21 mar 2016

XI. Smak niepewności

 "Głupio jest nie mieć nadziei."
~ Ersnet Hemingway, "Stary człowiek i morze."

Rozdział dedykowany mojej kochanej Agatce. 




Nie wiedział, co powinien zrobić. Aktualnie rozdzierał i siebie, jako ciało, i swoją duszę na mniejsze kawałeczki, które lawirowały pomiędzy koniecznością pójścia na zajęcia, a opcją sprawdzenia, co stało się na szkolnym podwórzu. Robert kręcił się po Korytarzu Gargulca, tracąc jedynie czas. Po co w ogóle zastanawiał się nad jedną z alternatyw, skoro jego ciało zadecydowało za niego? Nogi powiodły go tutaj bez jego wiedzy, bez pozwolenia, bez choćby cienia wątpliwości. Jakim więc prawem jego umysł spekulował nad słusznością tego kroku? Przecież nie chciał się cofnąć.
W przeciągu pół godziny, podczas której „powinien” być na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami, spotykał się z martwymi oczami posągu mistycznej kreatury niespełna pięćdziesiąt razy, która strzegła przejścia do gabinetu dyrektora. Nieustannie kręcił się po korytarzu, nie mogąc poradzić sobie z tym nietypowym rodzajem strachu.
Kiedy już stracił cierpliwość i postanowił odejść, już na rogu usłyszał, jak przejście za chimerą się otwiera. Coś w nim zadrżało, coś się zagotowało, lecz umarło. Miał nadzieję zobaczyć w przejściu Gabrielle, ale jego oczom ukazali się bracia Lestrange i Rosier. W ułamku sekundy ukrył się za rogiem, jedynie nasłuchując. Dotarło również do niego, że zaraz za Ślizgonami wyszedł Black i Potter.
Nastała cisza. Na tyle długa, by serce Roberta zatrzymało się w napięciu, a oczy Gryfonów i Ślizgonów spotkały się ze sobą i wymieniały między sobą mordercze myśli. Potter i Black nie zamierzali patyczkować się z trójką uczniów domu Salazara Slytherina, dlatego James wykrzywił swoje usta w lodowatym uśmiechu, podchodząc do braci Lestrange i Rosiera wraz z Syriuszem. Black za to postanowił zająć się dyplomacją, co w skutkach mogło znów być nieciekawe dla obu stron.
- Co, Rudolfie? Wyrzuty sumienia wzięły górę nad twoim lodowatym sercem?
- Skąd te podejrzenia? - odparł Rudolf, puszczając kark brata i uspokajając się w ułamku sekundy, z trudem odsunął włosy ze swojego czoła.
- Nagle przestało ci odpowiadać to, co wyprawia twój braciszek. A ten pobłażliwy, samarytański gest w kierunku Gabrielle… Ależ ty jesteś dobroduszny - zakpił Black, zaciskając ciasno usta i skrzyżował dłonie na szerokiej piersi.
- Nie wiem skąd w tobie tyle jadu, Black. To… normalny odruch. - Rudolf postarał się o to, aby jego wargi w przekonujący sposób wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Stary Dumbledore prędzej czy później doszedłby do tego, co się stało.
- Owszem - rzucił James, opierając się o ścianę. - Ale to nie w twoim stylu składać broń. Nas nie oszukasz…
- Nie rozumiem o co wam chodzi. Mój brat, ten skończony idiota… - Tu rzucił przelotne spojrzenie Rabastanowi. - On zachował się nieodpowiedzialnie.
- Takie bajki to nie nam, Lestrange - warknął Syriusz, marszcząc swoje czoło. - Dowiem się, co to było. I przysięgam, że jeśli skrzywdzicie dziewczyny, to na powybijanych zębach się nie skończy.
Rudolf przygryzł zębami koniuszek swojego języka i uśmiechnął się w podły sposób, unosząc przy tym brew. Zrobił zaledwie krok w kierunku Syriusza i po chwili przymrużył powieki.
- Nie kuś, Black - wymamrotał, wbijając w niego chłodne spojrzenie. Było w nim jednak coś straszniejszego niż zazwyczaj. - Nie kuś, bo będziesz pluł sobie w brodę.
- Obym nie musiał, inaczej kawałkami twojego ciała nakarmię trytony.
- Chodźmy. - Ciężki głos Rosiera rozbrzmiał w uszach zebranych z siłą dzwonu. Nic więc dziwnego, że Rudolf zadygotał i wyprostował się niemalże do bólu w plecach. Następnie odwrócił się na pięcie, ciągnąc za sobą brata.
Ślizgoni znikali w podłużnym, ozdobionym u sklepienia świecami korytarzu, a Gryfoni odprowadzali ich wzrokiem, w milczeniu. Syriusz z trudem opanował chęć rzucenia się na Lestrange’a z pięściami. Nie wiedział, dlaczego reagował tak emocjonalnie, gdy w grę wchodził los dziewczyn. Znał je tak długo, że choćby cień złych myśli dosięgających głów jego przyjaciółek swymi długimi, spiczastymi paluchami, budził w nim lęk i gniew jednocześnie. Z każdą chwilą ganił się za troskę kierowaną do Gemmy, ale potem udawało mu się zrozumieć, że to właśnie podejrzenia i ogromny strach w sprawie ich słuszności, budowały tą dziwną więź pomiędzy nim, a Arterton. Po prostu… nie mógł uwierzyć… Nie chciał wierzyć w to, że Gemma mogłaby ich zdradzić. Argumentował to nawet dzisiejszą bójką, ale ten niesmak tańczył przy podniebieniu i przyklejał się do dziąseł.
- Syriusz? - James szturchnął przyjaciela nieco mocniej, aby w końcu zbudzić go z otępienia. - W porządku?
Black wbił w przyjaciela spojrzenie, zastanawiając się co ma mu odpowiedzieć. Co by nie było, Potterowi nie umiał skłamać.
- A jakiej odpowiedzi się spodziewasz, Rogaczu?
- Marzę o pozytywnej, ale to szczyt szczytów. Chodzi o to, co powiedziała ta kupa gówna?
- Tak i nie. Nie rozumiem co się ze mną ostatnio dzieje… A-a! Nie! - uniósł głos, palcem wskazującym u prawej dłoni grożąc Jamesowi, którego usta lekko drgnęły w odpowiedzi. - Nie jestem zadurzony w Gemmie. Nie próbuj znów tego mówić.
- Tym razem mnie wyręczyłeś.
- Zamknij się, szczylu - wybąkał Black, zaciskając usta niczym mały, obrażony chłopiec.
- Rozumiem, że się martwisz, ale nie mogę pojąć dlaczego tak cię to dręczy. Czegoś mi nie mówisz, Łapo.
Syriusz złapał głębszy oddech, wyjątkowo dokładnie przewracając oczami. Najbardziej drażnił go fakt, że James doszukał się niedomówienia.
- Wolałbym na razie zostawić to dla siebie.
- Że co? - James poczuł, jak uginają się pod nim nogi. W następnej kolejności poczerwieniał i złapał Blacka za fragment koszuli. - Powtórz to.
- Nie chcę o tym na razie rozmawiać, James.
- Ach, czyli ja mogłem dostać za milczenie w pysk, ale ty jesteś już święty pod tym względem, tak?
- James, tu nie o to chodzi - syknął Syriusz, łapiąc Pottera za nadgarstek. - Nie powiem ci nic, dopóki nie znajdę na to dowodów.
- I ty to nazywasz przyjaźnią?
- Nie chcę cię na nic narażać, idioto! - Black nie wytrzymał i wyszarpnął swoją koszulę z uścisku Jamesa. Rzucił przyjacielowi nieco rozbiegane spojrzenie, w którym skrywał nie tylko głęboko zakorzeniony strach, ale i całą frustrację. - Nie mogę powiedzieć ci czegoś, co może wywołać niepotrzebny niesmak. Marzę tylko o tym, aby się mylić.
Potter wpatrywał się jeszcze chwilę w kompletnej ciszy w zarysowaną niepewnością twarz Syriusza, nie mogąc tak do końca uwierzyć w to, co usłyszał. Dopiero po dłuższym momencie przygryzł wargę i wsunął obie dłonie do kieszeni spodni.
- Dlaczego mi nie ufasz?
- Ty głupku - zirytował się Black, kręcąc głową i wplatając w przydługie włosy palce. - Ufam ci jak nikomu innemu. Po prostu nie chcę abyś się zawiódł.
- Na czym i na kim?
Syriusz zaciągnął się powietrzem, zamykając oczy. Naprawdę nie znosił, gdy ciągnięto go tak boleśnie za język. James jednak nie dawał za wygarną.
- Syriuszu. Powiedz przynajmniej o kogo chodzi.
Dłoń Blacka znów wylądowała w czarnych, przydługich włosach, siejąc zamęt na jego głowie. Młodzieniec zaczął kręcić się po korytarzu, bardzo blisko posągu potwora.
- Proszę, powiedz coś. - W głosie Pottera rozbrzmiewała nuta rozpaczy. - Nie zamykaj się przede mną.
- James… - Z ust Blacka wprawdzie wyleciało imię przyjaciela, lecz brzmiało mu zupełnie obco.
- Syriusz. Powiedz. Nie zachowuj się tak.
Black zatrzymał się przed posągiem chimery, wpatrując się w jej zimne, kamienne oczy, które lekko drgnęły, gdy bestia wyczuła obecność chłopca zbyt blisko wejścia. Syriusz dostrzegł, jak po lodowatym ciele stworzenia przebiega dreszcz i usłyszał, jak z jej gardzieli wydobywa się ostrzegawczy dźwięk.
- Chodzi o Gemmę.
- Co? Jak to?
- Powiedziałem ci to, co mogę. Ufam, że zachowasz to dla siebie.
- Black. - James podszedł do niego i wytrzeszczył oczy. - To robi się już niedorzeczne. Masz obsesję na jej punkcie. Dlaczego, u licha, zamieniasz to w coś negatywnego, zamiast po prostu się z nią umówić?
Z ust Syriusza wydostał się znikomy śmiech. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że Potter tak mało chciał zrozumieć, a zbyt wiele koloryzował.
- Ty naprawdę sądzisz, że na nią lecę?
- Ty naprawdę jesteś ślepy, Black - syknął Potter, zaciskając zęby. - Aleś ty głupi.
- Nie głupi, tylko racjonalny. Poza tym lepiej znam swoje uczucia niż ty.
- Wiesz, nie chcę się kłócić, ale jeszcze nie raz wspomnisz moje słowa. I możliwe, że będzie za późno. Ale rób co chcesz, ja nie zamierzam przestać was uświadamiać, bo uważacie to za głupotę. Wasze zachowanie jest jak przepuszczone przez kalkę.
Gryfoni milczeli przez następne minuty, krążąc po korytarzu jak sępy. Tylko Robert pozostawał cichy i niezauważony, gdy wyłapywał rozmowę dwójki młodych mężczyzn. Raz, a może i dwa, wychylił głowę zza rogu, przyglądając się twarzom Pottera i Blacka. McGregor już na pierwszy rzut oka widział, że Syriusza gryzie głęboka trwoga, z którą coraz bardziej sobie nie radził. Widział też ogromną nadzieję, gdy Black zerkał w kierunku przejścia za chimerą.
Robertowi niesmak było siedzieć w cieniu korytarza i tak bezczelnie podsłuchiwać ich rozmowy. Jednocześnie jednak pragnął choć na chwilę porwać Hughes i móc z nią porozmawiać… Albo nie. Przynajmniej ją zobaczyć. Czas jednak uciekał i gdy Gryfoni po raz kolejny wszczęli dyskusję, Ślizgon zawrócił i zniknął z tego rewiru szkoły pod nikłą osłoną cienia.
- Do licha, dlaczego tak długo ich nie ma? - zaklął Black, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
- Spokojnie, zaraz wrócą.
- Dlaczego kazał nam wyjść? Co takiego przeskrobały poza tym wszystkim, że kazał im zostać?
- Syriuszu, nie wiem. Uspokój się, proszę cię. Zaczynasz histeryzować - zirytował się Potter, przecierając palcami powieki. - Pewnie mają wiele kwestii do obgadania. No wiesz, tata Gabrielle… - urwał, zaciskając delikatnie usta.
- No tak. Ale po co tam Gemma? Może z nią też…?
- Wątpię. Na pewno została z Gabrielle dla towarzystwa.
- A mnie się nie wydaje.
- Oczywiście. Ty zawsze szukasz dziury w całym.
- Z Robertem podziałało - warknął Syriusz, rzucając przyjacielowi spojrzenie spod byka.
- Raz. Nie podniecaj się.
- Ej, James… - Blacka nagle jakby olśniło, a po chwili zrobił się bardziej zielony niż powinien. W kierunku drzwi rzucił ukradkowe spojrzenie. - A co, jeśli… No wiesz…
- Nie, nie wiem. O co ci znów chodzi? Tylko nie mów tym swoim chorym szyfrem, bo ogolę cię na łyso.
- Co jeśli Dumbledore… No, dziewczyny zostały z nim same, prawda?
- No? Co z tego?
- Och, na litość boską. James, co jeśli nasz staruszek ma z nimi jakieś… - Blackiem aż zarzuciło. Odruchowo pokręcił zniesmaczony głową. - … intymne sprawy? Co, jeśli…
- Ty chory porąbańcu! - James zrobił się siwy, a po chwili wywrócił oczyma. - On jest gejem, ty idioto.
- A skąd ty to możesz wiedzieć?
- Kiedyś komuś się wyrwało…
- Acha. - Syriusz złapał się bojowo pod boki i zmrużył powieki. - Czyli ty tajemnice już kolejną masz…
James byłby mu odpowiedział, ale obaj usłyszeli dochodzący z góry, zza szerokich ramion chimery, dźwięk zamykanych drzwi.
Gabrielle czuła się naprawdę dziwnie. W głowie jej szumiało, a świat jeszcze przez chwilę wrogo pulsował. Nie zamierzała jednak pokazywać tej chwilowej słabości…
- Gabe, pomogę ci… - Głos Gemmy wydał jej się bardzo odległy, a jej dotyk wywołał dreszcze. Oczywiście, że tego potrzebowała, ale bez chwili namysłu wyrwała ramię z uścisku Arterton.
- Nie chcę pomocy. Nic mi nie jest.
- Nie wygłupiaj się. Możesz zemdleć, po pierwszym razie zawsze jest dziwnie.
- Przestań! - Hughes zatrzymała się, zaciskając mocno dłonie w pięści. Czuła, jak powoli zaczyna pękać, jak jej bariera delikatności i rozwagi kruszy się i odpada z tej okropnej i wściekłej części jej duszy. Patrzyła na Gemmę w sposób bojowy i rozwścieczony, zupełnie jakby to Gemma winna była temu wszystkiemu. Arterton zaś w lekkim osłupieniu przypatrywała się poczerwieniałej twarzy przyjaciółki, lekko przygryzając wargę. Stały tak tylko chwilkę…
- Gabe…
- Zamknij się, Gemmo!
- Ej, bez takich. Rozumiem, że to zbyt wiele wrażeń na tę chwilę, ale nie wyżywaj się na mnie za głupotę Ślizgonów.
- Nie. To wina każdego po kolei.
- Że co? - Arterton nie wierzyła własnym uszom. Słowa Gabrielle były dla niej totalnym absurdem i ani trochę nie widziała tej sytuacji oczami winnej osoby. Ha, dobre sobie! Była zbyt dumna, aby przyznać się do swojej winy, dopóki jej wewnętrzny mędrzec nie dochodził do wniosku, że jest skończoną idiotką. - Ty chyba żartujesz… Pomogliśmy ci! Wstawiliśmy się, a ty uważasz, że to przez nas oberwałaś? Żadne z nas nie wsadziło różdżki w rękę Rabastana, a już na pewno nie szczuło na ciebie Rosiera!
- Przymknij się, do diaska! - Gdyby nie brak obrazów na ścianach dookoła tych stromych, kamiennych schodów, prowadzących na dół, Gemma byłaby w stanie przestraszyć się, że któraś z ram z łoskotem spadnie z miejsca, rażona wrzaskiem Hughes. - Ciągle gadasz! Ciągle tylko ty i ty! Jesteś non stop w centrum uwagi, a jeśli nie, to pakujesz się w kłopoty przez swój niewyparzony język! A ja nie raz byłam już ofiarą twoich genialnych pomysłów!
- Gabrielle, to nieprawda…
- A właśnie, że tak! - Tupnęła nogą, przez chwilę nawet machając rękoma. Nagle rozerwała palce z bolesnego uścisku i otworzyła szerzej oczy. - Cały czas robicie ze mnie nieudacznika… - wycedziła, mijając Arterton i schodząc na dół. Gemmę zmroziło ledwie na krótką chwilę, lecz zaraz pognała za przyjaciółką.
- Co ty bredzisz? - wydyszała, niemal zbiegając za Hughes po schodach. - My? Nieudacznika? Gabrielle, to nieprawda!
Chimera już po chwili odskoczyła na bok, ustępując dziewczętom miejsca. Gabrielle przeszła przez nie z mocno zaciśniętymi ustami i srogim wyrazem zdenerwowania wymalowanym na twarzy.
- Gabrielle! Odpowiedz mi, wyjaśnij!
- Nie, Gemmo! - Hughes zatrzymała się tuż przy Blacku, rzucając Arterton rozeźlone spojrzenie. - Ciągle strącacie mnie z pozycji Gryfona przez tą waszą chorą formę troski! Nie pomagacie mi tym, rozumiesz? Robicie ze mnie nieudacznika, nie pozwalając mi działać na własną rękę.
- Miałaś okazję to zrobić, pomagając Adrianowi, a co z tego wyszło? Jesteś poobijana i niewykluczone, że oszpecona już na zawsze przez jedno, durne zaklęcie. A dlaczego? - Arterton zatrzymała się przed szatynką z mocno bijącym sercem. - Założę się, że nawet nie próbowałaś się wtedy bronić. Wywaliłaś oczy i nie zasłoniłaś się choćby ramieniem. Miałaś okazję działać na własną rękę i co z tego wynikło?
- Ty nic nie wiesz! - ryknęła Gabrielle, odpychając Gemmę z rozwścieczonym wyrazem twarzy. James i Syriusz nie mieli nawet odwagi zareagować. - Myślisz, że czas uleczy rany. A tym bardziej, że problemy odejdą, jak zajmiesz się cudzymi. Przez to wszystko zrobiłaś się zimna, Gemmo. Zimna, nienaturalna i zamknięta w sobie. To, że ty zamknęłaś się przed bólem nie znaczy, że ja mam być tą słabszą.
- Gabe, to nie tak…
- Zamknij się, do cholery! - Gabrielle zaczęła nerwowo tupać nogami o kamienną posadzkę. - To właśnie tak! Jest ci źle we własnej skórze, bo boisz się pozwolić sobie czuć, ty egoistyczna krowo! Nie rób ze mnie dziecka i nie chowaj mnie przed tym rodzajem burzy, inaczej ciągle będę się bać błyskawic!
- Robię to dla twojego dobra, Hughes - wycedziła Gemma, mocno łapiąc ją za nadgarstki i potrząsając. - Czego nie rozumiesz i co chcesz ode mnie usłyszeć, żeby się uspokoić, co? - Znów szarpnęła przyjaciółką, tym razem nieco mocniej. - A może powinnam stać się miękką kluchą, co? Nie zamierzam grać pod cudze dyktando i nie mam do siebie żalu o to, że jestem taka, a nie inna. Nie chcę, żebyś musiała przechodzić przez to, co ja, rozumiesz?
- Wolę przejść przez co milion razy, niż raz być nazwana przez kogokolwiek tchórzem. A ty nim jesteś, Gemmo…
- Coś ty powiedziała?
- Gemmo… - James złapał ją ostrożnie za ramiona i zacisnął na nich palce. - Przestańcie.
- Jesteś tchórzem. Nie będę mówić ci dlaczego, bo do ciebie nic nie dociera. Mam dość robienia za słodką idiotkę w tej paczce - wymamrotała Gabrille, wyszarpując się z uścisku Arterton. Rzuciła jej jeszcze jedno spojrzenie, zanim odwróciła się na pięcie i pomknęła w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Na sercu Hughes pojawiło się kolejne pęknięcie, a ona sama miała ochotę gorzko płakać.
Łkała za to duma Gemmy. Stała ona w miejscu jak wryta, wpatrując się w plecy przyjaciółki, nim ta nie zniknęła im z oczu. Ogromny niesmak zagnieździł się w niej, blisko okolic żołądka, ale serce w dziwnie niewzruszony sposób wystukiwało swą powolną melodię. Pa-bam, pa-bam.
Oczywiście, że ten wewnętrzny mędrzec jeszcze się nie obudził. A skądże znowu! Targały nią różnorakie emocje i właśnie przez to zaczęła podejrzewać, że coś musi być z nią nie tak. Serce ani śmiało szybciej zagrać. W skupieniu pompowało krew do całego ciała i tylko jej umysł zdawał się cierpieć. To rozkapryszone dziecko, które pielęgnowała w sobie od straty rodziców, głośno łkało i żądało wyjaśnień, kary za okrucieństwo, zaś nienaturalnie spokojna i zimna strona jej osobowości, która zrodziła się z czasem, patrzyła tylko z głębokim politowaniem na rzucającą się, egoistyczną, małą smarkulę, która leżąc na emocjonalnym dywaniku panny Arterton, tupała mocno nogami, zostawiając po sobie ślady. Gemma pomyślała, że należy jej się ostry klaps za bycie niegrzecznym dzieckiem, lecz byłoby to niedorzeczne w jej wieku. Złapała tylko głęboki oddech, mrużąc powieki.
I stało się. W jednej chwili poczuła, jak jej serce zaczyna swój rozpaczliwie szybki bieg za swoją ukochaną Gabrielle. To uczucie było nie do zniesienia.
- Gemmo? Dobrze się czujesz? - spytał Potter.
- Taa… - wymamrotała, spuszczając nieco wzrok i objęła palcami lewej dłoni swoje prawe przedramię. - Po prostu cudownie.
- Ona na pewno nie chciała… - zaczął James, ale Black uciszył go krótkim i szybkim gestem głowy. Gemmie nie przeszkodziło to jednak w odpowiedzi.
- Ooo, to nie znasz jej tak dobrze, jak ci się wydaje, James. To nie było niechcący.
- Przejmujesz się tym - wymamrotał Syriusz, na co Arterton spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie, udaję - burknęła z przekąsem, marszcząc czoło. - Pewnie, że się przejmuję. To moja przyjaciółka.
- Przecież masz jeszcze Lily i… - Potter napotykając spojrzenia Blacka i Gemmy zamilkł, zaciskając usta.
- Nie zrozum mnie źle, ale jak kocham dziewczyny jednakowo, tak do Gabrielle czuję wyjątkowy sentyment. Ją pierwszą poznałam i… może to mało dojrzałe, ale jej ufam najbardziej.
- Nawet nam nie tyle, jak jej?
Na to pytanie Gemma westchnęła i wzruszyła ramionami.
- Tu nie chodzi o to, że wam nie ufam i nie traktuję jak rodziny. Gabrielle jest po prostu moją bratnią duszą.
- Już dobrze. - Black ostrożnie ułożył dłoń na ramieniu Arterton, wykrzywiając kąciki ust w delikatny sposób ku górze. - Wiemy o co chodzi, James tylko się droczy.
- Wiesz, że reagując tak, dajesz nam tylko powody do niepokoju? - spytał Potter, podchodząc do przyjaciółki bliżej.
- Niby dlaczego?
- Przejmujesz się. A to oznacza, że Gabe miała rację.
- Ty to powiedziałeś, James.
- Co cię dręczy?
- Przestań już, zgoda? Nie mogę wam kłamać, bo to bez sensu, ale musisz zrozumieć, że siedzą we mnie rzeczy, o których świat nie chce wiedzieć. A wy w zupełności…
Syriusz nieco zesztywniał. Serce podskoczyło mu nieprzyjemnie do gardła, a żołądek ścisnął się jak pod naciskiem imadła. Czyżby trafił na trop? Czy powinien działać? Wpatrując się w pociągniętą nutą rozpaczy twarz dziewczyny czuł niepokój, który wbijał jadowite zęby wprost w jego płuca. Czy to moment, w którym powinien odpuścić, czy walczyć o niewinność tej istoty? Przyglądał się śladom krwi, które zapisywały na dziewczynie swoją złożoną historię. Na spuchniętą wargę, obity i krwawiący nos, na parę zadrapań na lewym policzku… Czy te bitewne rany były potrzebne, jeśli Gemma chciała ich zdradzić, oszukać? Jego racjonalizm, skryty pod gęstymi włosami, podpowiadał mu, że nawet dobry fortel nie wymagałby takiej ofiary. Nie pachniałby jak uświęcona ziemia i nie biłaby od niego taka siła. Lecz podejrzenia syczały w jego umyśle jadowiciej niż najbardziej zabójcze węże, że to i tak może być pułapka, a tym oczom nie należy ufać, tych ust nie wolno słuchać, a na to ciało nie wolno mu patrzeć w łakomy sposób, jak każdy inny, nieświadomy niebezpieczeństwa mężczyzna.
Coś jednak popychało go w kierunku tej istoty. W oczach Gemmy był w stanie znaleźć tajemnicę, jej własną, lecz i jego. Każdy fragment jej ciała, choć był tak zwyczajny, przyprawiał go o dreszcze i jeszcze większe pragnienie zaufania jej. Ale jak odgonić zło i troski, jak zrzucić z twarzy ciemną zasłonę, która wyłącznie przesłaniała jego zdrowy rozsądek? Dobrze wiedział, że w ciemnościach ludzki umysł uwielbiał płatać figle. Dlatego nie bez powodu szukał światła.
W niemal czuły sposób ujął podbródek dziewczyny, ostrożnie obracając twarz Gemmy w swoim kierunku. Znów przypomniał sobie chwilę z zajęć opieki nad magicznymi stworzeniami, gdy dane mu było dotknąć jej tak… bardziej i poczuć jej wyjątkowy zapach. Ach, jakże chciał się na siebie złościć.
Wbił uważne spojrzenie swoich szarych oczu w tęczówki Arterton i zamrugał, zupełnie jakby miało mu to pomóc odpędzić się od tego irytującego mrowienia w palcach.
- Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. Pani Barnes powinna się tobą zająć.
- Wami też - wybełkotała cicho, zaraz też łapiąc go w zdecydowany sposób za nadgarstek i odsunęła jego dłoń od swojej twarzy. Rzuciła mu przy tym bardzo dokładne spojrzenie, które mogłoby przeszyć na wskroś nawet odporną skórę nundu czy mantykory. Nie dodała już niczego, tylko ruszyła przodem, krzyżując dłonie pod biustem.
W mniemaniu Pottera zachowanie jego przyjaciół było tak dziecinne, że miał ochotę pociąć się suchą bułką. Wiedział jednak, że niektóre drogi należało badać samemu. Ilekroć nie chciał postawić tej dwójki parę cali przed sobą i powiedzieć, co myśli, ryzykując rzecz jasna utratą zębów, odzywał się w nim przeczący wszystkiemu głosik. On też musiał do wszystkiego dojść sam i wszystko zrozumieć. Zawalczył o Lily i cały trud nie poszedł na marne. Nawet, jeśli głęboko w sercu czuł, że nie zrobił wszystkiego jak należy, był szczęśliwy i nie zamierzał tego szczęścia wypuszczać już nigdy, przenigdy z rąk.
Patrząc jednak na Gemmę i Syriusza odczuwał niedosyt. Może naprawdę snuł tylko bajki dotyczące tej dwójki, lecz dlaczego, ilekroć na nich nie patrzył, czuł coś oczywistego? Przecież już nie raz przyłapał Arterton na wpatrywaniu się w Blacka jak w Obrazek Święty, dopóki oczywiście nie zmądrzała. Kiedyś Gemma była dla niego tylko koleżanką z roku. Nie łączyła ich przyjaźń od pierwszego „Cześć” i nie był wcześniej w stanie stanąć za nią, poprzeć jej. Tylko cicho przyglądał się, jak ta marna istotka usychała i marnowała zdolności, by przypodobać się Łapie. Ale on od zawsze był bawidamkiem i już na trzecim roku nie szczędził sobie niepotrzebnych podrywów. James wiedział jednak, że kiedyś biegun straci cierpliwość i jego chłód przejdzie na drugą osobę. Doskonale pamiętał moment, gdy będąc już długi czas zgraną drużyną, Syriusz zakpił z Arterton w dotkliwy dla dziewczyny sposób. I od tego czasu wszystko zaczęło się powoli zmieniać. Sterczące włosy dziewczyny, które często były poplątane, zaczęły się grzecznie kłaść i opadać w zmysłowe kombinacje, jej oczy nabierały coraz to drapieżniejszego wyglądu, a usta rozpoczynały nie tylko wyszukaną grę słowną, ale odnajdywały czulszy kształt. Arterton z małej, rozbrykanej i naiwnej dziewczynki, ewoluowała w kogoś znacznie ciekawszego dla oka już na czwartym roku, a z nadejściem kolejnych semestrów, nie raz przykuwała uwagę grupek chłopców, nie tylko pojedynczych jednostek. Potter nie raz miał ochotę śmiać się w głos, gdy Gemma, przechodząc obok, robiła niemałe zamieszanie w męskich umysłach. Rozpierała go wtedy radość i duma, bo jego przyjaciółka z niepozornego, brzydkiego kaczątka przemieniała się w łabędzia.
Potter do dziś pamiętał twarz Syriusza, kiedy zobaczyli ją idącą za rękę z Finnem, Puchonem, którego znali ze szkolnych rozgrywek w quidditcha. W Blacku po prostu coś eksplodowało, wylewając w jego ciele i umyśle gorzką substancję, zwaną potocznie złością. James był w stanie zobaczyć w jego oczach rozczarowanie i niemy zachwyt tą istotą. Już wtedy zaczął Blackowi dogryzać, a pierwsze słowa tego typu brzmiały: „Nos boli? Przypuszczam, że tak, bo zdarłeś zbyt wiele chmur, nim w końcu raczyłeś zejść na ziemię, panie Lovelasie.”
Teraz jednak, w tych dniach, czuł, że ta dwójka ma coraz więcej wspólnego ze sobą, niż miała wcześniej. W ich sercach szalały niebezpieczne burze z piorunami, mogące powalić największe drzewa i spalić najbezpieczniejsze schrony. Krzywdy Gemmy i Syriusza wprawdzie nosiły różne znamiona, ale tak mocno zranione serca z pewnością rozumiały się najlepiej. Tego mógł być pewny i nie sądził, że mógłby się mylić. „Każdy ma swoje teorie obrony”, zwykł mówić, gdy Arterton w nerwach szarpała poduszki i targała książki, a Black uciekał w najrozmaitsze formy psikusów oraz świecące oczy innych dziewcząt. James jednak znał bardzo prosty sposób na pozbycie się tego rodzaju bólu. Szczerość. Nie starał się owijać niczego w bawełnę, a rozwiązywał problemy na tyle szybko, na ile prędko biegały za nim nowe kłopoty i szlabany.
Wprawdzie Potter dalej uważał się za chodzący ideał, co nie raz irytowało ludzi mniej pewnych siebie, ale od czasu zatracenia się w cudnych oczach Lily, coraz częściej pytał sam siebie, czy warto udawać. Evans zmieniała go z każdym dniem, bez względu na to, czy tego chciał, czy też nie. I ilekroć nie bał się tych zmian, ilekroć nie chciał się temu sprzeciwić, czy przerwać to przez wzgląd na swoją wygodę, nie potrafił odwrócić się od Lily. Stała się ona tak samo ważna jak Syriusz, Lupin, czy Peter, niemal tak bliska jak Gemma i reszta, a… a jednak znaczyła o wiele więcej. Dobrze wiedział, jak może to wpływać na przyjaciół, zwłaszcza, że Black boleśnie dał mu to do zrozumienia, ale nie potrafił wyrzec się uczucia, którym darzył Evans. Nie wyobrażał sobie chwili, w której Lily mogłaby nagle zniknąć z jego życia. Czuł się przy niej lżejszy, lepszy i zakochany po uszy, tudzież swe dumne poroże. Nie, nie wstydził się przyznać przed sobą i innymi, że ta ruda sztywniara, której nie raz dokuczał, aby tylko zwróciła na niego uwagę, stała się jego oczkiem w głowie.
Dochodząc do Skrzydła Szpitalnego ciągle dumał nad tym, jak przemówić do rozsądku chociaż jednemu z przyjaciół. Rzucał im jedynie ukradkowe spojrzenia, nie odzywając się ani słowem. Dla niego coraz oczywistsze stawało się, że zachowanie Blacka i Arterton nosiło słodkie znamię niewiadomej, przynajmniej dla nich. James uparcie bronił świadomości, że z tego będą dzieci.
Pani Barnes, kobieta o niemal kremowych, średniej długości włosach i błękitnych oczach, mająca niespełna trzydzieści-parę lat, krzątała się po głównym pomieszczeniu, w którym gościła już zarówno Gabrielle, jak i Ślizgonów, z którymi przyszło się już Potterowi i reszcie spotkać. Widząc kolejne trio, które wyglądało jak po starciu z olbrzymem, niemal wzniosła zdruzgotany okrzyk, załamując ręce.
- Piekło, to przy was ośrodek letniskowy! - uniosła się, wycierając mokre dłonie w swój fartuch, kręcąc zaraz po tym głową. Rzadko można było zobaczyć ją w takim stanie. Zazwyczaj była bardzo spokojna i czuła dla swoich pacjentów, lecz dziś puściły jej już nerwy.
- Pani Barnes, ramię mnie boli… - stęknął Rabastan, choć Gemma mogła śmiało dostrzec, jak chłopak puszcza Rosierowi perskie oko. Arterton nerwowo zaciągnęła się powietrzem, ale od ruszenia na Lestrange’a, niczym rozeźlony tur, powstrzymali ją dwaj Huncwoci, łapiąc ją pod ręce. Gemma rzuciła przyjaciołom jedynie chłodne spojrzenie.
- Panie Lestrange, proszę już sobie iść. Udzieliłam państwu odpowiedniej pomocy, a po środkach przeciwbólowych nie ma pan prawa czuć bólu. Już! - Pielęgniarka zmarszczyła czoło i wypędziła Ślizgonów z łóżek białą szmatką. - Bo poinformuję dyrektora, że utrudniacie mi pracę! Mam poważniejsze przypadki na głowie!
Gdy Ślizgoni opuścili Skrzydło Szpitalne, oczywiście mijając po drodze Blacka i resztę, którym rzucili lodowate spojrzenia, ujadając również po drodze o „okropnych bólach w piersi”, Adrianna Barnes warknęła pod nosem i wróciła do łóżka, na którym siedziała Gabrielle.
- Że też z równowagi wyprowadził mnie uczeń… Chyba robię się na to wszystko za stara - wymamrotała cichutko, w szklanym naczynku zaczynając rozcierać brązowo-żółtą breję. Hughes milczała jednak, wbijając wzrok w swoje złączone dłonie. Od momentu przekroczenia progu Skrzydła Szpitalnego wypowiedziała może dwa zdania i nie odezwała się potem ani razu.
Błękitne oczy pielęgniarki spoczęły na dziewczynie z niejakim zrozumieniem. Ostrożnie pogładziła palcami głowę Hughes, zaś jej usta ułożyły się w pocieszający uśmiech. Kiedy Gabrielle podniosła na nią wzrok, ta pokręciła głową.
- Nic się nie martw. Wszystko zejdzie, już na jego dopilnuję, kwiatuszku. - Zaraz zerknęła w stronę trójki okupujących drzwi Gryfonów, unosząc brew. - Usiądźcie sobie, bo jeszcze trochę i któreś mi tu padnie.
Kobieta sięgnęła po pękatą szklankę, wypełnioną zielonkawo-fioletową cieczą, którą musiał być napar z jałowca. Gemma zaś, w towarzystwie Blacka i Pottera, ruszyła do łóżka, na którym siedziała Gabrielle. Bolesny niesmak dalej kłębił się gdzieś pod sercem Arterton, ale ona nie potrafiła zbyt długo gniewać się na przyjaciółkę. Gdy tylko Hughes zerknęła w jej kierunku, pozwoliła sobie na blady, dość smutny uśmiech.
- I jak się trzymasz? - spytała Gemma, wsuwając dłonie w kieszenie swojej szaty.
- Lepiej - wyszeptała Gabrielle, kiwając leciutko głową. Obie spijały ze swoich twarzy najcichsze żale i słowa, których nie były by w stanie wypowiedzieć na głos.
Podczas, gdy pani Barnes opatrywała chłopców, Gemmie przypadło zadanie obmywania policzka Gabrielle materiałem nasączonym ciepłą cieczą, przypominającą z zapachu sosnę i cytrynę. Dziewczyny podłapywały już pomalutku tematu, które nie wymagały wyciągania sobie przy ludziach brudów, nawet nie wiedząc, że Syriusz wyłapuje każde ich najmniejsze słowo. Nie spuszczał on z Gemmy oczu, co nawet pielęgniarce udało się głośno skomentować. Gdy James zanosił się przez to rechotem, Black udawał, że nie usłyszał słów pani Barnes. Starał się w jakiś sposób dowiedzieć, po co Dumbledore zatrzymał je w swoim gabinecie po całym incydencie. Nagle, jak dotąd podejrzewał o coś Gemmę, zaczął się zastanawiać, czy aby i Gabrielle nie była w stanie zrobić czegoś równie nieetycznego, co Arterton? Zganił się za to o stokroć w myślach, trąc to wymalowane na ścianach swojej wyobraźni pytanie aż do czerwoności. Gabrielle była słabsza psychicznie, była zbyt delikatna i… Black poczuł, jak robi mu się głupio. Potrafił wybielić Hughes bez zająknięcia się, znaleźć racjonalne wyjaśnienie i uważać, że to prawda, a co z Gemmą? Chciał wściec się na siebie. Wyszarpać za włosy, nawrzeszczeć, spoliczkować, bo to potworne uczucie coraz dotkliwiej rozdzierało jego pierś, niczym bestia szarpało mięso i łapczywie chłeptało krew… Ta trwoga żywiła się nim. Czuł to. Czuł o niebo dokładniej, gdy uświadamiał sobie, jak niesprawiedliwy potrafił być. Ach, jakże pragnął odnaleźć logikę swoich uczuć i podejrzeń…!
Gemma nagle zamilkła, wykrzywiając twarz w niecodziennie dziwnym grymasie. Językiem powędrowała w kierunku swoich tylnych zębów, bardzo delikatnie trącając jego czubkiem każdego z osobna.
- Te warchlaki wybiły mi zęba…
Gabrielle parsknęła śmiechem, zaciskając w staranny sposób usta. James złapał się za głowę i zaczął najzwyczajniej w świecie rżeć ze śmiechu. Tylko pielęgniarka załamała ręce, a Black pozwolił sobie na delikatny ruch brwią.
- Nie śmiejcie się! Wy nawet nie wiecie, jak potrzebne mi są wszystkie zęby…
- Och, wiemy - wtrącił James, ocierając mokre od łez policzki. - Wbijasz kły każdej potencjalnej ofierze, nie patrząc, czy zaboli, czy nie. Na twoim miejscu, Black, strzegłbym się. Zwłaszcza swoich uszu.
Syriusz rzucił przyjacielowi kolejne w swej karierze piorunujące spojrzenie, zaś jego śladami powędrowała Arterton. Zmrużyła ona swoje powieki, zaraz też łapiąc się pod bok.
- Poczekaj no… Już ja ci zatopię zęby w tyłku.
~*~
Arterton nie zapomniała ani o uszczypliwości Jamesa, ani o swojej porannej sugestii, kierowanej do przyjaciela. Czekała ona na odpowiedni moment, aby te przysłowiowe kiełki wbić w jego zadek i cieszyć się tryumfem. Nie zrobiła tego jednak ani zaraz po wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego, ani na przerwie obiadowej, która dzieliła ich od zajęć obrony przed czarną magią. Co więcej, odznaczała się wobec Pottera niewyobrażalną uprzejmością, co przestraszyło go jeszcze bardziej niż scenariusz, w którym Gemma nagle przemienia się w krwiożerczą mantykorę, od razu zaczynającą cicho nucić. Rzecz jasna niepewne zachowanie Jamesa było powodem do śmiechu dosłownie każdego, kto zdołał mu się dokładnie przyjrzeć przez choćby dwie minuty.
Wygląd Gryfonów nie stanowił nowości wśród reakcji innych uczniów, gdyż grupka wychowanków domu Godryka nieustannie pakowała się w kłopoty. Mimo wszystko widok posiniaczonych Gemmy i Gabrielle budził zarówno sensację, jak i niesmak. W tłumie dało się słyszeć różne słowa, ale Arterton jakoś one nie ruszały. „Patrz, jak ją ktoś urządził”, mówił jeden, zaś drugi z trwogą dorzucał „To pomyśl, jak wygląda ten drugi nieszczęśnik”. Gemma miała szczerą ochotę roześmiać się takiemu prosto w nos, nie szczędząc szalonego wyrazu twarzy.
W drodze na ostatnie tego dnia zajęcia wspominała syty obiad i jednocześnie starała się nie zapomnieć o zbliżającym szlabanie, który na sto procent będzie wlókł się przez parę dni, a nie godzin. Przestała już liczyć, ile razy musiała odbębnić karę za różne psoty i ile już godzin szlabanów w swojej karierze edukacyjnej miała okazję przepracować na rzecz szkoły. Było tego za dużo, aby spamiętać, a Gemma dobrze wiedziała, że McGonagall wystawi jej sowity rachunek za każde przewinienie, już pod koniec edukacji w Hogwarcie.
Wkraczając do pracowni profesora Williamsa, spotkali się z wrogim mrokiem, spowijającym ściany pomieszczenia, niczym pajęczyna kąty nieczyszczonych od lat zakamarków. Nie sposób było nie czuć się jak w pułapce, z której nie było oczywistego wyjścia. Pozostawało czekać na pająka…
Z chwilą jednak, gdy profesor Ardal Williams zaszczycił uczniów swoją obecnością, rolety w oknach śmignęły żywo ku górze, oślepiając przybyłych szarym i wilgotnym światłem wpływającym przez przybrudzone szyby. Na biurku profesora widniało sporych rozmiarów szklane terrarium, wypełnione suchymi trocinami, a w środku było coś, co raz po raz poruszało się, ostrzegawczo pomrukując. Był to jednak dźwięk o wiele gorszy od pomruku. Gemma poczuła, jak robi jej się wyjątkowo niemiło w żołądku.
- Zapraszam - odparł profesor, poprawiając na sobie białą, wiązaną na piersi koszulę. Ten widok nie umknął pojedynczym westchnieniom damskiej części publiki, a dźwięki te nie pozostały zignorowane zarówno przez chłopców, jak i samego profesora. Mężczyzna od razu dowiązał koszulę i zarzucił na ramiona ciężki, skórzany płaszcz, rzucając stadku głupich gąsek zniesmaczony grymas. Black przez to poczuł, jak jego poziom akceptacji wobec Ardala Williamsa rośnie.
- Proszę zająć miejsca i nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Zaraz powiem wam, z czym będziemy mieć dziś do czynienia.
Gemma klapnęła na miejsce ze ściśniętym żołądkiem. Ta futerkowa, ruszająca się w terrarium kulka, wywoływała w jej myślach rychły obraz spotkania się z akromantulą, czy czymś o niebo gorszym.
- Z pewnością pamiętacie, gdy opowiadałem wam o swoich podróżach, prawda? O wizycie w Azji, w Europie Środkowej, Ameryce, a nawet i każdym rejonie Afryki. Och, nie zapominajmy o Australii i Oceanii… - dodał, zatrzymując się parę cali od biurka. - Dyrektor, przyjmując mnie na to stanowisko, nie sprzeciwił się żadnym moim predyspozycjom ani formom nauczania. Prosił tylko o to, aby żadne z was nie ucierpiało i tego będę się trzymał.
- Jak myślisz, co jest w tym terrarium? - spytała Gemmy Gabrielle, ostrożnie przysuwając się do przyjaciółki. Mówiła szeptem.
- Nie wiem, ale z każdą sekundą pragnę wyjść stąd coraz bardziej… - mruknęła Arterton, zauważając zaraz, jak James odwraca w jej kierunku głowę. – Czego? Ekhm, to znaczy… Drogi mój przyjacielu, czy wydarzyło się coś, że zaszczycasz mnie swym lśniącym od wspaniałości obliczem?
Potter nieco się skurczył, a jego ciałem smagnął dreszcz. Black, zajmujący miejsce obok niego, zachichotał.
- Chciałem tylko powiedzieć, że tam na pewno jest jakiś ogromny pająk. Ale bez obaw - dodał, unosząc brew. - W razie czego Black jest blisko, poprzytulacie się.
Gdyby nie to cholerne postanowienie, które obrała sobie za punkt honoru w Skrzydle Szpitalnym, rzuciłaby w niego najcięższym tomiskiem, jakie miała w torbie. Zamiast tego posłała mu szeroki uśmiech i parokrotnie zamrugała powiekami w szybki sposób.
- Przestań, bo rzęsami wiatr robisz - żachnął się James. Nie podobało mu się to, że na Gemmę nie działały już jego zażarte próby rozwścieczenia jej.
- Jak zezwalasz, to skorzystam - mruknęła, zaraz też puszczając Syriuszowi perskie oko. Black poczuł się przez to dziwnie, ale nie dał tego po sobie poznać. I tak, jak Arterton przypuszczała, James dał sobie na tamtą chwilę święty spokój z dogadywaniem jej.
- Dzisiaj zajmiemy się czymś groźniejszym, jak zwykłymi zwierzątkami, o których uczycie się na zajęciach profesora Kettleburne’a. Bo w końcu mowa tu o obronie przed czarną magią, a nie opieką nad magicznymi stworzeniami.
- To dlaczego omawiamy to włochate coś, a nie uczymy się bronić przed czarną magią? - Z ławki przy oknie, oddalonej od Gemmy o rząd, dobiegł głos Finna. Chłopak miał nieco zmarszczone czoło, a jego usta wykrzywiał niedociągnięty cień zdumienia.
- Wierz mi, panie Henson. Tym milusińskim nie chciałby się pan opiekować, nawet za miliony galeonów - mówiąc to, profesor podszedł do terrarium może o dwa kroki. Gemma nawet z tej odległości zauważyła, jak włoski tego dziwnego czegoś momentalnie się jeżą. - Kochani. Przedstawiam wam mój nabytek, który służył mi przez długie lata jako obiekt badań, a który złapałem na jednej wyprawie z dobrym przyjacielem na Wyspie Posępnej. - Nauczyciel stanął przy terrarium, bliżej niż podobało się to mieszkańcowi tej szklanej pułapki. - Przed państwem… kwintoped.
Gdy mężczyzna zbliżył do szyby dłoń i zastukał w nią kostkami od palców, włochate zawiniątko nagle wykonało dziki obrót, prostując pięć włochatych, długich nóg, z których każda zakończona była jedną, zdeformowaną stopą. Zwierze wystrzeliło ku profesorowi, kończąc jednak z odwłokiem przyklejonym do szyby. Na tej dziwnej formie tułowia znajdowała się para ciemnych, świecących oczu i coś na kształt otworu gębowego, którego zwierzę nie ośmieliło się jeszcze otworzyć.
Wraz ze skokiem potwora, każdy uczeń, bez wyjątku, podskoczył na swoim miejscu z sercem w przełyku. Williams zaś wydawał się całkowicie niewzruszony i bardzo spokojnym, niemal lekkim i świeżym spojrzeniem omiótł swoich uczniów.
- Czy jest na sali osoba, która potrafi powiedzieć coś sensownego o tej jakże „uroczej” istocie?
Zaledwie po chwili milczenia rękę podniósł Remus, niepewnie spoglądając w twarz Ardala Williamsa.
- Panie Lupin, świetnie. - Mężczyzna wsparł ramię o zamknięte terrarium i zachęcił młodzieńca do mówienia, wykonując lekki ruch głowy.
- To mięsożerne stworzenia, które wyjątkowo rozsmakowały się w ludzkim mięsie - wymamrotał chłopak, zerkając zaraz na kwintopeda, który przywarł do szyby dzielącej go od ramienia nauczyciela. - W związku z występowaniem ich wyłącznie na Wyspie Posępnej zrodziła się legenda dotycząca powstania tych stworzeń…
W miarę przysłuchiwania się opowieści Remusa, Gemma czuła dziwny, niepojawiający się nigdy wcześniej ucisk w głowie. Gdyby i tego było mało, odnosiła wrażenie, że myślami stąd odlatuje. Ledwo to odrętwienie się pojawiło, Arterton w jednej chwili mogła stwierdzić, że przyjdzie jej znienawidzić je bardziej niż braci Lestrange. Obraz nieco się rozmazywał, ruch warg Lupina zwolnił, a każdy dźwięk przygłuszało dzikie dudnienie w głowie. Zrobiło się gorąco. A przynajmniej jej było zdecydowanie za gorąco. Jakże niemiłe było to uczucie. Jakże krępujące!
Dłonie Gemmy powędrowały do jej szyi, nieco luzując dokładnie zawiązany krawat i rozpięły ostatni guzik koszuli. Arterton miała wrażenie, że jej sapanie był w stanie usłyszeć nawet Hagrid, siedzący w swojej drewnianej chatce na obrzeżach szklonych błoni.
Gryfonka wyczuła delikatny dotyk Gabrielle na swojej dłoni, dlatego przeniosła na nią wzrok. Wszystko się rozmazywało, było tak straszne… Nawet twarz przyjaciółki wydawała jej się okropna.
Nagle wszystko minęło. To przytłaczające uczucie uciekło w dal i Gemma poczuła, że powietrze znów jest rozkosznie chłodne.
-… Dlatego kwintopedy są również nazywane Włochatymi McBoonami.
- Gemmo? - szept Gabrielle kuł ją w uszy. I znów wróciło. Było szybsze i boleśniejsze. Uszy Gemmy przeszył wrogi pisk, a skóra za prawym uchem zapiekła do granic zdrowego rozsądku. Odruchowo przycisnęła palce do tego miejsca.
Po sali przebiegły dwa zduszone okrzyki…
Profesor Williams podniósł wzrok z własnego przedramienia na tłum, zatrzymując go dopiero na postaci Gemmy.
- Czy coś nie tak? Panno Arterton? Panno Attenborough? - Zaraz też zwrócił się do Leanne, która również ściskała się za ucho.
- Nie, nie. Wszystko w najlepszym porządku, panie profesorze - wybełkotała Leanne, układając usta w bladym uśmieszku. - Po prostu nie przypadło mi do gustu to stworzenie i tyle…
- Rozumiem… Panie obie muszą mieć w sobie coś z osób, które nie znoszą istot podobnych do pająków.
Gemmie jednak nie zdawało się, że był to przypadek i nie do końca chciało jej się wierzyć, że Attenborough naprawdę przeraziła się kwintopeda. Darując sobie wyjaśnienia udawała, że nie widzi przejętych spojrzeń Syriusza i Jamesa, wzrok zawieszając już wyłącznie na Leanne. Obie miały w oczach cień strachu.
~*~
Na zajęciach udało się w sumie Gryffindorowi zdobyć dwadzieścia punktów, zarówno dzięki Lupinowi, jak i Arianie, która wspomniała o niezwykłej zwinności kwintopedów, wymieniła przypadki śmiertelne spotkania z tymi istotami, a także podała klasyfikację zwierzęcia według Ministerstwa Magii. Gemmie zaś udało się nieco rozbawić profesora, gdy na jego pytanie dotyczące obrony przez kwintopedem odparła, że taki delikwent powinien wiać gdzie pieprz rośnie i modlić się, żeby nie pogubić nóg. Jednocześnie rozwiała kłębiące się w przyjaciołach podejrzenia, dotyczące jej wybuchu podczas zajęć.
Profesor Williams ograniczył się do wymienienia sposobów uniknięcia śmierci z rąk, a dokładniej stóp kwintopeda, ćwicząc z nimi tylko parę z zaklęć. Obiecał jednak, że w niedalekiej przyszłości wcielą teorię w czyn, przez co uczniowie w niemałym podnieceniu opuszczali jego pracownię.
Arterton z każdą chwilą czuła, że powinna pomówić z Leanne na temat tego… czegoś. Sama nie potrafiła opisać tego uczucia i bała się, że konkluzje dotyczące minionego zdarzenia nie okażą się szczytem jej marzeń. Schodząc wraz w przyjaciółmi na parter marzyła o zaczerpnięciu odrobiny świeżego powietrza na błoniach. Ciągle było jej nieprzyjemnie gorąco, a wydało się to dziwne każdemu z towarzyszących jej Gryfonów. Gemma była okropnym ciepłolubem…
Pogrążając się w rozmowie na temat kwintopedów, które nie mogły nikomu wyjść z głowy po zajęciach obrony przed czarną magią, kierowali się wydeptaną ścieżką do chatki gajowego, czerpiąc ogromną radość z wolnego już do końca tego dnia. Wszystko byłoby ogromnie budujące i przyjemne, gdyby wzrok Gabrielle nie wyłapał czegoś wyjątkowo ciekawego tuż przy wejściu do zamku, z którego chwilę temu wyszli.
Przy ciężkich odrzwiach stał Robert, wpatrujący się w nią z oddali. Nie mogła ujrzeć wyrazu jego twarzy, ale w jednej chwili zapragnęła porozmawiać z nim po raz kolejny. Początkowo jedynym problemem wydawała jej się własna twarz, którą ciągle spowijał ogromny siniak, lecz już po chwili znalazł się i drugi powód, aby ku Robertowi nie zawracać.
Zaraz koło młodzieńca zatrzymał się wysoki, odziany w granatowy garnitur mężczyzna, żywo rozmawiający o czymś z dyrektorem. Hughes niemal od razu poczuła, że McGregor ani trochę nie był szczęśliwy. Dlaczego? To było przeczucie, jedno z rodzajów słodko-kwaśnych, które boleśnie wbijało się w nozdrza potencjalnego interesanta. Pozostało jej jedynie obserwować, jak mężczyzna wraz z młodzieńcem powoli kierują się do bram, za którymi czekał mroczny, pełen niebezpieczeństw świat.
Gabrielle ostrożnie opatuliła się ramionami, przyglądając pomału znikającym za zielonym wzniesieniem sylwetkom mężczyzn, czując w sercu głęboki niepokój. Czy Robert narobił sobie kłopotów? Czy ten mężczyzna był jego ojcem? Kiedy Robert wróci do szkoły i czy w ogóle wróci? Co takiego się stało? Hughes pragnęła zatrzymać czas. Nigdy nie opuszczać Hogwartu i być bezpieczna do zakończenia wojny. Pozostawała tylko jedna wątpliwość, która krajała jej serce w talarki.
Kto wygra tę wojnę?

6 komentarzy:

  1. Nie zapomniałam o Twoim blogu, ale zwyczajnie… nie chciało mi się czytać. Trudno mi znaleźć wystarczająco dużo czasu, żeby przeczytać Twoje rozdziały, które nie dość, że są bardzo długie, to jeszcze napisane dość trudnym językiem. Tak, niestety ciężko mi się czyta.
    Ostatnio jednak postanowiłam nadrobić zaległości, bo mimo wszystko ciężko mi jest rozstać się z tym blogiem.
    Jak już pisałam, język, jakim piszesz, nie za bardzo przypadł mi do gustu, gdyż czuję się, jakbym czytała powieść z ubiegłego wieku napisaną bardzo artystycznie… Nie mniej, czytając kilka rozdziałów na raz, przyzwyczaiłam się i nawet mi się spodobało :)
    Od akcji z bójką ze Ślizgonami wciągnęłam się w opowiadanie i właściwie przeczytałam następne części jednym tchem.
    Oprócz języka, zawsze zwracam uwagę na bohaterów, bo to oni tworzą fabułę i to od ich kreacji zależy, czy czytelnik zainteresuje się ich historią. Postacie Gemmy i Gabrielle są różne od siebie, a także każda z nich jest ciekawa i ma rozbudowany charakter.
    Podsumowując, bohaterowie są dobrze wykreowani, wątki ciekawe, a całe opowiadanie różne od innych i z potencjałem.
    Naprawdę mi się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, bardzo się cieszę, że masz takie a nie inne zdanie o mojej twórczości. Pomimo tego, że jestem okropną egoistką i nie raz zachowuję się narcystycznie, zwłaszcza po napisaniu rozdziału (co widać po wstawianiu ich niemal od razu przez euforię, jaka mną miota, a potem jest błąd na błędzie, choć na kartkach mam coś innego...), tak umiem spojrzeć na siebie przez pryzmat osoby wyjętej z tego ciała. Mam wiele braków, wiele rzeczy zapomniałam po latach rozszerzenia z języka polskiego, a co było dla mnie jak bułka z masłem. Czasem też za bardzo kozakuję i robię z postaci kogoś niebywale dobrego, chociaż staram się zachować umiar. Mogę jednak śmiało przyznać, że człowiek uczy się na swoich błędach, a na swoją obronę względem wszystkiego mogę napisać, że ciągle i ciągle leję się po łapach, jak napiszę coś, co przypomina nudne romansidło.
      Bardzo wiele radości sprawiłaś mi tym komentarzem, przez co nabrałam większej ochoty na pisanie dwunastego rozdziału, a nad którym siedzę od 23 marca. Bardzo ci dziękuję za twoją opinię, która mocno podbudowała mnie do działania.
      Ślę ci całusy, zwłaszcza za wyróżnienie i połechtanie mnie słowami "różne od innych i z potencjałem". Naprawdę bardzo, bardzo Ci dziękuję, cukiereczku.
      Całusy,
      Gemma.

      Usuń
  2. Moje ty piękne stworzenie ty...!
    Sophie Casterwill się melduje i przeprasza za tak długie czekanie na komentarz, ale miała ważny powód! Mianowicie. Na początku się jej nie chciało, a potem laptop został zmiażdżony (o czym już wiesz) i był ze dwa tygodnie w naprawie, a dostała go dopiero przedwczoraj i...
    Zabiorę się może już do komentarza, co?
    ,,Gemma miała szczerą ochotę roześmiać się takiemu prosto w nos, nie szczędząc szalonego wyrazu twarzy." Jak ja kocham Gemmę za takie pomysły! <3
    ,,- Czego? Ekhm, to znaczy... Drogi mój przyjacielu, czy wydarzyło się coś, że zaszczycasz mnie swym lśniącym od wspaniałości obliczem? Potter nieco się skurczył, a jego ciałem smagnął dreszcz. Black zajmujący miejsce obok niego, zachichotał.
    - Chciałem tylko powiedzieć, że tam na pewno jest jakiś ogromny pająk. Ale bez obaw - dodał, unosząc brew. - W razie czego Black jest blisko, poprzytulacie się." Jebudut! xD
    Wciąż się zastanawiam, jakim cudem udaje ci się wymyślać takie teksty :D
    Ołkej, koniec z cytowaniem.
    Przejdźmy zatem do rzeczy, która najbardziej nękała mój umysł podczas czytania tegoż oto postu... Czy profesor Williams jest aktualnie w związku?
    Od razu Cię uprzedzam. Nie, nie przestałam darzyć Syriusza miłością ponętną i nieskończoną. Po prostu... w twoim opowiadaniu, będzie on najprawdopodobniej z Gemmą, a ja nie chcę zostać na lodzi, soł... Czy Ardal szuka życiowej towarzyszki? W razie czego zawsze jestem chętna xD
    Wait... właśnie weszłam w zakładkę "Grono pedagogiczne" i jestem załamana. Jak mogłaś mi to zrobić?! Moje serce pękło. A raczej się rozwaliło na miliony, po tym jak "ktoś" rozpierdzielił je młotem pneumatycznym. Serio, czemu wszyscy fajni faceci muszą być zajęci?
    Czemu...?! *wydaje z siebie okrzyk rozpaczy, bardziej przypominający wycie syreny strażackiej*
    No cóż, zawsze pozostaje mi kanoniczny Syriusz. On był wolny c:
    Ta akcja z kwintopedami... nie wiedzieć dlaczemu, próbuję doszukać się w tym jakiegoś głębszego sensu. Wystarczy spojrzeć na reakcję Lenu i Dżemu. Coś się kroi, kurde!
    Albo to ja próbuję doszukać się wszędzie ukrytych spisków,
    Obstawiam tą drugą opcję.
    Komentarz taki trochę dupny. Mój poprzedni chyba też taki był. I poprzedni, poprzedni... no cóż, nie pozostaje Ci nic innego, jak wybaczyć mi tą zniewagę dla Twej twórczości, o mój wspaniały Dżemie!
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłaś sobie idealny moment żeby wrócić i kopnąć mnie komentarzem w dupę, bo strasznie się rozleniwiłam.
      Sooooophie! <3 Tak tęskniłam, ha!
      Kochana, ja sama zastanawiam się skąd mi się te teksty biorą, ale nie chcę tej wiedzy zgłębiać, bo z pewnością zostanie mi to odebrane. Życie w tak słodkim typie niewiedzy jest fajne.
      Otóż cukiereczku, Ardal jest w związku małżeńskim, ale wiesz, gdybyś chciała, to wal jak z mostu do mnie na maila albo na czat na profilu gmail, mogę zaproponować ci coś naprawdę fajnego więc tego... pisz!
      Akurat kwintopedy przyszły mi na myśl, bo są dostatecznie niebezpieczne, ale nie na tyle, aby pozabijały uczniów pod opieką nauczyciela. A Ardal każdemu może wydawać się nieco zbyt pewny siebie i taki... gburowaty, ale to naprawdę fajny facet, sama zobaczysz. W sumie, to jego przygoda z kwintopedami miała różnobarwne zabarwienie, ale niczego nie będę spoilerować.
      A twoje komentarze były genialne, więc madafaka nie mów takich rzeczy! Czekałam na te twoje kochane słówka tak długo, że już zwątpiłam, że tu wrócisz, chlip. ;-;
      Aż nie wiem co mam dalej pisać. Jestem w takim impasie twórczym, że codziennie kopię się ze złości w dupę. No ale nic, postaram się dwunastkę skończyć jak najszybciej, żebyś miała okazję mnie w końcu skrytykować, bo inaczej obrosnę w piórka i odlecę! A dwunastka w cale nie wyszła za dobrze, przynajmniej mnie się tak wydaje.
      Całusy i mam nadzieję, że nie zawiodę cię!
      Gemma.

      Usuń
    2. Bądź pewna, że napiszę! Takiej okazji nie przepuszczę :D
      Ja? Nie wrócić? Pff... no wiesz? Czuję się urażona takim komentarzem! Okej, parę razy zdarzało mi się komentować jakiegoś bloga, a potem już nie, ale zazwyczaj informowałam autorki o tym podając jakiś powód, jednakże... na tamtych blogach nie było takiego Syriusza jak u Ciebie, więc je opuszczałam.
      Ale póki na Twoim blogu będzie Łapa i Dżem, zostaję.
      ŁAPONATOR OLŁEJ END FOREFA ♥♥♥
      Krytyki z mojej strony to raczej nigdy się nie doczekasz. Powiedziałabym, że to z powodu zbyt miękkiego serca, ale ja go nie posiadam, więc zwal to na swoją oczywistą zajebistość i talent.
      Poza tym, komentarze piszę też po części dlatego, że chcę przeczytać Twoje odpowiedzi na nie, bo zawsze poprawiają mi humor xd
      Ty mnie nigdy nie zawiedziesz, Dżemie! <3

      Usuń
    3. Ja przede wszystkim nigdy nie zostawiam mądrych komentarzy bez odpowiedzi, bo dają mi więcej niż cokolwiek innego. Dlatego ja staram się dać z siebie jeszcze więcej.
      Czekam więc na odzew i na pewno odpiszę!
      (Psyt, Dżema i Łapcio to od pewnego czasu Symma, jestem cholernie creative jeśli chodzi o wymyślanie imienia dla tego paringu, hoł hoł :D)

      Usuń

Layout by Alessa Belikov