizgon nie tyle od niechcenia, co z dziwnym skurczem w żołądku spojrzał na Tiarę Przydziału, która teraz, jak na złość, nie zamierzała drgnąć ani o centymetr. Ślizgon zastanawiał się, czy to naprawdę dobry pomysł, aby podejmować się rozmowy tego typu z Dumbledore’em? Przyjrzał się twarzy dyrektora i zaskoczony stwierdził, że Dumbledore znów się uśmiecha. Chwilami nie był w stanie zrozumieć tego człowieka, ale z biegiem czasu uświadamiał sobie, że to nawet lepiej. Łapiąc głęboki oddech poprawił się na krześle i spojrzał na Albusa pełen powagi, ale i niepewności.
– Dyrektorze… Czy Tiara Przydziału popełnia błędy?
– Zależy co przez to rozumiesz.
– Czy podejmuje złe decyzje? Czy zdarzyło jej się już kiedyś przydzielić kogoś nieprawidłowo? – Robert widział już oczyma wyobraźni moment, w którym dyrektor podejmuje decyzję o przeniesieniu go do Gryffindoru. Już widział, niemal czuł smak ekscytacji, gdy przekracza próg pokoju wspólnego Gryfonów i w szatach o szkarłatnym zabawieniu może bez skrępowania patrzeć w zdumioną twarz Gabrielle. I już codziennie obserwować ją od rana do wieczora… Wiedział jednak, że to niemożliwe, dlatego widmo tego prysło szybciej niż bańka mydlana.
– Prawdopodobnie istnieje taka możliwość. Dlaczego pytasz, Robercie? – spytał dyrektor, okręcając koniuszek swojej brody na palcu, w ramach zabawy.
– Ponieważ zanim pan przyszedł, Tiara powiedziała mi coś bardzo dziwnego.
– Co takiego?
– Że nie pasuję już do Slytherinu.
– Och. – Dumbledore jakoś niespecjalnie wyglądał na poruszonego tymi wieściami. Spojrzał on na Roberta z szelmowskim uśmiechem i odetchnął. – W takim układzie, gdzie przydzieliłaby cię teraz?
– Mówiła, że do Gryffindoru. Ale… – McGregor urwał, aby pozwolić sobie przemyśleć to, co chciał powiedzieć. – Zrozumiałem, że to moja wina, że takiego wyboru dokonała.
– Byłeś hatstallem, Robercie. Tiara ponad siedem minut zastanawiała się, dokąd cię przydzielić. Niby jakim cudem miałbyś być temu winny?
– Bo myślałem o ojcu i matce, profesorze. Nie chciałem sprawić im zawodu.
Dumbledore w milczeniu przyglądał się Robertowi, ale przyjazny wyraz jego twarzy nie zniknął ani na sekundę. Trwał on w krótkim zastanowieniu, dopóki McGregor nie poprawił się na miejscu.
– Uważasz, że to coś dało?
– Z perspektywy czasu uważam, że żadna decyzja nie byłaby tą sprzyjającą sytuacji w moim domu – odparł sucho chłopak, marszcząc czoło. – Problem polega na tym, że to bez znaczenia, dyrektorze. Gdybym trafił do Gryffindoru albo innego domu, mógłbym rozwścieczyć ojca jeszcze bardziej, ale teraz jestem sam. Jest mi źle w Slytherinie. I nie mówię tego przez wzgląd na sytuację, ale tam nie mam przyjaciół…
– A masz jakichkolwiek przyjaciół, Robercie? – spytał dyrektor, na co chłopak zamarł w zamyśleniu. Przebierał on w twarzach i zastanawiał się, czy nazwałby taką osobę przyjacielem.
– Raczej nie.
– A z kim czujesz się dobrze?
– Czy ja wiem? Zawsze czuję się bardziej komfortowo w towarzystwie Arterton i Hughes, ale nie mamy zbyt wiele okazji, aby porozmawiać.
– Czy to rumieniec?
– Słucham? – Robert wytrzeszczył oczy. Serce aż mu się zatrzymało, ale choćby nie wiadomo jak bardzo chciał tego uniknąć, jego twarz zaczęła robić się purpurowa.
– Czy to rumieniec? – powtórzył dyrektor. – Gdy wspomniałeś o pannie Hughes…
– Nie, nie. Zdaje się panu.
– Och, już myślałem. – Dumbledore zachichotał w duchu. Nie dał sobie wmówić, że mu się przywidziało. To był rumieniec, by nie nazwać go dosadniej, a potocznie „burakiem”. Wolał jednak nie przeciągać struny, nawet jako dyrektor. Postanowił nieco zboczyć z tego drażliwego tematu. – Czułbyś się lepiej w Gryffindorze?
– Nie wiem, panie dyrektorze. Myślę, że teraz niczego już nie wiem.
Dumbledore westchnął i wstał po chwili, zmierzając pomalutku do młodzieńca.
– Wiesz, Robercie. W Hogwarcie, zwłaszcza wśród uczniów, krąży przekonanie, że dom Salazara wychowuje ludzi złych, nieczułych i krnąbrnych. Prawda jednak jest taka, że to bzdury, a takich ludzi znajdziesz w każdym domu, nawet w Hufflepuffie. – Dyrektor zatrzymał się przy młodzieńcu, posyłając mu ciepły uśmiech. Robert poczuł się nieco lepiej. – Znam wielu czarodziejów, którzy wywodzą się ze Slytherinu i zrobili wiele dobrego. Znam również ludzi, którzy pomimo pochodzenia z „dobrego domu” dopuszczali się okrucieństw godnych Voldemorta.
Robert poczuł niemiły ścisk w żołądku. Nie wiedzieć czemu, czuł obrzydzenie i niepokój, słysząc ten przydomek. Albus jednak grał niewzruszonego i równie beznamiętnie ciągnął dalej.
– Tiara Przydziału widziała w tobie ogromny potencjał, ambicję… Stała przed trudnym wyborem, ale pamiętaj, że dom w cale cię nie urządza. Musisz po prostu dobrze wybrać.
– Ale nie rozumiem, dlaczego akurat teraz zmieniła zdanie. Co jest ze mną nie tak? – spytał McGregor, marszcząc czoło. Zaczął się w tym gubić i nie wiedział, co o tej sytuacji myśleć.
– To nie twoja wina, Robercie. Jak dla mnie, Tiara ujrzała w tobie ogromną przemianę. Jesteś rozdarty i myślę, że dowodem na to ma być również jej reakcja – mruknął Dumbledore, przysiadając na skraju swojego biurka. – Na moje oko, świetnie pasujesz do obu domów, więc pamiętaj, że masz w sobie coś z Gryfona. A to się bardzo uśmiecha.
– Czy gdybym chciał zmienić dom, byłaby taka możliwość? I czy miałoby to sens?
– Gdyby była taka możliwość uznałbym, że teraz nie ma to najmniejszego sensu. Ale nie. Nie ma takiej możliwości.
W gabinecie dyrektora zapadła grobowa cisza. McGregor, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że taka zmiana była niemożliwa, poczuł się jak małe dziecko, któremu postawiono przed nosem kawałek ciasta, a potem mu je zabrano. Nie wiedział więc, czy się śmiać, czy płakać? Pokiwał za to głową i uniósł delikatnie brew ku górze, łapiąc solidny oddech.
– Cóż. Tak czy inaczej dowiedziałem się, że jestem w połowie Ślizgonem, a w połowie Gryfonem. Brzmi ciekawie – zażartował. – Zanim wyjdę, bo ma pan z pewnością ciekawsze rzeczy na głowie, jak słuchanie moich płaczów i jęków, chciałbym jeszcze o coś poprosić.
– Oczywiście, Robercie. Zawsze.
– Chciałbym spotkać się z matką. Wiem, że w szkole jest to niemożliwe, ale może przy najbliższej okazji wyjazdu do Hogsemade…?
– Zobaczymy, co da się zrobić, zgoda? A teraz, jeśli pozwolisz, wrócę do pewnych kwestii, które nachodzą mnie od paru dni za pomocą sów. Gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz gdzie przyjść.
– Tak. Dziękuję, profesorze – odparł Robert, podnosząc się zaraz z miejsca. – Do widzenia, profesorze.
– Do zobaczenia, Robercie. – Dumbledore posłał McGregorowi ciepły i szczery uśmiech, odprowadzając go aż do samych drzwi. Potem odetchnął, wygładzając swoją siwą brodę i rozsiadł się wygodnie na krześle, przenosząc wzrok najpierw na stertę listów z Ministerstwa, a potem na swojego feniksa, który już po chwili wylądował na ramieniu właściciela i pieszczotliwie potarł łebkiem o policzek Albusa.
Robert zaś wyszedł z gabinetu dyrektora o dziwo z lżejszym sercem. Niemal pędził do Wielkiej Sali, pod pachą ściskając paczkę z domu, w jednej dłoni kurczowo trzymając list od matki. Pierwsze co zrobił, po wejściu do pomieszczenia, to rozejrzał się dookoła jakby w nadziei, że ujrzy Gabrielle. Zbytnio się jednak nie przejął, gdy nie zobaczył jej w Wielkiej Sali. Było bowiem za wcześnie, a Hughes z pewnością miała jeszcze zajęcia. McGregor opadł na pierwsze wolne miejsce u szczytu stołu Slytherinu, otwierając list i zaczynając go czytać z zapartym tchem.

„Synku.
Bardzo ucieszyłam się na Twój list. Mogłabym wspomnieć o całym tym zamieszaniu, ale to raczej nie ma sensu. Kiedy to czytasz, jest albo lepiej z dziadkiem, albo go nie ma, prawda? Nie mogę uwierzyć, że ta druga opcja mogłaby kiedykolwiek mieć miejsce. Twój dziadek był bardzo dobrym człowiekiem (choć pisząc to, mam nadzieję, że czas przeszły okaże się wyłącznie przejęzyczeniem). Wiele mi pomógł, z resztą, z wielu sytuacji dobrze to pamiętasz. Ale nie chcę pisać o Twoim dziadku, choć to dobry człowiek. Bardzo stęskniłam się za widokiem twojej buzi i głosem. Dużo się zmieniłeś? Śniłeś mi się dziś w nocy, czułam, że do mnie napiszesz.
Ostatnio pisałam ci, że przenoszę się z Londynu. Zamieszkałam nieopodal małej mieścinki Flowery Fields. Słyszałeś o niej? Twój dziadek polecał mi bezpośrednio Flowery Fields, ale nie było tam żadnego wolnego domku, ani pokoju do wynajęcia. Finansowo stanęłam na nogi, więc podziękuj dziadkom za pomoc. Zwrócę im należność już niedługo, bo choć nie chcę zapeszać, tak powiem ci w tajemnicy, że moje próby rozwinięcia projektu zaowocowały. Jeśli będziesz chciał zamieszkać ze mną po ukończeniu szkoły, będę w stanie zapewnić ci godną opiekę, zanim sam nie znajdziesz pracy.
Mówiłeś o tej dziewczynie. Też mi się śniła, ale bardzo niewyraźnie. Kochanie, jestem raczej kiepskim doradcą w sprawach sercowych, ale może zaproś ją na kremowe piwo? (Koniecznie muszę go spróbować.) Wiesz, jeśli nie znacie się za dobrze, ale bardzo ci zależy, spróbuj. Pamiętaj, że nic nie zyskuje tylko ten, który czeka na cud bez własnej inicjatywy. Bardzo chciałabym, abyś poznał dobrą dziewczynę. Lepszą ode mnie. Bo, jeśli mam być z Tobą szczera, czasami myślę, że nie masz prawdziwej rodziny tylko z mojej winy. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd, ani jaki on był, ale codziennie zastanawiam się, jak wyglądałoby nasze życie, gdybym była inna? Wybacz, to brzmi bardzo egoistycznie. Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego w zły sposób.
Bardzo chciałabym poznać Twoją koleżankę. Mam przeogromną nadzieję, że dostanę taką szansę od losu. Co do naszego spotkania, to nie martw się. Gdy będziesz już coś wiedział, koniecznie mnie poinformuj.
Kocham Cię i pamiętaj, że drzemie w Tobie dobro, którego nie ma w sobie tuzin najwspanialszych ludzi tego świata. Jesteś moim szczęściem, Robercie. Pisz jak najczęściej, bo tylko to nam teraz zostało.
Kocham Cię i tęsknię.
Mama.”

Robert pochłaniał zawartość listu z zawrotną szybkością. Charakter pisma matki był lekiem na każdy ból, a czytając jej list niemal słyszał tembr jej głosu. Spokojny, miękki i troskliwy. Uśmiechnął się do tej nędznej kartki papieru tak szczerze, jakby miał przed sobą swoją matkę we własnej osobie. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej, tylko dobył różdżki i jednym jej machnięciem przemienił kopertę, w której znalazł matczyny list, w prosty kawałek papieru, a następnie podwoił go. Trzecie już zaklęcie przeobraziło jedną z kartek w kopertę, a młodzieniec dobył z wewnętrznej części szaty stare, nabijane pióro. W mgnieniu oka wyjaśnił swojej mamie na łamach listu, że dziadek zmarł zeszłego ranka. Opisał jej ostatnie słowa Jonathana McGregora i poprosił, aby nie płakała. W końcu to on był mężczyzną i to on musiał trzymać fason, zachować żelazne nerwy… W liście uwzględnił również, że wszystko co złe, co spotkało ich rodzinę, nie było jej winą, a ojcowską paranoją i brakiem dojrzałości oraz konsekwencji z jego strony. Napomknął coś o zdaniu Dumbledore’a w sprawie ich najbliższego spotkania i paroma słowami wyraził swoje stanowisko względem Gabrielle. Większą część listu przeznaczył na szczerość, dotyczącą uczuć chłopaka do matki. Kończąc list wspomniał, że przesyłana do niej paczka jest od babci.
Robert chciał już zebrać swój zgrabny tyłek z Wielkiej Sali, ale ku swemu zaskoczeniu po raz kolejny mógł wyrazić niemałe uznanie dla swojej sowy, którą nazwał Różą. Ptak o przyjemnym, nieco żółtawym upierzeniu, oznaczonym paroma białymi kropkami na brzuszku, pojawił się z cichym hukiem i zaczepnym smagnięciem właściciela skrzydłami o czubek głowy. W cale nie obraziła się, gdy Robert przepraszającym tonem wyjaśnił jej, że nie może jej niczym poczęstować, bo lunchu jeszcze nie podano, a zamiast tego grzecznie czekała, aż jej pan wręczy jej średnich rozmiarów paczuszkę z listem. Gdy tak się stało, zahukała parę razy i wzbiła się z przesyłką w powietrze, z pomieszczenia wydostając się przez jeden z otworów, tuż przy sklepieniu sali.
Robert patrzył za nią tak długo, aż nie zniknęła w jednym z wylotów. Nie obchodziło go, czy babcia zostawiła w paczce również coś dla niego. Wolał, żeby mama cieszyła się tym przez jakiś czas, niż żeby on nie zrobił z tego użytku. Gdy poczuł doskwierającą mu nudę, zaczął wpatrywać się w drzwi od Wielkiej Sali, odliczając pozostałe pięć minut do końca zajęć z ogromnym napięciem. Planował porozmawiać z Gabrielle jeszcze tego dnia, choćby miało go to kosztować własną godność, czy wstyd. Nie mógł dłużej czekać, nie chciał dłużej czekać! Kiedy myślał o chwili, w której znów uda mu się spojrzeć prosto w jej oczy, niemal przewracał mu się żołądek. Przyłapał się na tym, że uśmiechał się głupkowato w kierunku drzwi, a nogi nerwowo podrygiwały mu w radosnym rytmie. Pomyślał sobie, że dzieje się z nim coś dziwnego. Porównał to do wyjątkowo miłej i przyjemnej choroby, z której nie chciał się leczyć.
Parę razy przez myśl przebiegło mu pytanie, dlaczego reagował na Hughes właśnie w ten sposób? Dla jego męskiego rozsądku, który cenił powody, fascynacja Gabrielle była całkowicie niejasna, nie wynikająca z powódek namacalnych. Nie raz tłumaczył to swoją głupotą, czasem nawet usprawiedliwiał się nietypową urodą Gryfonki. Ale Robert zdawał sobie sprawę z tego, że istnieją powody o wiele trudniejsze do zaakceptowania przez jego pretensjonalny umysł. Hughes była po prostu inna, choć bez zająknięcia mógłby tak powiedzieć o wielu przedstawicielach płci pięknej. Na przykład Gemma. Była niebywale wyrazista przez swoją urodę i charakter, i z ręką na sercu przyznawał, że bałby się zajść jej za skórę. Albo Roxanne, wyniosła i lodowata introwertyczka, która siała dookoła ziarno niepokoju. Co by nie było, zarówno Gemma jak i Roxanne ani trochę nie interesowały młodego McGregora, który w duszy cicho dodawał, że Winter, tak na marginesie, była jedną z najbardziej odpychających go dziewcząt, choć skłamałby, gdyby powiedział, że była brzydka. Po prostu… to nie było to. To nie była Gabrielle. Urocza, dwojaka Gabrielle, która potrafiła zachować się w dosłownie każdej sytuacji. McGregor ze zdumieniem odkrył, że był nią oczarowany pod każdym względem, przez co przez chwilę zaczął nawet analizować, czy Hughes nie miała przypadkiem kiedyś choćby nikłej okazji naszprycować go jakimś eliksirem, lecz szybciej wydało mu się to groteskowe, niż zaczął dogłębniej się nad tym zastanawiać. Po prostu wiedział, że skoro od tylu miesięcy, bardzo długich i ciężkich miesięcy, nie umiał o niej zapomnieć, musiało to coś znaczyć.
Zamyślenie doprowadziło do tego, że nie zauważył wlewającego się do Wielkiej Sali tłumu uczniów, ani wszystkich przysmaków, jakie pojawiły się na stole. Nie tknął ich jednak długą chwilę, starając się wyłapać delikatną buźkę Hughes pomiędzy twarzami innych uczniów. Uległ jednak pokusie i poczęstował się pierwszą lepszą kanapką, gdy przez pierwsze minuty nie zdołał odnaleźć Gryfonki w całym tym tłumie. Leniwym wzrokiem przesunął po innych Ślizgonach, którzy zajęli miejsca nieopodal, natrafiając zaraz na ciemnowłosego młodzieńca, który ulokował się przy jego lewym boku. W szarych oczach chłopaka dostrzegł niebywale niemiłą melancholię.
– Witaj, Robercie.
– Cześć, Regulusie – odparł cicho, acz przyjaźnie McGregor, siląc się na lekki uśmiech. – Jak mija dzień?
– Niezgorsza – mruknął młodzieniec, zaraz wbijając w Roberta poważny wzrok. – Podsłuchałem Lestrange’ów. Przykro mi z powodu śmierci twojego dziadka. Kondolencje.
– Dziękuję. To miło z twojej strony. – McGregor skinął mu delikatnie głową i upił odrobinę soku dyniowego, sunąc wzrokiem po innych uczniach. Niemal zesztywniał, gdy ujrzał przyglądającą mu się Roxanne. Wzdrygnął się i wrócił spojrzeniem na Regulusa, spokojnie jedzącego swój lunch.
– Tak na marginesie, to proponowałbym ci od siebie unikać Winter – wyszeptał młody Black, serwetką ocierając kącik swoich ust. – Zauważyłem, że nie spuszcza cię z oczu…
– No toś mnie pocieszył – mruknął Robert, wzdychając zaraz. – Chyba ze szczęścia wypiszę się ze szkoły.
Regulus parsknął cichym śmiechem, gdy usłyszał słowa Roberta. Spojrzał na niego rozbawiony i pokręcił głową, kusząc się na kolejną kanapkę.
– Nie chciałbym być niemiły, ale jakoś ci się nie dziwię. Choć, trzeba przyznać, ma w sobie to coś.
– O ile ktoś lubi zimne klimaty. – Robert wywrócił oczyma i przeklął się w duchu za tak mało kulturalne zachowanie. – Wolę kobiety, zamiast aktorek i księżniczek.
– Co masz przez to na myśli? – zaciekawił się Black, zerkając na McGregora nieco uważniej niż uprzednio.
– Chodzi o to, że nie cierpię robienia czegoś na pokaz. A, przepraszam uprzejmie, ale Roxanne nie robi nic innego, jak udaje. Nawet, jeśli się mylę, to po prostu nie przepadam za sztywnymi uprzejmościami.
– Czy ty się przede mną otwierasz? – zażartował towarzysz Roberta, na co ten uśmiechnął się w swój oryginalny sposób.
– Jeśli tak to czujesz, Regulusie, to tak musi naprawdę być.
Robert pochwycił wzrok Regulusa z niejaką ulgą. McGregor dobrze wiedział, jakie zapatrywania miała rodzina Blacków i chociaż wystrzegał się takiego myślenia, nie pragnął okazywać Regulusowi nieuprzejmości z tego tytułu. McGregor wychowywał się trochę inaczej niż Black, dlatego bez trudu oceniał ludzi za czyny, nie pochodzenie. Byłby pociągnął konwersację dalej, lecz do stołu doczłapali bracia Lestrange z Rosierem, który zachowywał się jak ich ogon.
– Wrócił nasz książę – zażartował Rudolf, choć Robert doskonale wiedział, że żart Lestrange’a żartowi nie był równy. McGregor zacisnął delikatnie usta i uniósł brew.
– Taa, też się stęskniłem – rzucił nieco opryskliwiej niż zwykle, nawet nie zwracając na Lestrange’a wzroku. – Widzę, że wiadro kwasu weszło całe na śniadanie?
– Tobie chyba żółć podeszła, McGregor.
– Oczywiście, nie inaczej. – Robert wywrócił jedynie oczami i spojrzał znów na drzwi Wielkiej Sali. Czyżby Gabrielle już przyszła, że nie zauważył jej przybycia?
– Znów młodziki się unoszą. Niezwykle bawi mnie, jak te mieszańce podskakują, żeby wybić się z tłumu – wymamrotał Rudolf, zaczynając jeść lunch. – Plączą się pomiędzy tymi swoimi kłamstewkami, myślą, że się wymkną… A niestety, kto za głośno szczeka, ten w końcu dostaje.
– Dokładnie – mruknął Rabastan, zaczynając konsumować kanapkę w mało okrzesany sposób. – No, ale przyjdzie na takich czas, nieprawdaż?
– Właśnie to powiedziałem. Dlatego nie raz tłumaczę ci, żebyś się nie pieklił. Czysta krew powinna to rozumieć, prawda Robercie? – Rudolf spojrzał na McGregora wyczekująco, ale ten spojrzał na niego z politowaniem i obrzydzeniem.
– Uczyń rodzaju ludzkiemu przysługę i skończ te ograniczone wywody. Odechciewa mi się jeść, jak cię słucham – warknął Robert, zaraz wstając z miejsca i rzucił Lestrange’owi lodowate spojrzenie. – Wybrałbym na przyjaciół dziesięciu tych, którzy twoim zdaniem są gorsi, niż z przyjemnością zadawał się z tobą. – Po tych słowach odszedł od stołu, pozostawiając Rudolfa i jego towarzyszy z głupimi minami. Sam zaś, z mocno bijącym sercem, skierował się do stołu Gryffindoru, w duchu modląc się, aby Gabrielle już tam była. Donośne trzaski i śmiechy, dochodzące z przeciwnego końca sali upewniły go, że Hughes na pewno znajdowała się już przy stole, w towarzystwie przyjaciół. Robert zignorował fakt, że większość Gryfonów patrzyła na niego ze zdumieniem, a jego „bracia” ze Slytherinu wszystkiemu przyglądali się bez choćby mrugnięcia okiem. Gdy ujrzał zarys sylwetki Hughes, wszystko dookoła przestało się liczyć.
Cisza dopadła najpierw samych Huncwotów, którzy wpierw wytrzeszczyli na niego oczy, a zaraz przybrali podejrzliwych wyrazów twarzy. Lily zaczęła odruchowo kopać siedzącą naprzeciw niej Gemmę pod stołem, wlepiając w Roberta znaczący wzrok. Arterton odwróciła do niego głowę i po chwili wyszczerzyła ku niemu zęby. Na jej twarzy dalej gościły lekkie znamiona po ostatniej bójce. Jakoś go to nie zdziwiło…
– Roberciku! Jak się masz? Coś cię długo nie widziałam, cukiereczku.
– Cześć, Gemmo. – Chłopak uśmiechnął się do niej delikatnie, zaraz obrzucając spokojnym i przyjaznym spojrzeniem resztę. Na końcu spojrzał na dalej siedzącą tyłem do niego Gabrielle, która uparcie i dość nerwowo wygładzała włosy. – W istocie, musiałem jechać do domu.
– To coś poważnego? – spytała zaraz Gemma, unosząc brwi. Kątem oka zerknęła na przyjaciółkę, a gdy wyłapała to specyficzne spojrzenie McGregora, delikatnie poczęła kopać Gabrielle po kostkach.
– Sprawy rodzinne, poza tym mało przyjemne, żeby o nich mówić.
– Co by nie było, przykro mi – odparła cicho Gemma, chrząkając zaraz. Robert uśmiechnął się i ostrożnie skrzyżował dłonie na torsie.
– Cześć, Gabrielle – mruknął, siłując się w sobie, aby nie uśmiechnąć się zbyt mocno.
Hughes zadarła leciutko wzrok na siedzącego naprzeciw niej Syriusza. Wyglądał tak, jakby ktoś napchał mu do ust kilo kamieni i kazał je namiętnie gryźć, aż do utraty zębów. Jego twarz wyrażała pewne zagubienie, ale i złość. Gabrielle ostrożnie założyła część włosów za lewe ucho i odwróciła się bokiem do Ślizgona, unosząc na niego wzrok. Czuła się niezręcznie, chcąc zachować się naturalnie, a jednocześnie pragnąc ukryć szpecącego jej twarz siniaka, który teraz był koloru fioletowo–siwego.
– Witaj, Robercie – odparła łagodnie, uśmiechając się ku niemu z niewyjaśnionym szczęściem. A tak przynajmniej widziała to Gemma, pretensjonalnie wręcz i bez skrępowania patrząc to na jedno, to na drugie boskie stworzenie, nie wzruszając się siarczystymi kopniakami, wymierzanymi jej przez Jamesa i Lily oraz impulsywnym szczypaniem jej nadgarstka przez Leanne. Attenborough była już o krok od przyrżnięcia kuzynce swoim talerzem w tył głowy, ale na szczęście nad sytuacją jako tako panowała jeszcze Ariana, mocno trzymająca Leanne za wolny nadgarstek.
– Tak… W sumie, to przyszedłem, bo… chciałem z tobą porozmawiać. Ale to chyba nie jest odpowiedni moment – mruknął Robert, modląc się w duchu, aby nie stchórzyć. – Więc… Gdybyś potem miała czas i ochotę, byłoby mi bardzo miło zamienić z tobą kilka słów.
Gabrielle poczuła, jak robi jej się potwornie gorąco. Przygryzła leciuteńko wargę, przyglądając mu się bardzo uważnie.
– Oczywiście. Może o piętnastej przy Wieży Zegarowej? – spytała, odgarniając znów kosmyki włosów, które wyślizgnęły jej się zza ucha. Niefortunnie jednak przechyliła głowę, a że McGregor nie należał do ignorantów, uwielbiając jednocześnie detale, zaraz posiwiał, a uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy dostrzegł siniaka na jej policzku. Jednym większym krokiem zminimalizował dzielący ich dystans, łapiąc ją za podbródek. Pomimo wyraźnego sprzeciwu ze strony dziewczyny, ciasno ściskał jej twarz, wpatrując się w to paskudztwo.
– Kto ci to zrobił? – Niemal to wydyszał, zaciskając mocno usta. Hughes złapała głęboki oddech i wbiła wzrok gdzieś w przestrzeń obok, zaczynając leciutko gestykulować.
– Och, to tylko mały wypadek – wymamrotała, zaraz jednak podskakując, gdy pięść Gemmy solennie przywaliła o blat stołu.
– Jak ja nienawidzę, jak ty kłamiesz – mruknęła sfrustrowana, zaraz przenosząc wzrok z zaczarowanego sklepienia na przyjaciółkę. Robert uniósł brwi i spojrzał najpierw po tej dwójce, a potem po Huncwotach.
– Dowiem się w końcu? – warknął, a jego nozdrza nerwowo zadrżały.
– Twoi kumple – mruknął Black, krzyżując dłonie na piersi. Patrzył na Roberta w zaborczy, nieufny sposób. – Przecież wtedy byłeś w szkole i widziałeś zamieszanie na błoniach.
– Tak, ale tam Gabrielle nie oberwała – wtrąciła się Gemma, unosząc brew.
– A skąd ja miałem o tym wiedzieć? – żachnął się Robert, podnosząc nieco głos.
– Przecież to twoi kumple – odparł litościwie Syriusz, na co McGregor prychnął z ironią.
– Daruj, ale mam trochę wyższe wymagania względem szeregu swoich znajomych.
– Gadacie, to starczy.
– Nie cierpimy się, Black – syknął McGregor, wbijając znów wzrok w twarz Gabrielle. Dziewczyna leciutko zmarszczyła czoło, zerkając na Roberta z niemałym żalem.
– No i co z tego? – spytał Syriusz, na co do rozmowy włączyła się Ariana.
– Syriuszu, Roberta nie było podczas bójki. Dobiegł dopiero, gdy wy poszliście do dyrektora. Pytał nawet, co się stało – wyjaśniła, kręcąc niezadowolona głową. – Zamiast go oskarżać, wystarczy pokusić się o odrobinę taktu.
– Byłem w sowiarni – wtrącił Robert, nim Black zdążył cokolwiek powiedzieć. – To było po naszej rozmowie, Gabrielle? – spytał cicho, bardzo delikatnie przesuwając opuszką kciuka po siniaku. – Powiedz mi.
– Tak – odparła, kiwając lekko głową.
– Który cię uderzył?
– Rosier – mruknęła Gemma, stukając palcami o blat. Robert zerknął na nią przez ramię. – A Rabastan poprawił zaklęciem. Ot, dla czystej zabawy – mruknęła ironicznie i cmoknęła ustami w powietrzu. – Z tego wywiązała się bójka na błoniach, bo nie myślisz chyba, że darowałabym to tym łajzom?
– Warto też dodać, że ten mały kutafon ciepnął w Gabrielle zaklęciem czarnomagicznym – wymamrotała nostalgicznie Leanne, siadając na ławce po turecku, na co Ariana zareagowała kategorycznie. – Chciał trafić w tę łajzę siedzącą obok mnie, ale Gabe się postawiła.
– To chyba widziałem, jak schodziłem – mruknął Robert, znów zerkając na Gabrielle. Całkowicie zignorował fakt, że Gemma i Leanne zaczęły wojnę za tę „łajzę” pogrążając się w widoku buzi i spojrzeniu Hughes. Chciał już coś powiedzieć, ale kątem oka zauważył ruch przy drzwiach wyjściowych. Bracia Lestrange i Rosier zmyli się z pomieszczenia w towarzystwie Regulusa.
Robert nie myślał długo. Leciutko pogładził policzki Gabrielle kciukami i puścił ją, ruszając zaraz do drzwi. Miał ochotę ich rozszarpać, połamać kości i na żywca powyrywać zęby. Postawa McGregora już po chwili sprawiła, że osłupieni Huncwoci i ich towarzyszki zerwali się z miejsca, pędząc za Robertem, choć minął on już próg Wielkiej Sali.
– Cholera jasna, po co mu to mówiliście? – jęknęła podniesionym głosem Gabrielle, zarzucając torbę na ramię.
– Na litość boską, Gabe, ty ślepa jesteś? – wydusiła Gemma, raz po raz podskakując. – Na ostatnią parę smoczych rękawic, jak on na ciebie patrzy! Zaczynam być zazdrosna. – To ostatnie dodała po chwili namysłu, marszcząc czoło.
– Normalnie – warknął Black, biegnąc zaraz za Arterton. Jego mina nie wyrażała zbyt pozytywnej postawy wobec całej tej sytuacji.
– Nie, to nie było normalne – odparła Arterton, rzucając mu chłodne spojrzenie. – Jesteś zazdrosny, bo ty nie potrafisz tak patrzeć na nikogo.
– Odezwała się! – prychnął, mijając się zaledwie o cal z jakimś Krukonem, któremu Attenborough rzuciła mordercze spojrzenie. – Sama tego nie umiesz.
– Widocznie potrzebujesz okularów, ty sztywny egoisto – syknęła, patrząc już przed siebie. – Cholera, gdzie on się podział?
– To Ślizgon! – wrzasnął Black, robiąc się niemal czerwony. – Co może chcieć od Gabrielle?! To wredny typ i nic więcej!
– Milcz, bo zaraz ci przywalę, hipokryto! – Arterton podniosła głos jeszcze bardziej niż on, zaciskając dłonie w pięści. Hughes jęknęła tylko, zmęczona tym zamieszaniem.
– Zamknijcie się oboje – warknęła, odgarniając z twarzy kosmyki włosów.
McGregor zaś dotarł w końcu na parter, zauważając jak Lestrange’owie i Rosier wchodzą w labirynt korytarzy, znajdujących się blisko wewnętrznych, małych i jeszcze zielonych dziedzińców szkoły. Chyba nie spodziewali się, że Robert w ogóle podejmie się ruszenia ich śladem, bo dworowali sobie w najlepsze dosłownie ze wszystkiego. Regulus zdawał się być z tego wyłączony, ciągle rozglądał się na boki i milczał, nie biorąc udziału w całym tym kabarecie.
– Lestrange! Rosier! – Robert aż drżał. Był tak strasznie wściekły, że nie panował ani nad dygotaniem ciała, ani wibrującym od zdenerwowania głosem.
– Ooo! Zdecydowałeś się na moje towarzystwo, Robercie? – spytał ironicznie Rudolf, wygładzając delikatnie swoje włosy. Zza rogu za plecami Roberta wybiegła cała zgraja Gryfonów, a sam McGregor docierając do Lestrange’a, bez ostrzeżenia czy choćby cienia niepewności, przywalił mu pięścią prosto w nos. Rudolf zachwiał się i wydał z siebie rozwścieczony syk, mrugając mocno i szybko powiekami.
– Ty idioto! Złamałeś mi nos!
– Zaraz ci poprawię – wycedził i korzystając z zaskoczenia Evana i Rabastana, przywalił starszemu Lestrange’owi ponownie w twarz. Tym razem Rudolf wylądował na posadzce, wrzeszcząc z bólu jak opętany. Robert coraz mocniej ściskał pięść, usmarowaną krwią Lestrange’a, dysząc wręcz i ciskając w leżącego Rudolfa i jego kompanów pioruny.
– Odbiło ci? – wycedził Rosier, robiąc w jego kierunku krok.
– Jeszcze nie – odparł McGregor. Tym razem uderzył Evana, również i jemu zawodowo łamiąc nos.
– Kurwa! – Rosier zawył równie donośnie, co zarzynane prosię, ale z nim nie było już tak łatwo, jak z Rudolfem, który nadal leżał na przysłowiowych deskach.
– Teraz już tak – mruknął McGregor, uśmiechając się kpiarsko pod nosem.
– Ty chyba nie wiesz z kim zaczynasz – fuknął Rabastan, łapiąc za różdżkę.
– Odłóż to lepiej, synku, bo jeszcze sobie kuku zrobisz – prychnął Robert i pokręcił głową. – Chociaż… W sumie, to może lepiej celuj we mnie, bo inne osoby będą złym pomysłem, szczylu…
– Ty… – Rabastan rzucił się na Roberta z pięściami, ale dużo mu to nie dało. McGregor złapał go mocno za włosy i cisnął nim o posadzkę, zaraz jednak licząc już gwiazdki przed oczami po solidnym uderzeniu, zadanym mu przez Evana. Cudem ustał na nogach, chwilę kręcąc głową i ocierając strużkę krwi z ust.
– To był zły pomysł rzucać się na naszą czwórkę – wycedził Rosier, ale Robert wykrzywił usta w łobuzerskim uśmieszku.
– Kiepsko idzie ci liczenie powyżej dwóch. Trójkę. Regulus nie ma u mnie problemów.
– A niby za co?
– A za to, kanalio, że znęcacie się nad słabszymi. Jeśli myślałeś, że się nie dowiem, to się pomyliłeś – warknął Robert, a za chwilę w odpowiedzi usłyszał śmiech Rudolfa.
– Chodzi ci o Hughes? Oj, Robercie. – Chłopak podniósł się mniej więcej do siadu, ciągnąc nosem. – Zawiodłem się na tobie.
– No co ty nie powiesz?
– Zadałeś się z hołotą, McGregor. Z cholernym mieszańcem, którego tatuś już spróbował sprawiedliwości. I sądzisz, że jej też to nie spotka? – Lestrange zerknął za Roberta, szczerząc się obrzydliwie w stronę Gabrielle, sparaliżowanej tym, co zobaczyła. Jej twarz znów leciutko pobladła. – Jako czarodziej czystej krwi powinieneś umieć odróżnić tych, którzy na coś naprawdę zasługują od tych, którzy dostali ulgowy bilet na ten statek.
– Nic bardziej mylnego, Lestrange. – McGregor zmrużył powieki, przesuwając ostrożnie językiem po górnym rzędzie swoich zębów. – Ja mam nieco inną ideologię…
– Więc jesteś takim samym zdrajcą krwi, jak Black – prychnął Rudolf. Regulus starał się zniknąć z pola widzenia każdego. Jego twarz przeszył niemiły grymas. Bądź co bądź, Syriusz był jego bratem i nie chciał tego słuchać, a Robert rozumiał to doskonale. – A skoro tak, to jakoś zahamowań nie mam… żeby naprostować ci tą twoją skrzywioną ideologię.
Robert koniecznie chciał wyłapać z tego coś więcej. Dotarło do niego, że jeszcze nie miał okazji powiedzieć Gabrielle, jak bardzo było mu przykro z powodu śmierci jej ojca. Zatracanie się jednak w tego typu myślach w takiej chwili, nie przyniosło mu dobrych rezultatów. W mgnieniu oka zarobił po raz kolejny od Evana. W cale nie uśmiechało mu się zbierać batów. Mimo wszystko nie zamierzał uciekać z podkulonym ogonem, wdając się z Rabastanem i Rosierem w nierówną bójkę.
Gabe ani trochę nie czuła się mile połechtana widząc całe zajście. Stała tak w osłupieniu, mocno trzymana za ramię przez nafuczonego Syriusza. On ani myślał ruszyć się z pomocą, do czego inne nastawienie miała Arterton. Gdy żaden z Huncwotów ani drgnął, zrzuciła z ramienia torbę i wznosząc ręce bojowo ku górze, wydała z siebie podekscytowany jazgot.
– Czas na deser, panowie! – Zaraz podskoczyła i zrobiła już krok do przodu, ale Black złapał ją za rękę.
– Co ty wyprawiasz? – prychnął, na co ona rzuciła mu ostre, nieco rozbawione spojrzenie z góry do dołu.
– Skoro wy nie macie jaj, żeby mu pomóc, to czas wam pokazać jak powinniście zareagować.
– Sam się w to wplątał. Odpuść.
– Nie wplątałby się w to, gdyby nie czuł potrzeby. Wstawił się za Gabrielle, ty młotku. I puszczaj, bo stracisz wszystkie zęby – warknęła, ostrzegawczo ukazując mu rząd zębów i wyrywając się z jego uścisku. Z niebywałym entuzjazmem skoczyła na plecy Rosiera, który trzymał Roberta w żelaznym uścisku i złapała go za włosy.
– Tęskniłeś? To znowu ja! – zafalowała brwiami i wolną rękę oplotła wokół jego szyi w mocny sposób, przywodzący na myśl boa dusiciela, ostrym ruchem odchylając zaraz jego głowę do tyłu i przyduszając go. Z tłumu Gryfonów jako kolejny wyskoczył James z Lupinem.
– Rogacz! Luniak! No co wy?! – wrzasnął Black, na co Potter pokazał mu zeza.
– Rusz dupę, palancie. Trzeba ich rozdzielić, zanim Gemma wyrwie komuś coś cenniejszego jak język. No już! Lily, leć po McGonagall.
Evans wybałuszyła oczy niemal równocześnie z resztą Gryfonów. Taka postawa ze strony Pottera potrafiła wywołać szok, a nawet zawał, czego nie odżałował sobie żartobliwie pokazać sam Syriusz. Black puścił Gabrielle i ruszył za przyjaciółmi z niemałym sykiem. W cale nie podobało mu się to, że musiał ratować Robertowi tyłek. Gdy udało im się odciągnąć Gemmę na bok, ze spokojem odkryli, że Gryfonka trzymała w dłoni tylko garść kudłów, a nie cudzy język. Syriusz złapał ją mocno wpół, przyciskając przy okazji jej ręce ciasno wzdłuż jej ciała, aby nie udało jej się wyrwać. Gryzł się w myślach, aby nie zrobić nic głupiego, ale to było silniejsze od niego. Przycisnął plecy Arterton tak mocno do siebie, że niemal usłyszał, jak Gemma wydaje z siebie zduszony oddech. Chciał czy nie, uśmiechnął się łobuzersko, ani myśląc ją puścić.
– Bierz te łapy, Black – wycedziła Gemma, rzucając mu przez ramię rozwścieczone spojrzenie.
– Nie tak prędko, złośnico.
– Nie mów do mnie "złośnico"! – syknęła, napinając mocno mięśnie swego ciała i zawisła w powietrzu, chcąc w ten sposób pozbyć się rzepu, jakim był Syriusz. Na nic się to jednak zdało, bo Black jak ściskał jej rozgrzane ciało, tak nie kwapił się, by przestać.
– Spokój. Już spokój – warknął James, stając pomiędzy Robertem, a resztą Ślizgonów. – Załatwiliście, co mieliście załatwić. Myślę, że starczy.
– Ależ skąd, Potter – syknął Rudolf, ocierając krew, cieknącą mu po brodzie. – Skoro McGregor koniecznie chce się dziś czegoś nauczyć, to służę pomocą.
– Daruj sobie – warknął Potter, zerkając zaraz na Roberta. McGregor miał w oczach znajomą Jamesowi furię, która nie znosiła sprzeciwu. Lewe oko chłopaka przesłaniała gruba, ochronna warstwa łez, a całe jego białko przybrało iście krwistego odcienia. Tak samo jak Rosier i bracia Lestrange, twarz miał pobrudzoną krwią. – W porządku? – spytał James, ostrożnie układając dłoń na ramieniu McGregora. Ten spojrzał na Gryfona z lekkim zaskoczeniem, ale zaraz pokiwał głową.
– Tak – mruknął chłopak, ostrożnie przyciskając do nosa skrawek koszuli. Chrząknął zaraz i spojrzał prosto w oczy Rudolfa, mrużąc powieki. Ciszę przerwał cichutki stukot butów Gabrielle, która już po chwili stanęła za McGregorem. Przez krótką sekundę siłowała się ze sobą, by nie dotknąć Ślizgona, ale na nic zdały się wszelkie próby. Delikatnie ułożyła rękę na plecach chłopaka i gdy spojrzał na nią, jedynie westchnęła. Zaczynała mieć wyrzuty sumienia, że przez nią McGregor wpakował się w kłopoty. Chłopak jednak uśmiechnął się do niej delikatnie, na co Gemma, widząc to, cicho zamruczała, a Black warknął. Oboje zaraz zmierzyli się niemal morderczo.
Całe to przedstawienie szybko dobiegło końca, bo zza rogu wybiegła McGonagall, w towarzystwie Lily. Evans ciągle była w szoku. Z jej twarzy nie znikało wspomnienie zdziwienia, a jej oczy w dziwny sposób błyszczały, gdy patrzyła na Jamesa.
– Czy w tej szkole będzie dzień, gdy nie zostanę wezwana do waszych wygłupów, Potter? – mruknęła McGonagall, zatrzymując się parę kroków za plecami Blacka i Arterton.
– Tym razem to moja sprawka – wyjaśnił Robert, zerkając na kobietę znad czubka głowy Gabrielle.
– Coś nowego. Co tu zaszło? – spytała nauczycielka, rzucając ukradkowe spojrzenie Syriuszowi. Jej twarz przybrała nieco bladego wyrazu. Bóg jeden wie, co ta kobieta sobie pomyślała.
– Szczerze mówiąc, to sam zacząłem bójkę i miałem ku temu powody – rzucił Robert, unosząc zaraz leciutko brwi. – Z miłą chęcią udam się do dyrektora po odebranie informacji dotyczącej szlabanu, ale najpierw pragnę usłyszeć przeprosiny.
– Ty chyba kpisz – warknął Rabastan, a McGregor zmarszczył w sarkastyczny sposób czoło. – Nie przeproszę cię.
– Nie mnie, idioto. Gabrielle. Za ostatnie, co jej zrobiliście, bo założę się, że nie usłyszała niczego, co powinno paść z waszych ust. Poza obelgami, rzecz jasna, które są dalekie od prawdy.
– Robercie! – Gabrielle niemal złapała go za rękę, zaraz jednak zwinnie uciekając palcami na jego nadgarstek. – Nie chcę od nich żadnych przeprosin.
– Nalegam, Gabrielle – odparł, po chwili samemu lekko chwytając palcami jej dłoń. Posłał jej delikatny uśmiech, w zupełności ignorując reakcje zebranych uczniów i nauczycielki transmutacji.
– Nie przeproszę jej – warknął Evan, patrząc na McGregora i Hughes z poirytowaniem. Niemal wykrzywił usta w niesmaku, zaciskając szczęki. – Wolę szorować kible własną szczoteczką do zębów.
– Załatwione – rzuciła obojętnie McGonagall, na co Robert ledwo pohamował chęć parsknięcia śmiechem. Nie zamierzał jednak odpuścić, choćby miało z tego nic nie wyjść, dlatego spojrzał na Evana i uśmiechnął się zjadliwie.
– Chcesz znów dostać w pysk?
– Panie McGregor! – Minerwa wytrzeszczyła na niego oczy, zaraz przyciskając sobie dłoń do piersi. – Jakiego pan słownictwa używa?!
– Żeby pani profesor słyszała tych gamoni, to odpadłyby pani uszy – mruknęła Gemma, zerkając na nią z trudem przez ramię Blacka. McGonagall znów poszarzała i złapała spazmatyczny oddech. Dopiero po chwili wyrzuciła z siebie szereg oburzających ją faktów.
– Arterton, słownictwo! Black! Co pan robi pannie Arterton?! Proszę ją natychmiast wypuścić!
– Nie robię jej nic złego. Po prostu jej pilnuję, zna pani jej temperament, pani profesor – odparł grzecznie Syriusz, ale Gemma niemal od razu w aktorski sposób załkała.
– Pani profesor… On mnie obmacywał…!
Leanne, stojąca za McGonagall wraz z Arianą, musiała zatkać sobie usta własną pięścią, byleby nie wybuchnąć gromkim i szaleńczym śmiechem, gdy opiekunka domu lwa zrobiła się czerwona i zaczęła wachlować zwojem przywleczonego ze sobą nie wiadomo po co pergaminu. Wszystko pogorszyła mina Syriusza, która wyrażała jednocześnie figlarny kaprys, tak dobrze utożsamiany z jego osobą i pewnego rodzaju przerażenie. Przecież to znaczyło dla niego kolejną burę! Ścisnął Gemmę jeszcze mocniej, tak, że ta wydała z siebie rozpaczliwy pisk.
– Pani profesor, Gemma kłamie. Nigdy w życiu nie zrobiłbym nic podobnego.
– Tak, a ja jestem księżniczką chińskiej prowincji – wymamrotała kobieta, kręcąc głową. – Panie McGregor, proszę ze mną. A panowie… – Tu zwróciła się bezpośrednio do braci Lestrange i Rosiera. – Co tak stoicie? Uciekać mi stąd w tej chwili i obym więcej was nie zobaczyła w takich okolicznościach. Inaczej wlepię wam szlaban na resztę kariery szkolnej!
Rudolf rzucił Robertowi ironiczny uśmieszek, choć przyszło mu to z trudem i niemałym bólem. Zaraz odwrócił się z bratem i Rosierem na pięcie, znikając w siatce szkolnych korytarzy. McGregor warknął, odprowadzając ich wzrokiem, a zaraz zerknął na młodszego Blacka, dalej stojącego przy jednym z kamiennych filarów, który wymieniał ze swoim starczym bratem uważne spojrzenia. Robert odczytywał w tym niemoc i silną tęsknotę, ale żaden nie pokusił się choćby o stęknięcie. Nawet Arterton przestała się na chwilę rzucać, gdy poczuła jak dotyk Syriusza w dziwny sposób… pęka.
– Panie McGregor. – Powtórne upomnienie McGonagall przywołało Ślizgona na ziemię. Zaraz pokiwał głową, gdy zauważył ostry wzrok nauczycielki i zerknął prosto w oczy Gabrielle.
– To i piętnastej przy Wieży Zegarowej? – spytał, na co ta uśmiechnęła się do niego delikatnie.
– Myślę, że zobaczymy się jeszcze wcześniej – odparła, ostrożnie przyciskając do jego nosa własną chusteczkę i przysunęła do niej jego dłoń. – Trzymaj tak. Nie pobrudzisz się.
– Dziękuję – odparł cicho i na odchodne obdarował ją bardzo ciepłym spojrzeniem. Kiedy odchodził w towarzystwie profesor McGonagall i Lily, Gabrielle odprowadzała go wzrokiem z mocno bijącym sercem. Szarpała się ze sobą w myślach, czując dzikie mrowienie w brzuchu i ogromną złość, może nawet rozczarowanie. Robert wpakował się w niezłe bagno z jej powodu. Nie próbowała nawet zadawać sobie głupich pytań typu „Dlaczego to zrobił?”, „Z jakiego powodu chciał się na nich mścić?”, bo skoro dla jej przyjaciółki (dalej uwięzionej w pułapce ramion Blacka) coś było oczywiste, wierzyła w to. McGregor zrobił to celowo, dla niej i podpowiadała jej to każda, choćby najmniejsza komórka jej ciała. Pozostawał jej jednak do rozstrzygnięcia dylemat, czy powinna czuć się z tego tytułu szczęśliwa, czy winić się za poniesioną przez Roberta krzywdę?
Ciche chrząknięcie Jamesa wyrwało ją z lekkiego zamyślenia. Potter uśmiechnął się delikatnie w jej kierunku i niepewnym gestem ugłaskał ją po włosach. Był to kolejny powód, dla którego Gabrielle poczuła nietęgi szok, przyglądając się Huncwotowi.
– Ty na pewno dobrze się czujesz? – spytała, zaraz dostrzegając lekki, nieco poirytowany ruch gałek ocznych Pottera.
– Tak. Po prostu spróbuj się aż tak nie podniecać tym, co zaszło. – Chłopak zmierzwił leciutko swą czuprynę, która zdążyła już szczęśliwie wrócić do dawnej formy z pomocą ziółek Slughorna. James niemal odruchowo zerknął na dalej zatrzaśniętą w uścisku Syriusza Gemmę. Dziewczyna zezowała na przyjaciela, wzdychając.
– To naprawdę robi się dziwne. James, powiedz mu coś – warknęła Arterton, unosząc brwi. Potter uniósł wzrok na Blacka, potem znów zerknął na Gemmę i figlarnie powrócił nim na przyjaciela, z trudem zachowując kamienną twarz.
– Dobra robota, stary – mruknął, wykrzywiając usta w krnąbrnym uśmieszku.
– James, ty cholero! – wrzasnęła Gemma, znów szamocząc się z Blackiem, wyraźnie ubawionym całym przedstawieniem. Potter zignorował wypadające z ust przyjaciółki groźby i spojrzał znów na rozbawioną Gabrielle, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
– Chodź.
– Gdzie? – spytała zdziwiona Hughes, unosząc mocno brwi.
– No po twojego Robercika, tak? Poza tym, jeśli się nie mylę, moja sarenka też tam jest – zaśmiał się i razem z Gabrielle ruszył przodem. Zaraz za nimi powędrował Lupin, do którego dołączył Peter i Ariana. Remus odwrócił się jeszcze, by kategorycznie przemówić Syriuszowi do rozsądku.
– Łapo, do diabła. Puść ją! – Nie czekał nawet na ich reakcję, tylko poszedł przed siebie, zerkając na Leanne. – Chodźmy, Lea.
– Już, już – wymamrotała, bardzo ociężale wprowadzając swoje chude nóżki w ruch. Jej jasnozielone oczy, w których skrywały się złote plamki, nieustannie zawadzały o złączone sylwetki jej kuzynki i Blacka, co chwila skrywając się za wachlarzami gęstych rzęs, którymi nie szczędziła łobuzersko poruszać.
Arterton złapała głęboki, ogromnie rozdrażniony oddech, odwracając do Syriusza głowę. Gdy ujrzała ten cholerny, junacki błysk w jego szarych ślepiach, aż zazgrzytała zębami.
– Mógłbyś już przestać? Bo pomyślę, że przykleiłeś się do mnie na dobre.
– Mam odebrać to jako zachętę, Gemmo? – zamruczał, zaraz słysząc ostrzegawcze fuknięcie Gryfonki.
– Nie przeciągaj struny, Syriusz. Może na inne dziewczyny to działa, ale na mnie takie numery nie robią wrażenia.
– Och, kochanie, ty kompletnie nie znasz się na żartach. – Brew Blacka podskoczyła ku górze, zaś jego dłonie w bezczelny sposób otarły się o brzuch dziewczyny. – Jeden całus i po sprawie.
– Chcesz całusa? – Arterton uniosła brew. Nie był to jednak gest zdumienia, a bardziej ostrzeżenie.
– Mhm – mruknął twierdząco Syriusz, przysuwając twarz drażniąco blisko ciepłego zagłębienia w jej szyi. Zawadiacko szturchnął nosem skórę za jej prawym uchem, która, tak mu się zdawało, była nieco zaczerwieniona i cieplejsza, niż reszta jej ciała.
– To masz – warknęła i w fenomenalnym ruchu, opływającym rzecz jasna w jakąż ogromną „delikatność” i „subtelność” prawdziwej kobiety, przywaliła mu po raz kolejny piętą w środek stopy. Black zawył rozpaczliwie, niemal od razu rozpościerając swoje ramiona. Arterton odskoczyła od niego i zaraz złapała go za ciemne kudły, wplątując w nie swoje palce. W ten też sposób zadarła delikatnie głowę chłopaka ku górze i zmniejszyła dystans dzielący ich twarze, zaledwie na parę centymetrów. Jej usta wykrzywiły się w zadziornym uśmieszku, okropnie słodkim i kuszącym dla męskiego zmysłu Syriusza. Młodzieniec spojrzał w twarz Gryfonki wprawdzie z grymasem bólu, ale umiejętnie przybrał na niej wkurzającego Gemmę wyrazu pewności siebie.
– Podobał ci się całus? – zamruczała, przechylając głowę w bok. – Mam nadzieję. I na przyszłość, nie jestem twoim kochaniem, Black. – Po tych słowach wypuściła czuprynę Syriusza i dumnie niczym lwica opuściła oznaczone walką terytorium. Black odetchnął jedynie i przeczesał palcami swoje gęste, nieco sterczące od szarpaniny Gemmy włosy, patrząc za jej znikającą za filarem sylwetką. Pomyślał, że jeśli ta bliskość, którą za wszelką cenę chciał z nią nawiązać ze znanych swoim podejrzeniom powodów, nie przyniesie pożądanych rezultatów, to albo znienawidzi ją doszczętnie za te nikczemne złośliwości, albo skończy jako łysy i poobijany z jej rąk dureń, zakochany w niej po uszy. Po sekundzie poddania dogłębnym przemyśleniom tego ostatniego wniosku, prychnął i niemal się na siebie obraził.
– Nie ma mowy – rzucił ostentacyjnie pod nosem i wciskając dłonie w kieszenie spodni, ruszył w kierunku, gdzie skrawek szaty Arterton zniknął ułamek sekundy temu.
Na korytarzu zaś, w którym znajdowało się pilnie strzeżone przez posąg wejście do gabinetu dyrektora, James czekał w towarzystwie Gabrielle na Lily i Roberta. Mina Pottera w pewien sposób bawiła Hughes, ale jednocześnie sprawiała, że czuła głęboki niepokój. James raz po raz zahaczał o temat tego, co zrobił Robert, ale urywał i zmieniał główny wątek dyskusji. Zupełnie, jakby bał się reakcji Gabrielle.
– James – mruknęła w końcu, marszcząc czoło. – Powiedz w końcu, co chcesz, bo zaraz stracę cierpliwość. Przerażasz mnie – odparła, krzyżując dłonie pod biustem. Potter odetchnął i załamał ręce. Spojrzał na dziewczynę z niewyjaśnionym strapieniem, a zaraz złapał ją za rękę.
– Gabe, po prostu się martwię.
– O co? – warknęła, niecierpliwiąc się szybciej, niż James założył.
– No bo… Wiesz dobrze, jakie mam zdanie na temat Ślizgonów – zaczął, na co dziewczyna nerwowo pokiwała głową. Przepełniała ją irytacja.
– Tak, wiem. Bo Snape nieustannie kręcił się przy Lily.
– To nie tak.
– Nie kłam.
– No dobrze, może to też ma na to wpływ. – Chłopak spojrzał gdzieś w bok, czując się niemal ugodzony oskarżeniem Hughes. Postanowił jednak pociągnąć temat dalej. – Dobrze wiesz, jacy oni są. Często przebiegli i nie chciałbym, żebyś kiedykolwiek była smutna z tego tytułu, że…
– Że mnie skrzywdzi? – dokończyła Gabrielle, unosząc przy tym leciutko brew ku górze. – Rozumiem, co masz na myśli. Jestem też przekonana, że Syriusz również będzie próbował wybić mi to z głowy – wymamrotała, spuszczając leciutko głowę w dół.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo to mój najlepszy przyjaciel. Rzecz jasna, z tej męskiej części.
– Nie zapomniałaś o kimś, hę? – Potter złapał ją lekko za nos i ostrożnie pociągnął go, uśmiechając się. – Ja też nim jestem. I Lupin, Peter. Urwałbym takiemu łeb, jakby cię skrzywdził.
– Wiem, ale nie chcę żebyście mi ojcowali. – Gabrielle wywróciła oczyma i cofnęła swoje dłonie, zaczynając spacerować po korytarzu. – Tata nie raz powtarzał mi to samo, co wy mówicie teraz. I w imię tego już go nie ma, dlatego proszę, żebyście pozwolili mi samej decydować. – Zerknęła na Jamesa z bladym uśmiechem, pocierając palcami materiał szaty na swoim przedramionach. – Nie chcę stracić również was.
– Nie stracisz – odparł Potter, kręcąc zaraz mocno głową. Zrobił w jej kierunku głos. – Posłuchaj, my…
– Robert to dobry chłopak – przerwała mu, przymykając niemal od razu powieki. Korzystając z chwili, że tak James tego nie zauważy, wywróciła oczami z cichym westchnieniem. – I podoba mi się taki, jaki jest. Czyli ze Slytherinu, z przeciwnej drużyny quidditcha i o innym pochodzeniu. – Uchyliła delikatnie powieki i spojrzała na Pottera całkiem poważnie. – Nie traktujcie mnie jak dziecko, bo już nim nie jestem. Skoro Gemma dała radę wygrzebać się ze straty rodziców, ja dam radę po stracie taty. Tylko mi pozwólcie i zabierzcie ten przesadzony klosz, pod którym mnie trzymacie.
James odetchnął. Nie zamierzał się już kłócić z Hughes, bo naprawdę daleko było mu do chęci strojenia fochów. Uśmiechnął się lekko pod nosem i spojrzał na Gabrielle nieco łagodniej, ale bez przesadności. W sumie, gdyby na to nie patrzeć, jej stanowczość uchroniła go przez wypaplaniem przed nią, że on i reszta Huncwotów przyłapali z początków tego roku szkolnego Roberta na konszachtowaniu z Rudolfem. Potter pomyślał nawet, że z perspektywy czasu nie ma to znaczenia, a wszystko co wtedy usłyszeli stanowczo usprawiedliwia McGregora. Gryfon podreptał spokojnie do przyjaciółki i zarzucił jej na ramię rękę, falując zaraz brwiami.
– Tak po dogłębnym namyśle uważam, że ten twój Robercik na niezłą taktykę pakowania się w kłopoty – odparł majestatycznym tonem, przez co Gabrielle niemal parsknęła śmiechem.
– Nieprawdaż? – spytała, chcąc gruntownie przytaknąć mu na jego komplement.
– Chyba mu pogratuluję. Złamał nos dwójce facetów za jednym razem. Tego, to chyba nawet Gemma nie dokonała… – Po chwili nieco pobladł i rozejrzał się dookoła, w obawie przed Arterton.
– Och, wręcz przeciwnie – mruknęła Gabrielle, klepiąc go uspokajająco po dłoni. – Złamała jednego dnia trzy nosy, przy ostatnim łamiąc sobie nadgarstek.
– A, tak. Pamiętam to – ożywił się James, unosząc przy tym brwi. – Kiedy to było?
– Pod koniec czwartego roku.
– E. Nie kłamiesz ty mnie przypadkiem? Nie przed świętami na piątym?
Hughes zamyśliła się na krótką chwilę i zaraz dźgnęła go palcem w żebro, następnie klaskając w dłonie.
– Masz rację. To było po tym, jak Henson przystawił się do tej Krukonki. Pod koniec czwartego roku, to akurat złamała nos temu starszemu Ślizgonowi.
– Łaziła tydzień z ręką w temblaku – zarechotał James, marszcząc przy tym nos. – A tak właściwie… – mruknął, znów rozglądając się dookoła. – Skoro mowa o Gemmie. Co myślisz o małym wmieszaniu się pomiędzy nią, a Syriusza?
– Chyba nie chcesz narażać własnego nosa, co? Pamiętaj, że ja śpię z nią w jednym pokoju, a chciałabym zachować swoją wszelką godność, unikając jej nietypowych pomysłów na zemstę.
– Oj, chcę. – James przybrał na ustach gwiazdorskiego, lecz całkowicie sztucznego uśmiechu. Wolał nie wzbudzać niczyich podejrzeń, a tym bardziej dzielić się konspiracją z kimkolwiek więcej, jak z samą Gabrielle. – Jak by na to nie patrzeć, to jesteśmy najbliższymi przyjaciółmi tej dwójki, a nie chcę, żeby doszło do tego, że ten idiota zacznie rozglądać się za kolejną młódką. Patrzeć nie mogę, jak te łajzy się mijają. Jeden to kretyn, który powinien w końcu dorosnąć, a druga zamienia się w Królową Lodu udając, że nic nie czuje do naszego kretyna.
– Ona cię udusi.
– O ile się dowie, czyli dokładniej mówiąc, o ile spieprzymy sprawę, co jest niemożliwe. Jestem geniuszem zbrodni.
– Mhm – burknęła ironicznie Gabrielle, uśmiechając się pod nosem. – Niech będzie, że się zgodzę. Co chcesz zrobić?
– Na razie trzeba dopilnować, żeby spędzali ze sobą jak najwięcej czasu. Ugłaskać ich. A potem na odwrót.
– Napuścić jedno na drugie, kupić popcorn i patrzeć, jak się zabijają? Nie, dzięki – zaśmiała się, odrzucając włosy do tyłu.
– Nie, Gabrielle. Odseparować. Jak zatęsknią, to sprawa będzie tak subtelna, jak krojenie masła.
– Przysięgam, Potter – wymamrotała Gabrielle, unosząc brew. – Jeśli przez ciebie ta wariatka przestanie się do nas odzywać, wykastruję cię…
– Najpierw jednak zastosuję taktykę obronną – rzucił, zupełnie jakby nie usłyszał jej ostrzeżenia. – Wyślę cię na kurs delikatności, bo przyjaźń z Gemmą ci nie służy.
– Raczej twoim cennym częściom ciała – zachichotała, zerkając na niego całkowicie rozbawiona.
Tymczasem, w gabinecie dyrektora dyskusja pomiędzy samym Albusem, a uczniami Gryffindoru i Slytherinu miała się ku końcowi. Robert już na wstępie miał okazję do użycia chusteczki Gabrielle, zasłaniając nią sobie niemal całe usta, by zatuszować głupi uśmiech, gdy po przekroczeniu progu gabinetu, usłyszał „Mając na myśli do zobaczenia, nie myślałem, że wrócisz do mnie po godzinie. W dodatku w takim stanie.” Bura od dyrektora należała, przynajmniej dla niego, do najmilszych kar, jaką mógł w życiu dostać. Po otrzymaniu szlabanu uśmiechał się jak głupi, co przyprawiło Lily o falę niezaprzeczalnie ogromnego zdumienia. Dla niej niepojętym było cieszyć się z powodu spędzenia kilku godzin, na czyszczeniu pucharków w Izbie Pamięci lub układania tematycznie książek w bibliotece. Stało się dla niej jasne, że Robert był wariatem, lecz takim, z którym nie bałabym się o swoje życie. Wszystko nieco się dla niej wyjaśniło, gdy okazało się, że McGregor zwyczajnie umierał ze szczęścia na myśl, że spędzi z Gabrielle kilka dodatkowych godzin. Evans jednak ciężko było przełknąć myśl, w której miałaby szorować toalety razem z Jamesem, jednocześnie usiłując rozkoszować się swoim towarzystwem.
Kiedy opuścili gabinet dyrektora, Lily uważnie przyjrzała się McGregorowi, który nieustannie się uśmiechał, co chwila ciągnąc opuchniętym nosem.
– Dobrze się czujesz? – spytała, marszcząc zaraz czoło. A może za mocno oberwał?
– Wyśmienicie, dlaczego pytasz? – Robert spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony.
– Bo cieszysz się ze szlabanu – odparła, schodząc schodami na dół. McGregor parsknął zaraz wesoło śmiechem i pokręcił głową.
– Widocznie oszalałem, ale jeśli tak, to czekałem na to całe życie – mruknął, napotykając po chwili uważny, niemal rentgenowski wzrok pani prefekt. Na jej twarzy zakwitł bardzo wymowny uśmiech, ale zamiast to skomentować, po prostu szła dalej przed siebie. – Co miał oznaczać ten uśmiech? – zapytał Robert, unosząc przy tym jedną z brwi ku górze.
– Nic takiego, Robercie. Po prostu widzę coś, co mnie ogromnie cieszy.
– To znaczy? – nacisnął Ślizgon, przybierając tym razem nieco niepewnego wyrazu twarzy. Poczuł się strącony z pantałyku. Brutalnie z niego strącony.
– Podoba ci się Gabrielle, prawda?
Chłopak tym razem się zatrzymał. Jego uszy niemal zapłonęły od czerwoności, a kąciki jego ust bardzo niepewnie drżały. Nie bardzo wiedział, jak się zachować. Jeszcze niedawno nie chciał o tym myśleć, a parę dni wcześniej pozwolił sobie odnaleźć w Gabrielle coś wyjątkowego. Musiał przyznać, że do mężczyzn takie fakty docierały zdecydowanie za wolno i zbyt mocno, bo na raz.
– Mogę nie odpowiadać i udawać, że niczego się nie domyśliłaś?
Lily zaśmiała się cicho i przytaknęła głową. Nie odezwała się już aż do momentu, gdy wyszli zza posągu chimery, grzecznie uskakującej im na bok. Gabrielle musiała się mocno powstrzymać przed rzuceniem się w jego kierunku, chcąc zachować choć część swojego taktu. Podczas, gdy James tulił już mocno Lily i podśmiewał się z nią z min Gemmy, które nie umiały im ciągle wyjść z głowy, McGregor i Hughes wpatrywali się w siebie przez chwilę z bezpiecznego, niemal przesadzonego dystansu. Chłopak już po chwili zbliżył się i przybrał na ustach ciepłego uśmiechu, zaraz też zerkając prosto w oczy Gabrielle. Nastała bardzo krępująca cisza, w której żadne nie wiedziało, co powiedzieć. Ślizgon już po pewnej chwili zerknął na ściskaną przez siebie chusteczkę dziewczyny, z przekąsem marszczą czoło.
– Zniszczyłem twoją chusteczkę… Nie wiem, czy to się dopierze.
– Nic nie szkodzi – odparła łagodnie, uśmiechając się do Roberta tak… tak okropnie ciepło. McGregor poczuł, jak po tym uśmiechu wstępują w niego nowe siły.
– Jak tylko doprowadzę ją do porządku, to zwrócę ci ją.
– Zatrzymaj ją – wtrąciła niemal od razu Gabrielle, kręcąc głową. – Tobie przyda się bardziej jak mnie.
– Robert znów przyjrzał się dziewczynie, dość znienacka dla niej i samego siebie zagłębiając się w jej szarym, tak miłym spojrzeniu. Niemal westchnął, nie szczędząc przy tym oddechu.
– Chciałem cię o coś spytać, ale w sumie… to długo nie miałem odwagi – zaczął, ale Gryfonka przysunęła mu dłoń do ust, kręcąc głową.
– Potem mi powiesz. Teraz chodź do Skrzydła Szpitalnego. Pani Barnes się tobą zajmie. No, już – Aż skinęła głową, chcąc nacechować swoją wypowiedź niejaką siłą. McGregor czuł, że ta dziewczyna mu tego nie popuści. Ruszając za nią i mijając Pottera, starał się znów nie zaczerwienić, gdy Lily ponownie poczęstowała go tym cwaniackim, wyuczonym od Jamesa uśmieszkiem.
– Robert, poczekaj – rzucił James, zerkając za nim z mieszaniną obowiązku i niepewności. Wzrok Gabrielle sprawił, że poczuł ogromną ochotę dokończenia myśli. – Chciałem powiedzieć, że pokazałeś… pazur, o ile to dobre określenie.
Hughes zrobiła się cała czerwona. W mgnieniu oka schowała się za McGregorem, łapiąc go za rąbek szaty.
– Chodźmy już.
– Te, kurduplu! – James pogroził jej palcem, szczerząc się ku niej jak małe dziecko. – Nie przerywaj. Po prostu chciałem podziękować, chociaż za to ciężko się dziękuje.
– Nie ma sprawy – odparł Robert, kiwając lekko głową. – Potter, ja nie miałem o niczym pojęcia… Nie cierpię Rudolfa i nie dokładałem ręki do tego, co zrobili Gabrielle.
– Nie musisz mi się tłumaczyć. Poza tym, pokazałeś już co myślisz. Brawo – dodał to ostatnie z niejakim dziękczynieniem, które dopełniło ów gest. Robert uśmiechnął się do niego szczerze i skinął mu lekko głową, zaraz zerkając na Gabrielle. Czy tego sobie życzyła, czy też nie, ostrożnie złapał jej nadgarstek i pociągnął za sobą.
– Gabe, pamiętaj o dzisiejszym treningu! – rzucił za nimi James, na co dziewczyna tylko pokiwała głową. Robert nie puszczał jej aż do momentu, gdy wkroczyli na główny korytarz.
Pani Barnes narzekała długie minuty, ale ani Robert, ani Gabrielle nie odbierali jej uwag w złym sensie. Kobieta zajęła się nosem McGregora, przywracając go szybko do wcześniejszego stanu i dokładnie sprawdziła jego uzębienie. Ledwie machnięciem różdżki doprowadziła je do porządku, a okiem zainteresowała się na samym końcu. Przy okazji dojrzała stanu policzka Gabrielle i bardzo pocieszająco oznajmiła, że za parę dni po siniaku nie będzie śladu. Na odchodne obdarowała kostki Roberta plastrami i odesłała uczniów „do ich osobistych spraw”. McGregor nie umiał wyrazić słowami tego, jak bardzo lekko się czuł. Nawet nie podejmował próby nazywania tego, po prostu rozkoszował się tym nowym stanem razem z szatynką, stojącą u jego boku. Spacerowali po zamku niecałą godzinę, rozmawiając na różne tematy. Prawdę mówiąc nie wyglądali jak osoby, które nigdy wcześniej nie miały okazji tak długo ze sobą przebywać. Nie czuli skrępowania, a co dziwniejsze, brakowało im czasu, aby ogarnąć wszystko rozumem.
Zatrzymując się przy Wieży Zegarowej, Robert spojrzał na Gabrielle nieco inaczej. W jego spojrzeniu i uśmiechu kryła się chęć oczarowania dziewczyny już, natychmiast. A ona, popychana przez tak słodkie uczucie, jakiego doznała w chwili, gdy Robert puścił gabinet dyrektora, była zdolna przystać na wszystko.
– Chciałabym cię w końcu o coś spytać – mruknął, opierając się spokojnie o rurkę, która asekurowała często przechodzące tamtędy stadka nieostrożnych uczniów przed upadkiem.
– Więc pytaj – odparła lekko, zaraz w podobny sposób podtrzymując ciężar swoich przedramion na barierce. McGregor spojrzał na nią z dziką powagą w oczach.
– Umówisz się ze mną? Kiedykolwiek, gdziekolwiek, nawet w szkole. Przejść się gdzieś, porozmawiać… Poznać się. – Robert nie miał pojęcia, jak jego towarzyszka zareaguje. Nie dbał nawet o to, czy zostanie wyśmiany, po prostu chciał to z siebie w końcu wyrzucić. – Chodzimy do tej samej szkoły siedem lat, oboje nie cierpimy tych samych osób, a to chyba dobry fundament – urwał, zaczynając się zaraz śmiać, za czym poszła również i Gryfonka, chłonąca jego słowa i widok z zapartym tchem. – Gramy w quidditcha i jedynymi okazjami do powiedzenia sobie choćby głupiego „cześć” były mijanki po treningach. Nie chcę, żeby to dłużej tak wyglądało, bo dobrze wiem i czuję to, że z nikim innym nie będę już miał okazji nawiązać tak wspaniałego kontaktu. Zależy mi na naszym kontakcie, Gabrielle – dodał do ostatnie nieco ciszej, acz dostatecznie mocno. Spuścił zaraz wzrok i westchnął, marszcząc czoło. – Wiem, że jestem ze Slytherinu i takie tam…
– Przestań – warknęła Gabrielle, zaraz szturchając go leciutko ramieniem i zadziornie, choć bardzo wstydliwie, ucałowała jego skroń. Zaowocowało to oczywiście jej widocznym i budzącym dyskomfort rumieńcem, a Roberta przyprawiło o chwilowy zanik oddechu. Gdy na siebie spojrzeli, Hughes uśmiechnęła się do niego z niemałym drżeniem w dłoniach, którego nie umiała opanować. Dziewczyna opuściła wzrok, palce mocno zaciskając na barierce.
– Pasuje ci środa? O trzynastej kończę zajęcia i dopiero koło piętnastej mam trening. Chyba, że James zmieni godzinę, wtedy będziemy musieli się jakoś inaczej dogadać.
– Zawsze mamy weekend – odparł Robert, zaraz w odpowiedzi szturchając jej ramię. – wystarczy jedna sowa i po sprawie. To jak? Środa?
– Wstępnie tak – mruknęła, znów zerkając mu prosto w oczy. Chwila wystarczyła, żeby oboje wymienili między sobą kolejną wojnę na uśmiechy. Nie było im mało swojego towarzystwa i właśnie z tego tytułu oboje niemal biegli w kierunku boiska do quidditcha. Hughes co chwila chichotała, w ogóle nie przejmując się swoim spóźnieniem, choć było ono niemal niezauważone przez innych. No, może za wyjątkiem Blacka, który warował przy szatni dziewcząt wyjątkowo nafuczony. Kiedy więc Gabrielle pożegnała się z McGregorem i wskoczyła do szatni, wychodząc z niej chwilę później, Syriusz prychnął, krzyżując dłonie na torsie.
– To co, teraz on będzie ważniejszy niż twoi przyjaciele? – rzucił chłodno, na co dziewczyna zareagowała jedynie śmiechem.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś uroczy, kiedy się irytujesz – odparła, zaraz łapiąc go za szyję i pieszczotliwie całując w policzek. – Zamiast się tak denerwować, znajdź sobie odpowiednią partię, żeby nie było ci zazdrość.
– Ja? Dziewczynę? – Black uniósł wysoko brwi i zrobił oburzoną minę. – Chyba śnisz.
– No tak, Lowelas Black nie będzie sobie szukał partnerki na stałe, bo to zachwiałoby jego podłoże emocjonalne – zakpił James, który wychodząc z szatni wszystko słyszał. Zaraz puścił Gabrielle oczko. – Jak tam, kruszyno?
– Fantastycznie – mruknęła, marszcząc w uśmiechu nosek. Syriusz zmarszczył za to czoło, rozdrażniony faktem, że jego próby pocieszenia Gabrielle w porównaniu z Robertem, okazały się fiaskiem. Na dodatek nie podobało mu się to, że Rogacz i jego osobista, Syriuszowa przyjaciółka, jedli sobie z dzióbków i zwyczajnie mieli coś za uszami. Black warknął pod nosem, wywracając oczami. Zrobiło mu się zwyczajnie przykro.
– Łapciu, nie smuć pyska – mruknął James, zaraz szarpiąc go za włosy. – Chcesz też ode mnie buzi? Chodź, zrobi ci się lepiej! – Potter zrobił dzióbek i przysunął się do Blacka, na co ten skrzywił się. Aż się wzdrygnął.
– Zabieraj ode mnie tego swojego karpia.
– Syriusz – mruknęła Gabrielle, łapiąc go za ręce i celowo przeciągając ostatnią samogłoskę jego imienia. – Ja nigdy nie zapomnę o swojej malutkiej, szkolnej rodzinie. Nigdy – powtórzyła, zaczynając machać ich rękoma. – Już, napraw się. Lubię jak się uśmiechasz, łajdaku.
Black pokręcił głową i parsknął śmiechem. Co jak co, ale jej obelgi były tylko pseudo obelgami i dobrze o tym wiedział. Zaraz przygarnął do siebie niższą od siebie szatynkę i poczochrał pieszczotliwie jej włosy.
– Nie daruję ci tego łajdaka – burknął, na co Hughes zaśmiała się w przerysowany sposób i zerknęła na niego z dołu.
– A ty nie zmieniaj tematu – odparła, unosząc brew.
– Baby ci trzeba! – wrzasnął Syriuszowi do ucha Potter, zaraz obrywając w tył głowy od przyjaciela.
– Chyba lalki. – Do dyskusji dołączyła się zaraz Gemma, która wychodząc z szatni upinała włosy w koka. Podniosła ona opalizujące spojrzenie na Syriusza, unosząc przy tym brew ku górze. – Taki Casanova? Prędzej dorobię się bliźniąt z olbrzymem, jak nasz Syriuszek znajdzie kogoś na całe życie i postanowi dorosnąć.
– Nie wiedziałem, że gustujesz w olbrzymach – odparł sucho Black, zmuszając ją do ponownego zerknięcia w jego twarz.
– Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – mruknęła równie beznamiętnie, co uprzednio on i skierowała się do składziku. Przez krótka chwilę Black miał okazję znów ujrzeć jej szyję i skórę za prawym uchem, która, tak jak przypuszczał, była zaczerwieniona. Jeśli to było otarcie po kolejnej szarpaninie, to czy utrzymało by się tak długo w tak owocnych barwach?
Gabrielle odetchnęła i pokręciła głową. Nie umiała znieść ich zachowania i wiecznych przytyków, które ku sobie kierowali. A tak bardzo chciała zobaczyć jedno i drugie w naprawdę dobrych humorach!
– Chodźmy. Niedługo rozgrywki, musimy być w jak najlepszej formie – rzucił James, uśmiechając się do Gabrielle. – Gabe, możesz pomóc Gemmie? Chyba musimy omówić waszą taktykę.
– Ta – mruknęła, rzucając dwójce Huncwotów uważne spojrzenie, zaraz jednak kierując się do składziku. Potter szturchnął Syriusza w bok i zacisnął usta.
– Co ty odwalasz? – warknął James, marszcząc czoło.
– Nie wiem, pasje? – odfuknął mu Black. – Musisz wszystko zrzucać na mnie?
– Gabrielle miała dobry humor. W końcu i to tak naprawdę, odkąd straciła ojca. Po cholerę się wcinasz?
– Bo nie podoba mi się ten cały McGregor – wycedził Syriusz, krzyżując ramiona. – Nie nauczyłeś się jeszcze, jacy są Ślizgoni?
– Do jasnej cholery. – Potter tupnął wręcz nogą i zmierzył przyjaciela w ostrzegawczy sposób. – Robert wstawił się za Gabrielle.
– Po czasie.
– Nie ważne – syknął James, zmniejszając dzielący ich dystans w drapieżny sposób. – Wstawił się. To się liczy. Gabrielle jest dzięki niemu szczęśliwa, więc przestań siać ferment, dopóki nie będzie poważnych powodów, aby naprawdę go nienawidzić – urwał zaraz, zauważając, jak Oscar przystaje nieopodal, przyglądając im się. Potter uśmiechnął się ku niemu i machnął dłonią, z kolejną przemową do Blacka czekając, aż Oscar odejdzie. Gdy tak się stało, James spojrzał na przyjaciela gromiąco. Porozmawiamy o tym wieczorem, gdy dziewczyny pójdą na astronomię. A do tego czasu daj spokój. I przestań dowalać Gemmie. – Pogroził mu palcem, na co Syriusz zapowietrzył się.
– Przecież to ona zaczęła!
– Nie obchodzi mnie to! – warknął Rogacz, ruszając na boisko od quidditcha, gdzie reszta drużyny odstawiała już swój cyrk.
Potter nie mógł już znieść humorków Blacka i Arterton. Raz żartowali, raz skakali sobie do gardeł, a coraz częściej obrażali się na siebie nie wiadomo o co. James, jak bardzo chciał się tym nie przejmować, tym częściej spotykał go z ich powodu zawód. Raz denerwował się na nich i miał ochotę nie odzywać się do nich słowem do końca życia, drugi zaś łapał się na nerwowym skubaniu po czubku głowy, myśląc nad sposobem pojednania ich. Było to jednak zadanie na miarę połączenia wody i ognia, z czego Black przypominał mu głęboką, lodowatą toń, a Gemma morderczy ognik. Czego jednak nie robiło się dla przyjaciół?
Po skończonym treningu udało mu się jeszcze dopaść Gabrielle i przypomnieć jej o ich chytrym planie, zaznaczając, że jutro może być za późno z wdrożeniem nikczemnego planu. „Zanim ten idiota nie dorwie jakiejś młódki, pamiętaj!”, powtórzył, nim rozeszli się w swoje strony. Resztę dnia, zaraz po obiedzie, grupa Huncwotów spędziła na bezcelowym łażeniu po zamku, a dziewczęta skupiły się na przygotowaniach do zajęć. Jamesowi ani przez myśl nie przeszło, by zapomnieć nawijać o postępach dziewczyn w quidditchu. Ciągle to mówił, jakie to zwinne nie były i poukładane w swoich taktykach. Remus i Peter podłapali w końcu haczyk i do samej kolacji Black nie słyszał nic innego, jak „Gemma to, Gemma tamto”. Był już tak wyczerpany gadaniną przyjaciół, ze gdy wpadli do pokoju wspólnego, przysnął w fotelu na dobre trzy kwadranse, a przez ten czas jego przyjaciele zniknęli na jakiś czas nie wiadomo gdzie. Gdyby Syriusz nie zasnął, dowiedziałby się, że zajęcia astronomii zostały odwołane, a dziewczęta nawet nie kwapiły się, by siedzieć w pokoju wspólnym. Wszystkie skrzętnie ruszyły na górę, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.
Kiedy więc Huncwoci znów zebrali się w grupie przy kominku, nie mieli pojęcia o obecności którejkolwiek z nich na górze, w sypialni. Zegar milutko wystukał godzinę dwudziestą pierwszą, a Potter rozsiadł się na kanapie, uważnie patrząc w Syriusza, który ledwo pozbierał się po swojej niewinnej drzemce.
– Chyba musimy pogadać. Wszyscy – mruknął James, zerkając po przyjaciołach z powagą, wymalowaną w jego migdałowych oczach. – O Robercie, bo jak tak dalej pójdzie, to wszyscy się pokłócimy.
– Jestem za – mruknął Lupin, a zaraz za nim głową zaczął kiwać Peter, rozsiadając się w drugim fotelu.
– O czym chcecie rozmawiać, m? – Black pochylił ciężar swojego ciała do przodu i ironicznie wykrzywił usta w uśmiechu. – Nie wystarczy wam to, co zobaczyliście w Łazience Jęczącej Marty?
– Syriuszu, mówiliśmy ci przecież, że to niczemu nie dowodzi – odparł na spokojnie Remus, pocierając o siebie dłońmi. – Fakt faktem, może dawał coś Rudolfowi. Ale to nie robi z nieco zaraz typowego, Ślizgońskiego gnojka.
– Wy naprawdę nie wiecie, czy udajecie, do czego nadają się najlepiej Lestrange’owie i Rosier? – prychnął donośnie Black, wykrzywiając twarz we wrogim grymasie. – Serio myślicie, że po zakończeniu szkoły posadzą tyłki na urzędowych krzesłach, założą rodziny i zaczną myśleć naszymi kategoriami?
– Łapo, wiem o czym myślisz – zaczął James, ale Syriusz nie dał mu skończyć. Trzasnął dłonią w stolik tak, że mebel aż podskoczył.
– Nie chcę, żeby moja przyjaciółka zadawała się z przyszłym Śmierciożercą!
– Nie przeginaj struny! – warknął James, niemal się podnosząc. – Nie masz co do tego pewności, więc przestań sprawiać Gabrielle zawód!
– Bo co? – wrzasnął Black, podnosząc się z fotela, a w jego ślady poszedł Potter.
– Bo mu na niej zależy! – James złapał Syriusza za ubranie i potrząsnął nim. – Tak, jak tobie nigdy nie zależało na żadnej dziewczynie.
– A skąd ty to możesz wiedzieć, co?
– Bo cię znam – syknął James, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. – Mało tego rozglądam się, wiesz? Jesteś moim przyjacielem, ale nie umiem przystać na to, jak traktujesz dziewczyny.
– A co ja ci poradzę na to, że taki jestem? – fuknął Black, odrzucając dłonie Rogacza ze swojego ubrania. – Nie ma takiej i tyle.
– Bo jesteś cholernym ignorantem!
– Hola, hola, chłopaki! – Lupin poderwał się z miejsca i stanął pomiędzy nim. – Mieliśmy rozmawiać o Robercie, nie rozterkach sercowych Syriusza. Proponuję, żebyście się uspokoili. Musimy przemyśleć to wszystko. – Zmarszczył czoło i opuścił wcześniej uniesione w ich stronę dłonie. – Osobiście obejmuję stanowisko, że powinniśmy pozwolić Gabrielle decydować za siebie. Trzymanie jej pod kloszem i dmuchanie na nią jak na jajko nic nie pomoże. To już kobieta, nie dziecko.
– Ja nie chcę stracić przyjaciółki! – wycedził rozpaczliwie Black. – Nie mogę jej stracić!
– My też nie chcemy – odparł James, zaraz zagryzając wargę. – Pozwólmy jej spróbować. Potem będziesz mógł osądzać.
Black odetchnął w płytki sposób. Czuł, jak nagromadzony w nim lęk go przeważa. Bał się, że pod jego ciężarem się przewróci.
– Ale czy to dobry pomysł? – Głos Petera ocucił zastygniętych w bezruchu przyjaciół. Gdy James wraz z Remusem i Syriuszem rzucili mu ukradkowe spojrzenia, on ciągnął dalej. – Bo przecież skąd możemy wiedzieć, co było w paczce, którą Robert dał Rudolfowi?
– Teraz to nieistotne – mruknął James, na co Pettigrew nieco się podniósł. Wyglądał tak, jakby poraził go ogrom i potęga burzy.
– Nieistotne? – powtórzył za przyjacielem, mocno mrugając. – Co się z tobą stało, Rogaczu? Nie poznaję cię. Odpuszczasz, pomijasz tak ważne wątki… A co, gdyby ktoś z nas zdradził? – Peter podniósł się na równe nogi i spojrzał Potterowi w oczy. – Co, gdyby to była Gemma? Albo Lily? Jak byś to przyjął?
– Bluźnisz, Peter – syknął James. – Dobrze wiesz, że Gemma i moja Lily nigdy, powtarzam nigdy, nie dopuściłyby się czegoś takiego.
– Skąd możesz wiedzieć, skoro tak łatwo odpuszczasz? Odpuścisz Robertowi, to tak jakbyś odpuszczał braciom Lestrange.
– Nie porównuj ich do Lestrange’ów – mruknął Remus, ale Pettigrew machnął na to ręką. Spojrzał na Syriusza w taki sposób… No tak. Jak mógłby zapomnieć?
– Syriuszu, powiedz im coś – należał Peter, gestykulując dłońmi.
– Co ci tak zależy na oczernieniu McGregora, co Glizdogonie? – Potter przyjrzał mu się uważniej.
– Bo to oczywiste! – Peter zignorował lekkie szarpanie jego ubrania przez Remusa, który patrzył w bok. – Może w ten sposób chce ją przeciągnąć?
– Co to ma znaczyć?
Cała czwórka zesztywniała. Głos, który rozszedł się po pokoju wspólnym, dochodził ze schodów, a należał on do Gemmy. Dziewczyna nieco pobladła, wpatrując się w nich w osłupieniu. Szlafrok, zarzucony przez nią na ciało, nieco zsuwał się z jej ramienia, jakby ubierała się po drodze. Black odwrócił się w jej kierunku, spozierając na jej sylwetkę odzianą w koszulę nocną z niemałym ogniem. Było to jednak naturalne, niewymuszone, przez co Arterton niemal od razu poprawiła na sobie wierzchnie nakrycie ciała, zawstydzona. Jej rozrzucone w nieładzie włosy opadały na szyję i ramiona niczym puchaty szal, zaś z jej oczu wyziewał groźny ogień.
– Nie jesteś na astronomii? – spytał wykrętnie, acz grzecznie Lupin, krzyżując dłonie na torsie.
– Nie. Sagittarius odwołał zajęcia. Co to wszystko ma znaczyć? – powtórzyła niecierpliwie, z ostrym naciskiem w głosie.
– Ach, tak tylko… gawędzimy. – James roześmiał się i spojrzał po reszcie, zmuszając ich do uśmiechów. – Trochę nas emocje poniosły…
– Pytam, co tu się, kurwa, wyprawia?! – Gemma podniosła głos bez ostrzeżenia. – Drzecie się jakby ktoś was ze skóry obdzierał, czy wy sumienia nie macie? Tu są jeszcze dzieci, chcą spać!
– Nie lubię, jak przeklinasz, złośnico – wymamrotał James, siląc się na słodki wyraz twarzy. Tym razem jednak nie podziałał na jego przyjaciółkę.
– Mam to w swoich zacnych, czterech literach, a ty przestań zmieniać temat, James – syknęła, odgarniając zdenerwowana włosy z twarzy. Zeszła ze schodów i podeszła do nich, marszcząc czoło. – Myśleliście, że nie słyszałam, o czym mówicie? A, pardon – poprawiła się, przybierając na twarzy jadowitego uśmiechu. – Drzecie się.
– Gemmo… – Lupin próbował ją uspokoić, ale ona wskazała na niego tylko palcem, ostrzegawczo unosząc brwi. Remus pokiwał głową i odpuścił, nieco się odsuwając.
– Co macie do Roberta? – spytała, siląc się na spokój w głosie. Wbiła wzrok w Petera, który niemal zadrżał. Bała się znów ujrzeć to, co pierwszej nocy w Hogwarcie, ale nie zamierzała przed tym uciekać.
– Gemmo, daj nam wyjaśnić – poprosił Potter, unosząc dłonie, co przypominało gest złożenia dłoni. Postanowił odsłonić ich karty. – Po prostu… Kiedyś przyłapaliśmy McGregora z Rudolfem i nie wyglądało to ani dobrze, ani źle. Nabawiliśmy się podejrzeń, ale…
– Ale mnie się zdaje, że Peter ma coś do powiedzenia – warknęła, nie spuszczając z Pettigrewa wzroku i przechyliła głowę w bok. Niczym dziki zwierz. – No? Proszę…
– Tu chodzi o to, że boimy się o Gabrielle – wtrącił Remus, nim Peter w ogóle zdążył otworzyć usta.
– Robert nie zagraża Gabrielle – wycedziła Arterton, patrząc zaraz na Remusa. – Tylko te wasze bzdury. Nie widzicie, że oni zwyczajnie mają się ku sobie? Gdzie wy macie oczy?
– Tak, ale wiesz jacy są Ślizgoni – mruknął Black, na co Gemma rzuciła mu krótkie spojrzenie. – Nie można im ufać.
– W tych ciemnych czasach nie ufam nawet własnemu cieniu, Syriuszu – odparła. – Robert nigdy nie dał mi znaków, że mógłby skrzywdzić mnie, czy Gabrielle. To dobry chłopak.
– Co ty go tak bronisz? – zirytował się Black, prychając zaraz pod nosem. Jego twarz przesłonił ciemny grymas. – Podoba ci się, czy co? Nie umiesz sobie poradzić ze swoim chorym charakterem, to znajdź na niego jakiś sposób, a nie usprawiedliwiaj ludzi, których nie znasz tylko dlatego, że na jednego takiego lecisz.
– Posłuchaj no! – Dziewczyna, mimo usilnych starań Jamesa, wystrzeliła ku Blackowi i złapała go za przysłowiowe szmaty, ostrym ruchem dobijając do ściany. Chłopak rzucił jej lodowaty i jednocześnie wściekły wzrok. W jego szarych oczach tliło się szaleństwo. – Nie masz prawda go oceniać, ani mówić mi, co mam robić, zrozumiane? I dla jasności, Robert mi się nie podoba, ty głupi bucu!
– Przestań mi ubliżać, do cholery jasnej! – warknął Black, łapiąc ją mocno za ramiona i potrząsnął nią. – Mam serdecznie dość tego, jak się do mnie odzywasz. Rozumiesz? – wydyszał, patrząc jej prosto w oczy.
Gemma zacisnęła mocno usta, gdy jej broda niebezpiecznie zadrżała. Złapała głęboki oddech, obrzucając jego twarz uważnym spojrzeniem.
– Po tych wszystkich latach… dobrze ci tak – wyszeptała z mocą, zaraz mu się wyszarpując. Jej twarz przybrała niemal czerwonego odcienia, a gdy spojrzała na resztę Huncwotów, James dostrzegł jak jej oczy lekko się szklą. – Jeśli Robert ją skrzywdzi, sama urwę mu łeb. Dajcie sobie siana – mruknęła, na odchodne rzucając Blackowi jeszcze jedno, ostre spojrzenie. James chciał ją jednak zatrzymać.
– Gemmo, poczekaj – jęknął, ale ta machnęła nań ręką, wbiegając schodami na górę. Potter spojrzał na Syriusza z rezygnacją szeroko wymalowaną na ustach. – Co ci odbiło? – mruknął, zaraz mijając go i ruszając na górę.
Po chwili ciszy Lupin zrobił krok w kierunku Syriusza.
– Łapo…
– Jeśli chcesz dodać coś równie głębokiego, co James, to proszę… Daruj sobie – wymamrotał, zaciskając zaraz usta. Lupin zwarł szczęki najmocniej jak mógł.
– Jak sobie chcesz – rzucił beznamiętnie, mijając go i znikając na krętych schodach. W ślad za nim poszedł Peter, ale on poklepał Blacka po plecach.
Syriusz czuł się potwornie rozdarty. Pomyślał, że gdyby nie słowa Petera, wszystko potoczyłoby się inaczej. Czy to była prowokacja, czy głos rozsądku? Westchnął, poprawiając na sobie ubranie. Mógłby przysiąc, że dalej czuł na sobie dotyk Arterton, że jej oddech wciąż odbijał się od jego szyi i podbródka. Że jej oczy wiercą w nim coraz to głębszą dziurę… Pomyślał, że głupszego myślenia nie mógł już sobie tego dnia przypisać, więc przypomniał sobie jej rozrzucone włosy i ten miły dla jego nosa zapach, który ją otaczał. I tak o tym zapomni, więc dlaczego miał o tym nie myśleć?
Odwracając się na pięcie postanowił wrócić do dormitorium i zmyć z siebie dzisiejsze wrażenia. Zanim jednak wykonał choćby jeden krok do przodu, na schodach pojawił się zgoła ktoś inny. A była to ona. We własnej osobie… Dorcas Meadowes, spozierająca na niego spod gąszczu ciemnych włosów.
Był to definitywny koniec spokoju.

16 komentarzy:

  1. Wow, wow, wow! Jak dawno mnie tu nie było! Tak się stęskniłam, że aż napiszę dłuuugi komentarz :).
    Zacznę może od samego początku. Gdy zaczynałam swoją przygodę z twoim opowiadaniem, niezbyt przypadło mi do gustu. Nie lubiłam postaci Gemmy. Może dlatego, że jest większym hardkorem ode mnie :o?! Możliwe. Dopiero teraz zaczęłam sobie zdawać sprawę, że Gemma to taki "dresiarz" Hogwartu. Jest wszędzie tam, gdzie się leją i zawsze musi do nich dołączyć. Brakuje jej tylko dresu z adidaska i "słowiańskiego przykucu" haha! (Bez obrazy :D).
    Im bardziej się zagłębiałam, tym bardziej opowiadanie mi się podobało. Teraz jestem jego wierną fanką!
    Co do rozdziału. Jest naprawdę świetny. Cieszę się z wątku o Gabrielle i Robercie. Ich historia może być naprawdę ciekawa. A jeśli ten mały patafian Black coś zepsuje, to własnoręcznie mu zrobię z twarzy Bitwę pod Grunwaldem. A Potter jak to Potter, zawsze zajebisty.. ajajaj! Tak na poważnie, to bardzo ładnie się zachował, schował dumę do kieszeni i pokazał, że ma jaja. Brawo!
    Życzę dużo weny twórczej i mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się wkrótce, bo już nie mogę się doczekać! Pozdrawiam :).
    Ps Już miałam Cię pochwalić za brak tej jakże cudownej Dorcas :c A tu bam niespodzianka.
    Tak na marginesie, nie ma to jak pisać komentarz drugi raz, bo kochane Google wszystko lubi zepsuć :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, kochana!
      Kiedy wlazłam na przegląd bloggera z zamiarem opatrznego zajrzenia sobie na wyświetlenia, tak doznałam szoku. Mało tego, gdy zobaczyłam komentarz od osoby anonimowej, pomyślałam "Cholera, pewnie dostanę ochrzan." Yup, jestem wróżbitką.
      Nie wiem co za wspaniała osóbka siedzi po drugiej stronie, ale bałam się już, że dzisiaj nie ujrzę żadnego komentarza pod moim rozdziałem. A tu proszę, miła niespodzianka! Lubię czytać, jak ludzie się otwierają, są szczerzy i mówią co myślą w związku z moimi postaciami. (Przynajmniej tymi OC, bo kanon w moim wykonaniu jest robiony na czuja, nie oszukujmy się. Po prostu staram się pokazać ich od swojej strony, nie popadać w zdanie innych, że Black to bezwzględny dziad, śliniący się na widok KAŻDEJ dziewczyny, etc. )
      Tak, Gemma to dresiarz Hogwartu w wykonaniu typowo hard. Nie ma adidasków, nie ma dresu, ale na pewno ma gorącą głowę i gorące serce, co nie idzie w parze i często kończy się... no jak się kończy. Sama widzisz.
      I nie wolno mi tykać Syriusza! Nunu! Nie dam! <3 Ale mówiąc na poważnie i nawiązując do twojego postscriptum, to też ubolewam nad tym, że musiałam dodać Dorcas. Wprawdzie na "łamach książki" została przedstawiona jako miła osóbka, ale że pani Rowling nie pokusiła się o dogłębniejsze informacje, po prostu cisnę z koksem jak się tylko da. (Czy tylko mnie wydaje się, że to powiedzenie jest bardzo śląskie?) Co by nie było, nada ona dość fajnego posmaku tej części opowiadania i ufam, że przypadnie ci to do gustu.
      I bez obaw, rozdział piętnasty JUŻ się pisze więc jeśli szczęście mi dopisze, pod koniec maja uraczę was nowym rozdziałem w całej krasie.
      Całuję cię gorąco i dziękuję za poprawienie mi humoru w tak chłodny wieczór. Liczę, że zainteresuję cię jeszcze bardziej, żebyś nie uciekła!
      Pozdrawiam,
      Gemma.

      Usuń
    2. Osobiście do Dorcas nic nie mam, tylko tyle opowiadań zrobiło z niej wredną sukę, która lata za byle kim, a później się ślini do Syriusza ;-;. Ale wierzę w ciebie i wiem, że u ciebie będzie naprawdę interesującą postacią :).

      Usuń
  2. Czeeeeeść! *o*

    O tak, ja zawsze muszę się przywitać. Każdemu niemal muszę zawsze powiedzieć "Cześć", "Hejjjoo", czy jak przystało na osobę wychowaną (tiaa jasne XD) "Dzień dobry".
    Narobiłam sobie straaaaaasznych zaległości u Ciebie, nad czym ogromnie ubolewałam. Niestety zakończenie roku się zbliża wielkimi krokami i co chwila przypomina o sobie, a ja staram się walczyć o jak najlepsze wyniki. ALE obiecywałam sobie, że jak tylko będę miała mniej nauki i znajdę wolny czas to szybciutko nadrobię to co się nagromadziło.
    Naprawdę Twoje cudeńka odciągnęły mnie choć na chwilę od stresu, który coraz intensywniej mi towarzyszy, a jak myślę o poniedziałku, to aż mi żołądek się skręca. Cała aula ludzi... i ja na scenie, MERLINIE, jak ja to przeżyję...
    Tak jak wspominałam, uuuuuuwielbiam Roberta (MOJA MIŁOŚĆ! <3) i jak czytałam rozdziały, to aż mi się micha cieszyła. Tyleeee go było, jak nigdy! <3 Oczywiście, ja pragnę wincyj i wincyj!
    On i Gabrielle są tacy uroczy. To tak bardzo widać, że na siebie (potocznie) lecą! *o* AWWWWWWWW! Lovki, kisski i w ogóle miłość wokół nas! <333
    Przepraszam, że komentarz będzie bardzo chaotyczny, ale będę starała się jak najwięcej uwzględnić informacji z tego co przeczytałam.
    Biedny Robert... Naprawdę jego ojciec to taki gnój i perfidny idiota! Współczuję mu z całego serca, że daje sobie radę i mimo wszystko jest taki jaki jest. Ta cała sytuacja z jego matką, wyszła Ci genialnie. Ten smutek jaki on czuje oraz miłość i tęsknotę czuć na co najmniej kilometr. Dobra robota!
    Roberto wstawił się ostro za Gabe i to było takie ach! <3 Chociaż, nie powiem, że się tutaj nie śmiałam! A robiłam to! Rechotałam na cały dom, czytając fragment, w którym Gemma żali się McGonagall, że Syriusz ją obmacywał. HAHAHAHAA, to było rozegrane po mistrzowsku! Albo ten look na Syriusza i Gemmę i takie "Boże co oni robią i to w miejscu publicznym?!". McGonagall jest po prostu GENIALNA! Zawsze ją uwielbiałam.
    A wracając do wcześniej zaczętego tematu, to Gemma i Syriusz to taki tragizm XD Cokolwiek nie robią, to wszystko prowadzi do złego. Tak czy siak na siebie walczą, bądź Gemma obija Syriuszowi części ciała. Czy oni nie mogliby zachowywać się ciutkę normalnie? Przecież to widać, że oboję coś do siebie czują. Jednak myślę, że Gemma jest tego świadoma, tak Syriusz nie do końca, dlatego się przed tym wzbrania. Jestem niesamowicie ciekawa, jak rozwikłasz ich całą relację.
    Podsumowując!
    Lily i James...TAK! <3
    Robert i Gabe... TAK, TAK! <33
    Gemma i Syriusz... TAK, TAK, TAK!!! <333

    Uwielbiam Twoje opowiadanie, jest nieziemskie i z miłą chęcią czytam Twoją twórczość. Trzymaj tak dalej!
    Życzę mnóstwa weny przy pisaniu 15 rozdziału, na który niecierpliwie czekam!
    Pozdrawiam gorąco, Livv ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myszko kochana, tak się cieszę, że wróciłaś!
      Ogromnie się zastanawiałam, co się tam u ciebie dzieje, ale potem doszło do mnie, że to koniec roku, a głupia Dżema oczywiście nie studiując, nie zdaje sobie sprawy, że nie każdy dzień jest wolny. Ot co.
      Bardzo ucieszył mnie twój komentarz i przede wszystkim jestem szczęśliwa, że coś cię rozśmieszyło! Bo naprawdę, na świecie jest tyle smutku i zła, że aż szkoda na to patrzeć, a gdy wiem, że kogoś coś cieszy, jest mi choć odrobinkę lżej na sercu. Wtedy myślę, że nawet mój Pupilek z resztą aniołków mi pomaga osiągnąć taki swój malutki sukcesik. Jeden uśmiech u jednego czytelnika. Brzmię jak altruista, prawda? Aż ciężko pomyśleć, że tak naprawdę jestem wredną wiedźmą!
      TAK! Sama sobie biję brawa, że udało mi się tak wykreować Roberta. I wstyd mi, że najpierw miał być postacią na odczep się, która nic nie wniesie do opowiadania, prócz zła. A tu proszę. Sama się w nim zauroczyłam i stwierdzam, że to jedna z lepszych moich postaci. Poza, oczywiście, dresiarską Gemmą, ahahah!
      I co do wątku paringu Symma (i ten moment, gdy uświadamiasz sobie, że jesteś Bogiem, bo tworzysz własny, przynajmniej niektórym znany paring...). Też tak uważam. Wprawdzie lubię historie, w których postacie się kłócą, żrą i nie wygląda nic tak kolorowo od razu, jak powinno. Problem polega na tym, że teraz na Internetach jest takich historii multum i moja w tym blednie. Choć... Może nie do końca, skoro to czytasz?
      Anyway, dziękuję ci za słowa tak miłe, które budzą we mnie dalszą chęć pisania. Dodatkowo, jestem wzruszona za to "nieziemskie".
      Całuję cię gorąco,
      Gemma.

      Usuń
  3. PART ŁAN:
    Hej, hej, kocie!
    Tak, ruszyłam w końcu swój seksowny zadek i postanowiłam wziąć się za czytanie oraz komentowanie trzech rozdziały. Oddzielnie. Jak myślisz, podołam? Pff... No raczej! Nie chcę cię zawieść, więc zacznijmy moją zajebistą wypowiedź wychwalającą cię pod niebiosa.
    ,,Wykluczył Gabrielle, bo przecież nie zamierzał zwierzać się Dumbledore'owi ze swoich problemów sercowych." A ja bym chętnie to zobaczyła. Baj de łej. Zawsze się zastanawiałam czy Trzmiel miał kiedykolwiek jakąkolwiek dziewczynę. Za młodu chyba należał do osób przystojnych, inteligentnych, utalentowanych i... a nie, czekaj. Właśnie przypomniało mi się, że on jest gejem xD
    Dobra, nie było tematu. Lecimy dalej!
    ,,- Nie zwykłem jakoś specjalnie użyczać uczniom nadzwyczajnych środków pomocy, młodzieńcze." Oho. Ohoho! Tajemniczy specyfik nadchodzi! Btw. Dumbel nazwał Roberta ,,młodzieńcem", coś jest nie tak. Zazwyczaj przecież zwracał się do uczniów ,,panno ..." albo ,,panie ...", ale młodzieniec?
    Uhu, kroi się gruba akcja! A może stary Trzmiel chce... czegoś innego od Robercika...? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    *nie zwracaj na mnie uwagi. Ostatnio robię się jeszcze bardziej pojebana i zboczona niż zazwyczaj...*
    ,,Robert czuł, jak zapiera mu dech w piersi. Ton Dumbledore'a nie brzmiał wcale uspokajająco, a wręcz przeciwnie. Na dodatek jego wzrok..." Nie chcę mówić: a nie mówiłam, ale powiem.
    A nie mówiłam! Robercik, bierz nogi za pas i spierdzielaj stamtąd w podskokach! Jeszcze jest nadzieja! Załatwiłam ci odpowiednie papiery, od teraz nazywasz się Elton John i mieszkasz na Alasce.
    RAN BYCZ, RAN!!! Jeszcze masz czas!
    ,,Chwilami nie był w stanie zrozumieć tego człowieka, ale z biegiem czasu uświadamiał sobie, że to nawet lepiej." Zgadzam się z nim. Kto wie co siedzi w głowie starego Trzmiela... ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    ,,[...] może bez skrępowania patrzeć w zdumioną twarz Gabrielle. I już codziennie obserwować ją od rana do wieczora..." Ty wiesz co, Dżemie? Zmieniam zdanie. Niech on zostanie u Dumbledore'a.
    I nie waży się tykać mojej małej, słodkiej Gabrielle. Ten facet mnie przeraża. A w szczególności ostatnie zdanie...
    ,,- A masz jakichkolwiek przyjaciół, Robercie?" Ale mu pocisnął! Dumbledore, mistrz cię tej riposty :D
    ,,- Zanim wyjdę, bo ma pan z pewnością ciekawsze rzeczy na głowie, jak słuchanie moich [...] jęków [...]" ( ͡° ͜ʖ ͡°) Tak jestem pojebana. I chuj. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    ,,Robert chciał już zebrać swój zgrabny tyłek z Wielkiej Sali [...]" Widzę, że Robercik skromność odziedziczył po tobie xDD
    ,,Niemal zesztywniał, gdy ujrzał przyglądającą mu się Roxanne." Hah, też chciałabym wzbudzać w innych takie uczucia. Bardzo lubię Roxanne pod tym względem, jest taka... fajna :p

    OdpowiedzUsuń
  4. PART TFU:
    Wiesz co ci powiem? Strasznie podoba mi się to, że wprowadziłaś chwilowo Regulusa do swojego opowiadania. Ogólnie, to bardzo go lubię, a jeszcze bardziej lubię, gdy ktoś potrafi zrobić z niego nie tylko sztywnego jak szczota od kibla arystokratę, a w miarę normalnego nastolatka. To dodaje mu takiej realności, więc łapiesz u mnie plusa. Poza tym słowa Robercika dotyczące Lodowej Królowej Slytherinu też mi przypadły do gustu i zmusiły do chwilowych rozmyślań, bo były dosyć prawdziwe. To, że jej nie lubi za udawanie. Nigdy się nie zastanawiałam nad bohaterami, którzy są zimni oraz oschli w obejściu, a ty mnie zmusiłaś do refleksji. Dobra robota, honey. Może w końcu zacznę zgłębiać się w ludzką psychikę? Chociaż bardziej pasuję na psychiatrę niż na psychologa, ale to szczegół. Spodobały mi się (tak, powtarzam się, wiem) te ślizgońskie docinki. Są takie... ślizgońskie i dodają opowiadaniu odpowiedniego klimatu.
    ,,- Cześć, Gabrielle - mruknął, siłując się w sobie, aby nie uśmiechnąć się zbyt mocno." Zazdroszczę facetowi takiej woli walki. Ja nigdy nie potrafię opanować szerokiego uśmiechu, nieważne jak bardzo się staram i niektórzy do tej pory uważają mnie za pedofila, bo się szczerzę jak fangirl do Syriusza.
    Ty wiesz jaki to ból? ;__;
    ,,A tak przynajmniej widziała to Gemma, pretensjonalnie wręcz i bez skrępowania patrząc to na jedno, to na drugie boskie stworzenie, nie wzruszając się siarczystymi kopniakami, wymierzanymi jej przez Jamesa i Lily oraz impulsywnym szczypaniem jej nadgarstka przez Leanne." Nie wiem co bardziej rozśmieszyło mnie w tym momencie. Gapienie się Dżemu na dwójkę zakochanych w ogóle nie dając im przy tym przestrzeni osobistej i może nawet onieśmielając czy reakcje jej przyjaciół xD
    Ale podoba mi się sposób w jaki przedstawiłaś Huncwotów, Dżem oraz jej koleżanki. Wszyscy są tacy... wyrazisty. Raczej nikt nie jest przyćmiewany przez swojego towarzysza. Tworzą wspaniałą paczkę, idealnie się przy tym dopełniając. Dawno nie widziałam tak świetnie wykreowanej przyjaźni, a w twojej do reszty się zadurzyłam (a rodzice potem będą się dziwić, że wciąż nie mam chłopaka... Fanfiction i Syriusz życiem! <3). Naprawdę, za to leci do ciebie kolejny, tłusty oraz wielgachny plus.
    ,,Jednym większym krokiem zminimalizował dzielący ich dystans, łapiąc ją za podbródek." O matku.
    Jak ja bym chciała zobaczyć minę Blacka w tym momencie! Skoro wściekł się, gdy Robercik tylko do nich podszedł i się przywitał, to jak musiał wyglądać teraz? XD

    OdpowiedzUsuń
  5. PART FRI:
    ,,- Warto dodać, że ten mały kutafon [...]" Już prawie zapomniałam o tej zacnej nazwie, ale ty mi przypomniałaś. To miłe, że tak bardzo troszczysz się o prawidłowy rozwój mojej polszczyzny. Kolejny wyraz trafił do mojego Słownika Słów, Których Nigdy Nie Użyję Przy Normalnych Ludziach, Żeby Ich Nie Wystraszyć. Naprawdę dziękuję, poszerzasz moją wiedzę :3
    Właśnie czytam fragment, w którym Huncwoci, Dżem i jej przyjaciółki biegną za Obślizgłymi Dziadami (Co z tego, że jesteśmy w tym samym domu? Lubię nadawać innym głupie nazwy) i stwierdzam, że Symma jest naprawdę urocza. Oni kłócą się jak stare małżeństwo. To takie... słodkie, prawdziwe, urocze. A teraz czytam jak Robercik znęca się nad Lestrangem i... zaczęłam się śmiać. Nie no, serio. Wiem, że nie powinnam, ale to było takie śmiszne xD
    No, no. Fajnie jest patrzeć na Robercika w takim wydaniu, nie powiem. Jednak dla mnie wciąż bardziej pasuje na Gryfona. Roztacza wokół siebie taką tajemniczą aurę, prawda. Ale... dla mnie on jest taki gryfoński.
    ,,Gdy żaden z Huncwotów ani drgnął, zrzuciła z ramienia torbę i wznosząc ręce bojowo ku górze, wydała z siebie podekscytowany jazgot.
    - Czas na deser, panowie! - Zaraz podskoczyła i zrobiła już krok do przodu, ale Black złapał ją za rękę." Nie no, ta kobieta jest cudowna! Zawsze jak czytam jakieś akcje z nią w roli głównej, chce mi się śmiać. Dżem przypomina mi nawet trochę Raptusiewicza z ,,Zemsty". Ale zgadzam się z Anonimową Panną, Która Nie Podała Swojej Nazwy. Dżem to taki polski dres w wersji żeńskiej, ale mniej przeklina. No, przynajmniej w opowiadaniu. Nie wiem jak jest za kulisami xD
    Podsumowując: Dżem jest zajebisty taki jaki jest. Nie trzeba w nim nic zmieniać! ♥
    Ale... nie no, nie mogę się powstrzymać, żeby tego nie napisać. Ona na serio jest zdrowo pierdolnięta, ale za to ją lubimy i kochamy! Wow, przy twojej Gemmie moje bohaterki wymiękają. Zdecydowanie.
    Sophie nie lubi sobie za bardzo brudzić rąk (chociaż to co kiedyś ujawnię o jej przeszłości). Woli bić się z innymi za pomocą magii. A Valerie... to pomiędzy. Magia i pięści wielkości ośmioletniego bachora. Dobra, ja biorę się za następny rozdział. Do zobaczenia w następnych komentarzach, bejbs!
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Twoja najzajebistsza i jedyna w swoim rodzaju,
    Zocha Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana moja!
      Tak, w końcu doszłam po siebie, po wydojeniu niemal całej Kadarki (pomimo, że była nas liczba parzysta powyżej dwójki, to i tak przypisuję sobie większość butelki na swoje możliwości) i postanowiłam ci odpisać, ponieważ zakres mojej produktywności dzisiejszego wieczora sięga zera, a to doprowadza mnie do szewskiej pasji.
      Dostałam trzy wspaniałe komentarze i nie wiem, czy też zdołam się na tyle rozpisać, ale spróbuję. Zacytowałaś mi tyle sytuacji, że aż nie wiem od czego zacząć, ale spróbuję tak. Cieszę się, że potrafiłaś się zaśmiać podczas czytania go. Owszem, są momenty, w których sama zastanawiam się, czy naprawdę tak chciałam to rozegrać. Ale ja nie dyskutuję z tym, co robi moja ręka (nie, nie waż się myśleć w TEN sposób, bo to nie tak jak myślisz). Po prostu piszę to, o czym pomyślę. Tyle mi starcza i tylko czasem łapię się na całkowitej złości na samej siebie, że robię coś tak... tak bez zastanowienia. Nie raz myślę, że ten pseudo dar, który otrzymałam, ma swoją cenę w postaci różnych krzywd, sięgających mnie i moich bliskich. Ale nie zamierzam rozpaczać. Chcę sięgać tego, co mi się należy.
      Jest mi bardzo miło, słysząc tyle pozytywnych myśli, które do mnie kierujesz. To bardzo podnosi na duchu, wiesz? I wierz mi, Dumbledore ni jak ma się do Roberta. NOH, jeśli po polsku i angielsku nie rozumiesz, to użyję określenia zaprzeczenia z perspektywy bardziej latynoskiej, o ile tak to... no jest. Ot co.
      Tak! Wiesz, sama lubię Gemmę. Mam wielki dystans do swoich postaci. Czasem na siłę wpycham im wady, nie raz staram się zrobić z nich takich dzikusów albo skończonych egoistów, patrzących wyłącznie na siebie. Ale Gemma, nawet jeśli ma w sobie znamiona takiej mnie, jaka sama chcę być, dalej pozostaje tylko człowiekiem. Pełnym wad, zazdrości, niepewności i marzeń, które działają na nią destrukcyjnie. Chcesz dowód? Czekaj na rozdział piętnasty, zdziwisz się.
      Co więcej mogę dodać? Jestem wzruszona.
      A co do paringu Robielle (Robert i Gabrielle - jestem mistrzem w tworzeniu paringów takich jak Symma, boże trzeszczący) - jeszcze zobaczysz co przejdzie Black, jak zobaczy, że McGregor dobiera się do jego najlepszej przyjaciółki. Hm. W sumie to uświadomiłaś mi, że dopiero teraz jako tako zakreśliłam zażyłość Syriusza i Hughes w tym rozdziale nieco mocniej. Czas to zmienić. Teraz będę to pokazywać na każdym kroku! Uczucia przede wszystkim, niekoniecznie pozytywne. Będziecie tonąć we własnych łzach, trust me, baby.
      Przesyłam ci tonę całusów i mam nadzieję, że nie będziesz musiała czekać na nowy rozdział zbyt długo. (Chyba przeliczyłam się z 3 rozdziałami na maj. Ale nie mówię hop!)
      Twoja jedyna i mało wspaniała,
      Gemma.

      Usuń
  6. No. Jestem znowu. Wybacz, że pojawiam się i znikam, ale żeby przeczytać długie rozdziały (trudnym językiem, ale już się przywyczaiłam), potrzebuję dużo wolnego czasu i taki mi się trafił w weekend. Dłigo jechałam samochodem, więc czytałam sobie rozdziały pootwierane na stronach. Bez internetu, czary :D
    Nie, wcale nie robię takich wstępów, żeby komentarz był dłuższy. Bo w sumie wszystkie komentarze na górze, wprost przerażają mnie swoją objętością. Hm… poza tym, czemu jest ich tak mało?
    Zasługujesz na więcej czytelników, ale może ostrasza ich język. Tak, na to już narzekałam :)
    Dobra, przeczytałam kilka rozdziałów naraz, więc mogę już oceniać jako część opowiadania, a nie każdy rozdział po kolei.
    Okay, zacznę od boha… Nie! Od błędów.
    · BŁĘÐY:
    Właściwie mało zauważalne. Ale proszę Cię: „w cale”? No chyba nie. Na sto procent pisze się to razem. WCALE. Czy może to ja mam dziwny telefon i mi się to wyświetla osobno?

    · BOHETEROWIE
    No, wreszcie <3 W sumie uważam, że bohaterowie, ich zachowania, wątki dotyczące ich przeszłości i romanse… to głównie tworzy opowiadanie. Nie da się mieć dobrego opowiadania bez ciekawych bohaterów.
    A więc: Gemma. Dobrze ktoś określił, że to taki dres. Ale niezupełnie. Ja na przykład mam ochotę nieraz trzasnąć ją w łeb i wrzasnąć, że zachowuje się dziecinnie. Na szczęście dzieli nas szybka :D
    Gabrielle. – O. No dobra, może zacznij ją pokazywać tak, jak opisałaś, że nie tylko delikatna, ale silna.
    Robert – Tak, on jest spoko. Może być z Gabe, pozwalam :D
    James – O jejku, jaki on się dojrzały zrobił! W sumie fajnie.
    Lily – tak, wreszcie nie jest, że „nienawidzę Jamesa, ale za chwilę będę z nim chodzić”. Pasuje mi taka.
    Remus — Bawi się w psychologa.
    Dumbledore – Ej, spodobał mi się bardzo. Tak, śmiałam się przy nim. Lubię jego kreację u Ciebie.

    Em. Może reszty nie wspomnę.

    · FABUŁA.
    Jprdl. Gdyby nie wątek Roberta i Robielle, byłoby dennie. Co rozdział pojedynek: Gemma – Syriusz, bądź Gemma – ktoś, kto jej zalazł za skórę. Albo bitwa: Ślizgoni vs Gryfoni, w których Gemma musi być bohaterką. No weź. Wymyśl coś innego, please.

    · JĘZYK
    Wiesz, już się przyzwyczaiłam, więc bardzo mi pasuje. Czyta się fajnie <3

    O, ogólnie to Gemma Arteton to taka aktorka. Specjalnie tak ją nazwałaś?
    Ech, pomarudziłam troszkę. Musiałam. Przepraszam. ALe chyba jakieś dobre słowa też gdzieś były, prawda?
    Bo ogólnie to ocena na plusie ;)

    Dobra, jednym słowe: Świetne <3
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, moja droga.
      Cieszę się, że zaszczyciłaś mnie swoją obecnością i komentarzem. I dziękuję za szczerość, na pewno wezmę sobie twoje uwagi do serca.
      Tak, "wcale", ciągle z pośpiechu robię ten sam błąd. Mam swędzące palce, ot co.
      Tak, tak, wiem. Fabuła taka denna, beznadziejna. No ale cóż, widocznie mam ku temu powód, żeby jeszcze była tak "nudna" jak pozwoliłaś sobie ją zaznaczyć. Bez obaw, nadejdzie moment, że nie znajdziesz powodów aby się do niej przyczepić. ;)
      Tak, tak, wiem, ze Gemma Arterton to taka aktorka. Ale wymyślając moją postać nie miałam o tym pojęcia.
      Pozdrawiam również i życzę powodzenia. ;)

      Usuń
  7. PART ŁAN:
    Hej, hej, kochanie moje!
    Przychodzę jak zwykle ze spóźnieniem, ale najważniejsze, że już jestem! To co? Komentujemy!
    ,,Na nic się to jednak zdało, bo Black jak ściskał jej rozgrzane ciało, tak nie kwapił się, by przestać." Mówcie sobie co chcecie, ale dla mnie zachowanie Łapy jest wyjątkowo jednoznaczne. If you know what I mean... ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    ,,[...] spytała nauczycielka, rzucając ukradkowe spojrzenie Syriuszowi. Jej twarz przybrała nieco bladego wyrazu. Bóg jeden wie, co ta kobieta sobie pomyślała." Profesor McGonagall... nie spodziewałabym się, że ma pani tak seksowną wyobraźnię... ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    ,,— Nie robię jej nic złego. Po prostu jej pilnuję, zna pani jej temperament, pani profesor [...] Gemma niemal od razu w aktorski sposób załkała.
    — Pani profesor... On mnie obmacywał...!" Boże, w twoich rozdziałach jest tyle dwuznacznych sytuacji, a ty się potem dziwisz, że jestem taka zboczona i we wszystkim znajduję dwuznaczność. Serio, Dżemie? SERIO? XD
    ,,Robert odczytywał w tym niemoc i silną tęsknotę, ale żaden nie pokusił się chociażby o stęknięcie. Nawet Arterton przestała się na chwilę rzucać, gdy poczuła jak dotyk Syriusza w dziwny sposób... pęka." Dżemie, ty wredny manipulatorze! Jak śmiesz bawić się tak moimi emocjami?! Raz płaczę ze śmiechu, a drugi raz serce pęka mi z bólu... Zobaczysz, pewnego dnia wsadzę cię do pierdla za takie znęcanie się psychiczne nade mną. Zobaczysz. Wszyscy zobaczą!
    A tak na poważniej. Kupiłaś mnie kompletnie tym fragmentem. Całkowicie wczułam się w sytuację Blacków i... Borze szumiący, nienawidzę, a jednocześnie kocham momenty, w których w jakikolwiek sposób jest opisanie spotkanie tych dwóch braci. Te spojrzenia mówiące więcej niż tysiąc słów... Wyobraziłam to sobie i chyba zaraz zasmarkam cały dywan. Niemniej jednak, daję ci spory plus za ten o to fragment, bo dla osób, które potrafią dostrzec więcej niż inni (ależ ja skromna) wywołuje on silne emocje. Zbyt silne. Ty głupi Dżemie. Zapłacisz mi za takie bawienie się moimi uczuciami!
    ,,[...] bo skoro dla jej przyjaciółki (dalej uwięzionej w pułapce ramion Blacka) [...]" Uwielbiam cię za takie wstawki. Naprawdę uwielbiam, Marmolado ♥
    ,,— To naprawdę robi się dziwne. James, powiedz mu coś [...]
    — Dobra robota, stary" Słowo daję, twoi Huncwoci są przecudowni. Ukochałam sobie sposób w jaki docinają Konfiturze (i nie tylko). Pokazujesz ich negatywne cechy charakteru, pokazujesz, że nie są idealni. Pokazujesz, że oni naprawdę potrafią być wrednymi dupkami, a nie jakimiś big, tru lofferami jak w wielu blogaskach o Huncwotach. Pokazujesz, że mają swoje życie oprócz ciągłego dogadzania swoim obiektom westchnień i że czasami też mają dość. To się ceni :>
    ,,— [...] Poza tym, jeśli się nie mylę, moja sarenka też tam jest" Wiesz, ja tam nienawidzę jak faceci nazywają dziewczyny nazwami zwierząt, bo to albo jest przereklamowane, albo wkurwia.
    Ale... To było takie sooooooł kjaaaat! Aż napatrzeć się nie mogę *-*
    Właśnie czytałam moment, w którym Black chciał dostać ,,całusa" od naszego Powidła i teraz uśmiecham się jak jakiś psychol do ekranu. Całe szczęście, rodzice są w innym pokoju, bo zaniepokojeni moim zacho... A nie, czekaj. Ja zawsze taka jestem, więc to żadna nowość xD
    Po prostu... Uwielbiam, gdy główne bohaterki oprócz charakterku pokazują też swoją inną, bardziej kokieteryjną stronę. Momenty, w których Dżem tak kusił Syriusza były niebywale świetnie opisane (zresztą, co z twojej ręki takie nie jest?) i aż przyprawiły mnie o rumieńce i spazmatyczny oddech!
    (wiem co pomyślałaś, świntuszku. Nieładnie, nieładnie... ( ͡° ͜ʖ ͡°)) Sama nie wiem dlaczego lubię takie postacie, bo nie przepadam za flirciarami, których jedynym celem w życiu jest uwiedzenie jak największej ilości facetów. Ale twój Dżem... och, ach...! Cud, miód i Syriusz *-*
    Przejdźmy może dalej.

    OdpowiedzUsuń
  8. ,,— Wiem, ale nie chcę, żebyście mi ojcowali. — Gabrielle wywróciła oczami i cofnęła swoje dłonie, zaczynając spacerować po korytarzu." Aww... Gabryśka jest taka urocza, gdy każdy się o nią martwi, a ona chce być samodzielna i wszystkiemu zaprzecza. Ty naprawdę masz talent do tworzenia postaci, kocie ♥
    ,,— Nie chcę stracić również was.
    — Nie stracisz [...]" Gówno prawda. Ale ty lubisz robić ze swoich tekstów istny rollercoaster uczuć. Wszyscy wiedzą, że James i Lily umrą, ale czytając twoje rozdziały, zapomina się o tym.
    DO CZASU. Matko jedyna... to takie cholernie smutne! :c
    ,,— Skoro mowa o Gemmie. Co myślisz o małym wmieszaniu się pomiędzy nią, a Syriusza?" *śmieje się diabolicznie* Podoba mi się twój tok myślenia, chłopcze!
    Swoją drogą, Syriusz jest naprawdę uroczy tak martwiąc się o Gabrielle. Trochę zaborczy, ale to dodaje mu jeszcze więcej uroku. Peter, ty głupia cioto. Jeszcze raz spróbuj posądzić Lily albo Dżem o zdradę, to przysięgam na me cudne kłaki, że powieszę cię za jaja na Wierzbie Bijącej!
    No, na tym kończę mój dzisiejszy komentarz.
    Z pozdrowieniami i całusami,
    Zocha Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zocha, Zocha, ty wstrętna klusko!
      A tak naprawdę to mega kochana klusiu, która często poprawia mi humor właśnie takimi komentarzami.
      Jestem bardzo zadowolona z faktu, że takim właśnie zachowaniem starasz się mnie bronić. W sumie jest to słodkie i chwalę to całym swoim czarnym serduszkiem. (Tak, teraz będę mieć fazę na "Dary Anioła" i rzucała wstrętnymi aluzjami Clary na cały świat.)
      Jestem szczęśliwa, że podoba ci się sposób w jaki operuję wszystkim. A przynajmniej większością, nie popadajmy ze skrajności w skrajność, jak mam to w swoim zwyczaju.
      No dobrze, od czego zacząć? Gdy wspomniałaś o pierdlu, zwyczajnie prychnęłam i o mało nie pozbawiłam swoich ust wody. Potrafisz mnie rozłożyć na łopatki takimi dowcipnymi tekstami, serio. A mało tego... nowe przezwisko Gemmy. Stwierdzam, że wygrałaś internety, zołzo mała. <3
      No nie? Wiesz, ja nie mam w zwyczaju robić z kogoś ideału. Każdy jest człowiekiem, ma swoje wady, a to, że akurat mamy do czynienia z postacią fikcyjną nie uwłacza temu, że Gemma ma być wkurzająca, ma być zadufana w sobie i nie raz pokazywać, jaka to silna nie jest, chociaż się rozpada. Noh, jest tylko śmiertelnikiem, ma swoje gorsze dni i wisi mi, czy komuś się to nie podoba. Stałe czytelniczki, takie jak ty, mają więcej do powiedzenia i więcej sobie robię ze słów właśnie takich osób jak ty. Dlatego pomimo faktu, że jest nudno i dennie, na razie staram się pokazywać wszystko z... czy ja wiem? Bardziej psychologicznej strony. Pokazuję cudzą duszę przez zachowania, dla mnie to jest ważne. A że nie jestem jakąś super pisarką światowej sławy, robię to takimi małymi kroczkami, jakimi się da, ot co.
      Syriusz jest przekochany. <3 Poza tym, on i Gabryśka naprawdę są ze sobą zżyci. Szkoda, że nie postanowiłam pisać bloga od początku nauki w Hogwarcie, ale nigdy bym go nie skończyła, gdybym miała to zrobić. Wtedy pokazałabym początek przyjaźni Huncwotów, zapoznanie się nich z Marmoladą i panną Gabryśką. No, ale nie narzekajmy, co? Jest wiele błędów, jest wymagana korekta, ale który blog tego nie potrzebuje?
      Dziękuję za słowa wsparcia i w ogóle wszystkiego. Jesteś przekochana, Zocha. <3
      Całuski, kotko!

      Usuń
  9. Dzień dobry, mój pączusiu! ♥
    Dzisiaj zostawiam ostatni komentarz i tym samym kończę komentowanie tych trzech rozdziałów. Jestem z siebie dumna, że tak dobrze mi wszystko poszło, ale dość o mnie. Lećmy dalej!
    ,,— [...] Odpuścisz Robertowi, to tak jakbyś odpuszczał braciom Lestrange.
    — Nie porównuj ich do Lestrange'ów" Zamiast ,,ich", raczej powinno być ,,go".
    Ty wiesz. Bardzo dobrze tworzysz postać Petera. Tego małego gniota, którego mam ochotę rozdupcić o ścianę. Nie jestem pewna, ale chyba chciałaś w tym fragmencie pokazać jak Pettigreew zmienił się, będąc po stronie Łysola. Jak chce namieszać przyjaciołom w głowach, odwieść ich od Dżee... EJ! Właśnie wymyśliłam nową teorię spiskową! Peter będzie próbował odciągnąć Huncwotów od Dżemmy, która jakby nie było, jest wyjątkowo podejrzliwa względem niego i może zepsuć jakiś szalony plan Tomasza względem niej. Może Voldek będzie chciał, żeby dołączyła do jego szeregów, a najlepiej jest człowieka zmanipulować, gdy zostaje osamotniony, odrzucony przez przyjaciół, kierowany zemstą. W końcu Dżem to potężna czarownica i... dobra, koniec teorii spiskowych, bo są one bezsensowne. Nie zwracaj na mnie uwagi, ja zawsze tak mam :')
    ,,— Robert nigdy nie dał mi znaków, że mógłby skrzywdzić mnie, czy Gabrielle. To dobry chłopak.
    — Co ty tak go bronisz?" Nie wiedzieć czemu, zawsze czytając momenty zazdrości Syriusza, opalam zęby w stronę monitora. To wyjaśnia czemu są takie żółte :')
    Właśnie czytałam fragment gdzie Black i Konfitura (w życiu nie nazwę jej po nazwisku, ona dla mnie forefa zostanie Dżemem) się kłócili i... brzuch mnie z nerwów rozbolał przez ciebie! Zadowolona jesteś?! A nie, czekaj. Chyba jestem po prostu głodna (xD). A teraz na poważniej.
    Marmolada oraz Łapa mają naprawdę wybuchowe charaktery, które razem tworzą wręcz destrukcyjną mieszankę. Kurde, to ja nie chcę wiedzieć jak będzie wyglądał ich życie małżeńskie (wiem, wiem. Za daleko wybiegam z planami w przyszłość, ale weź się nie odzywaj i pozwól mi marzyć :')). Dżem zdąży dwa razy uciec sprzed ołtarza mówiąc, że Black to świnia, a potem Syriusz kilkakrotnie spędzi noc poślubną na kanapie... Matko chcę to zobaczyć! ♥ XD
    I ta końcówka. Ło matko. Dorcas Meadowes i ten tekst o końcu spokoju... Co ta sucz chce zrobić? Mogę w razie czego zamówić sobie widły i zestaw pochodni? Tak na wszelki wypadek, pls.
    Rozdział jak zwykle cudowny, przeładowany emocjami. Nie będę prawiła poematów na temat twojego talentu, bo jeszcze wpadniesz w samozachwyt (mogłam to napisać setki komentarzy temu, teraz jest już za późno xD) i co ja wtedy z tobą zrobię? To ten tego. Pamiętaj, że moje zdanie co do twojego opowiadania jest najważniejsze, nawet nie próbuj się przejmować jakimiś szitami z dolnej półki, tylko pisz, kocie! Jak wydasz książkę, to ja pierwsza ją kupię. A jak w końcu wsadzą cię do pierdla za doprowadzenie mnie do nerwicy emocjonalnej, to spokojnie. Będę ci wysyłać ciasteczka. ♥
    Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Zocha Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ci dam pączusia, to pożałujesz, że znalazłaś mojego bloga, łajzo. xD
      Kochana, "ich" jest dobre. Bo to ciąg dalszy do wcześniejszego z Gemmą i Lily również. Więc jest okej, bo nawet jeszcze sprawdzałam wczoraj po tym, jak napisałam do ciebie w prywatnych.
      Twoje teorie spiskowe są dobre, ale czegoś im brakuje. Sama zobaczysz co wymyśliłam, bez obaw. Mam nadzieję, że ci się spodoba, ale żeby do tego doszło, musi wrócić moja cholerna wena, a kiepsko z nią jak nie wiem. Chyba się trochę wypaliłam.
      Opalasz zęby? Jezu, toć zaraz będą ci świecić w kolorach tęczy, jak je porządnie naświetlisz w dzień!
      Tak, jestem bardzo z siebie zadowolona. XD To dodaje taki smaczek, że niech mnie szlag, jeśli nie. Oni muszą się żreć, to ma swój urok i powody, madafaka. <3
      Nie no, noc poślubna... *milknie, chrząkając siarczyście pod nosem.* Nie było tematu.
      Ej no, bez przesady. Może nie przepadam za paringiem Dorcas i Syriusza, ale na pewno była w porządku. Może przez uczucia robi się wiele głupich i okrutnych rzeczy, ale sama się przekonasz jak to będzie u mnie. Więc bez wyzwisk pod adresem Dorcas, nawet jeśli jej nie cierpię przez paringowanie jej z Blackiem! Będzie ciekawie, zobaczysz!
      Tak, twoje zdanie co do opowiadania jest najważniejsze i nic więcej się nie liczy, kochana moja! No i mojej kochanej Lucy! <3
      Ciasteczka? Czekoladowe poproszę. I karton mleka razy dwa, hop hop, raz dwa!
      Utopię się, ale mam nadzieję, że w tej właściwej, bo aktualnie jest inna wena i inne morze. ♥
      Całuję cię gorąco!
      Twoja Konfitura.

      Usuń

Layout by Alessa Belikov