10 kwi 2016

XII. Oko nocy

"Ignorance is the womb of monsters"
~ Henry Ward Beecher.


Rozdział dedykowany Kaftannowi. 




Pamiętał wieczór w pokoju wspólnym. Nieustannie wspominał śmiech i rozbawienie wymalowane na twarzach przyjaciół. Był to bowiem ostatni z tygodni, w których nie obowiązywały ich jeszcze żadne zajęcia dodatkowe i kluby. I jak wyjątkowo cieszył się z opcji zdobywania wiedzy i doświadczenia, tak rodziło się w nim wiele niepewności. Dlaczego? Z pewnością głowy Lupina nie mogło zaprzątać coś mało interesującego czy ważnego, w związku z tym powód nie mógł być banalny.
Zbliżała się pełnia. A blisko pełni nie był już tym samym, miłym Remusem, który wiecznie dzierżył na ustach sympatyczny, nieco wstydliwy uśmiech, a nieustannie hamującym się szczeniakiem. Nie raz łapał się na tym, że na zajęciach myślał o czymś zupełnie innym, a parokrotnie z wrogim nastawieniem do świata powarkiwał na drobne rzeczy. Musiał pilnować się coraz bardziej i coraz uważniej. Skóra ostrzegawczo swędziała, a to zwiastowało kłopoty. Syriusz raczył w takich chwilach żartować, że to pchły żądały sierści.
Pomijając jego głowę pełną obaw i parę wspomnień dotyczących dnia wcześniejszego, aktualnie Lupin znajdował się w najpiękniejszym miejscu na całym świecie. W łóżku. Ciepły i pachnący świeżością materiał czule obtulał jego zmęczone, zdrapane ciało i wywoływał przez sen szeroki uśmiech na młodzieńczej twarzy. Najbardziej budującym faktem było słodkie uczucie świadomości, że nie musiał wstawać na ósmą. Że mógł wylegiwać się na miękkim materacu przez najbliższe minuty i nic… Rozległo się cichutkie chrobotanie.
Dosłownie nic nie miało prawa… A teraz nawet usłyszał pisk otwieranych drzwi.
Absolutnie nic nie miało przywileju go budzić! Ciche skrzypnięcie podłogi zmusiło go do uchylenia powiek. Czoło Remusa przeszył cień irytacji, lecz nie poruszył się on, nieustannie tuląc nos do kołdry. Czy to skrzaty grasowały po pokoju, zbierając brudną garderobę i wyrzucając papierki po cukierkach do kosza na śmieci? Czy, ach… Czy pojawieniu się skrzata nie towarzyszył przypadkiem dźwięk, podobny do otwierania słoika, a nie zawszone otwieranie drzwi?
Wzrok Lupina powędrował w kierunku zegarka, pokazującego równą godzinę szóstą. Kto, u diabła, budził ich o tak wczesnej godzinie? Odpowiedź przyszła szybciej, niż mógłby sobie zażyczyć. Unosząc delikatnie głowę nad linię kołdry zauważył bujną, czekoladową czuprynę, pochylającą się nad łóżkiem Pottera. Gdyby nie znał Gemmy, pomyślałby, że odbiło jej i czyha na życie Jamesa.
Remus powolutku usiadł na łóżku, przyglądając się jak Arterton zatrzymuje się tuż nad głową chrapiącego Pottera. Dopiero po chwili zauważył w jej dłoni nożyczki.
– Co ty wyprawiasz? – wyszeptał, na co Gemma pobladła i w panice zaczęła łapać narzędzie, które z przerażenia wypadło jej z rąk. Gdy w końcu udało jej się schwycić nożyczki, przycisnęła je do piersi. Czuła, jak krew odpływa jej powoli z głowy.
– Rany boskie, ale mnie przestraszyłeś, Remus – szepnęła jeszcze ciszej niż on.
– Co robisz?
– Powiedzmy, że to tylko spełnienie drobnej obietnicy. – Usta Gemmy wykrzywiły się w zadziornym uśmieszku.
– I rozumiem, że żadne prośby nie sprawią, że zmienisz zdanie?
– Nie inaczej. James musi w końcu zrozumieć, że ze mną się nie zaczyna.
– Myślałem, że lubisz Jamesa – zaczął, siadając na łóżku nieco wygodniej. – Dlaczego zaczęłaś go nie znosić?
– Och, nic bardziej mylnego, cukiereczku – zaprzeczyła, zaczynając sumiennie ścinać włosy Pottera w bardzo nierówny i chaotyczny sposób. – Jamesa kocham jak brata. W sumie to trzeba się spytać, kogo z was nie traktuję ten sposób…
Cóż. Lupin bez problemu mógł pokazać palcem, kogo Arterton traktowała nieco mniej bratersko. Nie, żeby miał jej za złe traktowanie Pettigrewa po macoszemu, bo to nie była jego sprawa, ale niedomówienia w głowie Lunatyka były aż nazbyt głośne. Zaraz też pochwycił rozumne spojrzenie Gemmy, która patrzyła na niego w taki sposób, jakby czytała mu w myślach. Westchnęła jedynie i pokiwała głową, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Dziewczyna skupiła się już całkowicie na urozmaicaniu oblicza Jamesa, a Remus nieustannie się temu przyglądał. W miarę obserwowania poczynań dziewczyny, miał coraz większą ochotę parsknięcia śmiechem. Pozostawał jednak w ciszy tak długo, jak wymagała tego sytuacja. Gdy Gemma skończyła, pokręcił tylko głową i wbił w nią uważne spojrzenie.
– Bałbym się zaleźć ci za skórę…
– Wiem. Dlatego tak bardzo cię lubię, Remusku – zachichotała, robiąc krok do tyłu. Arterton wyglądała jeszcze dumniej, niż czuła się wewnątrz, po dokonaniu zamachu na bogu ducha winnej czuprynie Pottera.
– Nie wierzyłem, że kiedyś to zrobisz. Poza tym, twoja wczorajsza wzmianka o włosach, którą rzuciłaś przy śniadaniu, wydawała mi się zwykłym zdaniem, a nie groźbą.
– Pamiętaj, Lupin. – Arterton złapała się pod boki, falując zaraz brwiami. – Ja nie jestem przewidywalna. To jedna z moich zalet. – Zaraz też przeniosła wzrok z powrotem na Jamesa, który zaczął chrapać jeszcze głośniej niż przed chwilą. Głowa dziewczyny leciutko zadrżała w geście rozbawienia, a po chwili, bardzo ostrożnie przeniosła wzrok na śpiącego Blacka. Chłopcy nie zasłaniali swoich łóżek kotarami, wiec bez problemu mogła przyjrzeć mu się śpiącemu.
Lupin zauważył to, czy to się Gemmie podobało czy nie. Nie ośmielił się jednak zażartować, a wziął sprawę bardziej na poważnie. Siadając po turecku na łóżku, objął palcami jedną ze swoich stóp, uzbrojoną aż za kostkę grubą skarpetą, przyglądając się dziewczynie zdecydowanie przenikliwiej niż dotychczas.
– Gemmo? – zaczął, mrużąc leciutko swoje powieki. – Ty naprawdę jesteś tak obojętna wobec Syriusza, czy tylko udajesz?
– Że jak? – Arterton rzuciła mu uważne spojrzenie. Remus jeszcze nie zrozumiał, że to pora na ucieczkę.
– Wiesz, odpłacasz się Jamesowi za takie drobnostki… Gdyby ci nie zależało, olałabyś to.
– Remusku… Powtórz to, co przed chwilą padło z twoich ust – wymamrotała, krzyżując dłonie pod biustem. Dziewczyna zrobiła w jego kierunku krok, ostrzegawczo stukając palcami o nożyczki. Lupin poczuł, jak robi mu się niekomfortowo ciepło ze stresu. Co jak co, ale pragnął zachować włosy.
– Nie, już nie ważne… Tak tylko mi się wymsknęło, bo James tak jeszcze coś wspominał… No wiesz jaki on jest – wybąkał, uśmiechając się po chwili w kierunku przyjaciółki. Ta jednak zbliżała się do niego krok za krokiem, na twarzy mając wymalowaną istną grozę.
– Gemmo, no… – jęknął, prostując się do bólu w plecach. – No daj spokój…
– Co, Lupinku? Chyba się mnie nie boisz? – zażartowała, łapiąc się już po chwili od tyłu za ręce.
– Obawiam się, że gdybym powiedział coś takiego na głos, twoje ego mogłoby niebezpiecznie wzrosnąć i zmasakrować czuprynę każdego osobnika w tym pokoju – wymamrotał, na co Gemma wykrzywiła tylko w pełnym rozbawieniu usta.
I nagle dotarło do Remusa coś jeszcze. Wpatrując się we właścicielkę złotych oczu, dojrzał ogromne zmęczenie. Właściwie nie zwracał uwagi na takie detale, ale nie sposób było nie zauważyć przekrwionych, nieco spuchniętych oczu, bladych policzków i reszty ciała… Dotarło do niego, że z Arterton dzieje się źle. Zastanawiał się tylko, czy powinien coś z tym zrobić.
– Znasz mnie za dobrze – zaśmiała się bardzo cicho, zaraz lekko mierzwiąc włosy Remusa. Nie pokusiła się o żaden występek w jego kierunku, zaś po raz kolejny skierowała się do łóżka Pottera, tym razem zachodząc go od strony łóżka Blacka. – Mówisz, że coś tam gadał, tak? – Brwi dziewczyny drgnęły w zadziorny sposób, a po chwili Gemma przygryzła leciutko wargę. Schyliła się, zaraz pozbywając się jeszcze jednego kosmyka z głowy przyjaciela. Ledwo powstrzymała się od wydania z siebie zduszonego śmiechu, gdy przyszło jej spojrzeć na pochrapującego Jamesa po całym tym bezdusznym zabiegu. Z jednej strony było jej go już żal, lecz po chwili bardziej zaczęła żałować samej siebie. Miała już zwrócić się o coś do Lupina, lecz poczuła jak coś, tudzież ktoś, ciągnie ją za rąbek szlafroka. Z szybko bijącym sercem odwróciła się przodem do rozciągniętego na łóżku Syriusza, który zerkał na nią znad poduszki, wepchniętej sobie pod brodę. Ciągle trzymał ją za malutki rąbek ubrania.
Arterton poczuła, jak budzą się w niej dwie skrajne emocje. Złość i zawstydzenie. Dlatego pragnęła czym prędzej umknąć spod czujnego oka Gryfona. Szarpnęła się.
– Dobry Boże, czy ja śnię? Cóż uczyniłem, że panna Arterton raczyła pokazać mi swoje zgrabne nogi, nie ubierając wcześniej skarpet?
– Ciszej, idioto. I puszczaj, bo odgryzę ci rękę – syknęła, zerkając ukradkiem na Jamesa. Syriusz jednak wydawał się niewzruszony słowami dziewczyny. Na jego ustach pojawił się głupkowaty uśmieszek, a dłoń nagle przesunęła się na koniec koszuli nocnej Gemmy.
– Masz coś pod spodem?
– Black! – warknęła, zaczynając okładać jego rękę serią uderzeń. – Jesteś zmienny jak pogoda. Spadaj, już. Chyba wolałam cię kompletnie obrażonego na mnie.
– A więc pozostanę przy roli wstrętnego dupka, skoro tak tego nie lubisz – wymruczał, posyłając jej zadziorny uśmieszek. Arterton niemal poczerwieniała i kręcąc głową wywróciła oczyma. Black jednak z powodzeniem mógł zauważyć cień uśmiechu w kącikach jej ust.
– Nienawidzę cię – wymamrotała, łapiąc go zaskakująco mocno za nadgarstek.
– Już ci kiedyś mówiłem. Nie lubię przy świadkach więc… Może innym…
– Ja też nie – przerwała mu, mocno wbijając palce w środek jego nadgarstka. Ciałem Blacka wstrząsnęło, a jego ręka niemal od razu zesztywniała. Zaatakowane miejsce potwornie zabolało, przez co z ust młodzieńca wyrwał się niezadowolony okrzyk. Gemma zadbała o to, aby ów dźwięk nie zasiał zbyt wielkiego spustoszenia i zwinnie wcisnęła głowę Syriusza w poduszkę. Chłopak cofnął rękę.
– No, grzeczny chłopiec. – Twarz Gemmy rozjaśnił lekki uśmiech, którego nie można było jednak nazwać normalnym. Z pewnością widział to Remus, który nie mógł ukryć wpływającego na jego twarz rozbawienia. Kręcił jedynie głową i zaciskał bardzo mocno usta, przypatrując się wygłupom przyjaciół. Syriusz jeszcze parę razy usiłował walczyć, by przypiłować Arterton nosa, nie mniej jednak jego próby przewrócenia jej na łóżko, bądź mniej szczęśliwie na ziemię, skończyły się na kurczowym obłapywaniu jej nóg ramionami. Zamiar ten rozszedł po kościach i zamiast przyprawić Gemmę o kolejnego rumieńca, Syriusz nabawił się gorzkiego posmaku rozczarowania, gdy Gryfonka wykręciła mu zwinnie rękę do tyłu. Black walczył z chęcią wydania z siebie wrzasku.
– Gemmo, puść… – wydusił, z trudem zerkając na nią przez ramię.
– Jasna sprawa, panie Black. Jak pan sobie życzy – wymamrotała, a puszczając jego ramię odskoczyła od łóżka, szybko czmychając do drzwi. Zanim opuściła pomieszczenie obrzuciła wszystkich żywym spojrzeniem. Potter dalej spał, co niewątpliwie uszczęśliwiło Gemmę, a Remus nieustannie hamował ten chory rodzaj chichotu. Ostatnim spojrzeniem obdarzyła Blacka, nim jej sylwetka zniknęła za drzwiami. Było w tym coś zagadkowego, coś, co nie pozwoliło Syriuszowi gniewać się za długo. Jego usta wykrzywił leciuteńki uśmiech, a zaraz po tym padł twarzą prosto w poduszkę. I jak Lupin widział wprawdzie wszystko, poczynając od uśmiechów i gestów, tak nie mógł już dostrzec, jak dłonie Łapy delikatnie drżą, zaciskając się na materiale poduszki.
Black był coraz bardziej wściekły. Nie raził sobie ze swoimi podejrzeniami, a tym bardziej nie umiał znieść reakcji swojego ciała. Z trudem przyszło mu odegrać tę pseudo niewinną scenkę, by zatuszować niepewność. Nie był jednak dalej w stanie się oszukiwać. Działo się z nim coś złego i za wszelką cenę chciał się przed tym uratować. Należało jednak stąpać bardzo, bardzo ostrożnie.
Westchnął, pocierając policzkiem o poduszkę. Zaraz podniósł się do siadu, napotykając baczne spojrzenie Remusa. Oho, zaczynało się.
– Co to za mina? – spytał, marszcząc delikatnie czoło. Remus pokręcił głową i potarł palcami kąciki swoich ust.
– Zastanawiam się, czy nie powinienem wcześniej zostawić was samych.
– Co ty bredzisz? – Syriusza wyraźnie oburzyły słowa Remusa, bo nagle poderwał się z miejsca i zaczął ubierać, zupełnie jakby zapomniał, że zajęcia zaczynają się dopiero przed dziesiątą.
– Nic takiego, tylko widzę, że gadanina Jamesa ma korzenie zapuszczone głęboko pod tymi waszymi złośliwościami. No, a oczywiście, to pseudo drzewko musiało się zrodzić z ziarenka prawdy. Przy dobrych wiatrach niedługo wypuści pierwsze owoce.
– Jak widzę, musiałeś najeść się tego samego, co Rogacz. Oboje pieprzycie kompletne bzdury.
– Och, ależ masz całkowitą rację – wymamrotał Lupin, wykrzywiając usta w cwaniackim uśmieszku. – Tak właściwie gdzie się wybierasz?
– Na zajęcia, Sherlocku.
– Black, jest szósta czternaście…
Syriusz nagle zatrzymał się, nadal w obrębie swojego łóżka i w pełnym zdumieniu wbił spojrzenie w przyjaciela, który z każdą chwilą hodował coraz to żywszy uśmiech na swojej pobladłej twarzy. Nie wypowiedział jednak ani słowa, w milczeniu przyglądając się, jak policzki Blacka raz po raz zmieniają kolor z naturalnego, na blady, a potem czerwony. Zanim jednak którykolwiek chłopak podjął próbę polemizowania w temacie, wzrok Syriusza zatrzymał się na chrapiącym Jamesie. Trwał w osłupieniu krótką chwilę, by następnie wybuchnąć nieokrzesanym śmiechem. Złapał się za boki i spojrzał na Remusa.
– Kocham tę dziewczynę! – rzucił, zaraz wydając z siebie kolejny zdumiony okrzyk, który, Lupin mógłby przysiąc, brzmiał jak niepoukładany szczek psa.
– Aaahaa! – Remus zaczął falować brwiami i przyjrzał się Łapie z rozbawieniem. Dopiero po chwili dotarło do Syriusza, co wyleciało z jego ust i spłonął tak siarczystym rumieńcem, że widok ten był o niebo zabawniejszy, niż zmasakrowana czupryna nieświadomego niczego, rozespanego Jamesa.
~*~
Od zdarzeń w sypialni chłopców dzieliła ich niecała godzina, ale mimo to Black w uważny sposób przyglądał się Lupinowi i ostrożniej operował własnym uśmiechem. Remus zaś w rozbawieniu sprawował rolę niemego kata, czekającego na odpowiedni moment, by zaatakować ofiarę, bagatela, wystawioną mu jak na talerzu.
Pomimo tej ostrożności żaden z nich nie umiał opanować szalonego rozbawienia na widok Pottera. Jego włosy, a dokładniej to, co z nich zostało, wyglądały jak po spotkaniu z kosiarką. Wiele kosmyków rozpaczliwie odstawało od głowy, chybocąc się z każdym mocniejszym ruchem Gryfona, a niektóre ucięte zostały niemal przy samej skórze głowy. James, po przebudzeniu się, oczywiście zorientował się, że coś jest nie tak, a gdy już dotarło do niego, co było powodem jego wewnętrznego niepokoju, dał taki występ, że większość lokatorów tej części zamku nie spała do rozpoczęcia zajęć. Potter był zrozpaczony, nie wiedział nawet co zrobić, aby cały ten cyrk odkręcić. Po wstępnych oskarżeniach, które padały na Huncwotów, wstąpiła w niego ogromna złość. Mimo jego gróźb ani Remus, ani Black nie zdradzili czyja była to sprawka. Syriusz bał się poruszać tematu Gemmy przy Lupinie, a ten z kolei bardziej niż Jamesa, obawiał się Arterton.
Poranek zmuszeni byli spędzić w pokoju wspólnym, gdzie James za wszelką cenę pragnął ukryć zbrodnię, jaką ktoś śmiał mu wyrządzić podczas snu, przez wciśnięcie na głowę zimowej czapki Petera, zakończonej ogromnym, pomarańczowym pomponem. Zanim dołączyły do nich Ariana i Leanne, rozmawiali o jednym, najważniejszym na parę kolejnych dni aspekcie, jakim była pełnia. Lupinowi nie spodobała się wzmianka o tym zjawisku, przez co przez jego twarz przemknął cień irytacji. Mocno zmarszczył czoło i nos, a jego usta zacisnęły się w cieniutką linię. Na nic zdawało się pocieszanie chłopaka i powtarzanie, że nic złego się nie zdarzy. Remus drżał na myśl o kolejnej przemianie, chcąc wymazać każde wspomnienie ze swojej głowy. Jedyne, co go pocieszało to fakt, że jego przyjaciele zaczęli podchodzić do jego przemian poważniej, niż na piątym roku. Pamiętał jak dziś dzień, w którym zdawali SUMy z obrony przed czarną magią, kiedy dla jego przyjaciół pełnia była formą rozrywki i niczym więcej. Bogu dziękował, że czas zmieniał ludzi.
Rozchmurzył się dopiero wtedy, gdy Leanne każdego z nich, bez choćby jednego wyjątku, ucałowała w czoło na „dzień dobry”. Rzecz jasna nie odżałowała sobie napadu śmiechu, gdy Black zerwał z głowy Jamesa czapkę. Po pokoju wspólnym rozniosło się wtedy piskliwe „Kto cię tak urządził, Potter? Wyglądasz jak rażona piorunem miotła starszego modelu.” Oczywistym pozostał fakt, że Rogacz nie darowałby nikomu takiej zniewagi. Attenborough już po chwili leżała na ziemi, powalona zniewalającą łaskotką.
W drodze do Wielkiej Sali Lupin doszczętnie pogrążył się w rozmowie z Arianą, na temat zbliżających się Owutemów, za co zostali zrugani przez Syriusza i Leanne, upierających się, że jest jeszcze za wcześnie, by przejmować się egzaminami. Podczas śniadania Remus nieustępliwie dyskutował z panną White na rozmaite tematy, czym absolutnie nie zanudzał czerwonowłosej koleżanki, a sam był w rozmowę wciągany. Przeszło mu nawet przez myśl, że Ariana stanowiła dla niego bardzo dobre towarzystwo na czas przed pełnią, dzięki czemu zapominał o swojej uciążliwej przypadłości.
Po Wielkiej Sali co rusz latało parę sówek, dostarczających uczniom spóźnione paczuszki, gazety i listy od rodzin. Huncwoci ani nie myśleli o zbliżających się zajęciach zaklęć i uroków, pogrążając się w przepysznych owsiankach, kanapkach i innych specjałach kuchni szkolnej. Ich brzuchy, zapełnione wystarczającą ilością jedzenia, zaczęły srogo powarkiwać, gdy rzucali kuse spojrzenia słodkim bułkom i sokom, przez co zmuszeni byli zrezygnować z dokładki i powoli udać się na trzecie piętro, do pracowni profesora Flitwicka. Po drodze spotkali grupkę Ślizgonów, również zmierzających na te zajęcia, w których znajdowała się Roxanne, prefekt Slytherinu. Obdarzyła ona uważnym spojrzeniem Arianę, lecz nie poświęciła temu zbyt wiele czasu. Odwróciła głowę szybciej, niż któryś z Huncwotów, poza Lupinem, mógłby zauważyć lodowate spojrzenie Winter.
Remus przyjrzał się zaraz po tym Arianie, jakby sprawdzał jej emocje, zawarte w wysoko wyrafinowanej reakcji dziewczyny. White uniosła jedynie brwi ku górze, obrzucając Roxanne obojętnym na pierwszy rzut oka spojrzeniem. Była w nim jednak coś, co sprowokowało Lupina do objęcia koleżanki, jakby w formie otuchy. White spojrzała na niego ze sztucznym zdumieniem, lecz gdy dotarło do niej, że to bez sensu udawać, wywróciła oczyma.
– Coś cię niepokoi, Ariano? – spytał w końcu, cofając dłonie do kieszeni swoich spodni.
– Po prostu nie lubię jej spojrzenia i tyle. Może to tylko chore urojenia, ale ma w sobie taki chłód, że boję się patrzeć jej prosto w oczy.
– Nie rozumiem – wymamrotał, rzucając ukradkowe spojrzenie idącym przed nimi Ślizgonom. – Przecież to tylko oczy. Nie powinnaś bać się kogoś, bo wyróżnia się czymś z tłumu.
– Tak? Dlaczego tak sądzisz?
Lupin zamyślił się na chwilę, szukając odpowiedniego porównania. Zaraz też przyjrzał się towarzyszce i obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
– To tak, jakbyś wybrała ciągły chłód, bo ogień cię przeraża. A przecież, gdy umiejętnie się nim posługiwać, niesie same korzyści.
– Mam przez to rozumieć, że przez pryzmat korzyści mam dać jej się hipnotyzować?
– Nie. Potraktuj to jako walkę ze strachem. Poza tym, chciałbym zauważyć, że sama wyróżniasz się z tłumu.
– To znaczy? – Ariana uniosła brwi i przyjrzała się Remusowi w nadzwyczaj uważny sposób.
– Tak samo jak Gemma posiadasz nadzwyczajną barwę oczu. A na dodatek masz takie włosy, że rozpoznałbym cię nawet w największym tłumie rudzielców.
Ariana zaśmiała się pod nosem, kręcąc zaraz głową. Założyła ona kosmyk włosów za ucho i minęła się z jakąś młodszą Krukonką.
– Na kilka płomiennych kolorów włosów wybrałeś ten, który przy mnie blednie. Ja jestem czerwona, nie ruda.
– I to czyni cię wyjątkową. Nie wyobrażam sobie ciebie w innym odcieniu włosów, w tym ci bardzo do twarzy.
– Dziękuję Remusku. To jeden z najlepszych komplementów, jakie usłyszałam – wymamrotała, posyłając Gryfonowi pełen wdzięczności uśmiech. Chłopak odwzajemnił go bez zastanowienia.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł. Mimo lekkiego wyrazu twarzy Ariany, dostrzegł chłodny błysk w jej oczach, gdy rzucała Ślizgonom kolejne spojrzenie. Nie darowałby sobie dzisiaj, gdyby nie spytał o jedną nurtującą go rzecz. – Daruj, ale… Dlaczego tak bardzo nie znosisz Ślizgonów?
White niemal zwolniła, a jej twarz nabrała równie jasnych barw, co skóra Remusa. Właściwie, to czemu jeszcze go o to nie spytała?
– A ty darzysz ich sympatią, Remusie?
– Nie, ale staram się nie szufladkować ludzi. A ty robisz to bez mrugnięcia okiem. Co jest powodem tak wielkiej niechęci do nich?
Ariana przygryzła w delikatny sposób wargi, odwracając wzrok. Lupin dostrzegł na jej twarzy grymas, którego początkowo nie potrafił rozpoznać. Będąc dopiero w połowie schodów, prowadzących na trzecie piętro, odnalazł prawidłowe słowo. Wstręt. Obrzydzenie i złość, mieszające się z niemocą. W jednej chwili pożałował swojej ciekawości, gdy zauważył, jak oczy White lekko się świecą. Zrobiło mu się niemal głupio.
– Każdy musi mieć jakiś swój malutki sekrecik. W przeciwnym razie bylibyśmy tylko nudnymi celami, których słabe punkty każdy miałby na wyciągnięcie ręki – odparła, unosząc delikatnie brew. – A teraz z innej beczki. Wszystko z tobą w porządku? Wyglądasz jak śmierć, jesteś blady jak ściana. Dobrze się czujesz?
– Och, tak. Bez obaw – mruknął, drapiąc się zaraz zawzięcie po karku. – Wiesz… Mama znów źle się czuje. Najpewniej jutro już mnie tu nie będzie, muszę ją odwiedzić.
– To niedobrze, że choruje… – wymamrotała Ariana, marszcząc leciutko czoło. – Ale dobrze, że się tak o nią troszczysz. Matkę i ojca ma się tylko jednych.
Lupin dobrze rozumiał słowa White. Były one swego rodzaju ostoją dla Gryfona, który najbezpieczniej, nawet w tym wieku, czuł się w ramionach matki. Serce Remusa czuło jednak coś niepokojącego, gdy przychodziło mu patrzeć w oczy Hope Lupin. Coś w niej gasło i żaden sztuczny uśmiech nie był w stanie odrzucić strachu chłopaka przed tym, co trapiło matkę. Pragnął jednocześnie nie wiedzieć czym to było i odkryć, co zabierało mu matkę.
Wchodząc do sali 2E dostrzegł już trzy, znane im czupryny, z których jedna była wyjątkowo spokojna. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Gemma miała coś na sumieniu. Starała się tego jednak nie pokazywać.
Remus usiadł jako ostatni z grupy. Obserwował, jak Black przeciska się blisko Gemmy, puszczając jej perskie oko, a James w bardzo skruszony sposób opadł na miejsce obok Lily, ciągle od chwili opuszczenia Wielkiej Sali zasłaniając głowę najnowszym wydaniem Proroka Codziennego. Lupin usiadł na skraju ławki, tuż przy Gabrielle. Twarz Gryfonki spowita była bladym odcieniem, a w jej oczach brakowało znów tych zmyślnych iskierek. Remus obiecał sobie spytać ją o powód tego smutku jeszcze podczas tych zajęć.
– James, po co ci Prorok Codzienny na głowie? – spytała Lily. Po rzędzie, w którym siedzieli, przebiegło zduszone parsknięcie śmiechem Petera. Potter rzucił mu lodowate, wściekłe spojrzenie, przez co Glizdogon niemal od razu się uspokoił, odwracając wzrok.
– To taka… nowa moda – mruknął Rogacz, starając się naturalnie wykrzywić usta w lekkim uśmiechu. Evans jednak ani myślała dać się nabrać.
– Przestań się wydurniać – warknęła, łapiąc za wydanie gazety. – Puść. Co ty znów wymyśliłeś?
– Lily, zostaw… – jęknął, robiąc się z każdą chwilą coraz to bardziej czerwony. Na nic się to zdało, gdyż Lily już po chwili wydarła z jego dłoni szczątki pisma.
W sali zapanowała cisza… Przynajmniej na chwilę, bo parę osób już po kilku sekundach wybuchło gromkim śmiechem. Lily starała się zachować powagę, ale nie przychodziło jej to łatwo. Jej kąciki ust co chwila drżały, a broda trzęsła się pod wpływem rozbawienia.
I jak Jamesowi z trudem przyszło pogodzić się z faktem, że tym razem to on był obiektem cudzych kpin, tak odnajdywał w tym plusy. Mógł bez problemu odszukać sprawcę…
– Niech zgadnę – warknął, wychylając się do przodu. Gemma zwinnie odchyliła się do tyłu, by uniknąć jego wzroku. Zaraz to on przechylił się do tyłu, a ona w przód. I trwało to krótką chwilę, dopóki Arterton nie dała się Jamesowi nabrać. Napotkała jego wzrok, gdy przyszła jej kolej wychylenia się do przodu, a on ciągle tam czekał. Nie pozostało jej nic innego, jak wyszczerzyć się we wredny sposób.
– Arterton, masz przesrane… Twoje kłaki lądują dziś w ogniu!
– Powodzenia – mruknęła, nieco się kuląc, gdy Potter uniósł zadek ku górze i jeszcze chwila, a rzuciłby się na nią, gdyby nie Lily, która złapała go za ręce i mocno pociągnęła w dół.
– Taak? Wiesz, że mogę użyć innej broni, Gemmo?
– Niby jakiej?
Potter zafalował brwiami i przyjrzał jej się w uważny sposób.
– Pamiętasz Hogsemade?
– Świnia – burknęła, na co Syriusz wybuchł gromkim śmiechem.
Remusowi przyszło obserwować w towarzystwie Gabrielle, jak Black i Arterton mierzą się wzajemnie, z czego to Gemma była bardziej bojowo nastawiona, a Syriusz rzucał jej to swoje eleganckie, zalotne spojrzenie. Mógł nabijać się z Jamesa, ale dlaczego miałby nie dokuczać również Gemmie? Już dawno dotarło do niego, że nie dowie się niczego ciekawego, jeśli będzie od niej stronił. Czuł, że znajdzie w sobie siłę, która pozwoli mu zmierzyć się z tym rodzajem lęku. Musiał.
– Co cię tak śmieszy, Black? – warknęła Gemma, marszcząc czoło.
– Musiałem nawdychać się czegoś, co wprawiło mnie w taki stan. Jakich perfum używasz? – Zaraz przysunął nos do jej szyi, lecz Arterton złapała go za twarz i odsunęła na bezpieczną odległość.
– Jeszcze raz i odgryzę ci albo nos, albo ucho.
– Oo, nawet nie wiesz jak lubię kiedy się denerwujesz.
– Żałuję więc, że tylko podsycam tę fascynację – burknęła, siadając prosto i wbijając wzrok przed siebie. Black ani myślał odpuścić. Jego ręka powędrowała prosto na rąbek spódnicy dziewczyny, na co Arterton zareagowała, rzecz jasna, kategorycznie.
– To masz coś pod spodem?
– Odwal się, bo w niedalekiej przyszłości zostaną ci tylko kikuty…
– Oj Gemmo, Gemmo. – Syriusz pokręcił głową, rozsiadając się wygodnie na swoim miejscu. Rzucił jej tylko lekkie spojrzenie, lecz gdy napotkał te rozbawione twarze Hughes i Lupina, niemal od razu się uspokoił.
Gwar w klasie nie miał końca. Flitwick się spóźniał, z czego chciał skorzystać dosłownie każdy. Gemma zabrała się za pisanie listu do braci Walsh, w czym sumiennie przeszkadzał jej Syriusz. I byłoby wybornie nieważne, gdyby ktoś nie usiłował tej uczniowskiej uczty przerwać.
Gdy do pomieszczenia wparowali spóźnieni Lestrange i Rosier, niemal od razu rozpoczęli swój jadowity przesiew po uczniach, zaczynając rzecz jasna od swoich byłych oprawców.
– Na litość boską, Hughes, schowałabyś się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, bo straszysz ludzi – burknął Rosier, na co Huncwoci zareagowali niemal od razu wrogimi spojrzeniami. Lupin podniósł się nawet z miejsca, ale Gabrielle usadziła go ponownie, ciągnąc za rękę w dół.
– Zamknij jadaczkę, Evan. – Ku zdumieniu wszystkich, tym chłodnym zdaniem uraczyła go Roxanne, siedząca zaledwie parę miejsc wyżej za Gabrielle. Rosier, czy tego chciał czy nie, zamilkł, ale dosłownie na chwilę.
– A ty co? Nagle spoufalasz się z tymi mniej interesującymi, słabymi jednostkami, Winter?
Potter rzucił mu lodowate spojrzenie i zazgrzytał zębami.
– Bruździ ci, że jest o niebo lepsza od ciebie, Rosier? – spytał James.
– Ohoho, obrońca się znalazł – zakpił Evan, zaraz też wybuchając śmiechem. Jego tropem ruszył Rudolf.
– A to co, Potter? Wpadłeś w ręce niewyżytemu kosiarzowi? – parsknął Lestrange, unosząc wysoko brwi. – Ta wasza banda pomyleńców jest coraz bardziej żałosna z dnia na dzień.
Jamesowi, w odpowiedzeniu Rudolfowi, przeszkodziła dłoń Lily, zaciskająca się na jego ustach. To tym bardziej rozbawiło Ślizgonów. Stało się jednak coś jeszcze, co przybiło Lestrange’owi i Rosierowi łatkę pechowca, przynajmniej w oczach Gemmy. Drzwi od sali otworzyły się w pośpiechu za sprawą Snape’a, który spóźniony wparował do pracowni. Jego szara twarz, przyozdobiona długimi, brudnymi kosmykami włosów, wyraziła po chwili ulgę, gdy zorientował się, że Flitwicka jeszcze nie ma. Szybko ruszył na wolne miejsce z przodu sali, w ramionach ściskając podręcznik od zaklęć i uroków. Jednak w jednej chwili podręcznik poszybował parę metrów w górę, a Severus wylądował z nosem w podłodze, gdy Rosier podłożył mu nogę. Ryk Evana sprowokował również paru innych Ślizgonów, a nawet i Gryfonów, do wzięcia czynnego udziału w rozdzieraniu uszu Smarka przeraźliwie niemiłym śmiechem. W tamtej chwili twarz Lily przybrała dziwnego koloru, zupełnie jakby walczyła ze sobą od środka. Widział to James, widziała to Gemma i każdy, kto zdołał się młodej Evans przyjrzeć nieco dokładniej. Na nieszczęście zobaczył to również Evan, który jeszcze dotkliwiej zaczął pastwić się nad chłopakiem.
– Przestańcie! – wrzasnęła Lily, podnosząc się z miejsca. – On wam nic nie zrobił!
– Bo co? Twój chłopak powiesi nas za majtki na drzewie? – prychnął Evan, a Lily trzasnęła podręcznikiem o blat ławki.
– Masz w tej chwili przestać, Rosier. Jako prefekt mam prawo do…
– Zamknij się, ty szlamo… – wycedził Severus, rzucając jej lodowate spojrzenie. Twarz Lily przybrała najpierw bladego odcienia, a potem zrobiła się czerwona. Serce Evans boleśnie zapiekło.
Remus dostrzegł już rozwścieczony ruch Jamesa, ale nim ktokolwiek rzucił się na Snape’a, ten wydał z siebie zduszony okrzyk, łapiąc się za zęba. Zaraz też książki chłopaka ze świstem wzbiły się w powietrze i z hukiem wylądowały na upatrzonym przez niego miejscu. Lupin zwrócił wzrok wprost na przyjaciół, którzy zgodnie wpatrywali się w Gemmę. Dziewczyna bez choćby mruknięcia czy użycia różdżki doprowadziła bałagan do porządku, wykonując niedbały ruch ręką. Opalizujące oczy wbijała w Severusa, nosząc w nich jedną z groźniejszych odmian złości.
– Klapnij swoim cudnym zadkiem na miejsce, Severusie i zamknij twarz, inaczej dopilnuję, żebyś już nigdy jej nie otworzył.
Z gardła chłopaka wydostało się rozwścieczone warknięcie, a jego oczy wierciły w twarzy Arterton dziury.
– Chcesz coś dodać? – Uniosła lekko brwi i ostrożnie pokręciła palcem wskazującym u prawej dłoni w ostrzegawczym geście. – Nie radzę mnie już dzisiaj denerwować.
– Żebyś zdechła… ty podła… – wydusił, lecz nie dane mu było dokończyć. Ruch nadgarstka Blacka sprawił, że z końca jego różdżki wystrzelił snop srebrnych iskier, co w efekcie wyczarowało plaster, przyklejający się mocno do ust Snape’a, a kolejny gest Gemmy usadził go na miejscu przy ławce.
– Sam tego chciałeś – wymamrotała, unosząc mocno brwi ku górze. Nie patrząc na Lestrange’a i Rosiera, którzy jeszcze chwilę temu śmiali się do rozpuku, a aktualnie z politowaniem patrzyli w profil Gemmy, dodała. – Zdaje mi się, że pogadanka u dyrektora nie podziałała, co? Znów pchacie się pod nóż…
– Och, wybacz, Pani – wymamrotał z przekąsem Rudolf, teatralnie jej się kłaniając. – Zapomniałem, że to my jesteśmy tymi złymi, a wy wspaniałymi.
– Doprawdy, z ust mi to wyjąłeś, Rudolfie – warknęła, zawieszając na nim wzrok. – I daruj, ale na nikim nie robisz teraz wrażenia. Swoją postawą pokazujesz żałosnego, zadufanego w sobie miota, który z egoisty przemienił się w dwulicowego narcyza.
– A szanowna pani Arterton uratuje wszystkich i wszystko, co tylko się rusza, przed takim kimś jak ja, prawda?
– Panna. To tak na marginesie. I wierz mi, dopóki nie utrę ci nosa, abyś się trochę opanował, będę łapać się wszystkiego, żebyś zbierał ostre cięgi.
– Uważaj. Zapominasz, że na sali jest prefekt Slytherinu.
– I trzech prefektów Gryffindoru. Macie braki w kadrze. – Wzruszyła ramionami, zaraz zadzierając głowę na Roxanne. – Poza tym, myślę, że w drodze rozsądku wasza prefekt przyzna rację zaatakowanej przez was osobie, niż wam. Mam rację?
Twarz Arterton rozjaśnił zawadiacki przebłysk, zaś Winter ze spokojem przytaknęła jej głową.
– Cóż, Rudolfie. Gemma, czy ci się to podoba czy nie, dyplomatycznie cię zagięła. Poza tym, odnoszę wrażenie, że nasza rozmowa musi zostać powtórzona – wymamrotała cierpko Roxanne, mierząc Lestrange’a z góry na dół.
– Noo, a ja pomyślę, czy daruję wam ten nieudany żart, kierowany do Gabrielle i Jamesa. Bądź co bądź, lubię być sprawiedliwa. – Gemma cmoknęła ustami i składając razem dłonie, uśmiechnęła się sztucznie do Rudolfa i Evana. Lestrange zaś ujął w palce swój podbródek i przyjrzał się Arterton z nieco obojętnym wyrazem twarzy.
– Doprawy. Przejąłem się dogłębnie… Chyba otworzę sobie ze strachu żyły…
– Śmiało – zamruczała Gryfonka, falując brwiami. – Z rozkoszą popatrzę.
Rudolf parsknął śmiechem i złożył razem dłonie, jak do modlitwy, zaraz przenosząc wzrok na Pottera i wykrzywił usta w podłym uśmieszku.
– Obraz nędzy i rozpaczy… Chodź, Ev… – Nie dane mu było dokończyć. Robiąc krok przed siebie i łapiąc wyższego od siebie Rosiera za ramię już po chwili wyrżnął w towarzystwie kompana orła, upadając z łoskotem na kamienną posadzkę. Salę przeszył rechot uczniów, a pogłębił się on, gdy Ślizgoni podnosząc się znów z łoskotem przywalili o ziemię, wyjąc z bólu.
Black rzucił Gemmie uważne spojrzenie. Przyglądała się ona Ślizgonom z leciutko zadartą brwią i krnąbrnym uśmieszkiem, czającym się w kąciku jej pełnych warg. Syriusz czuł, jak wypełnia ją swego rodzaju duma, jednak obawy rozdzierały jego duszę. Pamiętał słowa Rudolfa… On nie chciał, żeby doszły do skutku. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie śmiejącym się przyjaciołom, wzrok zawieszając nieco dłużej na Gabrielle. Znów wróciła do niej ta dziecięca lekkość, choć na chwilę rozświetlając jej smutną buzię. Zaraz jednak ułożył dłoń na dłoni Gemmy, zamykając ją bez słowa w ciasnym uścisku swoich palców.
Arterton spojrzała na niego nieco uważniej niż przed chwilą, lecz z jej twarzy nie zniknął dziarski wyraz.
– Co jak co, ale tylko ja mogę się nabijać z Jamesa bez konsekwencji – wymamrotała, zaraz też spoglądając na ich złączone dłonie. Nawet, jeśli było to w jakiś sposób przyjemne, nie chciała tego. Nie mogła chcieć. Mocno szarpnęła ręką, ale mało to pomogło.
– Przestań – warknął Black, marszcząc czoło.
– Co? Ty przestań – wymamrotała, wbijając w niego wzrok. Marzyła, by przestał, bo robiło jej się już okropnie gorąco. Po raz kolejny szarpnęła dłonią, za wszelką cenę chcąc uwolnić się spod jego ciepłego dotyku. Serce zaczynało jej wariować.
Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie przeszła McGonagall. Syriusz złapał dłoń Gemmy jeszcze mocniej, jakby chciał, aby natychmiast odczarowała tarzających się po podłodze Ślizgonów. Obecność McGonagall dała jednak lepsze rezultaty, jak gest Blacka.
– Na tuzin smoczych jaj, Lestrange! Rosier! Co wy, u diabła, wyprawiacie?!
– To Arterton! – wydusił Rudolf, podtrzymując się rękoma ławki. – To jej sprawka!
Minerwa McGonagall wbiła uważny wzrok w wychowankę domu Godryka, unosząc przy tym w drętwy sposób jedną ze swoich brwi. Jej usta zacisnęły się w cienką linię i dla Gemmy wydało się już oczywistym, że dostanie kolejny szlaban. Profesor McGonagall postanowiła ich jednak okrutnie zaskoczyć.
– Co to znów za bzdury? Lepiej dla pana, panie Lestrange, aby skupił pan swoją uwagę na nauce, a nie dziewczętach. Przypominam, że ma pan zaległy test z transmutacji.
– Odczaruj Snape’a – syknęła cicho Gemma, wpatrując się znów w Blacka. – I puść mnie, do licha.
– Zaraz – odparł buńczucznie Syriusz, łapiąc ukradkiem za swoją różdżkę. Bardzo szybko pozbył się plastra z ust Severusa, ale tamten nawet się nie zorientował, więc siedział cicho.
– Black, puść mnie, do cholery! – wydusiła Arterton, szarpiąc się z nim w ostrożny sposób. – Bo zaraz odgryzę ci ucho!
– Gryź, tylko się nie udław – uśmiechnął się głupkowato pod nosem, nie spuszczając z niej wzroku. Nie wiedział jednak, że Lupin i Hughes od dłuższej chwili ich obserwują.
– Dlaczego mi to robisz? – jęknęła cicho Gemma, a jej brwi przytuliły się do siebie w ciasny sposób.
– O czym ty mówisz?
– Dlaczego jesteś takim dupkiem? – syknęła, po raz nasty szarpiąc dłonią. – Raz udajesz, że nie istnieję, a potem nie dajesz mi spokoju.
– Może mam swój powód?
– No więc lepiej dla ciebie, żeby ten twój powód był jak rzeka i spływał.
– Umów się ze mną, to mi przejdzie – zaśmiał się cicho, lecz Gemma wyczuła w tym jakiś… podstęp. Obłudę i kolejny jego żart. Z jej ust całkowicie spełzł uśmiech.
– Niedoczekanie twoje. – Arterton zacisnęła wargi w sposób mocniejszy niż zawsze i już po chwili z impetem przywaliła piętą w śródstopie chłopaka. Black wydał z siebie tylko zrozpaczony warkot, puszczając Gemmę i obracając się do niej bokiem, niemal od razu przyciskając czoło do biurka. Milczał długą chwilę, podczas której McGonagall zdecydowała się zabrać głos.
– Profesor Flitwick nie jest w stanie się wami zająć. Zajęcia zaklęć wypadają z waszego planu do odwołania z powodu choroby profesora. Zanim jednak wyjdziecie z sali, przyniosę wam listę tematów, które profesor Flitwick chciałby, abyście opracowali we własnym zakresie. Dlatego proszę każdego z osobna o pozostanie na swoich miejscach. – Po tych słowach opuściła pracownię Filiusa Flitwicka, zamykając za swoją drzwi.
Black dopiero po chwili podniósł wzrok na Gemmę. Remusowi chciało się potwornie śmiać, dlatego zasłonił sobie usta dłonią tylko po to, aby nie parsknąć. Na twarzy Arterton dostrzegł tak ogromnego rumieńca, iż był on w stanie zmieścić się na plecach Hagrida.
– I pomyśleć, że za próbę szarmancji człowiek dostaje w nogę… – wybełkotał Syriusz, prostując się. Jego twarz była stężała bólem.
– Tak? To jakie powinno być uregulowanie rachunków damsko-męskich za usiłowanie zbadania cudzej bielizny? – spytał Remus, na co już zarówno Gemma jak i Syriusz przybrali kolorów buraczka. I, o ironio, zdołał to usłyszeć James, który w jednej chwili poweselał.
– Jaka bielizna?
– Dziękuję, Remusku… — wymamrotała Gemma, nieco się na własnym miejscu kurcząc.
– Drobiazg – roześmiał się Lupin, wbijając zaraz wzrok w Pottera. – Żałuj, że spałeś! Tyle ci powiem. Miałbyś materiał, aby przez najbliższe miesiące uprzykrzać im życie.
Gemma wymieniła ukradkowe spojrzenie z Syriuszem. W cale nie podobało im się to, co właśnie się wydarzyło. Rodziło się tylko pytanie, czy byli w stanie obrazić się na Lupina?
– Ha! – James aż podskoczył na miejscu. – Jeszcze trochę i wyjdzie na moje!
– James, chcesz stracić resztę włosów? – spytała melodyjnym, acz nieco drżącym głosem Gemma.
– Och, czyż to nie piękna reakcja, mówiąca, że tak właśnie jest? – Potter ryknął śmiechem, a za nim reszta z siedzących obok Huncwotów. Arterton założyła zaś dłonie pod biustem, tępo wpatrując się przed siebie. Reakcja Blacka niewiele się od tego różniła.
– Zakład o rację i powód do dumy, że złapię go pierwsza i urwę język? – spytała dziewczyna, unosząc lekko brew.
– Nie, zakład o dziesięć galeonów, że jutro obudzi się z ogromnymi włosami w nosie – odparł Black.
– Plus pięć za rozprawienie się z nim jeszcze dzisiaj.
– Stoi – wymamrotał, wyciągając w jej kierunku dłoń i dla uwieńczenia zakładu, przeciął ich złączone dłonie. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie dokuczył jej jeszcze raz, łapiąc za materiał jej spódnicy. Tym razem zarobił torbą prosto w nos…
Lupin zaś, kończąc głupkowate strojenie sobie żartów z Blacka i Arterton, przypomniał sobie o czymś, co przecież powinien zrobić. Przeniósł wzrok na leciutko przygarbioną postać Gabrielle, która po raz kolejny wpatrywała się w rzędy ławek ustawione przed nimi. Jej usta raz po raz wykrzywiał dziwny rodzaj smutku, przypominający z pewnej perspektywy krzywy uśmieszek, czający się w kącikach warg. Był to równie wielki powód, aby Remus wyjątkowo zaniepokoił się o Gabrielle.
Zaciskając usta, chłopak skrzyżował ręce i podparł na nich ciężar swojego ciała, gdy wsparł się o ławkę. Początkowo milczał, wpatrując się w to samo miejsce, co i Gryfonka siedząca obok, ale po paru nudnych sekundach przeniósł wzrok na dziewczynę, zadzierając delikatnie brew ku górze.
– Przestań, bo ilekroć ty albo Gemma nie wyłączacie się w tak okrutny sposób, odnoszę wrażenie, że jestem zbyt nudny. Albo, że balansujecie pomiędzy naszym światem, a krainą, gdzie zające robią striptiz, a jednorożce jedzą tęczę.
– I wypróżniają się ciasteczkami? – wymamrotała, unosząc mocno brwi. Zaraz też spojrzała na Remusa z bladym uśmiechem, mrugając parę razy nieco szybciej. – Wybacz, jestem dziś bardzo zmęczona…
– To nic złego. I nie mam pretensji, tylko się martwię – odparł, zaciskając na krótką chwilę usta. – Powiedz… Co cię dręczy, mm?
– To nic wielkiego — powiedziała, zaczynając skubać własne pióro. – Po prostu po głowie kręcą mi się myśli, których nie powinno być.
– Na przykład jakie? – spytał Lupin, przyglądając się Gabrielle w skupieniu. Hughes złapała głęboki oddech, znów zawieszając wzrok na pustym miejscu dwa rzędy przed nimi.
Gdzie był Robert i co się z nim działo? Dlaczego ojciec zabrał go ze szkoły? Bo to był jego ojciec, prawda? Co to wszystko miało znaczyć? Gabrielle skrycie pragnęła nie myśleć o McGregorze. Przychodziły jednak chwile, w których dopuszczała słabość do głosu i zdarzało jej się zmieniać zdanie. Nie było dla niej nic gorszego od kłótni jej rozsądku z pragnieniami. W głębi serca czuła, że to zachowanie pociągnie za sobą ogromne konsekwencje i tym razem nie skończy się to na szlabanie, czy paru siniakach. Wnętrze podpowiadało jej o ukrytym głęboko źle, które zrodzi się w niej prędzej, czy później.
– Gabe, znów to robisz – żachnął się Remus, lekko szturchając ją w ramię. Zaraz też powędrował wzrokiem w miejsce, któremu tak bacznie przyglądała się jego towarzyszka i poczuł ukłucie w okolicach żołądka. Dość niespokojnie przebiegł wzrokiem po przyjaciołach, pogrążonych w swoich głupotach, modląc się, aby żaden nagle sobie o nim nie przypomniał. Co jak co, ale tę tajemnicę albo weźmie ze sobą do grobu, albo wyda dziewczynę dopiero po spiciu go przez Huncwotów do stanu na pograniczu nieprzytomności.
– Gabrielle, czy mogę cię o coś spytać? – szepnął, unosząc delikatnie brew.
– Zawsze, Remusie.
Chłopak nieco przysunął się do niej, patrząc jej w oczy niemal rentgenowsko. Nie starał się wypaść poważnie, lecz spokojnie, a i tak zdradził go błysk w oku. Gabrielle poczuła, jak serce skacze jej do gardła. Co ten szalony Huncwot wymyślił?
– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Nie rozumiem… – zająknęła się, zaciskając niepewnie wargi.
– Coś cię dręczy… Kogo tak wypatrujesz?
– Co ty mówisz? Remus, ty…
– Gabrielle. – Chłopak przerwał jej, zaraz kręcąc głową. Podejrzenia wzięły górę i, co gorsza, w jego mniemaniu okazały się prawdą. Reakcja Hughes była najlepszym dowodem, a i tak zamierzał pogłębić swą wiedzę w tej dziedzinie. – Czy chodzi o jakiegoś chłopaka?
Twarz Gryfonki przybrała iście domowych barw, robiąc się niemal krwista. Jej wzrok zaczął uciekać na boki, jakby w strachu sprawdzając, czy nikt tego nie słyszy. Remus ciągnął dalej, a raczej pozwolił sobie na parę dokładniejszych pytań, które coraz to bardziej peszyły dziewczynę.
– To Robert, prawda?
– Dlaczego zadajesz mi takie pytania? Poza tym, dobrze wiesz, że nie muszę odpowiadać.
– Owszem, bo już się wydałaś – wymamrotał chłopak, stukając delikatnie opuszkami palców w blat ławki. Pomiędzy nim, a Gabrielle nastała napięta cisza, która kąsała dotkliwiej niż żmija.
Hughes złapała w końcu głęboki oddech i zaciskając mocno usta, przybrała na twarzy niezadowolony grymas. Jej dłonie zaczęły miarowo uderzać o gładką powierzchnię ławki. Gryzła się ze sobą bardziej, niż w rzeczywistości powinna, a nagle zaczęła również targać nią złość.
– Co mam rozumieć przez tą serię pytań, mm? – Spojrzała na Lupina nieco ostrzej niż chciała, nieustannie walcząc z chęcią wrzasku.
– Troskę – odparł spokojnie Gryfon, dalej mówiąc z tym samym spokojem.
– O co? O mnie, czy o niego? – Gabrielle poprawiła się na swoim miejscu, obracając tym samym przodem do Remusa. – A może to wina tego, że jest ze Slytherinu, co? – Dziewczyna ciągle starała się mówić szeptem, mając na uwadze, że zaraz za nią siedzi Gemma. A uwikłanie jej w tę sprawę nie wróżyłoby nic dobrego.
– Nie, Gabe. Po prostu… My…
– Co?
– My mamy pewne podejrzenia… – urwał, patrząc w jej twarz. Gabrielle najpierw pobladła, a potem znów nabrała swoich naturalnych barw. Zaraz też parsknęła śmiechem i zadarła jedną z brwi wysoko ku górze.
– A kiedy nie macie podejrzeń, co? – spytała cichym, przepełnionym ironią głosem. – I do kogo ich nie macie? Problem polega na tym, że czegokolwiek bym nie zrobiła ja, czy ktoś inny, zawsze pojawia się wasza głupia polityka. „To jest dziwne i nie znamy tego, więc na pewno jest złe, podejrzane.” Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego wszystko i wszystkich widzicie w takich barwach? Otóż udzielę ci odpowiedzi – odparła, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. – Bo macie wąskie pole widzenia. Zamiast poznać fakty, wyolbrzymiacie.
– A ty znasz McGregora? – Lupin uniósł wysoko brwi i nie panując nad tym, wykrzywił usta w cierpki uśmieszek. Na milczenie dziewczyny zareagował jeszcze szerszym uśmiechem. – Tak też myślałem.
– Ja przynajmniej nie zakładam rzeczy, zanim się nie przekonam o prawdziwości tego na własnej skórze.
– A ja uważam, że popadłaś w tak wielkie zauroczenie, że nie dopuszczasz do siebie innej myśli.
– To twoja teoria, Remusie.
– Dlaczego kąsasz? – Chłopak uniósł w zdumieniu brwi, zaraz też lekko pokręcił głową. – Mówię ci tylko, że to forma troski, a nie oświadczam, że Robert kogoś zabił.
– Przestań – syknęła, odwracając od niego wzrok. Lupin wpatrywał się chwilę w profil Gabrielle, czując gorzki posmak na języku. Miał tak wielką ochotę potrząsnąć nią i powiedzieć jej, że się myliła! Że Robert był zagrożeniem, że…
Nagle poczuł, jak robi mu się wstyd. Ten drugi Remus nagle zamilkł, odszedł i pozostał tylko ten dawny, miły młody człowiek, którego wszyscy dobrze znali. Uczucie obrzydzenia rozlało się w jego ciele jak ciepły napój, wylany z potłuczonego kubka prosto na czyste ubrania. Czuł się brudny. Brudny, zły i zepsuty do szpiku kości. Niewidzialna siła ścisnęła go za gardło i mógłby przysiąc, że był o krok od poddania się temu. Zaraz jednak obudziło się w nim coś na kształt rozsądku, który powinien zachować cały czas. Lupin nie wiedział, czy wierzyć Robertowi, ale czy naprawdę uważał, że był tym złym? Jakaś jego część przeczyła nawet temu, co zobaczył w Łazience Jęczącej Marty. Ba, nawet ten Gryfoński stworek, który pałał nienawiścią do każdego Ślizgona, a skrywał się w wygodnej lewej komorze serca, nie był w stanie warczeć dostatecznie głośno, gdy miał przed sobą McGregora. Co było nie tak z tym chłopakiem?
Lupin zagryzł delikatnie wargę, ledwo powstrzymując się od ukąszenia jej do krwi w ataku wewnętrznej złości. Zaraz też bardzo delikatnie pogładził ramię Gabrielle, wzdychając.
– Przepraszam, Gabrelle. Myślę, że nie chciałem tego powiedzieć. To nie było miłe, wybacz.
Dziewczyna ostrożnie pokiwała głową i bez namysłu schwyciła dłoń Remusa, mocno zaciskając ją w więzieniu swych drobnych palców.
– Ja… – szepnęła, dość niepewnie wbijając w niego wzrok. W jej oczach krył się cień zawstydzenia. – Ja nie czuję, że to może być prawda, Remusie. – Jej powieki opadły na krótką chwilę, zupełnie jakby zbierały one siły do walki z szarym światem. Gdy się uniosły, tęczówki Hughes rozbłysły zjawiskowym blaskiem. – Nie popadam w obłęd, Lupin. Kiedy patrzę mu w oczy, wiem, że się nie mylę. Trochę się boję, ale nie chcę tchórzyć. Uwierz mi, Remusku…
Gryfon złapał głęboki oddech, po króciutkiej chwili kiwając głową. Odnajdywał w tym wszystkim swego rodzaju symbolikę, którą chciał jak najszybciej zgłębić. Podniecenie, wywołane opcją nowej przygody, rozpaliło jego trzewia.
– Wierzę.
– To nie jest miłość – stwierdziła, przez co chłopak zwyczajnie zbaraniał. Jego czoło przyozdobiły dwie cienkie kreseczki, a oczy rozbłysły czystym niezrozumieniem. Konsternacja pogłębiała się w nim z każdym kolejnym słowem Gabrielle. – Myślę, że to nawet nie jest zauroczenie. Tata nie raz mówił mi, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje i nie mogę sobie pozwolić na to, aby w to wierzyć. Sądzę, że chciał mnie bronić tymi słowami, aby nikt nigdy mnie nie zranił – szepnęła, dość znacząco wskazując mu ruchem głowy na sylwetkę siedzącej za nią Gemmy, która nieustannie wykłócała się z Jamesem i Blackiem. – Sam widzisz do czego prowadzi ignorowanie tej prawdziwej szarości świata. Ona kryje się nawet pod najbardziej kolorowymi płatkami kwiatów. Nawet tam, gdzie słońce. Dlatego myślę, że na mojej drodze pojawiają się znaki, a ja sama staram się ostrożnie do nich podchodzić, jak i do ich znaczenia… – Palce dziewczyny, które nie ściskały dłoni Lunatyka, odsunęły z jej twarzy lśniące, ciemnozłote warstwy włosów. Jej policzek ciągle przyozdabiał obrzydliwy, fioletowo-czerwony siniak. Spojrzała w twarz chłopaka z delikatnym uśmiechem, który sprawił, że zapominało się o paskudnej pamiątce Evana. – Jestem tylko naiwnym człowiekiem. Pysznym i potykającym się o własne błędy. Ale jeśli w końcu i tak przyjdzie na każdego kolej, to chcę mieć co wspominać i niczego nie żałować.
– A co wspólnego ma z tym Robert? – spytał Remus, czując, jak odrobinę gubi się w słowach przyjaciółki. Musiał jej jednak przyznać, że to wszystko, co wypadło z jej ust, zrobiło na nim piorunujące wrażenie. Na tyle, że uczucie podniecenia tajemnicami nagle zgasło…
– To moja nowa przygoda, Remusie. Jedyna, której pragnę bardziej, niż rzeczywiście zdaję sobie z tego sprawę.
~*~
McGonagall zszokowała wszystkich jeszcze bardziej, gdy wracając do klasy 2E oznajmiła uczniom, że profesor Flitwick się rozmyślił i na jej oczach spalił temat wypracowania. Prosił za to, aby każdy z uczniów przygotował od siebie coś wyjątkowego, co będzie oceniane cząstkowo, ale będzie również mieć ogromny wpływ na ocenę końcową. Dosłownie u każdego pojawiło się zdumienie, wymalowane na twarzy i poruszenie, czające się za meszkiem nad prawym uchem.
Mało kto jednak zawracał sobie tym głowę dłużej niż pięć minut, bo właśnie wtedy czekała ich długa przerwa, dzieląca niektórych od kolejnych zajęć, a innych tylko od lunchu.
– To co przypada wam kolejne? – spytał James, delikatnie ściskając dłoń Lily i uśmiechnął się w jej kierunku bardzo ciepło. Evans, nawet gdyby chciała dla czystego żartu oprzeć się temu uroczemu zaczepieniu jej, najzwyczajniej w świecie nie potrafiła oderwać wzroku od urokliwych oczu Pottera.
– Ja, Ariana, Lily i Remus mamy starożytne runy, a Gabrielle i Leanne wróżbiarstwo. – Arterton odrzuciła z twarzy niesforne, dziś wyjątkowo elektryzujące się włosy, raz po raz dmuchając w nie z zaciętym wyrazem twarzy.
– Świetnie, odpocznę od waszych przytyków – wymamrotał chłopak, odruchowo mierzwiąc swoje włosy… A dokładniej, to nędzną pozostałość po jego bujnej czuprynie. Jęknął zaraz zrozpaczony, marszcząc czoło. – Gemmo…
– Nie jęcz, bo jeszcze pomyślę, że Lily robi za moimi plecami nieprzyzwoite rzeczy…
– Arterton! – Lily niemal od razu spąsowiała, a Gemma parsknęła zdawkowym śmiechem.
– Na przykład łapie cię za kolano. Oj, Evans. Głodnemu chleb na myśli.
– Odezwała się ta, co chleba nigdy nie wąchała. Głodny głodnemu wypomni – zażartował Black, rzucając jej zdawkowe spojrzenie. Na to oczywiście Arterton rzuciła mu morderczy wzrok spod przymrużonych powiek, grożąc mu palcem.
– Uważaj, bo jutro może być twój szczęśliwy dzień i obudzisz się bez włosów.
– Jeśli znów przyjdziesz w tej ładnej koszuli nocnej, to niech mnie, pal licho włosy – zamuczał, na co James wydał z siebie rechot, przypominający duszącego się osła.
– Przyjdę z golfie, dresach, podwójnych skarpetach naciągniętych aż pod sam tyłek i wcisnę na głowę worek po ziemniakach. Dla bezpieczeństwa owinę się folią spożywczą – wycedziła, ale Syriusz zrobił coś, co tylko ją bardziej zawstydziło. Chłopak zafalował brwiami i zwyczajnie zamruczał.
– Mniaam. Będzie co ściągać…
– Ty oblesiu – prychnęła, unosząc machinalnie brwi do góry. Lupin mógłby przysiąc, że jeszcze nigdy nie widział jej tak czerwonej, ale zaraz przekonał się, że szczyt zapowiadał się jeszcze bardziej kolorowo. Miał okazję podziwiać to zjawisko, gdy Black zarzucił Gemmie rękę za szyję i nie chciał puścić za żadne skarby. Zaraz dołożył do tego drugą rękę.
– Och, już dobrze, dobrze. Przecież to tylko żarty…
– Puść mnie w tej chwili – wydusiła z trudem Gryfonka, wytrzeszczając na chłopaka oczy.
– Nie wzbraniaj się. Ja już rozumiem…
– Black… Nie przeginaj struny…
– Odprowadzimy was na zajęcia! – rzucił i odskoczył od Arterton niczym zając, nim ta zdążyła się odwinąć, by przyrżnąć mu w głowę. Widać było, jak dumny był po tym geście utarcia dziewczynie nosa. A Lupin, choć nie chciał się Gemmie narażać, nie mógł sobie odmówić szalonego śmiechu, gdy dziewczyna zaczęła się wachlować tomikiem „Poezji Zakazanej” Margaret Fizzybowl, wyrwanej z rąk Leanne, aby ostudzić swą wręcz płonącą twarz.
Przez resztę drogi dopisywały im cudowne nastroje i przekrzykiwali się jeden przez drugiego, chcąc choć przez chwilę kosztować śmietanki bogów, jaką był prym w ich grupie. Najpierw odprowadzili Gabrielle i Leanne pod salę wróżbiarstwa, z czego ta druga z tupnięciem nogą wyrwała kuzynce z rąk swoją własność, staczając z nią chwilę później walkę na miarę kogutów. Oczywiście wszystko działo się pod kontrolą dziewcząt i z ogromnym przymrużeniem oka, choć Attenborough jakoś nie oszczędzała głowy Arterton podczas okładania jej tomikiem poezji. Po tym przezabawnym przedstawieniu Huncwoci i ich kompanki opuścili dwie Gryfonki, udając się w obrzeża Wieży Zachodniej, gdzie odbywały się zajęcia starożytnych run.
– Dziś na treningu musimy skupić się na opcjonalnych mijankach – mruknął James, raz po raz gestykulując, co uwydatniało jego wypowiedź w nieco dramatyczny sposób. – Rok temu nie raz zdarzało nam się wpadać na siebie i parę razy lądowaliśmy u pani Barnes z kontuzjami…
– Ciekawe dlaczego – wymamrotała Gemma, idąc spokojnie po schodach tuż przed Remusem. – Czy tylko mnie się zdaje, że Matlock powinien dostać po łbie?
– Kto jest chętny zamknąć go z Gemmą w szatni? – spytał Potter, uśmiechając się złośliwie pod nosem.
– Obawiam się, że żywy by z tego nie wyszedł – skwitował Black, uśmiechając się lekko pod nosem. Peter zachichotał, rzucając Gemmie ukradkowe spojrzenie przez ramię. Poczuła, jak oblewa ją dreszcz na samo wspomnienie pierwszego wieczora w tym roku szkolnym w pokoju wspólnym.
– Och. Na pewno wyszedłby łysy – odparła, podrzucając nieco rączkę od torby, by wygodniej ułożyć ją sobie na ramieniu. – Nawet ty, Jams, nie molestujesz swoich włosów tak często jak on.
– Jemu to dużo nie da. W sumie to zastanawiam się, czy to jego tik nerwowy, czy zwyczajnie lubi innych wkurzać.
Nie usłyszała już dalszych słów. Nagle poczuła się tak, jakby zanurkowała głęboko pod wodą. Dźwięki stały się dziwne, pozbawione wyrazu, nacechowane były mrokiem i nienaturalnością. Zaraz też uczucie to nasiliło się i była w stanie stwierdzić, że to tak, jakby zanurkowała w przerębli. Zrobiło jej się przenikliwie zimno. Tak zimno, iż z tego chłodu czuła ból rozciągający się po ścięgnach, łupiący w zębach i skręcający trzewia. A potem pojawiło się wrogie syczenie i ukłucie w okolicach żołąda, a chwilę po tym… Ach, byłaby w stanie przysiąc, że właśnie tak smakowała agonia. Ból i pieczenie za uchem zaatakowały tak nagle, że poczuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Zakuło nawet serce, ale nie miała siły choćby jęknąć. Czy to chwila, w której ktoś się o nią upominał, tęsknił? Gdyby mogła w tak krótkiej, ulotnej sekundzie, krzywdzącej ją bardziej niż te wszystkie lata spędzone w niemocy, choćby zawołać o pomoc…! Głos jednak uparcie zamarł, a powietrze utknęło w ściśniętym gardle. Poczuła, jak jej ciało drętwieje, tak jak po długich godzinach spędzonych w niewygodnej pozycji i odchyla się do tyłu. Delikatny podmuch powietrza i niewzruszona grawitacja podpowiedziały jej, że spada…
Chwilowe milczenie Gemmy nie budziło w nikim nagłej, śmiertelnej trwogi, a jedynie upierdliwie łaskotało ich sumienia jak leciuteńkim piórkiem. Dzięki temu Remus uniósł delikatnie wzrok i wyłącznie to było zasługą, dla której on nie zarobił guza, a Arterton nie roztrzaskała sobie głowy o kamienne schody. Lupin poczuł przykry ścisk w żołądku, gdy ujrzał jak Gemma traci pion i spada prosto na niego. Cichy okrzyk Ariany wyrwał go z krótkiego otępienia i bez zastanowienia wyciągnął ręce przed siebie, łapiąc przyjaciółkę pod ręce.
– Arterton, na Boga! – wydusił, nieco uginając się do przodu, by samemu zaraz nie upaść pod ciężarem dziewczyny. Odnosił jednak wrażenie, że Gemma była lżejsza niż piórko. Zaraz do akcji skoczył Black z Jamesem, ostrożnie przytrzymując właścicielkę złotych tęczówek, by po podniesieniu jej na równe nogi znów nie „fiknęła”. W chwili, gdy Syriusz zbliżył się do dziewczyny, aby wziąć ją na ręce, na ustach niosąc przesłanie o Skrzydle Szpitalnym, Gemma niemal ostro napięła się niczym cięciwa w łuku.
– Nic mi nie jest – wydusiła buńczucznie, choć dało się słyszeć osłabienie w jej głosie. Całe ciało dziewczyny nabrało trupiej bladości, przez co nawet Lily przeraziła się nie na żarty, choć to ona, poza Gemmą, miała z całej tej grupy najmocniejsze nerwy, gdy chodziło o takie nagłe wypadki.
– Nie wydurniaj się – warknął Remus, łapiąc ją pod rękę. – Nawet nie wiem kiedy to się stało…
– Gemmo, nie wyglądasz najlepiej – wymamrotał Peter, marszcząc zaraz czoło. – To nie jest dobry pomysł, żebyś szła na zajęcia.
– Peter ma rację – stwierdził James, delikatnie otaczając Arterton ramieniem. Robił to jednak tak ostrożnie, jakby miał do czynienia co najmniej z lwem. – Zaprowadzimy cię do pani Barnes…
Gemma uniosła wzrok na Blacka, który stał przed nią na wyciągnięcie ręki. Miał taką minę, jakby zobaczył ducha, a jego pozycja wskazywała gotowość, w razie gdyby znów miało jej się zrobić słabo.
– Przestaniecie w końcu? – burknęła, wykrzywiając twarz w lekkim grymasie. – Po prostu zrobiło mi się słabo, to nic wielkiego.
– Taa, a rano tylko przez czysty zbieg okoliczności również wyglądałaś jak trup – mruknął z przekąsem Lupin, kręcąc głową.
– Nie umieram, więc przestańcie siać ferment… – Brwi dziewczyny drgnęły w dawnym, luzackim geście, a Gemma odgarnęła z twarzy fale włosów. – Widocznie mam gorszy dzień.
– Masz gorszy dzień odkąd wróciłaś do szkoły – mruknęła Ariana, krzyżując dłonie pod biustem. – Ciągle słyszę, jak klniesz przez sen, albo chodzisz po sypialni.
– Pani prefekt to chyba nie umie odróżnić duchów od koleżanek – zażartowała Arterton, ale White pokręciła głową.
– Już nie raz cię widziałam…
– Zajmij się może porządkowaniem życia kogoś innego, co? – spytała cicho Gemma, unosząc brwi. – Wszystko gra… Możemy już iść, czy chcecie przeprowadzić na mnie badania? A może wolicie mnie ubrać w buty truposza?
– Nie opowiadaj bzdur – żachnął się James, mierząc ją z góry na dół. – Żartuj w inny sposób.
– Już dobrze, dobrze. Możemy iść? – Nie czekając na odpowiedź poprawiła na sobie torbę i jako pierwsza ruszyła schodami na górę. Potter ruchem głowy wskazał Blackowi, żeby trzymał się blisko niej, tak dla pewności.
Tak naprawdę żadnemu Huncwotowi nie podobało się to, co spotkało Gemmę. Co więcej, zaciekawiło ich, dlaczego Arterton tak lekceważyła swoje zdrowie i uciekała od rozmów na ten temat. W brzuchu Blacka rosła coraz większa dziura, James głupiał, a Remus łapał się na powracaniu do tego tematu coraz częściej. Tylko Peter zagadkowo milczał, najwięcej się przypatrywał i nie zabierał głosu — przynajmniej nie tyle, by wychylać się przed szereg.
Gdy James, Syriusz i Peter odprowadzili czwórkę swoich kompanów, oddalili się w rejony Wielkiej Sali, szukając rzecz jasna kłopotów. Remus za to przez całe zajęcia dzielił się i mnożył, i tak na zmianę, żeby wyłapać coś więcej jak dźwięk skrobania piór o pergamin, czy nieco oschły, choć słodki głos profesor Nathairy Farish. O tyle przemyślał swoje położenie i szanse na zajęciach, aby uniknąć pytań ze strony nauczycielki, że wybrał sobie miejsce przy Gemmie, która, niestety lub wręcz przeciwnie, przyciągała uwagę profesorki ilekroć ta nie zechciała przesunąć spojrzeniem po ich rzędzie. Profesor Farish wydawała się skrycie rozczarowana, gdy nikt inny poza Arterton nie znał prawidłowej odpowiedzi i – zdaniem Lupina – z udawanym przejęciem wysłuchiwała wyjaśnień sąsiadki Lunatyka. Nie poświęcał jednak temu zjawisku większej uwagi, gdyż uznał to za bezsens. Nathaira Farish była wredna niemal dla każdego, czasem nawet dla swoich ulubieńców. A Gemma była zdecydowanym prymusem na jej zajęciach, nawet jeśli niekoniecznie za nią przepadała. Kiedy w grę wchodziły runy lub obrona przed czarną magią, Gemmę bez problemu można było wyłapać w tłumie podniesionych rąk, choć zdarzało jej się nie raz skromne wyznać – co było za każdym razem piorunującym szokiem dla jej znajomych – że w cale nie była taka dobra z tego drugiego przedmiotu.
Wychodząc z dość małej i przepełnionej słodką nutą pracowni starożytnych run, ściskali w sercach okropnie ciężki obowiązek wypełnienia piętnastu obszernych zadań na poniedziałek, ze szczególnym uwzględnieniem klucza do poleceń. Nawet Gemmie nie odpowiadał taki obrót spraw, czym żaliła się przyjaciółkom i Remusowi po drodze na lunch. Wydawała się o niebo żywsza od momentu zasłabnięcia, ale Lupin nie poprzestał obserwować jej tak uważnie, jak dotychczas. Nie raz dziewczyna urywała w pół zdania i milczała dłuższą chwilę, jakby zabierała siły. Słyszał, a było to coraz wyraźniejsze przed pełnią, jak głęboko i ostrożnie oddycha. Tak, jakby bała się, że ktoś odetnie jej tlen.
Na lunchu wszyscy postanowili potraktować posiłek tak, jakby obiadu mieli już tego dnia nie tknąć. O czternastej czekał ich trening quidditcha, a znając Jamesa wiedzieli, że nie będzie ich niańczył czy rozpieszczał. Gemma nieustannie spoczywała pod czujnym wzrokiem Huncwotów, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ten powód również sprawiał, że Lupin czuł gorzką niepewność i martwił się o Arterton jeszcze bardziej. Remus zawsze utożsamiał ją z dzikim zwierzęciem, które wyczuwało choćby jedno spojrzenie, rzucane w jej kierunku o sekundę za długo. Była agresywna, dzika i przebojowa, a nagle dotarło do niego, że to gdzieś zniknęło, jakby zapasy siły tej istoty się wyczerpały. Czuł się bezsilny wobec niespodzianek, jakie zgotował im los. Podczas lunchu nie skupił się tylko na postaci Arterton, która pogrążyła się w jedzeniu i czytaniu zadań na zajęcia starożytnych run. Udało mu się również wyłapać coś bardzo ciekawego, a mianowicie rozmowę Gabrielle z Leanne, która to podobno, o wilku mowa, słabo poczuła się, gdy czekały na zajęcia wróżbiarstwa. Lupinowi wydało się to dość dziwne, ale nie wiedział, czy nie powinien tego brać wyłącznie za zbieg okoliczności. Dwa incydenty o podobnym zabarwieniu wprawdzie siały ziarno grozy w jego umyśle, lecz starał się o tym nie myśleć i potraktować to jak czysty psikus od losu.
Kiedy najedzeni i obładowani kanapkami na później opuścili Wielką Salę, dochodziła druga. Gęste chmury w cale nie zachęcały do wyjścia na zewnątrz, ale czy było coś, co miało choćby minimalny wpływ na Gryfonów, właśnie opuszczających zamek? No, oczywiście prócz McGonagall, przed którą drżał nie jeden odważny czarodziej, a co dopiero uczeń…
Chmury ganiały się po niebie, popychane przez lekki, pachnący jesienią wietrzyk, który kołysał ich okrągłymi kształtami raz w lewo, raz w prawo, a nie raz siał spustoszenie w cienkich warkoczach mniejszej, szybszej od innych chmurki. Ten nicpoń nie żałował również wychowanków domu Godryka, z poukładanych fryzur dziewcząt robiąc gniazda i plątał je tak skrupulatnie, jak sumiennie małe dziecko plotło swojej mamie mikroskopijne warkoczyki przy samej skórze głowy. Tylko czupryna Pottera nieco na tym skorzystała, wydając się mniej pokiereszowana niż była w rzeczywistości.
Gdy Remus zasiadł na trybunach w towarzystwie Petera, Lily, Leanne i Ariany, dzielna drużyna quidditcha była już przebrana w wygodne i dopasowane stroje do gry, dosiadając swoich mioteł. Lupin z uśmiechem obserwował zwinne obroty i bączki, jakie wykonywali jego przyjaciele i reszta drużyny. Nie raz sztywniały mu wszystkie palce, a włosy stawały dęba, gdy Gemma lub Gabrielle wykonywały jakieś wyjątkowo ryzykowne manewry, o mało nie spadając z mioteł. Dostrzegał jednak, że dziewczyny miały z tego ogromną frajdę i nie oszczędzały od śmiechu swoich gardeł, po każdym niepowodzeniu znów gramoląc się na środek transportu. Raz nawet zażartował, że z miotłami im do twarzy, z czego ubaw miała dosłownie cała szajka tych rozrabiaków. Jednak pomimo ogromnej radości i lekkości w duchu, Huncwoci mieli Gemmę na oku. Lupin mógł przysiąc, że parę razy widział, jak Arterton znów blednie i z trudem trzyma się na miotle, ale ona szybko odwracała od tego uwagę, karmiąc wszystkich nową, niebezpieczną zagrywką.
Czas leciał nieubłagalnie. Pora obiadowa minęła już dawno, tak samo jak wyczerpały się zapasy kanapek. Niebo, ku uciesze uczniów, rozjaśniało i uraczyło ich skóry delikatnymi, niemal subtelnymi smagnięciami ciepła, które zaczynało chylić się ku horyzontowi. Czerwień zachodzącego słońca nabrała pomiędzy chmurami fioletowej barwy, gdy Gryfoni stali już przy wejściu do zamku. Stali tak jeszcze chwilę, chłonąc ten obraz każdy całym sobą. Takie chwile były ich zdaniem warte świeczki i tęskno robiło się w ich sercach, gdy przypominali sobie, że za parę miesięcy ten sam zachód słońca nie będzie już smakował tak samo.
Na kolacji apetyt graczy przerósł najśmielsze oczekiwania, czego nie ośmieliła się pominąć Leanne.
– Opychacie się, jakbyście nigdy nie widzieli jedzenia na oczy.
– Zasługa świeżego powietrza – skwitowała Gemma, spokojnie przegryzając kolejny kęs kanapki z szynką. – Jak nałykasz się przez tyle godzin tyle chłodnego powietrza co my, to pochłoniesz zawartość półmiska skrzydełek z kurczaka w przeciągu sześciu minut.
– Skąd to sześć minut? – zdziwił się Lupin, unosząc wysoko brwi.
– Jestem dokładna.
– To znaczy? Czy ty…
– Tak, Luniaczku – wtrącił się James, upijając spory łyk herbaty. – Ona to liczyła. Autentyk.
– A ja to ominąłem? A niech mnie – zaśmiał się Remus, pocierając palcami nasadę nosa.
– Ominęło cię wiele rzeczy, Remusku – mruknął Black, zerkając ukradkiem na Arterton. – Raz liczyłem, ile czekoladowych muf finek zje podczas śniadania. – Po tym wyznaniu cudem umknął kopniakom Gemmy, które zadawała mu pod stołem w przerwach gryzienia kanapki i popijania jej sokiem.
– Milcz… przeklęty… skąpcu – warknęła, co każde słowo robiąc zamach i upychała sobie nowy kęs do buz. Syriusz ani myślał się obrazić. A skąd! W końcu udało mu się złapać nogę dziewczyny i zafalował brwiami.
– Ciesz się, że jestem gentlemanem i nie zerknę pod stół.
Gemma parsknęła śmiechem, pocierając palcami powieki.
– Kim proszę?
– Sama tego chciałaś…
– Black! – wrzasnęła, przez co nawet paru Puchonów i Puchonek zwróciło na nich zaciekawione spojrzenia. – Dopadnie cię ręka sprawiedliwości, jeśli to zrobisz! Ty świntuchu…! Przestań, bo zaraz tak cię trzasnę, że ci włosy dęba staną! A im wyżej włosy, tym bliżej Boga!* – wydusiła, zaczynając rzucać w niego musli. Huncwoci ryczeli ze śmiechu, a reszta domu Godryka podłapała te fantastyczne humory. Najbliżej siedzący uczniowie łapani byli na zdawkowym płaczu i trzymaniu się za boki. Gdy sytuacja się uspokoiła, Remus potarł palcami bladą twarz, czując, jak strasznie pulsuje mu głowa. Jutro pełnia… Już jutro…
– Słuchajcie, zapomniałem wam powiedzieć – mruknął, opierając łokcie o blat stołu. – Jutro muszę z samego rana jechać do domu. Mama znów źle się czuje…
– Jezu… Przykro mi to słyszeć – Gemma wykrzywiła usta w szczerą podkówkę, a jej wzrok zatrzymał się na Lupinie na dłużej. – Koniecznie ją od nas pozdrów. A tobie też przyda się odpoczynek. Kiepsko wyglądasz od jakichś… paru dni.
– I kto to mówi – zażartował, unosząc brwi.
– Daj spokój. Mówię poważnie. Musisz odpocząć, Remusku – mówiąc to, uśmiechnęła się do niego i pieszczotliwie potargała włosy chłopaka. Remusowi nie zostało nic innego, jak uśmiechnąć się ze wzajemnością i przytaknąć jej. Ach, tak bardzo chciał, żeby to wszystko było prawdą, a nie tylko tandetnym kłamstwem, w które wszyscy naiwnie wierzyli tylko dzięki Huncwotom i paru wzmiankach dyrektora, czy McGonagall.
– Tak – szepnął, zaciskając zaraz delikatnie usta. Tak bardzo się bał… Tak bardzo. – Należy mi się odpoczynek.
~*~
Agonia. Uczucie nie raz trudne do opisania rozrywało każdy, nawet najmniejszy kawałek jego ciała. Kości zdawały się skręcać, mięśnie paliły, a nawet najgłośniejszy wrzask nie uśmierzał tego bólu.
Przynajmniej nie był sam. Wrzeszcząca Chata zdawała mu się być mniej obrzydliwa i obskurna, gdy obok niego wiernie trwali przyjaciele. „To już dziś”, myślał sobie, mocno wbijając palce w swoje ramiona. Nawet nie wiedział kiedy uciekły mu te godziny, spędzone na zakurzonej, brudnej podłodze. Dzień chylił się ku końcowi, a on czuł, jak ciało trzęsło się pod wpływem nie tyle tej okropnej siły, co strachu. Ale musiał… Jeszcze raz, tylko raz… Powtarzał to zdecydowanie za często.
– Remus… Będzie dobrze – powiedział Peter, siedząc blisko niego. Sam jednak delikatnie dygotał.
– Och, serio? – zakpił Lupin, pocierając palcami spoconą z wysiłku twarz.
– Zawsze jest dobrze – rzucił James, poprawiając na nosie swoje okulary. – Czy kiedyś cię zawiedliśmy?
– Nie – odparł, zamykając oczy. Światło zgasło. Słońce uciekło, jakby przeczuwało, co zaraz się wydarzy. Zrobiło się cicho i przez chwilę nawet świerszcze za oknem nie miały dość odwagi, by zacząć grać.
– Zostaniecie ze mną? – spytał cicho Remus, podnosząc wzrok na trójkę przyjaciół. Black ułożył dłoń na jego ramieniu w mocny, niemal braterski sposób.
– Zawsze – szepnął Syriusz, uśmiechając się blado do przyjaciela.
Ból na chwilę zniknął. Oddech chłopaka nieco zwolnił i wtedy na zewnątrz rozbrzmiała słodka muzyka nocy. Miał wrażenie, że to wcale się nie zdarzy, że nie będzie już musiał cierpieć… Nagle poczuł się tak rozkosznie, lekko… Aż miał ochotę się uśmiechnąć!
Nie zdążył. Jak było napisane: „Ból na chwilę zniknął”. Ciało chłopaka wyginęło się pod wpływem skurczu, a z gardła wydostał się potworny wrzask. Skóra pękała, kości trzeszczały, a w oczach pozostał ten sam strach…


_________________________________________
Notka od autorki.
Kochani, to pierwszy rozdział, którego chyba nie spieprzyłam. Tak z resztą myślę. W razie jakichkolwiek literówek walić od razu, pisać, zwracać uwagę!
Tekst wyróżniony * jest tworem Kaftanna. Możecie go wysłuchać, oglądając serię Blair Witch Project. :)
Co do napisu w odnośniku do piosenki BrunuhVille'a - mój angielski jest jaki jest. Dwa lata filologii angielskiej geniusza ze mnie nie zrobiły, więc zdanie jest tłumaczone łopatologicznie z użyciem świeżych notatek. Gdyby mnie ktoś jeszcze pytał, dla mnie równie normalnie brzmi "Neither a demon nor a moster you are."
W razie jakichkolwiek pomyłek w tekście proszę o zaznaczenie tego w komentarzu.
Całuję.

4 komentarze:

  1. No tak... to musiało stać się prędzej czy później.
    Zapraszam na bloga. Chyba domyślasz się, co na ciebie tam czeka, prawda...? Niestety, muszę potwierdzić twoje obawy.
    Zośka Kasterwil
    PS: Tak, wiem jak wyrodną czytelniczką jestem. Obiecuję jak najszybciej nadrobić twoje rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sophie, kochana, przeczytam twój rozdział, jak tylko uporam się z paroma bolesnymi kwestiami. Muszę ochłonąć, dlatego nie spiesz się, bo trzynasty rozdział na blogu jeszcze się nie pojawi, nie wiem jak długo.
      Całuję cię gorąco.

      Usuń
  2. HA!
    Wróciłam i to szybciej niż przypuszczałam! Jestem z siebie dumna! B)
    Okej, to może przejdźmy do rozdziałów, które mnie ominęły, bo czas leci, a ja jeszcze mam dzisiaj trochę do zrobienia.
    Wiem, że się powtórzę, ale nic na to nie poradzę. Uwielbiam twój styl pisania, opisy... po prostu wszystko, co wychodzi spod twojej ręki (łącznie z Tobą, żeby nie było XD). Piszesz tak dobrze, a ja czytam to wszystko z taką lekkością i przyjemnością, że mam wrażenie, iż przeglądam dzieło jakiejś znanej pisarki. I nie, wcale nie przesadzam. Masz talent, wyobraźnię, wytrwałość, cierpliwość... Szczerze cię podziwiam, że potrafiłaś dodawać tak długie, wspaniałe rozdziały mimo tak małego odezwu ze strony czytelników. Większość amatorskich bloggerek poddaje się, nie dostając komentarzy, a ty nie. Przyznać muszę, że bardzo ci tego zazdroszczę. Ale przejdźmy może do rozdziału/ów.
    Czuję się jakbym dostała jakiś przedwczesny prezent z okazji dnia dziecka (tak, wciąż go obchodzę. Problem? XD). To już drugi blog, na którym było tyyyyyleee Syriusza, tyylee Jily i tyyyyyleeee shippowania! *-*
    Jestem tym nad wyraz uradowana. Czy mi się zdaje, czy Syriusz zaczyna powoli, powoli zdawać sobie sprawę z tego co czuje do naszego Dżemu?
    Nie odpowiadaj, że nie. Pozwól mi żyć złudzeniami ♥
    Ogólnie, to wiele osób nie potrafi odpowiednio dobrze przedstawić Syriusza i robi z niego straaasznego kobieciarza (mimo tego, wciąż go kocham. Nasza miłość jest nieśmiertelna ♥ xD), ale Twój blog jest tym kolejnym zacnym wyjątkiem, gdzie nie ma takiego problemu. Syriusz wciąż ocieka zajebistością, która jaśnieje jak słońce na niebie, lecz ma też swoją lepszą stronę. Zachowuje się jak normalny człowiek (chociaż czasami obawiam się jego hmm... zapędów wobec Dżemu xD), nie jest idealny (chociaż dla mnie zawsze był i będzie :')), ma swoje wady, ale mimo wszystko... nie, no. Tej postaci nie da się źle przedstawić xD
    A co do Dżemu... zaczyna się robić co raz ciekawiej. Jej chwile słabości, wprawiają wszystkich w stan niepokoju, a ja tylko czekałam, aż zacznie się wić z bólu i krzyczeć w niebogło... ej, czekaj. Wyszło to tak, jakbym jej nie lubiła i źle życzyła, a jest zupełnie na odwrót!
    Ja naprawdę lubię Dżem, ale nic nie poradzę na to, że podobają mi się takie momenty słabości bohaterów, w których oni bardzo, bardzo cierpią i próbują ukryć swój ból za wszelką cenę (nie, nie jestem sadystką. Chociaż...).
    Wydaje mi się to strasznie fascynujące i zawsze jestem ciekawa, co zrobią w takiej sytuacji. O kurde, ja chyba naprawdę jestem sadystką :')
    Kompletnie nie mam weny na dzisiejszy komentarz i dlatego jest taki dupny, ale mam nadzieję, że zlitujesz się nade mną i nie potraktujesz tak jak Dżem, Jelenia XD
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Casterwill
    PS: Naprawdę, naprawdę przepraszam za tak dupny komentarz. Zasługujesz na o wiele lepsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, poprawiłaś mi humor swoim komentarzem. I nie przesadzaj, twoje komentarze chce się czytać. Dajesz mi bardzo wiele.
      Otóż owszem. Nie raz mam chwile zwątpienia i słabości, bo widzę, jak mało osób docenia to, co piszę. Ale nie zrażam się. Robię to, co kocham i nie zamierzam zrezygnować z tego tylko dlatego, że kogoś zżera zazdrość, nie lubi mojego stylu, nie przepada za paringiem, albo jest po prostu zbyt leniwy żeby napisać coś miłego.
      Z Tobą jest na odwrót. Pokazujesz mi, nawet właśnie, twoim zdaniem, takimi dupiatymi komentarzami. One nie są dupiate, one są naprawdę genialne i dają mi siłę. Pokazujesz mi tym, że ktoś czyta to co piszę, że ktoś to docenia i chce dać o sobie znać. Pokazać "halo, tu jestem, przeczytałam, było dobre/złe". A są też osoby, które zleją mój trud, moją pracę, moją wyobraźnię, przeczytają, a nie jedne podpierdzielą pomysł. Ale nic na to nie poradzimy, prawda? Są ludzie i parapety.
      Ha, kochana! Syriusza dopiero przybywa. Nie umiem sobie wszystkiego poukładać (ile ja już razy to mówiłam...), ale nie jest źle. Black... nie. Nie będę mówić, żyj w niepewności, dziewojo. :D
      I nie bądź zazdrosna, Black i tak jest nasz na pół! Poza tym, co do tego bólu... wiesz, chyba też jestem sadystką, że robię coś takiego moim postaciom. Ale wyleczyłam się z większego sadyzmu, tak myślę. Więc bez obaw!
      Czekaj na kolejny rozdział, bo będziesz mogła zapoznać się lepiej z inną postacią. A jestem pewna, że fanki tej postaci będą sikać po nogach, albo będą kompletnie zazdrosne. Tak więc bez spoilerów, trzymaj się cieplutko i czekam na twój kolejny rozdział!
      Całusy,
      Gemma.
      PS. Walnę ci.

      Usuń

Layout by Alessa Belikov