14 cze 2016

XV. Wróżbita Potter

Rozdział dedykuję moim najbliższym.



Gdyby Gemma nie wstrzymywała języka, emanując swoją kąśliwą szczerością na prawo i lewo, z pewnością większa część szkoły byłaby martwa. A przynajmniej pozbawiona resztki swej pewności siebie. Jednak Arterton nie umiała panować nad emocjami, o czym przekonał się zarówno jej kufer, jak i poduszka, w które uderzyła przynajmniej osiem razy w przeciągu dwunastu godzin po incydencie w pokoju wspólnym. Cudem powstrzymała łzy, szczęśliwie też odgoniła smutek, pechowo jednak zastępując go złością i kolejną, grubą warstwą chłodu. Sen Gryfonki trwał zaledwie trzy godziny, z czego resztę czasu poświęciła bezsensownemu wpatrywaniu się w śpiące przyjaciółki i dogasający żar w piecyku, ustawionym w centralnej części pokoju, na przemian z czytaniem podręcznika do antycznych run. Chociaż nie musiała, zaprzątała sobie głowę nauką, byleby nie myśleć o tym, co wydarzyło się parę godzin wcześniej. Ale ciężko było jej zapomnieć to, co zobaczyła, poczuła i usłyszała.
Nie podobało jej się to, że Peter naciskał, że siał swego rodzaju intrygę… Co miał na myśli, zestawiając ją, Lily i Roberta do Lestrange’ów i Rosiera? Dlaczego tak oficjalnie padło z ust Syriusza określenie śmierciożercy przy temacie Roberta? Czoło Gemmy zmarszczyło się w gniewny sposób, a jej wzrok osiadł na okładce podręcznika. Nie mogła tak bezczynnie siedzieć i udawać, że nic się nie stało. Uważała takie zachowanie za absolutnie naganne i nie pasujące do jej normalnego myślenia. Musiała coś z tym zrobić i zająć się sobą w nieco dokładniejszy sposób.
Siedząc na materacu, otulona w nogach zmiętym materiałem kołdry zastanawiała się, co powinna zrobić. Palcami przesunęła najpierw po skórzanej oprawce podręcznika, a potem smagnęła nimi rozkosznie miły w dotyku sweter, opatulający jej ciało, który dostała na siedemnaste urodziny od narzeczonej Samuela, Liliany. Ta chwila zmusiła ją do refleksji nad opcją wysłania do brata listu, w którym mogłaby dokładnie streścić mu ostatnie tygodnie swojego życia, w których zabrakło najstarszego dziecka państwa Arterton. I, co najważniejsze, mogłaby wypytać Samuela o dziadka. Ciężko w to uwierzyć, ale od czasu otrzymania od brata listu, nie miała okazji mu na niego odpisać. Coś czuła, że Samuel rozszarpie ją przy pierwszej lepszej okazji, gdy się spotkają… Cichutko wzdychając przerzuciła swoje ciało przez łóżko i sięgnęła pod nie dłonią, wygrzebując pióro, kałamarz i dwie kartki papieru. Ostrożnie ustawiła szklane naczynko na wymiętej pościeli, w ustach zwinnie trzymając koniec różdżki, która emitowała łagodne światło. Mocząc nóżkę pióra w ciemnej posoce, będącej atramentem, zawisła z piórem zaledwie pół cala nad kartką papieru. Tak właściwie, co chciała mu napisać? Że panicz Black zamieniał się w dupka Blacka i nie mógł jej wyjść z głowy? Albo, że w szkole robiło się coraz mniej bezpiecznie i chociaż nie miała na to wyraźnych dowodów, zwyczajnie to czuła? Brwi dziewczyny drgnęły w lekkim wyrazie irytacji. Postanowiła pisać co jej przyjdzie do głowy, bez względu na konsekwencje.

Sammy.
Wiem, że ja wstępie jestem już spalona żywcem i ogolona na łyso, w dodatku odurzona fetorem Twoich tygodniowych skarpet (ależ oczywiście, że dalej mnie kochasz, nie zaprzeczaj), ale musisz mnie zrozumieć, co się tyczy poślizgu w czasie z odpowiedzią na Twój list. Nie wiem co mam opowiedzieć, co napisać, więc pozwól, że zacznę znów pisać to, co mi myśl przyniesie do palców.
Z Twojego listu pamiętam tyle, co nic, ale wiem, że była mowa o dziadku i panu Augustusie. Gdy tylko spotkasz tego drugiego, koniecznie go pozdrów i powiedz, że liczę się z nim niedługo zobaczyć. A co się tyczy dziadka… Nie dostałam od niego żadnego listu, widocznie albo to plotki, albo znów przepadł jak kamień w wodę. Naprawdę nie odezwał się do Ciebie od swojego pseudo powrotu? Nie uważasz, że to podejrzane? Czyżby nasz dziadziuś chciał kompletnie odciąć się od rodziny? W sumie, nie wiem czy to ważne. Teraz nie jestem niczego pewna i jak sądziłam, że dorosłe życie jest łatwe i przyjemne, tak jego przedsmak nie wygląda obiecująco.
Od rozpoczęcia nowego roku wdałam się już w dwie bójki i dostałam szlaban. Nie próbuj mnie pouczać, bo sam nie byłeś lepszy, mam świetnych dostawców takich informacji pod nosem. Poza tym, panicz Black, o którym raczyłeś wspomnieć, dalej jest tak uroczy, że łapię się na myślach bestialskiego urwania mu przyrodzenia. Irytuje mnie. W sumie, to oboje irytujemy się w zawodowy sposób, a parę godzin temu poszarpaliśmy się. Mówię Ci, w tej szkole dzieje się coś dziwnego i nie zamierzam przepuścić takiej okazji, żeby dowiedzieć się czegoś ciekawego. Na plus trzeba zaliczyć, że Gabrielle powoli wraca do siebie, a młody trafił do Gryffindoru. Gdybyś widział i słyszał go, jak opowiada o zajęciach, pękłbyś ze śmiechu. Uwielbiam tego malca, a jego siostra, nieskromnie dodam, ma adoratora. Bardzo miły i ułożony chłopak i tego wcale nie odbiera mu bycie Ślizgonem.
Poza tym, wszystko gra. Potter stracił większość włosów (niestety większość tej straconej większości zdołała już odrosnąć), Lily dalej odgrywa rolę najprzykładniejszej uczennicy swego pokolenia, z zaznaczeniem na „odgrywa”, Lupin trzyma się całkiem dobrze, Ariana nieustannie twierdzi, że ubijaczka do jajek to dzieło Szatana, Leanne straciła już trzy tomy poezji (McGonagall przyłapała ją na czytaniu w trakcie zajęć), a Peter sobie u mnie coraz bardziej grabi. Wczoraj powiedział coś, co zmroziło mnie do reszty. Nie jest to jednak dobry sposób na przekazywanie Ci informacji. Teraz nawet poczta nie jest bezpieczna, jeśli wiesz o czym mówię.
Ja natomiast z całej tej grupki czuję się potwornie zagubiona. Nie wiem co robić, gdzie szukać pomocy, ani jak odpędzić od siebie smutki. Brakuje mi powodów, by zapomnieć o tym wszystkim, co spotkało nas, moich przyjaciół i co czeka nas jutro. Nie mogę spać. Targają mną straszne emocje i nie wiem już, czy to niemoc bierze nade mną górę, czy przemawiają przeze mnie z jakiegoś powodu? Jak sądzisz, czy cały ten chaos w mojej głowie mógł wywołać jeden krnąbrny, nadęty facet, który nigdy mnie nie zauważył? Boję się, że pęknę i będę płakać, że ludzie zobaczą, jaka naprawdę jestem. Zagubiona i bezbronna. Z tym rodzajem uczuć nie poradzi sobie żadna magia ani żaden Bóg. Jestem zdana wyłącznie na siebie i chyba to boli mnie najbardziej. Kiedy teraz myślę nad tym, jak czas szybko zleciał, przeklinam się w myślach, że go popędzałam. Chciałabym znów mieć jedenaście lat. Chciałabym, żeby rodzice żyli, żebym nie zrobiła się taka… pusta w środku. Sammy, nawet nie wiem jaki czynnik powoduje u mnie taki ból. Bo to boli. Kiedy się budzę, mam przed oczami ciemność albo zarys tych cholernych schodów. A w uszach mi dudni, tak przeraźliwie dudni… Tęsknię do czasów, kiedy największym moim zmartwieniem było to, co zjem na śniadanie. Teraz wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni i każdej nocy, kładąc się spać zastanawiam się, czy wstanę następnego ranka.
Wiem jak to brzmi, zwłaszcza w Twojej aż do przesady poukładanej głowie. Jak szaleństwo. Ale jestem pewna, że wszyscy jesteśmy szaleńcami, zdolnymi do wyrządzania takiego samego dobra, jak i zła. Po namyśle sądzę, że nasze zło jest dobrą sprawą, o ile kierowane jest przeciwko większemu złu. Ty też kiedyś gnałeś przed siebie, nie patrząc, czy robisz dobrze, czy nie. Też byłeś równie niepoukładany jak ja, dlatego tak ciężko Ci się na mnie gniewać, gdy zrobię coś głupiego, prawda? Zaczynam chyba rozumieć istotę dorosłego życia. Poświęcenie. Dlatego proszę, nie wybijaj mi z głowy bycia aurorem. Chcę spróbować, dopóki nic nie stoi mi na przeszkodzie. To dla rodziców, wujka Connora i całej reszty. Ktoś musi w nocy nie spać, by spać mógł ktoś.

Gemma przerwała na chwilę skrobanie czubkiem pióra po pergaminie, czując ścisk w żołądku. Czy właśnie podkopała sobie dołek? Zmęczonym spojrzeniem obiegła sypialnię, wpatrując się w miarowo oddychające przyjaciółki. Nawet Stopka, kotka Gabrielle, grzecznie leżała w nogach Hughes, zwinięta w kłębek. Arterton zastanawiała się, czy tylko ona nie śpi? A może w zamku jest jeszcze ktoś, kto nie może zasnąć?

Śmieszne, ale właśnie uświadomiłam sobie, że jest środek nocy i jedyną osobą, która nie śpi, jestem ja. A przynajmniej w tym pokoju.
Ignorując jednak ten cyrk, o którym staram Ci się opowiedzieć, zajmę się sprawami mniej ważnymi. Dostałam pozwolenie od McGonagall na osobne treningi. Zainteresował ją mój pomysł i… chyba jeszcze nigdy nie widziałam jej tak pozytywnie nastawionej co do moich głupot. Mało tego, kazała Ci napisać, że jesteś zaproszony wraz z Lilianą na mecz. Sowę prześle Ci osobiście, bo dzień meczu dalej wisi w powietrzu tak niepewnie, jak ja niepewnie i z niepokojem spoglądam na wszelkiego rodzaju sukienki. Chcesz czy nie, masz być. W końcu zobaczysz, że po Artertonach odziedziczyłam wszystko, co najlepsze. Poza tym… Sammy? Mógłbyś się zorientować, kiedy tak dokładnie ma być trasa koncertowa AC/DC? Błagam, muszę to wiedzieć, nawet jeśli miałabym wpaść w furię, że nie dam rady na nich pójść. Ostatnia ich trasa koncertowa była genialna…
Zapomniałam, co chciałam Ci jeszcze powiedzieć. Ale to nic straconego. Od teraz będę do Ciebie pisać regularnie, bez obaw. Postaram się już nie pakować w kłopoty i dorosnąć, choć wątpię żeby była to stuprocentowa zmiana. Kocham Cię i strasznie za Tobą tęsknię. Ucałuj ode mnie Lilianę i koniecznie dajcie mi znać, czy coś planujecie.
Uważajcie na siebie.
Gemma.
P.S. Oszczędźcie większość domu i nie wściekaj się, gdy znajdziesz u mnie w pokoju bajzel. Znasz mnie. A tak przy okazji, przyślij mi parę galeonów. Zapomniałam uzupełnić zapasy przez wyjazdem, a niedługo kolejny wypad do Hogsmeade. Całuję.

Arterton odetchnęła głęboko i zamknęła szczelnie kałamarz, aby przez przypadek nie rozlać jego zawartości na pościel. Zaraz też potarła dłońmi twarz tak mocno, że pod zamkniętymi powiekami pojawiły się białe plamki. Zanim wstała z łóżka i zaczęła wciskać się w strój treningowy, przeczesała sterczące we wszystkie strony świata włosy, wydając z siebie zmęczony dźwięk. Dawno nie czuła się w ten sposób. Minęło wiele czasu od chwili, gdy nie wiedziała co ze sobą zrobić, gdzie i w co włożyć ręce, aby nie myśleć. To sprawiło, że złość robiła się coraz to silniejsza, a sama Gemma była jeszcze gwałtowniejsza niż zazwyczaj. Arterton dobrze wiedziała, że dzień, w którym wszystko to, co wierci jej dziurę w brzuchu wydostanie się na zewnątrz, będzie dniem Sądu Ostatecznego jej samej i wiele osób długo jej tego nie zapomni.
Do torby spakowała podstawowy mundurek szkolny i podręczniki na zajęcia wraz z paczką rozkosznych dymków i różdżką. Włosy spięła z trudem w mało schludnego koka na czubku głowy i nim zrobiła krok w kierunku wyjścia, dotarła do niej ta potworna, otaczająca ją zewsząd cisza. Nawet w piecyku przestało cokolwiek strzelać, cokolwiek syczeć. Wspomnienie ognia, dogorywające na węgielkach, zignorowało baczne spojrzenie zamarłej w bezruchu Gryfonki, powolutku znikając w niepamięć. Gemma poczuła, jak schowany dotychczas pod łóżkami chłód wyślizguje się spod nich i niczym jadowite węże wpełza na jej ciało od stóp aż do głowy, po same koniuszki włosów. Zastanawiała się, czy właśnie tak czują się grzesznicy, którzy znają swój koniec? A może to przedsmak zła, jakie tułało się po świecie? Zaraz otoczyła spojrzeniem cztery łóżka, w których spokojnie spały Gabrielle, Lily, Ariana i Leanne. Coś schwyciło ją mocno za serce, a gardło nie było zdolne do przepuszczenia powietrza, czy choćby do skrajnych zachowań, jakie przypisywało się jego roli w organizmie. Dziewczyna odłożyła torbę na posłanie i najciszej jak mogła skierowała się najpierw do łóżka Lily, omijając względnie niebezpieczne, bo trzeszczące deski podłogi. Najpierw ją, potem Leanne i Arianę cmoknęła cichutko w czoło, w podzięce za ostatnią noc i opiekę nad nią poprawiając na nich kołdry. Do Gabrielle zaś podeszła na samym końcu, z niejakim sentymentem. Bardzo czule i delikatnie pogładziła czubek jej głowy, raz czy dwa pieszczotliwie przeczesując palcami jej satynowe, lśniące włosy, choć może trochę mniej bujne jak włosy Gemmy. Arterton mimowolnie uśmiechnęła się, gdy Hughes umęczenie westchnęła przez sen i minimalnie zmarszczyła swoje czoło.
– Kocham cię, malutka – szepnęła cichutko Gemma, całując najostrożniej jak umiała czoło przyjaciółki. Następne poprawiła na niej kołdrę i zniknęła z pokoju, ze swojego łóżka zgarniając uprzednio torbę.
Na schodach wstrząsnął nią taki dreszcz, że aż przewróciła oczyma. Nie znosiła chłodu. Bardziej reflektowała przytulne, pełne ciepła miejsca, w których nie musiałaby zakładać dodatkowej pary skarpet i dzierganego na drutach swetra. Mugolska babcia Leanne co roku pisała do niej z zapytaniem, czy aby nie wyrosła z jej robótek, na co przy każdej większej okazji Gemma twierdziła, że dalej ma metr sześćdziesiąt i rozmiar zero, aby przypadkiem nie czuć się w obowiązku noszenia tych strasznie ciężkich ubrań. Oczywiście, jej relacja z Leanne byłaby zwyczajnie nieważna, gdyby jedna drugiej nie podkablowała, gdy nadarzała się ku temu sposobność.
Krętymi schodami udała się do pokoju wspólnego, obrzucając wygasłe palenisko zirytowanym spojrzeniem. W jej głowie znów pojawiły się nieprzychylne wspomnienia sprzed paru godzin, toteż czym prędzej skierowała się do dziury pod portretem. Niechybnie spotkała się z poirytowaniem Grubej Damy, którą przeprosiła bardziej od niechcenia niż z grzeczności. Mijając zakręt słyszała jeszcze wzburzony głos kobiety zamkniętej w obrazie, ale nie uraczyła tych wywodów choćby jednym, jadowitym spojrzeniem. Po prostu zignorowała pretensje i ruszyła w swoją stronę. Kręcąc się znaną sobie ścieżką mijała portrety pogrążonych we śnie ludzi i zwierząt, pieszczotliwie gładziła ruchome arrasy, gdy przyszło jej pod takimi przejść, a także próbowała unikać konieczności wdawania się w dyskusje ze spacerującymi korytarzami duchami. Ich ruchy były tak mozolne, tak jednakowe, że wydały się Gemmie aż do przesady mdłe.
Pokonując ostatnie schody, prowadzące ją z resztą do wyznaczonego sobie punktu jakim był parter, nie sądziła, że trafiła prosto w paszczę lwa o wiele gorszego od niej samej. Dochodząc jednak do wielkich wrót Hogwartu uświadomiła sobie, że chyba lepiej byłoby dla niej, gdyby została w dormitorium.
Filch, stojący aktualnie w towarzystwie swojej wrednej do szpiku kości kotki tuż przy ścianie, zdawał się nie zauważyć młodej Gryfonki, ciągle pomrukując do swojej pupilki zachrypniętym, jeżącym włos głosem. Wprawdzie Gemma miała ogromną ochotę zawrócić, powstrzymując napad niewyjaśnionej paniki, ale jedyne co zrobiła, to zatrzymała się na środku korytarza, ledwie dwadzieścia metrów od woźnego. Chwilę zastanawiała się, czy Argus Filch aby nie przysnął, skoro jeszcze nie rzucił się na nią z długą listą kar dla nieusłuchanych uczniów. Jego ciało delikatnie gibało się to w przód, to w tył, a jego głowa opadała do przodu, nieco przesłonięta wypłowiałymi kosmykami włosów. Nawet Pani Norris nie pokusiła się choćby o jedno, leniwe machnięcie ogonem, lecz jej kudłaty łebek wzniesiony był ku górze, z wzrokiem utkwionym we właściciela. Gdy Arterton przyglądała się temu wszystkiemu pomyślała, że albo czas się zatrzymał, albo ona po prostu, jakimś nieznanym jej sposobem, stała się niewidzialna. Lub gorzej! Może umarła w trakcie snu, a wszystko co zrobiła, było czystą iluzją i grą umysłu? Dziewczyna w trosce o większe dobro, jak na przykład wykluczenie porannego zawału przyjaciółek na widok jej sztywnego ciała (o ile naprawdę umarła), uszczypała się dotkliwie w pośladek. Podskoczyła, twarz wykrzywiając w rozpaczliwym, niemal agonalnym grymasie.
Wystarczył jednak o jeden krok za dużo, by wielkie ślepia kotki, przepełnione jadowitą żółcią, wlepiły się w dziewczynę, a z jej pyszczka wydostało się ostrzegawcze miauknięcie. Gemma w ułamku sekundy zahamowała, zaraz rzucając Pani Norris uważne spojrzenie spod przymkniętych powiek i pokazała futrzakowi zęby w bardzo bojowy sposób. Przestała jednak, zanim było za późno. Filch ze świstem wciągnął powietrze i powoli podniósł głowę, jeszcze w połowie tej czynności rzucając Arterton spojrzenie spod byka.
– Arterton… A gdzie to się wybieramy o tak wczesnej porze?
W jednej chwili cała odwaga Gemmy uszła z niej jak powietrze z dziurawego balonika. Przez głowę znów przemknęła jej myśl, by dać nogę, ale zamiast brać nogi za pas, jęknęła cichutko pod nosem, wplatając w to ledwo słyszalne, acz soczyste przekleństwo. Na brak odpowiedzi ze strony uczennicy Filch zareagował w typowy dla siebie sposób.
– Aaa… Spiskujemy, co?
– Ja z panem? W życiu – mruknęła ironicznie, choć wcale nie czuła się bojowo nastawiona do starcia z woźnym. Zrozumiała to zwłaszcza wtedy, gdy twarz Filcha przybrała niemal zielonkawej barwy.
– Żartów ci się zachciało? – warknął mężczyzna, przestając podpierać się na miotle. Zrobił parę kroków w stronę Gemmy, a ona już widziała, jak oko woźnego nerwowo drży. Tak samo jak jego szczęka. – Poczekaj no, poczekaj… Za ten żabi skrzek dostaniesz taki szlaban, że nie pozbierasz się do końca roku szkolnego. Myślisz, że nie pamiętam i nie wiem, że to ty?
– Śmiem podejrzewać, że nie – odparła sucho Gryfonka, choć dobrze wiedziała, że sama zaprzecza wypowiedzianej przez woźnego prawdzie.
– Nie prowokuj mnie, Arterton. – Filch niemalże się zapienił. Jego spojrzenie zrobiło się o niebo bardziej przerażające. – Ty i banda Pottera jesteście siebie warci, niewychowane bachory!
– Wypraszam sobie. – Gemma zmierzyła Argusa Filcha tak chłodno, jak nigdy nie udało jej się obciąć wzrokiem jego kotki. Była to chyba jedyna przedstawicielka kociej rasy, której Arterton nienawidziła. – Od mojego wychowania na kilometr, bo ja bez zająknięcia mogę powiedzieć coś równie niemiłego.
– Tak? – zapytał woźny, zezując na brunetkę z niemałą furią. Zabrzmiał niemal jak szaleniec, gdy pytanie to wyleciało zza jego na wpół zaciśniętych zębów z przedłużoną samogłoską. Był coraz bliżej uczennicy. – Śmiało. Czekam niecierpliwie.
– Chyba nie skorzystam – odparła po chwili namysłu Gemma, zaczynając się głęboko zastanawiać nad tym, czy naprawdę nie powinna ruszyć stąd cennego i zarozumiałego tyłka.
– Nalegam – wycharczał woźny. Jego zachrypnięty oddech roztaczał nieprzyjemną aurę. Ale czy Gemma byłaby sobą, gdyby mu odmówiła?
– Skoro pan tak grzecznie prosi… – mruknęła, łapiąc się zaraz od tyłu za ręce. – Stwierdzam, że pan nie zna się na żartach. I że gdyby pan mógł, to stłukłby mnie teraz na kwaśne jabłko. Mało tego… nie znoszę pańskiej kotki, choć kocham te stworzenia. Wredna z niej ma…
Nie dokończyła, bo Filch zrobił w jej kierunku trzy, zaskakująco szybkie kroki i już sięgał, aby złapać ją za ubranie, gdy na schodach pojawił się ktoś, kto przerwał cienką nić przerażenia Gemmy.
– Panie Filch! – Na dźwięk głosu McGonagall zadrżał nawet sam woźny, wbijając wzrok w nauczycielkę transmutacji. Jego śladem poszła Arterton, wstrzymując oddech.
– Pani profesor. Co panią tu sprowadza o tak wczesnej porze? – spytał mężczyzna, na twarzy przybierając sztucznego, acz bardzo krzywego uśmiechu. Gemma pomyślała, że do porównania go do buldoga brakowało Filchowi pary dolnych, wystających z ust kłów.
Minerwa McGonagall zeszła ze schodów z zaciętą miną. Ubrana była w koszulę nocną aż do ziemi, na której dodatkowo znajdował się kremowy szlafrok z przesadnymi falbanami, na głowie miała siateczkowy czepek, a na nogach parę ciepłych bamboszy. W dłoni zaś ciasno ściskała różdżkę, z której uchodziło jaskrawe światło. Arterton musiała przez nie zmrużyć oczy. Nauczycielka transmutacji przyczłapała do nich żywym krokiem, usta zaciskając tak mocno, że prawie ich nie było widać.
– Panie Filch. Co to wszystko miało znaczyć? – spytała ostrym tonem, stając zaraz ramię w ramię z Gemmą. Woźny zaczął toczyć wzrokiem po postaci Arterton w sposób niemal obłędny.
– Och, wie pani jak to jest z tymi naszymi uczniami. Arterton kręci się po zamku o nieodpowiedniej porze i chyba… chciała sobie pójść na spacer – wycharczał, mrużąc zaraz powieki. Ku jego zdziwieniu McGonagall, z wyrazem irytacji malującym się na jej twarzy, stanowczo i z politowaniem pokręciła głową.
– Arterton.
– Tak, pani profesor? – spytała Gemma, unosząc lekko brwi.
– Masz może ze sobą moje pozwolenie?
– Oczywiście – odparła Gryfonka, zaraz sięgając do torby. Po chwili grzebania pomiędzy książkami, ubraniami i listem, wyciągnęła nieco żółtawy papier, podając go woźnemu. Argus zrobił się niemal fioletowy. Zaczął czytać na głos.
Ja, profesor Minerwa McGonagall, osobiście udzielam specjalnego pozwolenia mojej podopiecznej, Gemmie Arterton, na osobne treningi quidditcha, uwarunkowane jej wolnym czasem i chęcią kształcenia umiejętności miotlarskich. Panna Arterton upoważniona jest do opuszczania murów szkoły w celach treningowych o każdej porze, ze szczególnym uwzględnieniem przestrzegania zasad ustalonych ze mną i zachowania wzmożonej ostrożności. Pannie Arterton zabrania się opuszczania szkolnych błoni i boiska quidditcha, zaznaczając absolutny zakaz wstępu na teren Zakazanego Lasu. Pozwolenie jest zatwierdzone przez dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. – Filchowi nieco zbladła mina, gdy ujrzał podpis dyrektora i profesor McGonagall, a także potwierdzającą parafkę Gemmy, zgadzającą się z warunkami pozwolenia. Mężczyzna posiwiał na twarzy, gdy oddawał Arterton świstek papieru. Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego mądrego słowa.
– Czy to wystarczy? – spytała oschle McGonagall, ostro unosząc brew ku górze. Woźny przytaknął. – A więc proszę teraz otworzyć pannie Arterton drzwi i odpuścić sobie te teorie spiskowe – warknęła kobieta, zaraz odwracając się przodem do Gemmy. Gdy Filch odszedł, Minerwa złapała głęboki oddech. – Sam zaczął? – spytała półtonem, na co Gryfonka spojrzała na swoją opiekunkę z niewinnym, acz bardzo rześkim pomimo zmęczenia wyrazem twarzy.
– Trochę mu pomogłam – odparła cicho Arterton, na co Minerwa gniewnie zmrużyła powieki. – Ale to on mnie oskarżył o jakieś chore teorie spiskowe – dodała pospiesznie i z niemałym oburzeniem, następne marszcząc czoło. – Wie pani, co on mi powiedział?
– Pan Filch – wtrąciła się nauczycielka. Gemma zdawała się nie dosłyszeć jej uwagi.
– Że jestem niewychowana. Wyobraża to sobie pani?
– Arterton. – McGonagall skarciła ją ostrym wyrazem twarzy, który bardzo szybko i skutecznie uciszył Gryfonkę. – Nie będę cię wiecznie ratować. Nie myśl sobie, że quidditch cię usprawiedliwia.
– Tak jest – odparła cicho Gemma, lekko spuszczając wzrok.
– Żeby mi to było ostatni raz.
– Ale to dopiero pierwszy raz.
– Ależ wiem.
– Nie możemy tego naciągnąć do zasady trzech razy?
– Nie przeginaj – odrzekła ostro McGonagall, przez co Gemma aż przykurczyła głowę do ramion. – Uciekaj, w tej chwili. I żebym się na tobie nie zawiodła, pamiętaj. Macie mi znów zgarnąć puchar, zrozumiane?
– Zrobię co w mojej mocy, pani profesor.
Na słowa Gemmy, McGonagall poklepała ją jedynie delikatnie po ramieniu i odprowadziła wzrokiem aż do drzwi. Po przekroczeniu progu wrót Hogwartu w twarz Gemmy uderzył chłód o niebo gorszy jak ten, który zaatakował ją na krętych schodach, wiodących z jej sypialni do pokoju wspólnego. Odruchowo poprawiła na sobie sweter, ponownie kurcząc głowę do ramion. Październikowy poranek nie wprawiał Gemmy w wyjątkowo pozytywny nastrój, co bez problemu można było wyczytać z lekko zaciśniętych ust i zmarszczonego czoła. Dziewczyna dreptała wprost ku boisku do quidditcha, pod nosem cicho i spokojnie mrucząc melodię ulubionego zespołu. Za wszelką cenę chciała odwrócić swoją uwagę od męczących ją myśli. Ale czy odrobina muzyki i sport mogły załatwić sprawę kłopotów na dobre? Arterton szczerze w to wątpiła.
Dotarła na oblane gęstą niczym smoła i białą jak mleko mgłą boisko. Wilgoć panująca w powietrzu sprawiła, że pojedyncze kosmyki włosów Gemmy, których nie zdołała pochwycić gumka, zaczęły się kręcić mocniej niż zazwyczaj. Gryfonka machnęła na to ręką, starając się skupić na swoim zadaniu, jako pałkarka.
Opracowany przez Gemmę plan wcale nie skupiał się na dodatkowych treningach całości, a jej osobistej wydajności. Nie raz zwykła mówić, że aby bohaterowie drużyny mogli sięgnąć po wygraną, ktoś musiał sprawować w drużynie rolę Anioła Stróża. Toteż w przekonaniu Gryfonki tkwił obraz jej samej, jako istoty odpowiedzialnej za bezpieczeństwo reszty. Wiedziała, że nie cofnie się przed niczym. To nie byłoby w jej stylu. Żadna słabość nie była ostatnimi czasy w jej stylu, żadna myśl o poddaniu się, ani jeden cień delikatności, jak to u młodej kobiety normalnie bywało. Arterton czasem tęskniła do bycia słabą, ale częściej przypominała sobie, że umowa pomiędzy nią, a jej słabościami, wyglądała zupełnie inaczej.
Dobywając ze składziku miotłę zarzuciła ją sobie lekko na ramię, rześko kierując się na zazielenione pośrodku boisko. Torba dziewczyny wylądowała na wilgotnej trawie z cichym hukiem, lecz nie wzbudziło to w niej niewiarygodnego strachu o rozlany atrament, czy zabrudzone ubrania. Gdyby tak się stało, miałaby przynajmniej łatwą wymówkę przed McGonagall, aby resztę dnia spędzić w stroju do quidditcha. Z cichutkim westchnieniem wgramoliła się na środek transportu i mocno odepchnęła się nogami od ziemi. Pęd chłodnego powietrza chlastał ją po twarzy w podobny sposób, jak robił to niegdyś Larkin, gdy wakacje spędzała u wujostwa w Irlandii. Parę lat wcześniej była jeszcze niewinnym i nieświadomym dzieckiem, które pojęcia nie miało o tym, że jeden z bliźniaków Walsh zwyczajnie robił ją w konia przy każdej rozgrywce czarodziejskich kart, albo szukania jajek małych i okrągłych ptaszków, nazywanych Okrąglakami. Toteż nim przejrzała na oczy, reflektując się w oszczerstwach starszego kuzyna, każdy błąd kończył się wymyślaniem dla niej różnorakich kar za przegraną, jak na przykład wrzucanie jej nagusieńkiej w chaszcze pokrzyw, po czym przez długie godziny nie umiała sobie znaleźć pomocy w pozbyciu się swędzenia. Ten jednak rodzaj chłosty był przyjemny. Miał chłodny posmak, był wyrazisty i odpędzał nocne gorączki choć na chwilę.
Gemma zawisła paręnaście albo i parędziesiąt metrów nad ziemią, rozglądając się dookoła. Z trudem widziała jeszcze miejscami zieloną trawę, a co dopiero trzy obręcze, ustawione na końcu boiska z jednej i drugiej strony. Pomyślała, że nawet jeśli nie widać zagrożenia, to na plus można było zaliczyć fakt, że i jej nikt nie podejrzy, nie zobaczy, choć przed godziną piątą dalej było tak ciemno, jak w miejscu, o którym nieelegancko pomyślała panna Arterton. Zaciskając mocno dłonie na rączce miotły, zaczęła swój trening od paru szybkich okrążeń boiska, z ostrymi zawrotami i nagłymi zahamowaniami. Potem przeszła do robienia bączków w powietrzu, śrub, aż pozwoliła sobie skupić się na głównych pomysłach, nad którymi ślęczała całe swoje wakacje. Bądź co bądź, ćwiczenie na widoku było dość krępujące, gdy połowa sąsiadów była mugolami (pomijając, że wiedzieli kim są ich dziwni sąsiedzi), a mały metraż parku, którego korony drzew tworzyły bezpieczną kopułę, był jeszcze gorszym pomysłem. Na pewno dobrze pamiętały o tym nogi Gryfonki, gdy ta ześlizgnęła się z miotły tuż nad krzakiem jeżyn.
Dziewczyna dość lekko schwyciła rączkę miotły jedną z rąk, zaraz całemu swojemu ciału pozwalając ześlizgnąć się ze środka transportu. Wisiała tak krótką chwilę, wgramoliła się na miotłę i powtórzyła ten sam gest drugą ręką, czynność powtarzając parę razy. Gdyby ktoś ją obserwował, pomyślałby pewnie, że Gemma postradała zmysły. Nic jednak bardziej mylnego. Po paru powtórzeniach Arterton czuła, jak mocno bolą ją mięśnie rąk i ramion. Było to tak wyczerpujące uczucie, że gdy przełożyła ramiona przez długość miotły, pozwalając sobie złapać oddech, westchnęła tak rozpaczliwie, że brzmiało to wyłącznie komicznie. Pamiętała jednak o swojej obietnicy, którą złożyła McGonagall. Zrobię co w mojej mocy, pani profesor. Gemma nie przepadała za łamaniem danego przez nią słowa, a gdy sytuacja niemal boleśnie tego wymagała, brunetka gryzła się ze sobą w myślach dotkliwiej, jak dwa walczące ze sobą o status alfy lwy. Dodatkowo była wyjątkowo upartą istotą, co powodowało niemałe komplikacje pod jej bujną, czasem aż do przesady poplątaną czupryną. Gryfonka sama w sobie wyczuwała konflikt i bynajmniej nie taki, który przypominał jej dotychczasowe utarczki ze Ślizgonami.
Parę kombinacji później chłód odszedł w zapomnienie. Przestał on dokuczać Gemmie, a co najdziwniejsze wymagała, aby wrócił. Zmęczone mięśnie i rozgrzane ciało, skryte pod warstwą obcisłego stroju do quidditcha, pragnęło wydostać się z tej pułapki, chcąc zaznać odrobiny wytchnienia. Dziewczyna zaciskała usta, strzelała zdrętwiałymi z wysiłku palcami i przeklinała, ilekroć coś jej nie wyszło. Obroty i rozmaite kombinacje nagle zdały jej się być banalne tylko w jej głowie, a ciało nieustannie powtarzało, że to bez sensu, że powinna dać sobie spokój. Gdy nie słuchała, uparcie powtarzając jedną kombinację mimo zdrętwiałych palców, postanowiło ono osobiście ją ukarać. Wystarczyło, że klapnęła tyłem mniej ostrożnie na połyskującej od wilgoci rączce miotły, aby w efektowny sposób stracić równowagę. Serce Gemmy podskoczyło do gardła, a żołądek ścisnął się w pętelkę, przez co Gryfonce zrobiło się do przesady niedobrze. I na nic zdało się rozpaczliwe sięganie ku wibrującej rączce, która traciła magiczną pozycję z chwilą, gdy zanikł jej kontakt ze swoim „jeźdźcem”. Palce Arterton, wystające z bezpalczastych skórzanych rękawic, okazały się zbyt śliskie, aby uniknąć upadku. Już po chwili jej ciało zatraciło się w bezkres mlecznej mgły, a pęd powietrza powyrywał z jej koka kosmyki czekoladowych włosów, które przyklejały się Gemmie do twarzy i właziły do ust. Obraz nieba przyćmiewała coraz to gęstsza powłoka, zimna i nieprzyjemnie mokra, a podmuch mijanych przez jej ciało metrów mroził i zniewalał. Przez krótką chwilę zamiast strachu poczuła niewyobrażalną wolność.
Słodycz nietykalności przez świat rozbryzgała się o wilgotną trawę wraz z głuchym uderzeniem pleców Gryfonki o ziemię. Z jej piersi wydarł się zduszony dźwięk, przypominający jęk i westchnienie. Płuca na krótką chwilę zamarły, sparaliżowane siłą uderzenia. Pierś Gemmy zakuła, niczym przebijana szpikulcem do lodu. Arterton odzyskała oddech po krótkiej chwili, w porę unosząc dłoń w kierunku spadającej na nią miotły. Schwyciła ją parę centymetrów nad ziemią w okolicach zgrabnie ułożonych witek, a rączka transportu z plaśnięciem wylądowała pomiędzy jej nosem, a górną wargą. Siarczyste przekleństwo rozdarło osamotnione boisko, na którym nie czekał na nią kompletnie nikt.
Gemma podniosła się do siadu z mało zachęcającym grymasem, malującym się na jej jasnooliwkowej twarzy. Smukłe palce jej wolnej ręki zaczęły uporczywie trzeć uderzoną skórę, chcąc choć odrobinę ulżyć w promieniującym bólu, sięgającym aż przez dziąsła. Zadzierając głowę do góry zastanawiała się, ile metrów schłostało jej twarz i ile musiała lecieć w dół. Plecy bolały jeszcze tylko chwilę.
– Wyżej – mruknęła do siebie zawzięcie i uniosła się na równe nogi, po raz kolejny dosiadając miotły i odbijając się nogami od ziemi. Ponownie miała okazję odetchnąć, zaczerpnąć wilgotnego do przesady powietrza i powtarzać sobie, że zwycięstwo nie ma sensu bez wcześniejszych porażek. Umysł Gemmy postanowił jednak zrobić jej następnego psikusa. Podczas kolejnych prób opanowania swojego nowatorskiego pomysłu nie potrafiła skupić się na zadaniu. Zamiast tego wróciła do wydarzeń minionej nocy. Skóra, w miejscu gdzie zacisnął dłonie Syriusz, nieustannie paliła i swędziała. W głowie odtwarzała słowa i gesty, najdrobniejsze szczegóły i przeklinała chwilę, w której się uniosła. W głębi duszy czuła, że nie powinna się tak zachować, ale czy zapanowała nad sobą? Nie, odpowiedziało jej sumienie, używając dość ironicznego i wyniosłego tonu. Rozpamiętywanie więc własnych błędów wydało się Arterton głupie i bezsensowne, zwłaszcza na dłuższą metę. Zaraz jednak wspomnienia dotarły do chwili przed zajściem. Gdy usłyszała krzyki, zwlekła się z łóżka i zgrzytając zębami wypadła z sypialni. Chłód kamiennych stopni niemal parzył, a uczucie to było znane z pewnością każdemu. I byłaby już na schodach zaczęła wrzeszczeć niepochlebne komentarze, lecz temat rozmowy Huncwotów zmroził ją do reszty. Nie umiała zrozumieć o co chodziło Peterowi. Dlaczego tak naciskał? Gemma nie pragnęła w tej sytuacji niczego bardziej, jak znalezienia odpowiedzi na pytanie, czego chciał Pettigrew.
Nie była w stanie odpowiedzieć sobie na jakiekolwiek domysły. To nie trzymało się kupy, a zwykła niechęć, kierowana do Petera nie wystarczyła, aby szukać w nim wroga. To nie kuchnia, aby kierować się intuicją, upominała się, ilekroć w głowie nie rodziły się podejrzenia. W końcu ciężko było jej oskarżać bez choćby cienia wątpliwości kogoś, kogo znała od czasu rozpoczęcia nauki w Hogwarcie. Choć, prawdę mówiąc, instynkt szeptał coś o okolicznościach. Wojnie i ludzkim strachu, który popychał do rzeczy okropnych.
Kolejny raz, gdy Gemma straciła równowagę, popchnął ją do wyrzucenia z siebie jadowitego przekleństwa. Nawet rozpaczliwe przebieranie kończynami w powietrzu nie odwróciło kolejnego lotu bez miotły, ani łykania własnych włosów. Tym razem Arterton przywaliła w ziemię przodem ciała, pomimo prób przewrócenia się na plecy. Uderzając o grunt poczuła fale wyjątkowo niemiłego bólu, rozchodzącego się po nosie i biuście. Po chwili milczenia zajęczała tak przeraźliwie, że gdyby obok niej znajdował się jej kot lub pies, uciekłyby w podskokach gdzie pieprz rośnie. Arterton powoli zaparła się dłońmi o śliską od rosy trawę i uniosła ciało ku górze, docierając w swoich wyczynach do psiej pozycji. Z ulgą odkryła, że rączka miotły nie zdecydowała się utknąć w jej tyłku, a grzecznie leżała na trawie przed nią.
– Dobra decyzja – wydusiła, łapiąc zaraz płytki oddech. Nastroszone włosy stały jej na wszystkie strony, z czego większość opuściła ramy ciasnego koka.
– Gemma?
Znajomy głos sprawił, że brwi Arterton podskoczyły ku górze, a jej złote tęczówki utknęły we mgle, rozpościerającej się przed nią. Do uszu Gryfonki zaczął docierać dźwięk uderzenia podeszwami butów o mokrą ziemię i ciche sapanie. W tafli mlecznej zasłony poranka z wolna zaczął wyłaniać się kształt. Wielki i groźny, ale w swojej naturze wyłącznie ciapowaty. Oczom Gemmy już po chwili ukazał się ogromny i zarośnięty mężczyzna, którego czarne jak żuki oczy wpatrywały się w nią ze zdumieniem.
– Cześć, Hagrid – odparła lekkim, acz odrobinę przyduszonym głosem.
– Co ty tu robisz? Wiesz, która godzina?
– Tak się składa, że straciłam rachubę. Byłbyś tak uprzejmy?
– Jest parę minut po szóstej – odparł Rubeus, przestępując z nogi na nogę. – Co robisz?
– Tylko się nikomu nie wygadaj, bo to tajemnica pomiędzy mną, McGonagall i Dumbledore’em – przestrzegła go, podnosząc się powoli z ziemi. Otrzepała kolana i wyszarpała sobie spomiędzy zębów włosy i źdźbło trawy, które utkwiły jej w ustach. – Trenuję.
– No, a gdzie reszta drużyny? – zapytał półolbrzym. Gemma spojrzała na niego karcąco, na co Hagrid zaciągnął się powietrzem. – No tak. Wybacz, jeszcze nie kontaktuję.
– Nie ma sprawy. – Dziewczyna sięgnęła po miotłę i odetchnęła głęboko. Mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Rubeus przyjrzał się jej uważnie i zmarszczył swoje czoło.
– Wszystko gra? – spytał nieco delikatniej niż zamierzał, przez co z gardła Arterton wyrwał się rozbawiony, acz żałosny rechot.
– I buczy – rzuciła od niechcenia, zaraz zaciskając usta. – Spadłam drugi raz z miotły. Nie mogę się skupić.
Hagrid westchnął jedynie i podszedł do Gryfonki, pocieszająco klepiąc ją po ramieniu. Gemma ugięła się pod ciężarem jego ręki.
– Daj już spokój z tym swoim spadaniem z miotły. Chowaj ją i idziemy na herbatkę. Coś mi się widzi, że coś cię gryzie, cholibka. Pobawisz się z Kłem, to przestaniesz się zacinać.
– Bardzo zabawne – prychnęła, zbierając z ziemi swoją torbę. – Boki gubię, łap, bo uciekną – mruknęła, zaraz jednak marszcząc brwi. – Ale najpierw wyślę list!
~*~
Chatka gajowego skrywała wiele ciekawych rzeczy. Były tu grube rękawice kuchenne, zawieszone nad małym paleniskiem garnki i wiele przeróżnych, włochatych części garderoby. Środek pomieszczenia, będącego jedynym w chatce Hagrida, uwieńczony był wielkim i ciężkim stołem, ozdobionym różowym obrusem, wydzierganym przez półolbrzyma na nieznośnie wielkich drutach, które w porównaniu z gabarytami Gemmy przypominały bardziej miecze do szermierki o gładkich końcach. Na obrusie leżała cukierniczka z hartowanego, niebieskiego szkła, mały ceramiczny wazonik z żółtymi i gęsto rosnącymi obok siebie kwiatuszkami, a także dwa ogromne kubki, które przypominały misternie wykonywaną pracę cieśli. W istocie, były zrobione z drewna.
Gemma przesuwała wzrokiem po pokrzywionych meblach, kolorystycznie niepasujących do siebie talerzach skrytych za drzwiczkami przeszklonej szafki i nieproporcjonalnych łyżkach. Jej złote tęczówki przyświecały lekkiemu półmrokowi panującemu w chatce, opalizując w kontrastowym świetle lampy oliwnej. Hagrid krzątał się przy palenisku, robiąc herbatę. Arterton lubiła jego herbatkę. Miała wyraźny posmak bergamotki, a gajowy chętnie dodawał do niej ususzone maliny. Była rozgrzewająca i sprawiała, że Gryfonka zapominała o wszelkich nieszczęściach. Celowo jednak nie pytała o dokładny skład napoju, jakby bała się, że wiadomość o zawartości sproszkowanych wątróbek czy mysich wąsów, miała doszczętnie odebrać jej apetyt.
Rubeus odwrócił się do swojej młodej towarzyszki i uraczył ją ciepłym, włochatym aż do przesady uśmiechem. W jednej dłoni trzymał czajnik, którego drewniana zatyczka w kształcie głowy smoka bujała się pod wpływem pary. Musiał ją kupić w sklepie u McBlooma i McMucka, pomyślała Gemma, odwzajemniając uśmiech. Gajowy nalał jej do kubka herbaty, a zaraz ustawił na stole talerz pełen keksowych ciasteczek.
– Częstuj się, wczoraj wieczorem trochę kucharzyłem. Chcesz może krówki?
– Chętnie – odparła Arterton, zaraz łapiąc za twarde ciasteczko. Można było połamać sobie na nich zęby, ale dla chcącego nie było nic trudnego. Gdy gajowy usiadł obok, dziewczyna zamoczyła ciasteczko w herbacie i dopiero po tym ugryzła kawałek. Rubeus ustawił na stoliku miseczkę z domowymi krówkami, wielkości mydła.
– Smakuje? – zapytał, na co Gemma przytaknęła mu głową.
– Pewnie. Są trochę twarde, ale to nie zmienia smaku. Jeśli będę kiedyś, tak opcjonalnie rzecz jasna, w ciąży, to tygodniowo zamawiam u ciebie po kilo keksu.
Hagrid roześmiał się donośnie, a jego policzki okryły się purpurą. Mały Kieł zadrżał aż w swoim legowisku, gdy chichot półolbrzyma poruszył kontuarem.
– Tak tylko mówisz… – wyjąkał, na co ta machnęła dłonią.
– Weź, bo spłoniesz. Mam cię ochrzanić, żebyś przestał?
– Nie no. Po prostu jako jedyne jesz to bez krzywienia się.
– To już nie moja wina, że reszta nie ma głów na karku. Zero logiki – zażartowała, znów maczając ciasteczko wielkości dłoni w kubeczku. Pamiętała dzień, w którym James zostawił w cieście marchewkowym Hagrida mlecznego zęba. I pamiętała również, jak Black skleił się świeżą krówką gajowego tak, że pani Barnes musiała dwie godziny rozklejać mu zęby i usta przy pomocy gorącej wody. Na wspomnienie o Syriuszu nieco spochmurniała, marszcząc przy tym czoło. Dla niepoznaki umoczyła w herbacie usta, kubek trzymając w obu dłoniach długimi, smukłymi palcami. Nie umknęło to jednak uwadze Rubeusa, przez co chrząknął. Mały brytan zastrzygł ogromnymi uszami, wzdychając i chowając pyszczek pod wyświechtany szalik właściciela.
– No więc? – Brwi mężczyzny podskoczyły ku górze, a ogromna dłoń sięgnęła po kubek, ustawiony przed nim. – O co chodzi, Gemmo?
Dziewczyna zacisnęła lekko usta i złapała płytki oddech. Wzrok zawiesiła na śpiącym Kle, starając się odegrać rolę niedosłyszącej pytania półolbrzyma. Ten jednak uparcie czekał, aż Gryfonka mu odpowie, dlatego nie widziała sensu swojego niemego teatrzyku. Zastukała opuszkami palców o bok kubka.
– Po prostu nieco się gubię i tyle. To nic wielkiego, Hagridzie.
– Nic wielkiego?! – Półolbrzym aż uniósł się z miejsca, ale zaraz na nie opadł. Waza, ustawiona na czubku szafki, zabrzęczała w niespokojny sposób. – Ty nie należysz do osób, które łatwo się gubią, Gemmo! Ani ty, ani twój brat czy ojciec. – Prychnął zaraz i pokręcił głową. – Prędzej spodziewałbym się tego po nich, jak po tobie. Wy, Artertonowie, nie macie słabych charakterów.
– Tak się składa, że jest nas coraz mniej, a okoliczności mogłyby powalić samca alfę nundu – mruknęła beznamiętnym tonem, na co Rubeus parsknął jak dziki koń i potrząsnął swoją głową. Gęste, ciemne włosy podskoczyły na nim jak sprężynki.
– No to porozmawiaj o tym z McGonagall. Albo Dumbledore’em. Przecież oni na pewno cię wysłuchają.
– Dumbledore i McGonagall mają mnie po dziurki w nosie, a tak w ogól to niedługo kończę szkołę i skończy się moje bieganie do nich z najmniejszymi problemami. Czas dorosnąć.
– I mówi to osoba, która non stop wdaje się w bójki ze Ślizgonami.
– To już inna sprawa – zauważyła Gemma, grożąc mu palcem. Hagrid jednak niewzruszenie machnął ręką.
– Dyrdymały! – zagrzmiał, a jego gęsta broda zadrżała pod wpływem ostrego grymasu. – Powiedzże mi w końcu o co chodzi. To dotyczy rodziców, szkoły, czy…
– Czy? – dokończyła Gemma, wlepiając w półolbrzyma rentgenowskie spojrzenie. Rubeus zaciął się, zagryzł wargi i wbił swoje czarne oczy w półkolistą ścianę naprzeciwko. Chrząknął, stęknął, zaraz do tego żałośnie jęknął, a wielkie łapsko zawiesił na kudłatym łbie.
– No czy o przyjaciół? – rzucił podstępnie, a Arterton wywróciła oczyma. Na jej twarzy pojawił się jednak cień zawodu. – Trafiłem? – zagadnął gajowy, na co Gemma przytaknęła mu w bezdźwięczny sposób. – Chcesz o tym pogadać?
– Nie wiem nawet, czy jest o czym. Widzisz, usłyszałam wczoraj coś, co mnie zabolało. A ja sama zachowałam się dość agresywnie.
– Wcale mnie to nie dziwi – burknął Hagrid, a Gemma porwała z talerza kolejne ciasteczko. – O co poszło?
– Gabrielle znalazła adoratora i paru osobom się to nie podoba.
– Niech zgadnę. Grupka Jamesa?
– Peterowi i Syriuszowi. Peter zaczął coś wczoraj gadać, że nie powinniśmy lekceważyć okoliczności, że nie należy mu ufać, a głupi Black zaczął się pluć, że jestem zauroczona tym chłopakiem.
– A jesteś? – spytał niepewnie Rubeus, na co Arterton rzuciła mu bardziej jak mordercze spojrzenie. – Och, no…
– Nie. To miły chłopak, może trochę zamknięty w sobie, ale nie w moim typie.
– A Black? – zagaił półgłosem, bardzo delikatnie odchylając się od stołu. Pech chciał, że Gemma zaczerpnęła wtedy łyku herbaty. Jeszcze większy, że to usłyszała. Wypluła zawartość z powrotem do kubka i wlepiła w gajowego tak przeraźliwie jadowite spojrzenie, że mężczyzna autentycznie z trudem przełknął ślinę.
– Że jak?! – wycedziła, sztywniejąc na własnym siedzeniu. – Czy ty właśnie spytałeś mnie, czy Black jest w moim typie?
– No… Ja tylko się zastanawiałem… – mruknął, unikając jej wzroku. – Tak się wtedy ściskaliście na zajęciach psora Kettleburne’a…
– Ty... podglądałeś nas?! – Tym razem Arterton podniosła się na równe nogi, a i tak była nieco niższa od siedzącego Hagrida. – Na ostatnie gacie Dumbledore’a, dlaczego? Hagridzie!
– Bo z was ładna para. Znaczy się… byłaby.
Gemma spąsowiała i przykurczyła ramiona do głowy. Nagle uświadomiła sobie, że poczuła się zawstydzona faktem, że ktoś im się przyglądał, a mało tego, że ktoś zauważył coś tak… mile łechcącego jej próżność.
– Powiedziałem coś złego? – zapytał, wpatrując się w posiadaczkę złotych oczu z niepewnością. Gemma klapnęła na swoje miejsce i wcisnęła palce w zniszczonego wydarzeniami koka.
– Nie. Po prostu takie tematy nie są moją domeną.
– Bo? – Hagrid wyglądał na wyjątkowo zszokowanego, wytrzeszczając na nią oczy i otwierając w zdumieniu usta.
– Bo tak. Po prostu zmieńmy temat. Ja i Syriusz to dwa inne światy, poza tym nie uważam, aby był zainteresowany czymkolwiek poza czubkiem swojego nosa.
Rubeus zachrząkał, ale zanim zdecydował się cokolwiek powiedzieć, wsadził sobie do ust krówkę, żując ją namiętnie i mlaszcząc.
– Mądra decyzja – wymamrotała Gemma, znów racząc się herbatą i ciasteczkiem. Przez tą niedługą chwilę, spędzoną w ciszy przerywanej pomlaskiwaniem gajowego, Arterton wróciła myślami do ostatnich wydarzeń. Czy gdyby naprawdę nic nie czuła do Blacka, przejmowałaby się tak jego słowami? Czy rozpamiętywałaby sytuację minionego wieczora i przypominałaby sobie nagle kształt oczu Syriusza? Zacisnęła mocno usta, gdy nadszedł kres mlaskaniom Hagrida. W zakamarkach świadomości zakodowała sobie, aby przełamać swoją chorą dumę, przeprosić Syriusza i poważnie porozmawiać z nim o Robercie. Brzmi jak plan, przebiegło jej przez myśl, nim Rubeus nie zaczął wypytywać ją o wybranka Gabrielle.
Prawdę mówiąc nie wyglądał na aż nazbyt zaskoczonego czy zdziwionego, gdy dowiedział się, że sprawa tycz się Roberta. To rzecz jasna wprawiło Arterton w lekkie zdumienie i pociągnęło za sobą serię poszczególnych pytań. Przyszedł jednak czas, że Gemma musiała opuścić wygodne progi chatki gajowego i powrócić do szkoły. Uprzednio Rubeus użyczył jej mieszkania, aby mogła z powrotem przebrać się w szkolny mundurek i wcisnął jej w kieszenie ciasteczka. W związku z tym, gdy dotarła do Wielkiej Sali, jej żołądek wcale nie czuł się już niedopieszczony, choć kiełbaski i bekon zwyczajnie kusiły łase podniebienie. Kiedy dosiadła się do przyjaciół, usłyszała głęboki oddech Gabrielle i Jamesa.
– Znów się martwiliśmy – wypalił James, zanim, Hughes cokolwiek powiedziała. Widząc jednak lekkie rumieńce na twarzy przyjaciółki, zadarł brwi ku górze. – Gdzie byłaś?
– Przewietrzyć się – odparła Gemma, robiąc sobie kanapkę z sałatą, serem, polędwicą i sumiennie pakowała sobie do ust oliwki. Gabrielle na ten widok skrzywiła się.
– Jest niewiele ponad pięć stopni. Mogłaś się przeziębić – odparła Hughes, konsumując zaraz kawałek ściętego jajka.
– Właśnie – wtrącił James, grożąc Gemmie widelcem. – Musisz o siebie dbać, bo za niedługo mecz. Nie możesz się rozchorować.
– Dobrze – odparła łagodnie Gemma, na co James zdębiał, a Peter wraz z Remusem przestali jeść. Lily wytrzeszczyła oczy, zatrzymując wzrok na postaci Arterton. Usta Gemmy wykrzywił delikatny uśmiech.
– Dobrze się czujesz? – zapytał zainteresowany Potter, uważnie siekając sylwetkę przyjaciółki migdałowymi oczami.
– Tak, dlaczego pytasz? – odparowała Arterton, wgryzając się w bogato udekorowaną kanapkę.
– Och, no… – wyjąkał nieudolnie James, stukając wyswobodzonymi palcami o blat stołu. Zaraz zorientował się, że to samo robiła Gabrielle, bębniąc smukłymi paluszkami o stół, przypominającymi pałeczki zwinnie obijające się o werble w dłoniach perkusisty. Wymienili uważne, nieco zszokowane spojrzenia, zastanawiając się nad powodami lekkości Gemmy. Potter poprawił się na swoim miejscu i dokładniej wcisnął okulary na nos. Nim jednak zdążył cokolwiek przemyśleć, chlapnął pierwszą myśl, która zaświtała mu w głowie.
– Kto to taki? – rzucił nieco rozpaczliwie, przez co skarcił się w myślach. Gemma obejrzała się najpierw przez ramię, a potem zdumiona wróciła spojrzeniem na przyjaciela, wzruszając ramionami.
– Kto? – zapytała rozbawiona.
– Ten facet, który cię tak dzisiaj rozweselił? Gadaj, mów! Chcę wiedzieć, czy zawiodłem jako przyjaciel…
– Byłam u Hagrida – mruknęła Arterton, nie wyczuwając podstępu. Potter chlasnął się z całej siły otwartą dłonią w sam środek twarzy. Z jego gardła wydarł się rozpaczliwy jęk, przypominający coś na kształt prośby o pochłonięcie jego duszy przez otchłań piekielną. Zaraz jednak odzyskał wiarę, a dokładnie z kolejnym pytaniem najlepszej przyjaciółki.
– Gdzie Syriusz?
Potter spojrzał na nią zza palców, okalających jego twarz. Wyprostował się, opuścił dłonie na stół i spojrzał na Gemmę szatańskim spojrzeniem. Uchylił głowę tak, że ściśnięta skóra przyozdobiła go na chwilę czymś w rodzaju drugiego podbródka.
– Co chcesz od naszego Łapy? – zamruczał, falując brwiami. Gemma udawała, że tego nie widzi.
– Chciałabym z nim porozmawiać.
– O czym? – zagaiła Gabrielle, wgryzając się w czerwone jabłuszko.
– O sprawach wagi państwowej – mruknęła Arterton, zerkając zaraz na przyjaciółkę z zadziornym uśmiechem. – A jak tam Robercik? – zamruczała, przez co Hughes z trudem pohamowała soczysty, acz zawstydzony uśmiech. Odwróciła od przyjaciółki wzrok, zagryzając wargę. Gemma konspiracyjnie przysunęła się bliżej niej. – Było coś na rzeczy?
– Gemmo! – pisnęła protestacyjnie Gabrielle, przesłaniając zaraz dłonią splamioną rumieńcem buzię. – Przestań!
– Było – odparła tryumfalnie Gemma i zagryzła wargi, śmiejąc się przyduszenie pod nosem.
– A ty? – Głos Jamesa zabrzmiał dość poważnie. Arterton spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
– Ja?
– Od której nie śpisz?
– Prawdę mówiąc spałam tylko trzy godziny. Ale miałam okazję napisać list do Samuela i przeczytać sobie pół podręcznika antycznych run.
– Znalazłabyś sobie ciekawsze zajęcie – odparował Peter, na co Gemma w mgnieniu oka spochmurniała. Jej twarz niemal pociemniała.
– Tobie też by się przydało – syknęła przez zaciśnięte zęby i uśmiechnęła się w lodowaty sposób.
Do końca śniadania Peter nie zabrał już głosu, a Arterton miała go na oku. Przez to wszystko Pettigrew nie był w stanie przełknąć ani kęsa, a James chociaż nie pochlebiał sprzeczek grupowych, w dziwny sposób rozumiał Gemmę. Po ostatniej utarczce i bzdurach, jakie nagadał Peter, nie było mu go aż tak żal. Po porannym posiłku grupką skierowali się do wyjścia zmierzając na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Zawzięcie debatowali o zbliżającym się meczu, przekrzykując się w pomysłach i wizjach świętowania możliwej wygranej. Gabrielle co rusz upominała ich, że do pierwszego meczu mają jeszcze niecałe dwa tygodnie i powinni raczej skupić się na przyziemnych realiach, niż wybiegających w przód mrzonkach, inaczej ubiegnie ich teraźniejszość. Zanim jednak wkroczyli na pełne błonia, Gemma ledwo po przestąpieniu progu zamarła, a dobry humor uszedł z niej jak mgła z błoni. Potok słów zatrzymał się jak za sprawą wyjątkowo silnej tamy, a brwi zbiegły się ze sobą w ciasnym uścisku. Gabrielle i James zahamowali z chwilą, gdy i Gemma to uczyniła. Pytanie jednak, co takiego się stało, byłoby wyjątkowo nie na miejscu.
Zaledwie paręnaście metrów przed nimi stała huncwocka zguba, jaką był Syriusz, ciasno obściskujący się z rozchichotaną Dorcas. Dziewczyna niby unikała krótkich całusów Blacka, ale poddawała się co któremuś z rzędu, dumnie obrzucając mijających ich uczniów łaskawym spojrzeniem. Gemma lubiła Meadowes, a przynajmniej nic do niej nie miała. Rzecz jasna do tej chwili. Twarz Arterton przybrała niebezpiecznie purpurowej barwy, a gardło ścisnęło się do rozmiarów słomki. Gabrielle niepewnie przycisnęła jedną z dłoni do ust, a James zbladł na poczekaniu. Okulary zsunęły mu się na sam czubek nosa.
– Chyba się spóźniliśmy – mruknął, na co Gemma odwróciła się do nich z impetem przodem, unosząc w rozpaczliwym geście brwi ku górze. Jej oczy szkliły się w niebezpieczny sposób.
Co? – jęknęła zmienionym, niemal piskliwym głosem. Wywołał on gęsia skórkę na ciele zarówno Jamesa jak i stojących blisko przyjaciół.
– Gemmo, to tylko takie…
– Zamknij się! – wrzasnęła, ledwo siląc się na ten głos. Przycisnęła palce do swojej szyi i zadrżała. – Co znów kombinowaliście?! Nie umiecie zająć się czubkiem własnego nosa?! – Gemma do reszty zignorowała mijających ich uczniów, którzy z zaciekawieniem wyłapywali szczątki rozmowy.
– Chcieliśmy ci tylko pomóc, ale ten idiota… – warknął James, ale Arterton nie pozwoliła mu dokończyć.
– Nienawidzę was! – ryknęła, zaraz przechodząc pomiędzy Potterem i Hughes. Oboje chcieli ją zatrzymać, ale tym razem powstrzymał ich Remus. Pokręcił surowo głową wiedząc, że jedynym lekiem będzie dla Gemmy chwila samotności.
– Ona nie znosi, gdy ktoś okazuje jej litość – odparł, mocno marszcząc brwi.
Gabrielle złapała głęboki oddech i patrząc za odchodzącą przyjaciółką zagryzła na króciutką chwilę wargę. Zaraz zwróciła się do Jamesa osłabionym głosem.
– Nie myślałeś o rzuceniu szkoły, wciśnięciu się w fioletowy turban cuchnący miodem i goździkami i zażądaniu nazywania siebie wróżbitą, Potter?
Serce waliło. Bardzo, bardzo mocno. Jego uderzenia były niemalże osłabiające, w uszach Gryfonki przypominały zbliżającą się burzę. Przedzierała się przez tłum bez choćby cienia delikatności czy uprzejmości. Myśli kołatały pod jej czaszką, bębniły o nerwy i sprawiały fizyczny ból. Jej usta co chwilę zaciskały się tak mocno, że aż siwiały, a dłonie nieporadnie drżały. Nie zastanawiała się nad tym, dokąd idzie ani po co. Jej uwadze umknęło również, że mijający ją Robert powiedział jej Cześć. Wszystko przestało się znów liczyć, a pod opadającymi powiekami nieustannie pojawiały się nowe obrazy. Na nowo przeżywała każdą zazdrość, każdą cicho wylaną łzę i obietnicę znieczulenia się na głupiego Syriusza Blacka. Przez zbierające się w jej wnętrzu emocje serce dostawało szału, dudniło i tykało, bliskie eksplozji. Nie schwyciła momentu, w którym cienka granica jej wytrzymałości pękła jak złote nici, a z jej oczu pociekły krokodyle łzy. Zbyt wiele pretensji na raz dotknęło jej sponiewieranego młodego serca. Nie potrafiła nad tym zapanować. Przepełniała ją rozpacz i gorycz, a z każdą kolejną chwilą złość – to na siebie, to na Dorcas i Syriusza. Dopadła ją nienawiść tak jadowita, iż wypalała dziury, zostawiając po sobie żółte ślady.
Szloch rozdarł gardło Gryfonki dopiero na piątym piętrze w opuszczonym korytarzu, usianym najmniejszą ilością portretów. Tam też wsparła plecy o ścianę i pozwoliła sobie na chwilę słabości. Może dwie? Kwadrans? A co, gdyby tak ofiarować sobie zloty bilet do przepłakania reszty dnia? Przestała przejmować się swoją dumą, szkolną reputacją nietykalnej i przyrzeczeniami, że już nigdy więcej nie zapłacze bez ważnego powodu.
Ale Black był ważnym powodem. Na tyle, że rozpędzone serce niemal samo powtarzało jego imię, jak najświętszą modlitwę.
Gemma czuła, że nienawiść rozsadza każdą komórkę jej ciała i wysysa resztkę nadgryzionej i sponiewieranej przez demony duszy. Ucztę czas zacząć, odezwała się dogorywająca nadzieja.
~*~
Syriusz nie spostrzegł się nawet, że reszta jego przyjaciół jest pochłonięta rozmową. A dokładniej wrzawą, która rujnowała porządek na zajęciach. Nie miał okazji dowiedzieć się w czym rzecz, otulany falą czułości Dorcas. James po raz pierwszy miał ochotę połamać mu doszczętnie nos.
Gemma nie pojawiła się tego dnia ani na zajęciach, ani lunchu czy obiedzie, przez co każdy z grupki, nawet zdezorientowany Black, zmuszony był odsunąć swoje plany na bok żeby upewnić się, że z Arterton wszystko w porządku. Ku zdumieniu Blacka do pomocy dołączył również McGregor, który wyjawił Gabrielle w tajemnicy, ze widział Gemmę na krótko przed rozpoczęciem przez niego zajęć z historii magii. I choć Lupin opierał się poszukiwaniom, jakkolwiek głupio to nie brzmiało, nie odpoczął ani chwili. Kierując się na parter miał przeczucie, że znajdzie gdzieś tam Arterton i wiedział, że nie pomylił się, gdy ujrzał uchylone drzwi, prowadzące na błonia. W takich chwilach cieszył się, że mógł poświecić odznaką prefekta i mieć w nosie narzekania woźnego. Na szczęście po Filchu nie było ani śladu, tak samo jak i jego wrednej kotce.
Wychodząc na dwór wyczuł wilgoć, wsiąkającą w jego jasne włosy. I po chwili uświadomił sobie, że z nieba sączył się drobny deszczyk. Sierpowaty księżyc przesłonięty był do połowy gęstymi chmurami, przez co jego kryształowa łuna oświetlała wszystko o połowę słabiej niż przy pogodzie. Remus musiał wytężyć wzrok, aby dostrzec kształty wyraźniej i umieć odróżnić je na tyle czerni i nieba w kolorze bardzo ciemnego indygo. Pomimo deszczu i paru gęstych chmur, nieboskłon prezentował się znakomicie. Wolne od pierzastych intruzów fragmenty ciemnego firmamentu skrywały malutkie, błyszczące oczka, migoczące do obserwatorów niczym niewinni podrywacze.
W końcu ją ujrzał. Siedziała na skropionym naturalnymi łzami nieba pa gródku, a znad skurczonych ramion i ciemnej głowy unosiły się opalizujące, czerwone obłoczki dymu. Cicho zbliżył się do przyjaciółki i odkrył, że jej włosy oklapły pod wpływem deszczu, a posiadaczka złotych oczu co chwila żałośnie pociągała nosem. Nagle zrobiło się Lupinowi żal Gemmy. Zrozumiał, że musiała toczyć w samotności wiele walk ze światem zewnętrznym i sobą samą, a złamała ją taka drobnostka! W myślach czym prędzej zganił się za tę drobnostkę. Wiedział, że dla niej nie było to nic takiego. Remus nie pamiętał zbyt dobrze, kiedy Gemma płakała w czyjejś obecności. Nie umiał sobie przypomnieć, czy miało to nawet miejsce na trzecim roku, gdy Arterton straciła rodziców. Ale z pewnością pamiętał jej zaczerwienioną młodą buźkę w dniu pogrzebu państwa Arterton, na którym stawił się tak samo, jak reszta jej przyjaciół.
Przysiadł się obok niej i zajrzał w jej twarz. Policzki Gemmy nabrały bladego, niemal obojętnego wyrazu, a osiadająca na jej ciele wilgoć zdążyła już nieco zatuszować ślady łez. Tych starych i świeżych. Oczy dziewczyny nieustannie się szkliły, zaczerwienione i spuchnięte utkwione były w niebie. Cały czas pociągała nosem, a jej drżące usta zaciskały się na filtrze od papierosa, witając wewnątrz nich czerwony dym.
– Nigdy nie sądziłam, że patrzenie w niebo może sprawiać człowiekowi tyle zawodu – wycharczała, zaraz wskazując przyjacielowi jedną z jaśniejszych gwiazd. Lupin bez trudu ją rozpoznał.
– Psia gwiazda – mruknął, żałując już po chwili tych dwóch słów. Zewnętrzna część dłoni Gemmy przycisnęła się do jej oczu, ocierając je od nadmiaru nagromadzonych łez. Zrobiło się cicho, lecz jak powiedział pewien mądry człowiek, ta cisza nie miała nic wspólnego ze spokojem.*
– Gemmo… Wiem, że nie znam się na mądrym doradzaniu w… tego typu sprawach, ale… – zaciął się, zaciskając zaraz mocno usta. – Myślę, że Syriusz…
– Daruj sobie – warknęła Arterton, zaciągając się papierosem tylko po to, aby zagłuszyć szloch. – Nienawidzę go… Nienawidzę go tak mocno, że…
– Że aż ci zależy – odparł spokojnie, a dziewczyna zamarła. Gdy w końcu odważyła się na cokolwiek, było to lekkie kiwnięcie głową. – Dlaczego nie pozwoliłaś mu zrozumieć, że tak jest? Było tyle okazji…
– Po tych zalotach? – Gemma prychnęła. – Gdybym zmiękła, okręciłby mnie wokół palca jak inne dziewczyny i po pewnym czasie zamieniłby na inną. A ja nie chcę być traktowana jak zabawka.
Lupin westchnął. Bardzo ostrożnie objął Gemmę ramieniem i pogładził jej mokre włosy. Zaraz leciutko przyciągnął ją do siebie i przymknął oczy, gdy usłyszał jej cichy, przeraźliwie niepasujący do niej jęk rozpaczy.
– Za długo to w sobie tłamsiłaś. Syriusz jest moim przyjacielem i stanąłbym za nim w niemal każdej sytuacji. Ale to nie umniejsza temu, że zachowuje się niedojrzale. A Dorcas…
– Z chęcią wybiłabym jej wszystkie zęby – wydusiła przez łzy Arterton, niemalże kuląc się w uścisku Remusa. Ten przybrał zdumionej miny, ale zaraz znów się upomniał.
– Myślałem, że się lubicie…
Nienawidzę jej! – wrzasnęła, stukając mocno czołem o ramię Lupina. – Bo wybrał , a nie mnie!
Lunatyk przełknął ślinę i pogładził chudymi palcami mokre włosy przyjaciółki. Nagle zaczęła znów płakać i szlochać jak małe dziecko, odcięte na stałe od źródła szczęścia. Rozmiękczyło go to doszczętnie. Czuł bezradność i jednocześnie siłę, ulatniające się z drżącego ciała dziewczyny. Wiedział, że ta siła była gorsza od plag egipskich, wojen i chorób. Całkowita destrukcja. Odrzucenie.
Objął ją szczelnie ramionami i ukołysał.
– Nasza kochana… Już cicho – poprosił, przyciskając wąskie usta do czubka jej głowy. – Już nie płacz, proszę. Człowiek z miłości jest zdolny do wielu rzeczy. Tych pięknych i potwornych.
Po tym związał swoje emocje grubymi pętami i zakneblował im szerokie usta echem własnej bezsilności, chcąc zdusić je w zalążku. Gemma nienawidziła żalu i litości, dlatego nie zamierzał okazywać jej tego w nadmiarze.
Spędzili tak chwilę na bezkresnym pustkowiu sensu, który zmarł osiem kwadransów wcześniej. Siedzieli tak, milcząc na temat tego, o czym się nie mówi.






___________________________________
Witajcie kochani.
Tak, powróciłam w końcu do życia, a tak przynajmniej myślę. W moim życiu wiele się ostatnio dzieje i musiałam po prostu odpocząć. Poza tym nie uważam, że problemy dosięgnęły końca więc nie wykluczone, że niedługo znów będziecie skazani na oczekiwanie. A raczej ci, którzy to czytają i jako tako dają mi do zrozumienia, że szanują moją pracę. (Zabrzmiało brutalnie? Jej, chyba mi to po raz pierwszy obojętne...)
Odnośnie treści. Gwiazdka odnosi się do słów Josepha Conrada. A co do reszty... Przepisywałam rozdział cały dzień więc nie sądzę, aby jakieś błędy się znalazły. Jeśli tak będzie, będę wdzięczna za wskazanie mi błędu. Rzecz jasna gwoli rozsądku, kochani. Nikt nie lubi zbyt ostrych pazurków. Chyba, że jest masochistą. I teraz pragnę również zaznaczyć, że jeśli treść, cała fabuła jest rozlazła i maślana, to taka ma być, bo to mój oczywisty zamiar. Kieruję się z tym przesłaniem raczej do wszystkich, bez względnego wypominania, a aby była jasność.
Mam nadzieję, że taka zmiana przypadnie wam do gustu. Nie ma tu już więcej dresa, a ukazałam wam ją z innej, tej bardziej niewymuszonej strony. Jeśli się wam podoba - osiągnęłam sukces. Jeśli nie, to widocznie jestem tak kiepska, albo za mało się staram.
Całusy, moi mili.

17 komentarzy:

  1. Och, kurwa.
    Wiem, niezbyt kulturalne, ale właśnie skończyłam czytać wsio wsio wsio, i to jedyne co pierwsze przyszło mi na myśl. Moja dusza została doszczętnie pochłonięta, wymemłana w tysiącach uczuć i zamknięta w tym opowiadaniu.
    Cała ta historia to takie wielkie "Gawdddd demyttt!", które z każdym rozdziałem rośnie, a przy ostatnim to już w ogóle sięgnęło maksymalnych rozmiarów.
    Pomysł na Gemme jest super. To znaczy, spotkałam się już mniej-więcej z takimi zamysłami na postacie, bądźmy szczere, na internetach jest tego od cholery, ale sposób, w jaki opisujesz Gemme i jej uczucia, zrównuje góry do poziomu mrówek.
    Ogólnie to pierwszy ff z paringiem Syriusza jaki czytam - strasznie mi się spodobał. I sam Syriusz tejż jest taki niewymuszony, w ogóle, to wszystko idealnie mi się tuta zazębia!
    Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko będzie dobrze, i już wkrótce będę się mogła zachwycać nowym rozdziałem :3
    A na koniec, jeśli masz mózg odporny na głupoty, to zapraszam do siebie: https://www.wattpad.com/user/DamoiselleLy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, jesteś drugą osobą, która dzisiaj poprawiła mi humor. Siedziałam już przy garach i smętnie żałowałam, że jeszcze nie dostałam żadnego komentarza, a tu proszę, takie zdziwko! Dziękuję!
      Wiem, że jest wiele rzeczy do poprawy, wiele błędów i ogólnie zamysł wydaje się mdły. Ale nie ma co, z czasem będzie lepiej, musi być, prawda? Naprawdę cieszę się, że zostawiłaś po sobie komentarz. I że jesteś kolejną osobą, która to CZYTA! Całe, od dechy do dechy i wysnuwa miłe rzeczy. Jasne, głaskanie po głowie jeszcze nikomu w przesadnej ilości na dobre nie wyszło, ale to tak nakręca do dalszego pisania, że chyba tylko ten, co pisze, wie o czym mówię.
      Ogólnie rzecz biorąc obrosłam w nowe piórko i zamierzam to wykorzystać. Bardzo Ci dziękuję, cukiereczku! Wywołałaś szczery uśmiech na mojej twarzy, nawet z tą kurwą na początku, a co!
      Na pewno do Ciebie zajrzę! Szykuje mi się niedługo odpoczynek więc możesz być pewna, że zajrzę i skomentuję.
      Przesyłam Ci ogrom całusów i jeszcze raz dziękuję!
      Gemma.

      Usuń
  2. Dzień dobry!
    Na początku powiem, że niepotrzebnie zaprzątasz sobie głowę tym, że długo Cię nie było. Każdy potrzebuje chwili odpoczynku i powrotu do rzeczywistości. Wierni czytelnicy na pewno zrozumieją.
    Co do rozdziału to jest PERFEKCYJNY! Jest jak balsam na moje twarde i suche serce. Ach, czekałam tylko jak Gemma się załamie. Biedna tyle to w sobie dusiła. Czy to nie jest paradoksalne, że najsilniejsi często okazują się najsłabszymi? A duszenie w sobie emocji wcale nie oznacza siły. Silnym jest ten, kto potrafi prosić o pomoc. Inaczej może być już za późno..
    "Objął ją szczelnie ramionami i ukołysał.
    – Nasza kochana… Już cicho – poprosił, przyciskając wąskie usta do czubka jej głowy. – Już nie płacz, proszę. Człowiek z miłości jest zdolny do wielu rzeczy. Tych pięknych i potwornych." Definitywnie ulubiony fragment. Lupin w twoim wykonaniu jest rak cholernie cudowny, że gdy tylko pojawią się fragment z nim, to sikam ze szczęścia.
    Ogólnie twoje postacie są bardzo dobrze wykreowanie. Wszyscy mają swój własny, niepowtarzalny charakter. Nikt nie jest traktowany lepiej czy gorzej. Razem tworzą jedną całość, jedną zgraną paczkę przyjaciół, czego można im szczerze pozazdrościć. To dobrze, że nikt nie jest pominięty i każdy tutaj jest ważny. Często spotykałam się z blogami, gdzie Remus był pomijany, gorszy. Moim zdaniem Lunatyk jest tak wspaniałą postacią, że skandalem jest go pomijać.
    Black ty głupi głupku. Najpierw kocha Gemmę, a teraz nagle ważniejsza jest Dorcas? Ach, ci mężczyźni. Ja nie wiem, co mu trzeba palcem pokazać, że nasza biedna Gemmo-bomba już wybuchła? To jednocześnie przykre, a zarazem śmieszne, że ludzie nie potrafią dostrzec czyjegoś cierpienia...
    W ogóle tak jakoś smutny ten rozdział. I smutny mój komentarz. Wszystko smutne. Black ty podła świnio, patrz co robisz. ( żart i tak go kocham <33)
    Nigdy nie potrafiłam pisać długich i bardzo ciekawych komentarzy, ale ten się chyba udał. Brawo ja.
    Ujmując to wszystko rozdział super, blog super, wszystko super. Gdyby tylko już Gemma nie płakała byłoby cudownie. Biedna..
    Więc życzę wszystkiego dobrego na wakacje, dużo słońca, zdrowia. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana!
      Jakże mi się miło zrobiło, jak odczytałam twój komentarz. A niech mnie licho weźmie, ktoś to czyta!
      Mam bliską przyjaciółkę Patrycję, od razu zaczęłam ją męczyć, czy to nie ona, a fakt, że nie, zwyczajnie jeszcze mocniej mnie uszczęśliwił.
      A więc witoj dziecie drogie! Cóżem uczyniła twemu sercu, że szlocha zbyt głośno? A tak na poważnie, to naprawdę czuję się zaszczycona komentarzem. Mówię to z przekonaniem, bo naprawdę ale to naprawdę ostatnio ciężko tutaj o kogoś, kto naprawdę przykładałby się do moich wypocin. Za wyjątkiem stałej ligi, rzecz jasna. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócisz, bo uradowałaś mnie jak mało kto dzisiaj. (No, może poza dwójką dzieciaczków i seansu filmowego, ot co.)
      Miło jest czytać tyle pozytywnych treści na temat swojego pisania. Swojej pracy, jakby na to nie patrzeć. Może od słodkości idzie się zemdlić na śmierć, ale mój organizm należy chyba do duszy diabetyka, bo nie narzekam i każda pozytywna wiadomość odnośnie mojego pisania wpływa na mnie jak zapalnik, nie jak piasek czy woda na ognisko.
      A co do Gemmy... Sama zobaczysz, kochana.
      Ufam, że jeszcze wrócisz. Zrobię co w mojej mocy, żebyś chciała się tu pojawiać.
      Przesyłam ci ogrom całusów, a moje wakacje to raczej są już nieaktualne z dwójką na przodzie. :D
      Pozdrawiam cię serdecznie,
      Gemma.

      Usuń
  3. Czytam Twojego bloga od samego początku i cieszę się, że wreszcie Gemma została pokazana z nieco innej strony, tej delikatniejszej, ale jakże przy tym dla niej naturalnej i oczywistej. Tylko proszę nie rób z niej od razu chodzącej fontanny, bo to będzie okropnym zaprzeczeniem jej charakteru.
    O Syriuszu się nie wypowiadam - zachowuje się jak typowy facet, ciągnie go do tego co jest łatwo osiągalne, ale i tak go uwielbiam. Nic tego nie zmieni.
    Pozostali, kanoniczni bohaterowie są dokładnie tacy jakimi ich sobie wyobrażałam. Niesamowite!
    I na sam koniec język - przyznam szczerze, że na początku miałam z nim drobny problem, ale teraz nie wyobrażam sobie, aby to opowiadanie mogłoby być napisane w jakikolwiek inny sposób.

    Serdecznie pozdrawiam, Uśmiechnięta Kuoka

    PS. Przepraszam, że komentarz jako anonim, ale wolałabym nie podpisywać się z imienia i nazwiska. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, bardzo dziękuję Ci za komentarz.
      Cieszę się na wieść, że ktoś brnie w tę opowieść, że w jakiś sposób wciąga ona, choć już dawno usłyszałam, że nie ma nadziei na to, abym zdobyła choć jednego czytelnika. Mam nadzieję, że osoby które tak myślały teraz łamią sobie paznokcie i dostają czkawki.
      Wiele osób już wspominało o moim języku, zwłaszcza tutaj, ale nie widzę też powodu, aby ich nie rozumieć. Staram się zaskakiwać, a czasem robię to samej sobie. Pod górkę i ostro, na tyle, aby zabolało.
      Jestem bardzo szczęśliwa i dumna, że dopięłam choć odrobinki swoich marzeń. No i, najważniejsze, że komuś podoba się to, co tworzę. Na pewno się powtarzam z innych odpowiedzi na komentarze, ale nie znoszę zostawiać naprawdę miłych komentarzy bez odpowiedzi.
      Ja też Cię mocno pozdrawiam i całuję!
      Gemma.

      PS. Nie widzę przeszkód. Internet to miejsce, w którym ma się wszelkie prawa do bycia anonimowym. Dziękuję jeszcze raz za komentarz!

      Usuń
  4. Cześć, moja seksowna owieczko!*
    Noo... Spóźniłam się bardziej niż spodziewałam, ale nie jest tak źle. Mogło być gorzej. I to o wiele. Przejdźmy raczej do rozdziałów.
    ,,Boję się, że pęknę i będę płakać, że ludzie zobaczą, jaka naprawdę jestem. Zagubiona i bezbronna. Z tym rodzajem uczuć nie poradzi sobie żadna magia ani żaden Bóg." Piękne, a jednocześnie cholernie prawdziwe słowa. Ty to chyba naprawdę lubisz bawić się uczuciami swoich czytelników i wywoływać u nich refleksje dotyczące wszystkiego, prawda? Nah, ja i tak cię kocham. <3
    ,,Mógłbyś się zorientować, kiedy tak dokładnie ma być trasa koncertowa AC/DC?" Czemu nie dziwi mnie fakt, że o nich wspomniałaś? Widzisz, jak ja cię dobrze znam? Widzisz?
    A co do listu... Mam względem niego mieszane uczucia. Ukazałaś w nim obawy Dżemu związane z dorosłym życiem i tego, iż każdy musi dorosnąć (dla takiego emocjonalnego gówniarza jak ja, to nie do przyjęcia). Szczególnie w czasach wojny. W takich listach czy poważnych rozmowach w czasach Huncwotów, zawsze mam ochotę wyłączyć internet, zamknąć laptop, pójść do drugiego pokoju i ryczeć w poduszkę. Bardzo mnie serducho boli jak czytam te słowa, pisane przez bohaterów w taki sposób, jakby wszystko miało pójść dobrze. Jakby wojna miała szybko minąć, a wszyscy by przeżyli. Wszystko pisane z taką wiarą, a jednocześnie wiedzą, iż coś musi pójść nie tak, ponieważ w bitwach zawsze są ofiary. Może to będziesz ty, a może najbliższa ci osoba? Nie wiesz tego. Żyjesz w strachu, bo nie wiesz, kto będzie następny. Boże, jak o tym myślę, to od razu nasuwają mi się ,,Kamienie na Szaniec". Jedyna, JEDYNA książka, na której szczerze płakałam. Boże, Dżemmo, weź wyjdź.
    Nie mam zamiaru wyć jak syrena strażacka, bo jakaś tam sobie zajebista lasia lubi się bawić moimi uczuciami i... WYJDŹ I NIE WRACAJ, MANIPULATORKO PRZEKLĘTA!
    PS: I tak cię kocham, kurduplu. Nie wychodź c:
    ,,Nie znosiła chłodu. Bardziej reflektowała przytulne, pełna ciepła miejsca, w których nie musiałaby zakładać dodatkowej pary skarpet i dzierganego na drutach swetra." Hajf fajf, Konfituro! Najlepiej jest zimową nocą, kiedy będziesz przypominała naleśnika z nadzieniem, owinięta grubą kołdrą. Boże, ja chcę takie wieczory *-*
    ,,- Arterton... A gdzie to się wybieramy o tak wczesnej porze? [...]
    - Aaa... Spiskujemy, co?
    - Ja z panem? W życiu" Aktualnie to mój ulubiony fragment rozdziału piętnastego części pierwszej. Nah, zazdroszczę ludziom, którzy tak łatwo potrafią komuś odpyskować. Ja nigdy nie wiem, co powiedzieć i zawsze wychodzę na taką ciotowatą owcę, którą w zasadzie jestem. Smutek :c

    OdpowiedzUsuń
  5. ,,Nie dokończyła, bo Filch zrobił w jej kierunku trzy, zaskakująco szybkie kroki i już sięgał, aby złapać ją za ubranie, [...]" Bez żadnych skojarzeń, moje drogie.
    W tym nie było nic dwuznacznego... ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Bardzo spodobała i zaimponowała mi chęć walki Marmolady. Ukazujesz jej siłę charakteru, upór i chęć walki ze złem jako aurorka. Podoba mi się to bardzo, bo w większości blogów o Huncwotach, Lily ze swoimi przyjaciółkami zostawały jakimiś Zielarkami czy bibliotekarkami, które potem wychodziły za mąż, rodziły dzieci... Nah, to zdecydowanie nie moje klimaty. Szczerze mówiąc, mnie od zawsze interesowało bycie żołnierzem czy policjantką, więc zawsze cieszę się, gdy ktoś chce z bohaterki zrobić taką kobietę-niezależną. Kolejny plus dla ciebie leci, skarbie. Łap!
    ,,Z ulgą odkryła, że rączka miotły nie zdecydowała się utknąć w jej tyłku, a grzecznie leżała na trawie przed nią." ( ͡° ͜ʖ ͡°) Nie patrz tak na mnie. Powinnaś wiedzieć, że ja nie zawaham się przed zacytowaniem takich momentów. Poza tym, to twoja wina, że piszesz tak dwuznaczne teksty. I kto tu jest nieprzyzwoity, Dżemie? Świntuszek z ciebie!
    ,,- Tak się wtedy ściskaliście na zajęciach psora Kettleburne'a... [Pf. Chyba próbowali odciąć jeden drugiemu dopływ powietrza. Ale to tylko moja obserwacja. dop. Zośka]
    - Ty podglądałeś nas?!" ( ͡° ͜ʖ ͡°) Hagrid, ty niecnotko. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Nah, dzisiaj kończę swój komentarz, a jutro zabiorę się za drugą część rozdziału piętnastego. Słowo harcerza! (walić to, że nigdy nie byłam w harcerstwie. Liczą się chęci)
    Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Twa najukochańsza i najzajebistsza dziewoja śląca całusy,
    Zośka Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty wredny naleśniku!
      Nie obiecuj na słowo harcerza, bo upierdzielę ci głowy. Tak jak Dżemu zrobiła to Jamesowi, chcesz tego? A ty, a ty, a ty po półkulach magdeburskich!
      Cieszę się, że znów tyle zacytowałaś. Lubię to, bejbe. I nawet nie wiesz jak zaczęłam się chichrać, gdy doszło do momentu o wstrętnej manipulatorce. Słodzisz mi, czy podrywasz?
      Kochana, ja nie umiem tworzyć postaci, które cały czas wiodłyby spokojne życie. Zawsze coś musi się spieprzyć, jeśli ma być przez jakiś czas dobrze, bo byłabym chora, gdybym miała cały czas pisać o motylkach w brzuchu, choć ostatnio uważam, że to przyjemne zajęcie. (Jeśli dobrze słuchasz co ci opowiadam to wiesz, o czym mówię, łajzo. Kryształki, farby i te sprawy.)
      Naah, nawet nie wiem co mam ci powiedzieć. Po prostu dziękuję za komentarz, bo parę ostatnich dni było ciężkich, niemiłych, pełnych wyzwań i spięć, a jestem już tym po prostu zmęczona. Nic bym nie robiła tylko czytała Dary Anioła, sama widzisz jak to na mnie wpływa.
      Ale no nic, bez obaw. Niedługo znów siądę do rozdziału i pewnie znów rozgromię go w jeden dzień. Tak będzie, tak będzie!
      No ale mniejsza z tym. Dziękuję jesio raz, zbieram w sobie siłę jajeczek i na pewno niedługo znów pojawi się nowy rozdział. Mam nadzieję, że równie dobry jak ten, bo jestem z niego w jakiś sposób dziko zadowolona.
      Całusy!

      Usuń
  6. Dzień dobry, moje słońce kochane!
    Nom, dzisiaj u ciebie zakończymy komentowanie, bo wciąż mam zaległości u innych. Niestety, za leniwość trzeba płacić :c Ale przejdźmy do rozdziału!
    ,,[...] Syriusz, ciasno obściskujący się z rozchichotaną Dorcas." Spisek, powiadam! Spisek wyczuwam! Aww... Szczerze mówiąc, wiem, że Black ma jakiś interes w tym, iż tak z Meadowes sympatyzujee... Ej! Ja już wiem! On chce wkurzyć Dżema i wzbudzić w niej zazdrość, ale... Nie. To nie chodzi tylko o to. Na pewno. Wszystko ma jakieś drugie dno (wszędzie się doszukam jakiś niedomówień, taka już moja natura spiskowca B)). Jego zachowanie też. A co do Dorcas. Ja nie wyczuwam w niej jakiejś słodkiej idiotki. Bardziej spryciarę, która potrafi wykorzystać swój urok osobisty do wybranych przez siebie celów. Nah, prawdopodobnie się do niej przekonam. Przynajmniej na twoim blogu. A nie, czekaj. Ja już się do niej przekonałam xD Nevermind. Lećmy dalej.
    Nah, (tak uzależniłam się od tego słowa, jest cudne <3) dla innych wybuch Konfitury mógł się nie podobać, ale ja tak nie uważam. W zasadzie, to ją rozumiem jej reakcję i ją popieram. Też nie lubię, kiedy ktoś wściubia nos w nie swoje sprawy i próbuje mi na siłę wmówić jak mam żyć. Ale to też trochę bolesne, bo mimo tego, iż przyjaciele chcieli dla niej dobrze, too... Ja bym nie chciała być na miejscu Marmolady. Wyobrażam sobie jak musi się czuć. Przekaż jej moje kondolencje :c
    Jak dla mnie, wrażliwe zachowanie Dżema nie było ani trochę wymuszone. Wczułam się w jej sytuację i stwierdzam, że na miejscu mojej ulubionej dresiary, zachowałabym się identycznie. Idealnie pasuje do niej cytat: ,,Ludzie nie płaczą dlatego, że są słabi. Płaczą, bo byli silni zbyt długo."
    Uwielbiam go po prostu. Tyle prawdy zawartej w tak prostych słowach...
    Komentarz taki trochę słabe, ale jakoś tak wyszło. Podsumowując. Rozdział jak zwykle mi się podobał, a szczególnie to, w jaki sposób odwzorowałaś naturę Dżemu.
    Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Zawsze przy tobie,
    Zośka Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zofio, Zofio, wredna klusko. Poematy nigdy mi nie wychodziły i znów je spieprzę (jak w tym żarcie o bułce), ale do rzeczy.
      Dżemu ciągnie nosem, jeszcze to młode Dżemu, bo gdzieś już mi się czai jej wizja jako dorosłej, niezależnej kobiety, no i dziękuje za okazane współczucie. Ale wiesz jak to ona, zadziera wysoko nosa i udaje, że nie zabolało jej to aż tak mocno, jak wszyscy tego od niej oczekują. Z resztą, w następnym rozdziale sama się przekonasz jaka twarda i zagorzała potrafi być. Klękajcie narody.
      Dla mnie każdy twój komentarz jest na wagę złota, serdelku. Madafaka, lubię jak opisujesz wszystko dokładnie, to naprawdę sprawia wielką radość i nie rozumiem, jak możesz uważać, że jest za krótki. Łyknę od ciebie wszystko, bo zawsze starasz się docenić moją pracę, a to się liczy.
      Konfitura coraz bardziej podoba się przede wszystkim mnie. Nie sądziłam, że oddam to co sama przeżywałam, ale skoro ty to widzisz, to osiągnęłam mały sukcesik. (Mam ochotę warknąć jak hrabia Dragulia w Van Helsingu. "Success!")
      Ja też się dzisiaj nie popiszę kreatywnością w odpowiedzi na twój komentarz, bo jestem rozchacharzona jak pięcioletnie dziecko. Dlatego powiem, abyś czekała na kolejny rozdział mocniej niż chcesz, ot co.
      Całuski, kochana!

      Usuń
  7. Dzień dobry!

    Chyba już idzie się przyzwyczaić, że znowu jestem spóźniona. Co najdziwniejsze na żadne spotkanie nigdy nie przyszłam po czasie. Ale data dodania cudeńka pokrywała się jeszcze z ostatnim tygodniem harówki i nie znalazłam niestety chwili na przeczytanie i skomentowanie. Przychodzę dopiero dziś...

    Ten rozdział toczy się wokół Gemmy, która, no cóż, jest TOTALNIE inna niż była do tej pory. Z drugiej strony kocham tą Gemmę jeszcze bardziej! Pokazałaś tym rozdziałem, że nawet najtwardsi się łamią i kiedyś przyjdzie dzień, kiedy wszystko co kumulowało się w nich i rosło od pewnego czasu, po prostu wybuchnie. Szkoda, tylko, że to spotkało Gemmę. Naprawdę biedna z niej kobitka. Próbuję być nie do zniszczenia, ale tak naprawdę jest, jak sama powiedziała, bezbronna i z chwilą, kiedy coś się posypało, nie dała już sobie z tym rady, przez co gorzkie łzy zatoczyły tory na jej policzkach.

    Nie wiem, co sobie do cholery jasnej *przepraszam za słownictwo!* myślał Syriusz, prowadząc się z Meadowes... a nie przepraszam, on nie myślał. No i mamy problem... On po prostu wyłączył mózgownicę, a włączył dawkę hormonów, które najwyraźniej aż pchały się, by ujrzeć światło dzienne! Syriusz kocham Cię, skarbeńku, ale ogarnij ten psi zadek i przejrzyj na oczy! Masz tak cudowną dziewczynę przy sobie, a ty tego nie dostrzegasz, w dodatku posądzasz ją o niewiadomo jakie złe rzeczy! OTWÓRZ SERCE, MATOLE!

    Tak mi się szkoda zrobiło Gemmy, kiedy ujrzała Blacka z inną. W dodatku jej wypowiedź pogniotła mi serducho na kawałki...
    "Nienawidzę jej, bo wybrał ją, a nie mnie"
    Kurczaki pieczone na ruszcie, to było takie dołujące, ale i niezwykle prawdziwe...
    Mam nadzieję, że w następnym rozdziale pogada sobie ta dwójka od serca. Tak Syremma *hmmm czy ja tutaj nazywałam już parkę, czy nie...* musi sobie porządnie pogadać! Chyba, że oboje zastosują zasadę typu:
    1. Nieisteniejesz, wal się typku spod ciemnej gwiazdy!
    2. Dostaniesz po mordzie, jak tylko się zbliżysz, a co gorsza dotkniesz!
    3. Zniszczę cię swoją gadką, kiedy twój grzybiasty jęzor wytnie się przez usta!
    Ci to mają porąbane życie miłosne i seksualne! Zgaduję, że kiedy w końcu wylądują w łóżko i tak tam będą się kłócić XD Taka ich natura!

    Rozdział to perełka, zresztą jak każdy i już nie mogę się doczekać kolejnego! Obyś wszystko sobie poukładała i z czystym sercem mogła dla nas pisać cudowne rozdziały! Napływu weny i cudownych wakacji!

    Pozdrawiam, Livv {dryfujaca-lilia.blogspot.com}




    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Liv.
      Cieszę się, że znów tu wróciłaś. Rozpiera mnie radość.
      Nie umiem się nawet wysłowić jak mi przyjemnie, że skomentowałaś rozdział. I tak, to prawda, że rozdział kręci się wokół Gemmy. W sumie, to muszę popracować nad rozgraniczeniem sobie postaci. Aczkolwiek nie narzekam, jestem wyjątkowo zadowolona z tego rozdziału. Zobaczymy, co będzie z kolejnymi.
      Ha, Black jak zwykle ma przekichane. Ale wszystko się wyjaśni już niedługo, trzeba być tylko troszeczkę cierpliwym, nawet gdy tyczy się to samej mnie.
      Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, nie mniej jednak mam wiele spraw na głowie i musiałam znaleźć moment, aby przysiąść nad odpowiedzią. No, może genialna to ona nie jest, ale zawsze jakaś, a ja nigdy nie zostawiam komentarzy czytelników bez słowa podziękowania.
      I to była Symma, nie Syrmma! xD Bejbe, to nie tak, Symma, Symma, Symma. Powtarzaj za mną. Tak brzmi o wiele lepiej. No i Robielle, aczkolwiek tu tylko lekko się przewinęło, zapachniało nimi i zdechło.
      Wakacji już kochanie nie mam więc wyłącznie weny mi potrzeba i spokoju w życiu. Wszystko inne jest cacy.
      Co do twojego bloga, zajrzę jak tylko poukładam sobie własne sprawy i znajdę czas na dokończenie swojego rozdziału. Jak tak się stanie, pewnie wskoczę i odwdzięczę ci się tyloma komentarzami, ile ty mnie zaszczyciłaś :)
      Pozdrawiam gorąco,
      Gemma.

      Usuń
  8. Hej, czytam Twoje opowiadanie od niedawna, ale zastanawiam się kiedy opublikujesz następny rozdział, bo powoli robię się niecierpliwa co będzie się dalej działo.
    Cieplutko pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, bardzo Cię przepraszam za taką zwłokę, ale na chwilę obecną nie umiem się pozbierać z pisaniem. Mam nadzieję, że to się zmieni w przeciągu paru dni.
      Jeśli chcesz być na bieżąco, w zakładkach "Kontakt" i "Inne" możesz znaleźć bezpośredni kontakt do mnie lub do fan page'a, gdzie udostępniam wszelkie nowinki dotyczące bloga.
      Mam nadzieję, że niedługo wena wróci i będę mogła wstawić kolejny rozdział. :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  9. Oj, chyba mam sporo do nadrobienia ;) Bardzo dobrze piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam całe opowiadanie i jestem nim kompletnie zauroczona <3 Nie ukrywam, że odczuwam pewien niedosyt i liczę, ze jak najszybciej pojawi się kolejny rozdział :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Alessa Belikov