"Kotom bez trudu udaje się to, co nie jest dane człowiekowi: iść przez życie nie czyniąc hałasu."
~ Ernest Hemingway.
Gabinet dyrektora posiadał specyficzną aurę. Było tu wiele ciekawych, ale i dziwnych rzeczy, których zwykły śmiertelnik nie powinien dotykać bez zabezpieczeń. Była tu stara, wyświechtana Tiara Przydziału, która łypała na nowo przybyłych z bezpiecznego miejsca na półce. Przy wejściu zaś, znajdował się złoty drążek, na którym zasiadał czerwony feniks, ulubieniec Dumbledore’a imieniem Fawkes.
To owalne pomieszczenie skrywało wiele tajemnic, począwszy od portretów byłych dyrektorów, którzy zerkali na uczniów Gryffindoru i Slytherinu z zaciekawieniem, na regałach z książkami i srebrnymi instrumentami kończąc. Owe srebrne instrumenty wytwarzały przyjemny szum i emitowały kłęby zjawiskowego dymu, wibrując w największym skupieniu.
Wszystko to podobało się Gemmie. Światło wypływające ze świec odbijało się od tych wszystkich przedmiotów, sprawiając wrażenie bardziej magicznych niż w istocie były. Spojrzenie Arterton błądziło po znajomych dla jej oczu rzeczach, chłonąc ich świętość i znamienitość ze skupieniem wypisanym na twarzy. Gabinet Dumbledore’a był dla niej w rzeczy samej znajomy. Już niekoniecznie przyszło jej przychodzić tutaj przez wzgląd na swoje głupoty, lecz inne aspekty. Nawet przez ubrania czuła jak chłód podłogi pragnie powyginać jej kości.
Ślizgoni łypali na swoich wrogów z zaciętymi wyrazami twarzy, lecz większą złością i strachem jednocześnie Rudolf obdarowywał brata. Rabastan wpakował ich w o niebo gorsze kłopoty niż te, które czekały na nich po samym akcie przemocy na Gabrielle. Starszy z braci Lestrange raz po raz rzucał Hughes uważne spojrzenie, zupełnie jakby jego wnętrze zaczęło spierać się ze słusznością swoich wcześniejszych przekonań. Ale czy było to możliwe?
Dziwne, jak głębokie mogło być milczenie pomiędzy zwaśnionymi końcami jednego, uczniowskiego kija, na którym od czasu do czasu zawieszano świeżą marchewkę. To właśnie przebiegło przez myśl dyrektora, starszego mężczyzny, zajmującego miejsce za biurkiem. Pozostawał w idealnej ciszy, przypatrując się równie cichym uczniom i raz po raz skubał palcami swoją lśniącą brodę. Nie łatwo było stwierdzić jaka była reakcja mężczyzny na poobijanych uczniów. Jego błękitne oczy bardzo ostrożnie oscylowały pomiędzy złością, a rozbawieniem. Nie odzywał się jednak, każdemu ze swoich podopiecznych zaglądając w oczy. Nikt nie ośmielił się choćby westchnąć.
W końcu szum przedmiotów porozmieszczanych w gabinecie przyćmiło zmęczone westchnienie Dumbledore’a, który ściągnął z czubka nosa okulary i zaczął je przecierać chustką w różowe groszki.
- Nie wiem już jak mam do was przemawiać, aby nie było to wyłącznie rzucaniem grochem o ścianę. I jak mnie to bawi, tak zaczyna równie mocno męczyć. - Podniósł wzrok na uczniów, z których to Black i Potter zwiesili swoje głowy niczym bezpańskie psy, Rosier szurał co chwila swoją prawą stopą, Rudolf przyglądał się dyrektorowi ze skwaszoną miną, a Rabastan zdawał się udawać, że Dumbledore’a w cale tam nie ma. Raz po raz obserwował zupełnie co innego, strzelając rozmaite miny do portretów byłych dyrektorów. Albus nie przejął się tym zbytnio i przeniósł wzrok na dwie Gryfonki, z których jedna pokornie wlepiała wzrok w swoje buty, a druga bojowo obserwowała twarz Dumbledore’a. Och, dyrektor byłby zapomniał, jaka różnica figurowała na pierwszym miejscu pomiędzy Gemmą, a Gabrielle. Na szczęście, bądź nie, panna Arterton bywała u niego na tyle często, że bez problemu wiązał myśli z tym, że Gemma i jej ostry charakterek, nie wyjdzie mu z głowy na długi czas.
- Razem z profesor McGonagall i profesorem Slughornem postanowiliśmy, że wspólnie zadecydujemy o karze. Ale zanim to nastąpi chcę porozmawiać z wami, jak z dorosłymi ludźmi. Dowiedzieć się jakie macie argumenty i poznać wasze wersje wydarzeń. Postanowiłem nie robić z wami osobnych… wywiadów, jeśli tak można to nazwać, a uporać się z tym za jednym zamachem - odparł, podnosząc się po chwili z miejsca i niczym sęp okrążył biurko. - Bo w końcu jak lepiej dowiedzieć się prawdy, jak nie z aktualnych emocji? - Nie zdusił uśmiechu, który już po chwili wpłynął wprost na jego usta. Oparł się zaraz o biurko i unosząc swoje brwi zmierzył każdego z osobna. - No, proszę.
Black rzucił ukradkowe spojrzenie Potterowi, który rozumnie odpowiedział na gest przyjaciela. Oboje następnie wbili jadowite spojrzenia w Ślizgonów, jakby wypatrywali kto pierwszy się odezwie.
- No proszę was, przemówcie do mnie - zirytował się dyrektor, marszcząc czoło. - Mieliście odwagę bić się na oczach połowy szkoły, a nie umiecie powiedzieć mi co zaszło?
- Tu chodzi raczej o to, że kto pierwszy się odezwie, zazwyczaj stara się skłamać - odparła Gemma, pociągając mocno nosem, z którego dalej sączyła się lepka krew.
- Bez obaw, do tego dojdziemy krok po kroku. - Dumbledore wyprostował się i gestem dłoni zachęcił Gemmę do mówienia. Sam za to zaczął wędrować po gabinecie w te i z powrotem.
- Nie wiem od czego zacząć, dyrektorze. To było tak, że wracaliśmy na zajęcia z zielarstwa i mijaliśmy się z uczniami Hufflepuffu i Slytherinu, a Rabastan… znaczy się, panicz Lestrange, zaczął ubliżać Gabrielle.
- Łżesz - warknął Rabastan, ale Rudolf zrobił coś, co odebrało młodszemu bratu mowę.
- Zamknij się, Rabastanie. To prawda.
Potter i Syriusz spojrzeli na Ślizgona z wytrzeszczonymi oczami, a Gemma, jak rozdziawiła usta, aby coś dodać, tak głos ugrzązł jej z wrażenia w gardle. Dumbledore zerknął na nich ukradkiem, powoli spacerując pod regałami.
- Więc… Czy panna Arterton kłamie? - spytał, przystając przy jednej z wypukłych części regału, którą Gemma poznała od razu. - Zdążyłem się pogubić.
- Mój brat ubliżył Hughes. Ilekroć się nie wyprze, będę zmuszony zaprzeczyć w wiarygodność jego słów. - Bracia rzucili sobie krótkie spojrzenia, mierząc się z soczystą nienawiścią. Żaden z Gryfonów nie rozumiał, dlaczego Rudolf przybrał właśnie taką postawę. Black wyczuł w tym podstęp.
- Panno Arterton, proszę kontynuować - rzucił Dumbledore, znów ruszając na mały spacer po swoim gabinecie.
- Bójkę zaczęłam ja. Ale zrobiłam to z zemsty.
- Z zemsty? Czy uważa pani, że było to konieczne i mądre?
- Konieczne tak, przynajmniej kiedy myślę o swoich zasadach moralnych. Ale z każdą sekundą uświadamia mnie i pan profesor, i mój nos, że to nie było wyjątkowo inteligentne.
Dyrektor, chcąc nie chcąc, zaśmiał się pod nosem i zatrzymał przy drzwiach, aby pogłaskać feniksa po czerwonym łebku.
- Osobiste lekcje dają lepszą nauczkę, niż te wymierzone przez nauczycieli. No, a teraz proszę mi wyjaśnić, dlaczego chciała się pani zemścić?
Arterton zacisnęła na chwilę usta i zerknęła na Gabrielle, która dalej wpatrywała się w czubki swoich butów.
- Ponieważ gdy Gabrielle dołączyła do nas na zajęcia, odkryliśmy, że spotkało ją coś złego.
- Co takiego? - Dyrektor wrócił do biurka i trzymając się od tyłu za ręce, z ciekawością przyjrzał się dziewczętom. Gemma po raz kolejny rzuciła przyjaciółce długie i wymowne spojrzenie, a po chwili złapała ją za rękę.
- Gabe, pokaż to.
- Gemmo, zamknij się… - wyszeptała Hughes, mocno zaciskając powieki.
- Nie wariuj, pokaż. Nie każ mi się z tobą szarpać.
- Panno Hughes, bardzo panią proszę. To naprawdę wiele zmieni. - Dumbledore wykonał zaledwie cztery kroki, żeby zbliżyć się do Gryfonki. Nie poganiał jej, ale z pewnością chciał dojść do sedna sprawy.
Z gardła dziewczyny wydostało się niemalże zrozpaczone jęknięcie, gdy przyszło jej przystać na prośbę dyrektora. Podnosząc na niego wzrok czuła tylko i wyłącznie wstyd.
Dumbledore uniósł ze zdumieniem swoje jasne brwi i zamrugał parokrotnie. Początkowo nie odezwał się, tylko obserwował skórę dziewczyny, pozwalając sobie nawet na dotknięcie jej.
- Obawiam się, że nie zejdzie to tak szybko, jak mogłoby przy pomocy pani Pomfrey. Od czego to?
- Rosier przyznał się, że to on uderzył Gabrielle - rzucił Syriusz, prostując się niemal od razu.
- Pytam, bo to nie jest zwykłe uderzenie - odparł Dumbledore, przenosząc zaraz wzrok na Ślizgonów. - Nie byłoby aż tak gorące… Kto z was użył jakiego zaklęcia?
W gabinecie zrobiło się cicho. Na tyle cicho, że wywołało to w dyrektorze falę wzburzenia.
- Panno Hughes. Proszę powiedzieć jakie to było zaklęcie.
- Muszę? - spytała cicho, a dyrektor stanowczo pokiwał głową. - Solidamentum.
- Ach, tak. Poinformuję panią Pomfrey o konieczności zaopatrzenia się w jeden przydatny medykament. A teraz…
- Jeśli chodzi o zaklęcia, dyrektorze - dodał James, unosząc przy tym bardzo wysoko jedną z brwi.
- To Rabastan ma jedno na sumieniu - dokończył za niego Black, który stał najbliżej młodego Lestrange’a.
- Doprawdy? - Dyrektor cofnął się o krok od Gabrielle i łapiąc od tyłu za ręce, wbił wzrok w Rabastana. Milcząc, skierował się do młodzieńca i ze stoickim spokojem zajrzał mu w oczy. - Jakiego zaklęcia użyłeś?
- Oni kłamią! - Chłopak zrobił się czerwony dosłownie na całej twarzy. To jednak nie zniechęciło Dumbledore’a, a zaintrygowało jeszcze bardziej.
- Powiesz mi, czy sam mam się tego dowiedzieć?
- Niby jak dyrektor chce to zrobić?
Albus Dumbledore wykrzywił swoje cienkie usta w zadziornym, niepasującym do niego uśmiechu. Nawet jeśli chciał wierzyć swoim uczniom, zwyczajnie nie pozwalali mu na to przez swoje zachowanie.
- Daj mi swoją różdżkę, proszę.
- Co? Nie może pan!
- Jako dyrektor mogę trochę więcej, niż ci się wydaje. Daj mi swoją różdżkę - powtórzył, nie starając się nawet opatrywać zdania w formę grzecznościową. Rabastan stał jednak jak zaklęty, mierząc dyrektora w niebywale drętwy, chłodny sposób. Jego starszy brat już po chwili stracił cierpliwość i sam wyrwał zza pazuchy brata różdżkę, podając ją Dumbledore’owi.
- Dziękuję, Rudolfie. Proszę teraz całą resztę o złożenie swoich różdżek na moim biurku.
Gemma rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku Jamesa, zupełnie jakby upewniała się, że żaden z nich nie wywinął jakiegokolwiek głupiego numeru. Wiedziała, że nierozsądnym było by, gdyby zdecydowała się nie oddać swojej różdżki. Niby nie miała nic na sumieniu - oczywiście to „niby” oznaczało jedno niewinne zaklęcie, które cudem tylko otarło się o szczotkowaty ogon Pani Norris, która od dłuższego czasu czaiła się na nią, by wbić swoje ostre pazurki w dziewczęcą łydkę.
Wykonując krok do przodu, zebrała różdżki przyjaciół i ułożyła je na blacie lśniącego biurka dyrektora, szybkim spojrzeniem omiatając złożone na meblu dokumenty. Zauważyła parę kopert, a jedna z nich zawierała pismo, które skądś znała… Czy to…?
- Panno Arterton. Czy moja korespondencja mogłaby pozostać nietknięta przez pani wzrok?
Arterton poczuła jak jej twarz przybiera koloru dojrzałego buraczka, a jej temperatura nagle wzrasta. Kątem oka rzuciła listom jeszcze jedno spojrzenie, a potem wróciła na swoje miejsce, pod nosem burcząc ledwo słyszalne „przepraszam”.
- Dzieci, dzieci… - Dumbledore westchnął jedynie i powrócił do swojego biurka, w dłoni ściskając trzy różdżki Ślizgonów. - Aby nie wyglądało to oskarżycielsko, zacznę od różdżek należących do uczniów Gryffindoru. Czy odpowiada panu taka forma rekompensaty, panie Lestrange? - Albus Dumbledore rzucił Rabastanowi szybkie, niemal ostre spojrzenie zza swoich okularów-połówek. Chłopak zacisnął swoje wąskie usta i przytaknął głową, zaraz też rzucając mniej rozdrażnione spojrzenie w kierunku Gemmy. Cień uśmiechu, który przebiegł przez jego chłodną, bladą twarz, przypominał Gryfonce nieme wyzwanie. Postanowiła je jednak zignorować i przeniosła wzrok na dyrektora, który właśnie chował do szuflady biurka wszystkie listy. Rzucił on uważne spojrzenie Gryfonce, które nie należało do delikatnych i miało dziwnie zirytowany posmak.
Dyrektor za sprawą swojej różdżki i subtelnego machnięcia nią w kierunku jednej z różdżek położonych na biurku, rozpoczął przeglądać ostatnie rzucone zaklęcia. Za każdym razem po pomieszczeniu rozniósł się cichy pomruk, wydostający się spod srebrzystej brody dyrektora. Ilekroć nie odgadł czegoś ciekawego, unosił wzrok na właściciela różdżki pozwalając, by jedna z jego brwi uniosła się ku górze bądź zadrżała. Kiedy skończył z różdżkami Gryfonów wyprostował się i złapał głęboki oddech.
- Dziwne, bo w różdżkach pana Blacka i pana Pottera nie było nic niepokojącego. Gdyby nie ta bijatyka, pomyślałbym, że zaczynają panowie uspokajać swoje pstrokate pomysły dotyczące strefy uczniowskiej rozrywki w szkole. Kieruję się za to z pytaniem do panny Hughes i panny Arterton. - Tu spojrzał już na dziewczęta z nieco nachmurzoną miną, co wydawało się straszniejsze od spotkania oko w oko z rozdrażnionym rogogonem węgierskim. - Co mają oznaczać ostatnie zaklęcia?
Gabrielle spojrzała na dyrektora spod burzy swoich długich, prostych włosów, leciutko zagryzając wargę.
- Użyłam zaklęcia przenoszącego.
- Zauważyłem. Nie ćwiczycie ich już na zajęciach z profesorem Flitwickiem, prawda?
- Prawda. Posłużyłam się nim w samoobronie.
- Och. - Dumbledore złożył razem dłonie i koniuszki palców wskazujących przysunął do ust. - Sprawa zaczyna robić się coraz ciekawsza. W jakim celu musiała się pani bronić? Choć przyznam, że nawet mnie to pytanie wydaje się po prostu głupie…
- Usłyszałam brata. Kiedy pobiegłam sprawdzić dlaczego krzyczał, wtedy… - dziewczyna urwała w połowie zdania, czując jak gula w jej gardle robi się coraz większa.
- Proszę kontynuować. Tu się pani już nic nie stanie. - Głos Dumbledore’a zrobił się nieco łagodniejszy.
- Bracia Lestrange i Rosier znęcali się nad moim bratem, dlatego musiałam im jakoś przeszkodzić.
- Rozumiem - wymamrotał mężczyzna, marszcząc lekko czoło. - Dlaczego nie zgłosiła się pani do opiekuna domu, prefekta albo mnie samego? Dobrze pani wie jak kończy się działanie na własną rękę i jak patrzy na to grono pedagogiczne.
- Ja… - Hughes znów się zająknęła, lecz po chwili w dzikim odruchu zacisnęła dłonie w pięści. - Z całym szacunkiem, dyrektorze, ale jestem Gryfonem. Czy było by to w mniemaniu jakiegokolwiek Gryfona honorowe, gdybym pozwoliła bliskiej mi osobie cierpieć? - Gabrielle wbiła w dyrektora uważne spojrzenie. Jej ciało zadrżało. - Co myśli grono pedagogiczne wie każdy, ale czy nauczyciele wiedzą, jak uczniowie reagują na formę czerpania pomocy od innych? O niebo łatwiej jest Gryfonowi przełknąć łatkę donosiciela, jak tchórza. Dlatego proszę wybaczyć, ale postąpiłam zgodnie z moim kodeksem i jak powinno mi być wstyd, czuję tylko rozczarowanie, że tak mało to dało.
Profesor Albus Dumbledore uniósł wysoko swoje brwi. Znał Gabrielle wprawdzie siedem lat, lecz jeszcze nigdy nie wykazała się przy nim taką szczerością, jak w tej chwili. Czoło mężczyzny już po chwili wygładziło się, a palce poprawiły okulary spoczywające na samym czubku nosa.
- Jak doceniam to oddanie i odwagę, tak jako dyrektor nie mam prawa głaskać nikogo za takie rzeczy po głowie. Przejdźmy jednak dalej… - mówiąc to przeniósł swoje spojrzenie w pociągniętą pędzlem zdumienia twarz Gemmy. - Panno Arterton…
Gemma poczuła, jak robi jej się gorąco. Machinalnie przytrzymała od wewnątrz zębami swoje wargi, a jej brwi leciuteńko pomaszerowały w górę.
- Tak, wiem. Nie powinnam. Mogę jednak obiecać, że zaklęcie transmutujące nie trafiło w nikogo. Niestety… - To ostatnie dodała nieco ciszej, ale nie powstrzymało to Jamesa i Syriusza od minimalnych, bo mocno duszonych w sobie, uśmiechów.
- W kogo miało ono trafić?
- W Panią Norris.
Dyrektor jak postanowił zwrócić oczy na biurko, tak słysząc słowa Gryfonki znów wbił spojrzenie w dziewczynę. Na jego twarzy rozkwitła niemała rozpacz i brak sił.
- Co to biedne zwierzę zrobiło, że chciała je pani zamienić w dżdżownicę?
- To nie jest biedne zwierzę, tylko gotowe do mordu, kudłate pudło. Na dodatek kabel pierwszej kategorii.
- Panno Arterton. - Dumbledore starał się zabrzmieć cierpliwie, ale jego głos mimowolnie zadrżał. - Pani Norris ma za zadanie pomagać naszemu woźnemu. Musiała zauważyć coś niepokojącego.
- Rozwiązaną sznurówkę, dyrektorze - rzuciła Gemma, a widząc ostrzegawcze spojrzenie dyrektora od razu dodała. - Ja wiem, że dyrektor nie cierpi jak się z nim sprzeczam, ale taki mam już charakter. Poza tym nie wiem czy to moja wina, że kot się na mnie uwziął od piątego roku.
- Czwartego - poprawiła ją Gabrielle, łapiąc się od tyłu za ręce.
- No, może i racja. Nie mniej jednak już nie raz podrapała mnie za to, że przeszłam po prostu obok niej.
- Rozwiązanie jest dość jasne - zauważył Dumbledore, prostując się i łapiąc za ręce w podobny sposób jak Gabielle. - Ona po prostu pani nie cierpi. A teraz pozwolę sobie zadecydować o karze dla was. Potem skupię się na uczniach Slytherinu.
James i Syriusz niemal jednocześnie cicho westchnęli, gdy dyrektor oddał im różdżki. Dziewczęta zaś bez słowa schowały swoje magiczne witki za pazuchę.
- Za użycie zaklęć tego typu nie odejmę wam punktów. Pomyślę natomiast nad szlabanem. Jeśli zaś chodzi o udział w bójce, każdemu za wyjątkiem panny Hughes odejmuję dziesięć punktów. Rozmawiałem wcześniej z panną Winter, która przybyła poinformować mnie i profesor McGonagall o incydencie i uświadomiła mnie, że panna Hughes wdała się w całe zamieszanie pod koniec i z całkiem innymi zamiarami jak reszta z was. - Dumbledore rzucił Gabrielle nieco łaskawsze spojrzenie, choć ciągle biła od niego nieznana im wcześniej złość. - Oczywiście pana Blacka i pana Pottera również nie ominie szlaban. Ale o rodzaju kary poinformuje was opiekun domu. A teraz pozwolą państwo, że przejdę do waszych kolegów ze Slytherinu. - Nie czekając na odpowiedź ruszył znów do swojego biurka i po raz kolejny dało się słyszeć jego pomruki. Różdżka Rabastana czekała w kolejce jako ostatnia i to właśnie po potraktowaniu jej zaklęciem, Albus Dumbledore zamilkł na dłuższą chwilę, zupełnie jakby szukał odpowiednich słów. W milczeniu przeniósł wzrok na szesnastoletniego Rabastana i zacisnął usta w cienką linię.
- Na usta pcha mi się tylko pytanie, kto pana tego nauczył? Pozwolę sobie jednak pominąć kwestię ciekawości i stwierdzę, że zawiodłem się bardziej niż powinienem.
Mężczyzna podniósł się powoli z miejsca, z biurka unosząc różdżkę Ślizgona. Zaraz też podszedł do niego i zawiesił jego własność na palcach tuż przed jego nosem.
- Dlaczego użyłeś tego zaklęcia, Rabastanie?
Chłopak milczał przez kolejne chwile, w dyrektora wpatrując się jednocześnie z lękiem i złością. Dumbledore powtórzył swoje pytanie, na młodzieńca patrząc z bezlitosnym napięciem, które biło z jego błękitnych oczu.
- Nie wiem - odpowiedział chłopak, prostując się momentalnie.
- Nie? Nie wiesz? - powtórzył za nim dyrektor, unosząc przy tym bardzo wysoko brew.
- Nie.
- Dziwne, bo zaklęć czarnomagicznych nie stosuje się bez powodu. Lepiej mi odpowiedz, bo choć należę do osób cierpliwych i łagodnych, tak za coś takiego mogę zrobić się naprawdę srogi.
- Nie wiem - powtórzył uparcie chłopak, naciskając wręcz na pierwsze słowo.
- W kogo celowałeś, chłopcze?
- W Gemmę - wtrącił Black, patrząc na dyrektora z powagą. - Gabrielle stanęła pomiędzy nimi i trafiło w nią.
- Nie wtrącaj się - syknął Rabastan, niemal drżąc na całym ciele. Syriuszowi rzucił lodowate, nienawistne spojrzenie, ale Black zrobił jedynie pobłażliwą minę.
- Nie pluj się jak syczysz, Lestrange, bo ci się cenny jad ulewa - odparł z dziwnym spokojem, a potem odwrócił od niego głowę, gdy wyczuł badawcze spojrzenie dyrektora, przyklejające się do jego młodzieńczego policzka, obsypanego lekkim zarostem.
- Panie Lestrange, dlaczego użył pan zaklęcia czarnomagicznego? - Dyrektor nie opatrywał się już w uprzejmy ton. Zrobił się raczej oschły i oziębły, a robił jeszcze surowszy, gdy przychodziło mu spotykać się ze spojrzeniem Rabastana.
- Arterton okładała pięściami mojego brata! Gdybym musiał, zabiłbym! - Wrzask Lestrange’a rozniósł się po kolistym pomieszczeniu tak, że jeszcze przez chwilę negatywne emocje, towarzyszące temu krzykowi, unosiły się pomiędzy portretami. Byli dyrektorzy w osłupieniu przyglądali się całemu zajściu, a nawet wierny Fawkes nastroszył swoje krwiste pióra. Gemma zaś nieco wychyliła się do przodu i wbiła w Rabastana beznamiętny wzrok.
- Zapamiętam te słowa, Rabastanie.
- Co z tego? - spytał, wykrzywiając swoje usta w gorzkim grymasie.
- Wierz mi, że też byłabym w stanie ukręcić komuś łeb, gdyby skrzywdził moich bliskich. I takich osób jest już parę.
- Panno Arterton. - Dumbledore zganił Gryfonkę wzrokiem, na co ona posłusznie wróciła do wcześniejszej pozycji. - Czy uważa pan, panie Lestrange, że to pana usprawiedliwia?
- Biła mojego brata! - Rabastan zaperzył się, unosząc zaraz brwi. - Mogła zrobić mu coś więcej jak natłuc parę siniaków.
- Och, oczywiście. A twój brat w cale wcześniej jej nie dusił, co nie? - prychnął James, krzyżując zaraz dłonie na torsie.
- Dajesz teraz powody aby myśleć, że twój brat to nieudacznik i sam sobie nie radzi - dodał Black, unosząc brew. Nie spojrzał on nawet w kierunku Ślizgonów. - Nie mniej jednak, zarówno jako przyjaciel Gemmy jak i zupełnie obca osoba, mogę śmiało wydedukować, że parę ciosów może najwyżej ogłuszyć mężczyznę. Za to duszenie, zwłaszcza ze strony mężczyzny, jest o niebo niebezpieczniejsze. Cokolwiek sobie teraz Gemma nie pomyśli, kobiety są delikatniejsze. Mocniejszy zacisk i połamałby jej grdykę, udusił. Co jest gorsze? Weź to na logikę, bo to nie boli.
- Panie Black…
- Pan wybaczy, dyrektorze. - Syriusz spojrzał Dumbledore’owi prosto w oczy, łapiąc głęboki oddech. - Zazwyczaj jestem mniej rozsądny i gadam głupoty, ale nawet idiota zdałby sobie z tego sprawę.
- Arterton mi groziła! - wtrącił się Rabastan, wytrzeszczając oczy jakby w amoku. - Groziła, że mnie zabije! Rudolfie, powiedz mu!
- Nie, Rabastanie. - Rudolf wyrwał fragment swojej szaty z rąk Rabastana, którą jego brat natarczywie ciągnął od paru sekund. - Mam dość brania za ciebie odpowiedzialności. Stałbym za tobą, gdybyś wykazał się choć odrobiną zdrowego rozsądku. - Wbił w brata zacięte spojrzenie i mrużąc powieki zaczął kręcić głową. - Wstyd mi za ciebie.
- Darujcie sobie - dorzucił Syriusz, krzyżując dłonie na piersi. - Nie dziwię ci się, Rudolfie. Aż dziwne, że to mówię, to chyba wilcze święto. Zapiszę w kalendarzu datę, kiedy przyznałem jednemu z was rację. - Chwilę po tych słowach zamilkł na moment, aby pozbierać myśli. Przez ten czas Gemma nie spuszczała z niego wzroku. - Chodzi o to, że brzmi to najpewniej jak słowa marnego obrońcy, bo przyjaźnię się z dziewczynami. Ale każdy, kto podniesie rękę na kobietę, powinien tą rękę stracić. Zawsze byłem wbrew każdej zasadzie, ale nigdy nie uniósłbym i nie odważyłem się unieść dłoni na jakąkolwiek dziewczynę. Tak jak nasza grupa, Ślizgoni powinni dostać nauczkę.
- Sugeruje pan, że odpuszczę Slytherinowi? - Każdy mógłby sądzić, że dyrektor stracił już dawno cierpliwość. On jednak zdawał się, zwłaszcza po słowach Rudolfa, nieco spokojniejszy. - Ślizgonów nie ominie kara. A rodzice braci Lestrange jeszcze dziś dowiedzą się o incydencie, który miał miejsce. Dlatego postanawiam, że wasza siódemka odbędzie szlaban. Tak jak wspomniałem wcześniej, informacji udzielą wam opiekunowie domów. Punkty zaś odejmuję panu Rosierowi i młodszemu panu Lestrange. Z tą różnicą, że pan, panie Rosier, traci ich dziesięć, a pan, panie Lestrange, pięćdziesiąt. I skończyłoby się na dziesięciu po samym incydencie z panną Hughes, gdyby nie ten drugi wybryk.
- To było tylko niewinne zaklęcie - przedrzeźnił Gemmę Rabastan, marszcząc czoło. - Mówię o tym pierwszym.
- Tak. Które w połączeniu z tak mocnym uderzeniem i wzrostem temperatury na tej części ciała sprawiło, że panna Hughes może już do końca życia wyglądać w ten sposób. Każdy z was... - Tu już zwrócił się do wszystkich. - Zasługuje na porządne manto. Ale nie mnie tego dokonać. Poza tym ufam, że kara jest dostatecznie dotkliwa i w połączeniu ze szlabanem pójdzie wam to doświadczenie w pięty. A teraz możecie odejść. Z wyjątkiem panny Arterton i panny Hughes.
Black i Potter spojrzeli po sobie w sposób niemal zdumiony, a potem i konspiracyjny. Dyrektor jednak zauważył to i odchrząknął.
- Panowie, nie radzę się ze mną spierać. Możecie poczekać na koleżanki pod drzwiami, ale macie mi natychmiast zejść z oczu. - Zaraz też uniósł się ze swojego wygodnego krzesła i podszedł do wielkiego obrazu zawieszonego niedaleko. - Armando, czy mógłbym prosić cię o drobną przysługę?
Siwy, ubrany w wystawną, niebieską szatę o złotych zdobieniach mężczyzna, uchylił delikatnie rąbka swojej tiary i zwrócił się do Dumbledore’a łaskawym, nieco zachrypniętym głosem.
- Zawsze, przyjacielu.
- Skocz proszę do pani Barnes i zawiadom ją o konieczności zaparzenia jałowca, jak najszybciej. Powiedz jej również, aby w zapasach u Slughorna odszukała wywaru z gorczycy i rumianku. Trzeba to ściągnąć.
- Możesz na mnie liczyć, Albusie. - Po tych słowach mężczyzna zniknął ze swoich ram i czym prędzej przebiegł przez inne portrety.
Black i Potter rzucili dziewczynom jeszcze jedno spojrzenie, zwracając się zaraz w kierunku drzwi.
- Będziemy czekać pod drzwiami - rzucił Syriusz, napotykając uważne spojrzenie Gemmy.
- Wiem - odparła, przygryzając od razu wargę. Z dźwiękiem zamykanych przez Blacka drzwi dotarło do niej, czym tak naprawdę było to odrętwiające uczucie. Ona najzwyczajniej w świecie czuła się zdumiona i… zawstydzona. Dziwne, jak świadomość tego potrafiła palić trzewia. To było dla niej niedorzeczne. Kiedy zwróciła swoje oczy na dyrektora, on uśmiechał się w pogodny sposób.
- Dyrektorze?
- Widzę, że pan Black dobrze o panie dba. Ma to swoje plusy, jak widzę.
- O czym pan profesor mówi? - Arterton poczuła, jak robi jej się niekomfortowo ciepło. Jej twarz przybrała odcienia purpury.
- Och, nic takiego.
- Czy coś się stało? - Tym razem głos zabrała Gabrielle, na co Dumbledore pokręcił spokojnie głową.
- Skąd. Wiem, jak to wszystko wygląda, ale to bez znaczenia. Jako dyrektor ganię takie zachowania, ale jako zwykły człowiek podziwiam.
- Czy pan nas faworyzuje? - Brwi Gemmy uniosły się o parę minimetrów, a dyrektor udał, że nie słyszy jej pytania. W końcu nawet gdyby chciał, nie mógłby tego zrobić.
- Prosiłem was abyście zostały, ponieważ wiem przez co teraz przechodzicie…
- Od kogo były te listy, dyrektorze? - Pytanie Gemmy sprawiło, że Dumbledore nieco pobladł, a jego dłoń minimalnie zadrżała.
- Słucham?
- Ciekawi mnie od kogo dostał dyrektor te listy. Zdaje mi się, że skądś znam charakter pisma jednego z nich.
- Och, zdaje ci się. Ministerstwo i paru rodziców, nic wielkiego. Czy mógłbym kontynuować?
- Tak, przepraszam.
- Pamiętacie, gdy mówiłem wam o tym… Gdy wspominałem, że mogę wam pomóc o każdej porze dnia i nocy, prawda? - Widząc, jak dziewczęta mu przytakują, ciągnął dalej. - Chciałbym więc spytać, czy to będzie przydatne? Czy potrzebujecie tego rodzaju ulgi?
- Czy pan dyrektor naprawdę może używać… - Gabrielle nie dokończyła, bo mężczyzna zaczął uparcie kiwać głową.
- Tak. Dlatego każdy smutek, każde utrapienie… Możecie je kierować właśnie tu.
- Bez obaw, Gabrielle - odparła Gemma, wbijając w przyjaciółkę spokojny wzrok. Zaraz też leciutko wykrzywiła usta w delikatnym uśmiechu. - Odkąd zginęli rodzice, tylko to, prócz ciebie, było w stanie mi pomóc. To nie boli.
- A więc… panie dyrektorze, czy…
- Gabrielle. - Dyrektor znów jej przerwał i wstał, podchodząc doń. - O każdej porze dnia i nocy. Jeśli to ma odciążyć wasze umysły i pozwoli wam żyć spokojniej, nikt i nic nie zabroni mi jej użyć. Dlatego ona tu czeka, zupełnie jakby chciała się przydać. W końcu… - Tu mężczyzna nieco się zasępił, ale po chwili znów odnalazł ośrodek spokoju w swym sercu. - W końcu to…
___________________________________________________________
Ha, znów wam to zrobiłam, prawda? Znów przerwałam w odpowiednim momencie, co? Bez obaw, nie umrzecie bez kolejnego rozdziału, możecie być pewni. W czasie, gdy będę pracować nad kolejnym rozdziałem macie masę innych blogów proponowanych przeze mnie - wystarczy zerknąć na kolumnę po prawo i znaleźć coś, co was zauroczy nawet z samej nazwy.
Gwoli wyjaśnienia - Priori Incantatem jest kwestią sporną. Jako zaklęcie rzecz jasna. Jedni spierają się, że to zjawisko powstałe w wyniku zderzenia się zaklęć, rzuconych przez różdżki o tym samym rdzeniu, a inny traktują je jako zaklęcie retrospekcyjne zaklęć. Do tych też zaliczam się ja więc czym chata bogata.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. A teraz, bez zbędnego gadania, nox kochani i miłych snów.
Ha, znów wam to zrobiłam, prawda? Znów przerwałam w odpowiednim momencie, co? Bez obaw, nie umrzecie bez kolejnego rozdziału, możecie być pewni. W czasie, gdy będę pracować nad kolejnym rozdziałem macie masę innych blogów proponowanych przeze mnie - wystarczy zerknąć na kolumnę po prawo i znaleźć coś, co was zauroczy nawet z samej nazwy.
Gwoli wyjaśnienia - Priori Incantatem jest kwestią sporną. Jako zaklęcie rzecz jasna. Jedni spierają się, że to zjawisko powstałe w wyniku zderzenia się zaklęć, rzuconych przez różdżki o tym samym rdzeniu, a inny traktują je jako zaklęcie retrospekcyjne zaklęć. Do tych też zaliczam się ja więc czym chata bogata.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. A teraz, bez zbędnego gadania, nox kochani i miłych snów.
Czeeść! To znowu ja, ta wredna dziewczyna, która powinna skomentować tydzień temu poprzedni rozdział i miała to zrobić dzisiaj, ale nie zdążyła, bo pojawił się nowy rozdział. Pewnie gdybym miała komentować, jeszcze poprzedni rozdział, to tego bym nie skomentowała, a chciałabym być na bieżąco, więc przeskoczyłam ten jeden rozdział, za co bardzo przepraszam.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rozdziału, to jest oczywiście genialny!
No, no to dopiero jazda się zaczyna. Cała siódemka trafiła na dywanik u dyrektora, choć przypuszczam, że jest to przyjemniejsze niż stanęliby przed McGonagall. Wtedy to dopiero zaczęłaby się jazda bez trzymanki.
Tak, więc Ślizgoni swoim zachowaniem, a dokładniej zachowanie Rabastiana, wytrącili spokojnego Dumbledore'a z równowagi. Nawet się temu nie dziwię, bo w końcu, nie jest to poprawne i grzeczne zachowanie, tym bardziej jeśli w grę wchodzą czarno-magiczne zaklęcia.
Intryguję mnie jednak zachowanie Rudolfa. Nagle odwrócił się od młodszego brata? Przychodzi mi jedynie na myśl, że albo zdenerwował się, bo Rabastian ukazał go jako słabeusza, albo ma dość już postępków i ratowania skóry brata, albo ma w tym głębszy cel, który nie ma dobrego zakończenia dla Gryfonów.
Czytając o tych listach, które dostał Dumbledore, a ujrzała Gemma, mam pewną hipotezę, która pewnie i tak okaże się kompletnie nie trafiona. Więc stawiam, że te listy, których pismo rozpoznała Gemma należą do jej dziadka! Ha, jaką ja mam wyobraźnię i całkowity brak umysłu śledczego. Stawiam na niego, ponieważ podobno są to listy z ministerstwa, a dziadek Gemmy mógłby być tam kimś ważnym, czy nawet tam pracować, a poza tym nie może być to raczej ktoś z kim często koresponduje, bo zapewne by wtedy pismo rozpoznała z łatwością. A pismo dziadka, mogło gdzieś jej się w domu przewinąć, dlatego wydało jej się znajome. Dobra skończę z tym, bo jest to bezsensu najmniejszego.
Nawet Dumbledore wyczuwa uczucie jakim darzy Gemma Syriusza, tylko nie sam zainteresowany! Szkoda, że nie było jakoś więcej scen z tą dwójką, bo ich uwielbiam! <3 Razem stanowią zgraną drużynę.
Popieram Gabrielle! Gdyby mojego młodszego brata zaatakowano, to też nie stałabym z boku, tylko pokazała nicponiom, gdzie ich miejsce i kopnęłabym, przy okazji, w cztery, miłe litery. Och, już czuję jakbym im skopała tyłki, już by na nich więcej nie usiedli.
I znowu urywasz a takim momencie! Uwielbiasz się nad nami znęcać!
Przepraszam raz jeszcze, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale wiedz, że go w całości przeczytałam i jestem nim zachwycona!
Czekam niecierpliwie na kolejną część przygód Gemmy! Życzę duuużo weny i wolnego czasu, by odpocząć.
Pozdrawiam gorąco, Livv :)
Kochana, nic nie szkodzi. Pamiętaj, że jakikolwiek komentarz gdziekolwiek nie będzie, będzie dla mnie naprawdę ważny.
UsuńAaaa, kochana, nie zdradzę ci tajemnicy, ale mogę jedynie zdradzić, że dziadek Gemmy nie pracuje w Ministerstwie. Przynajmniej już nie teraz. Poza tym w bohaterach możesz znaleźć dziadzia i się trochę dowiedzieć więcej, ale nie chcę zdradzać wszystkiego. Nie powiem nie, ale nie powiem też tak. Tak więc myśl, myśl, myśl ;)
Oooj daj spokój. McGonagall pewnie zawiesiłaby ich w quidditcha, a to nie jest u mnie dopuszczalne. Przynajmniej na razie, o.
I wierz mi, też żałuję, że nie ukazałam tutaj większej relacji pomiędzy Gemmą a Syriuszem, ale sama zdaję sobie sprawę w tego, że przed nimi naprawdę długa droga i wpychanie ich sobie tak od razu w ramiona będzie znieważeniem ważności tego uczucia. I nie, nie ukrywam już, że Gemma szaleje za Syriuszem, chociaż jest zbyt zimna w stosunku do uczuć, aby się do tego zwyczajnie przyznać. Poza tym Syriusz sam nie wie czego chce, na chwilę obecną, jak można dowiedzieć się z poprzednich rozdziałów, wyłącznie działa na własną korzyść. Ale to się jeszcze wyjaśni.
Całuję cię gorąco i nie martw się, naprawdę się nie złoszczę. Kolejny rozdział już się pomalutku pisze więc uszy do góry!
P.S. Urwałam w tym momencie, bo to kolejna tajemnica. A teraz szsz... c:
Helloł, bjutiful lejde!
OdpowiedzUsuńOoo... rozdział zadedykowany dla mnie! Chyba mi się podniesie poziom cukru we krwi :3
A tak na poważnie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz to karygodne opóźnienie, ale ej! Nie jest tak źle! U Ciebie rozdział skomentowałam siedem dni po opublikowaniu go, a u innych nawet po miesiącu nic nie dodałam ��
Tak, możesz czuć się wyjątkowa.
Aktualnie, mój laptop został zmiażdżony i korzystam z komputera stacjonarnego, więc komentarze mogę dodawać później. A jeszcze, jak piszesz tak długie posty, to już całkiem!
Przejdźmy do cytowania.
,,- To nie jest biedne zwierzę tylko gotowe do mordu, kudłate pudło. Na dodatek kabel pierwszej kategorii." xD
Wspominałam już, że uwielbiam, Dżemkę? Na pewno tak, ale wiedz, iż... matko! Ona jest zajebista! Chyba (na pewno) będzie moim wzorem do naśladowania! Team Gemma, frajerzy! <3
,,- Arterton okładała pięściami mojego brata! Gdybym musiał, zabiłbym!"
Napisałabym coś, ale wspomnę o tym później. Teraz przejdźmy do tego ostatniego zdania. Ach! Właśnie to kocham w Ślizgonach! Potrafią być bezwzględni i okrutni, lecz zrobią wszystko, by chronić bliskich. Nawet zabiją. Piękna postawa, po prostu piękna. Przecież nawet Tchórzofretka Malfoy chciał chronić swoją rodzinę do tego stopnia, że... no dobra, Śmierciożercą został z własnej woli i był dumny, ale jak przyszło, co do czego, to srał w gacie. Jednak mimo tego nie wyrzekł się powierzonego mu zadania. Cierpiał i chciał pomóc rodzinie, jednak brudną robotę i tak odwalił za niego Snape. Czekaj, zaczynam już mieszać czasy xD
,,- Dajesz teraz powody aby myśleć, że twój brat to nieudacznik i sam sobie nie radzi - dodał Black, unosząc brew." Pamiętasz (no oczywiście, że pamiętasz. Z nas dwóch, to ja jestem tą sklerotyczką), jak wspominałam ci o czymś, co napiszę później? To właśnie to piszę. Jak przeczytałam ten drugi fragment, który zacytowałam, to parsknęłam śmiechem. A moja reakcja słowna: Nie no, serio? Rudolf jest, aż taką ciotą, że da się zlać dziewczynie? xD
,,Ale każdy kto podniesie rękę na kobietę to powinien tą rękę stracić." Aww... that was a so fucking cute! <3
Gdy czytam o wszystkim, co mówi Syriusz w twoim opowiadaniu, to mam wrażenie, że jednak nie wszyscy faceci są tacy podli, bezmyślni i obrzydliwi. Ale niestety, potem uświadamiam sobie, że to tylko fanfiction.
Auć.
,,- A rodzice braci Lestrange jeszcze dziś dowiedzą się o incydencie, który miał miejsce." Pff... pewnie, jak się o tym dowiedzą, to będą dumni w cholerę ze swoich dzieci. I nie, nie mówię tego z sarkazmem.
,,- Widzę, że pan Black dobrze o panie dba. Ma to swoje plusy, jak widzę.
- O czym pan profesor mówi?" Oj mój Dżemie... wszyscy wiedzą, a ty nie wiesz? Ech... ja bym najchętniej wszystkich już poustawiała w pary i miałabym spokój. Ale nie można mieć wszystkiego, a póki nie są razem, jest ciekawiej i zabawniej.
Nie powiem, że nie. Przeraża mnie końcówka rozdziału. Przez chwilę nawet myślałam (uwaga: nie czytaj tego pijąc cokolwiek, żeby potem nie wypluć na ekran), że Dumbledore chce dać jej jakieś narkotyki albo... dobra, nieważne. To zbyt pojebane, nie zwracaj na mnie uwagi xD
Ale po kolejnym przeanalizowaniu tego tekstu mam wrażenie, że mówił o myślodsiewni. Ale znając mnie, pewnie się mylę.
Wybacz za taki dupy i wyjątkowo krótki komentarz, ale... doceń go. Siedziałam nad nim z dwie godziny. Żegnam cię z nadzieją, że następny komentarz będę pisała już ze swojego laptopa.
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością czekam na nn!
Twa jedyna i niepowtarzalna,
Sophie Casterwill
No nieee, ty mnie idziesz przejrzeć od razu, ja się tak nie bawię, psia mać. xD
UsuńKochana, cieszę się, że wróciłaś, a długością komentarza to ty się nie przejmuj, mnie to się bardzo podoba i tyle!
Ha, 'fenpejdż' Dżemy już istnieje więc spokojnie. xD Aczkolwiek nie powiem, że mała aktywność na tym jest, aż ubolewam i chlipam.
Wiesz, ja właśnie w Ślizgonach to szanuję. Serio. Jak nie znoszę braci Lestrange, jak nienawidzę Bellatrix, jak nie cierpię Lucjusza i Draco, tak poświęcenie Draco naprawdę przemawia do mnie. Oczywiście tylko pod niektórymi postaciami, bo nie mogę powiedzieć, abym darzyła jakąkolwiek sympatię jego postać.
I szykuj się, bo jeśli będziesz mnie tak pozytywnie nakręcać do pisania, to jeszcze nie jedną dedykację ode mnie otrzymasz. Następny możliwie zadedykuję komuś innemu, ale mam cię jeszcze w planach. c:
Haha, o tym samym pomyślałam. Wiesz, relacja między Syriuszem a Gemmą jest skomplikowana. Wiadomo, facet w jego wieku ma raczej podejście nieco mniej poważne do kobiet, aczkolwiek już pokazuję go pod względem lekkiej przemiany. Bo w książce pomimo tego, że miał w sobie wiele chamstwa i brawury, jednak był już dojrzały po stracie przyjaciela i jego żony i po wyrzuceniu go z rodzinnych kręgów. Chcę pokazać go dwojako, bo to jednak jeszcze dziecko, ale wkracza na drogę dojrzałego życia. W sumie to zastanawiałam się ostatnio dlaczego Black tak do mnie przemawia... Ale doszłam do wniosku, że to bardzo oczywiste. Po prostu uwielbiam takich cwaniaczków tak samo jak ich nie cierpię. Mają w sobie coś wnerwiającego ale i kochanego, czego nie można nie zauważyć. Tak więc wiesz... bo zgubiłam wątek i chcę do niego wrócić, brawo ja... Ich relacja jest ciężka. Gemma jest zagubiona i stara się pokazać jak bardzo ze wszystkim sobie nie radzi, i jaka to dzielna i silna nie jest, co jest oczywiście bujdą jak jasna cholera, a Syriusz ciągle nie wie jak ma się ustawić, a na dodatek wiedzie go za nos dobre tuzin podejrzeń względem Arterton. Nie mniej jednak pewna możesz być, że z tego będą dzieci, o. Że tak to kolokwialnie ubiorę w słowa, haha!
Bardzo Ci dziękuję za komentarz, już się topię w morzu weny odkąd przeczytałam ten komentarz, no i oczywiście wracam do pisania jedenastego rozdziału oraz edycji tych napisanych już przeze mnie.
Całuję cię gorąco,
Gemma.
Heeej!
OdpowiedzUsuńNa początku muszę Cię ostrzec: jestem kompletnie beznadziejna w pisaniu komentarzy. Zawsze są chaotyczne i zawierają więcej bzdet i mojej prywatnej paplaniny niż faktycznych rad na temat bloga. Próbuję okiełznać ten potok nic nieprzydatnych informacji wylewających się z moich ust (a raczej z moich palców, w końcu piszę, a nie mówię), ale nie potrafię tego powstrzymać. Jestem straszną gadułą, jeśli o to chodzi. Na Merlina, sama widzisz... Samo wyjaśnienie mojej dziwnej natury zajęło mi kilka linijek komentarza. Istna tragedia.
A teraz w końcu przechodząc do bloga: Dziewczyno, z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej zakochiwałam się w Twojej twórczości. Przyznam szczerze, że na początku trochę męczyłam się czytając, ale mogę sobie dać rękę uciąć, że to przez chorobę. Ewentualnie później po prostu przyzwyczaiłam się do Twojego stylu, który jest bajeczny. Nie umiem znaleźć na to innego określenia, które lepiej oddało by to jak odczuwam to co piszesz. Piszesz takie opisy, o których ja w mojej pisarskiej karierze mogę jedynie pomarzyć (musisz wiedzieć, że jestem bardzo słaba w opisach), a to jak przedstawiasz uczucia bohaterów, sprawia, że mam wrażenie, że stoję obok i jestem ich bliską przyjaciółką. Mam coś takiego, że wyczuwam kiedy kogoś mi bliskiego coś dręczy i czytając, chyba patrzyłam w oczy Gemmie, Gabriele, Syriuszowi i całej reszcie. To szalone, ale w pewnych momentach chyba czułam to co oni. Mega szalone.
Jest tylko jedna rzecz nad którą ubolewam, droga Gemmo… Brak niektórych bohaterów. Teraz jest i tak lepiej niż na początku, ale nadal pozostaje pewien niedosyt. Mało mi Lily i Jamesa (chociaż jak już wspominasz o nich to po prostu się rozpływam), Remusa, Petera (mimo, że nienawidzę tej postaci naprawdę szczerze) i dwóch dziewczyn, których niestety imion nie pamiętam, ale wydaję mi się, że są one współlokatorkami Gemmy. Mało mi opisu relacji Gemmy z przyjaciółkami/koleżankami z dormitorium.
Wielkim plusem natomiast jest to, że tak zgrabnie wplatasz szczegóły z życia codziennego w tekst. Pani Norris i Filch, wkurzająca bibliotekarka nie lubiąca dziewcząt… No i oczywiście potyczki Gryfonów ze Śligonami, które uwielbiam. Teksty Gemmy są w pewnych momentach przezabawne (jak na przykład ten o wypruciu flaków i rzuceniu szczurom… czy inny z bodajże czwartego albo piątego rozdziału, którego w tej chwili nie jestem w stanie przytoczyć).
Jestem bardzo ciekawa jaką rolę w całej tej historii odegra Robert, którego z jednej strony darzę pewnego rodzaju sympatią, ale z drugiej świadomość, że jest Ślizgonem, wzbudza we mnie pewne wątpliwości. Szczerze za to nienawidzę braci Lestrenge, Rosiera i… Chciałam powiedzieć Snape’a, bo szczerze go nienawidzę, nawet bardziej niż Petera, ale kompletnie go u Ciebie nie widzę. Chyba nawet nie został wspomniany, prawda?
Dzisiejszy komentarz bardziej odnosi się ogółu niż do rozdziału, ale w następnych skupię dużo bardziej na akcji w konkretnym rozdziale. Na koniec chciałabym tylko powiedzieć, że gdzieś tam przewinęło mi się, że niektórzy zarzucają Ci, że Gemma jest Maryśką… Co jest kompletną bzdurą. Czasami mam wrażenie, że teraz każda OC (i nie tylko) według niektórych jest Maryśką. Nie popadajmy w paranoje.
Nawet tak bardzo nie odeszłam od tematu (no oprócz samego początku komentarza), chyba sama zacznę bić sobie brawo. Teraz modlę się tylko, żeby złośliwy blogger ładnie mi go dodał, a nie usunął, jak już kilka razy zrobił w przeszłości…
Z niecierpliwością czekam na jedenasty rozdział. :D
Pozdrawiam,
Moony
Kochana Moony.
UsuńJak napisałaś, że jeszcze czytasz bloga i komentarz jeszcze poczeka, pomyślałam "E, spoko, dziewczyna musi na spokojnie przetrawić mój nietypowy bełkot". No i mnie dzisiaj zaskoczyłaś. Wiesz, że twój komentarz jest setnym na tym blogu? A mój, o zgrozo, sto pierwszym? Lecicie jak nikt nigdy jeszcze nie leciał, jestem wzruszona i szczęśliwa...
Co do twojego komentarza, postaram się być dokładna. Każdą falę krytyki, ale tej dobrej krytyki, odbieram tak jak same słodkości. Naprawdę, nawet, jeśli jest to bolesna prawda. Sama ubolewam, że nie potrafię dobrze rozegrać niektórych scen, zwłaszcza, że jest wiele postaci, naprawdę ciekawych, a które wyszły spod mojego pióra, których nie zdążyłam jeszcze opisać. No, ale spokojnie! Dziesiąty rozdział to dopiero akcja październikowa, mamy jeszcze caaaaaaały siódmy rok na to, aby pokazać resztę postaci. A wierz mi, będę bardzo dokładna kiedy przyjdzie na to czas. Poukładam sobie wszystko jeszcze raz (boże, to chyba tysięczny raz jak to piszę i jak wpadają mi do głowy pomysły pokazania innych postaci) i będzie pięknie. Petera jest mało, bo naprawdę go nie lubię. Nie mniej jednak w moim opowiadaniu odegra on naprawdę znaczącą rolę, jak wszyscy dobrze wiemy, niekoniecznie pozytywną. Lupin jeszcze będzie miał swoje pięć minut, a co do paringu Jily, ja specjalistką nie jestem. Nie wiem dlaczego, Lily nie lubię tak bardzo jak Jamesa, ale genialną postacią panna Evans jest na blogu Atelier. Naprawdę, rozpływam się jak czytam o jej przygodach i przemyśleniach.
Z pewnością chodzi ci o Arianę i Leanne. Bez obaw, pokażę je jeszcze, chociaż Lea jest dla mnie ciężkim tematem, bo jak mam na nią pomysł, tak też niekoniecznie mogłabym go tutaj pokazać, gdyż zainspirowane jest to wspólną twórczością ze znajomym z fikcji na portalu NK.pl.
No a Snape... jeszcze będziesz miała go dość, a denerwującym będzie fakt, jak bardzo Arterton będzie starała się go potem zrozumieć, co na dobre jej niestety nie wyjdzie.
Ha, dziękuję! Już się bałam, że kolejna osoba powie o fakcie, jak bardzo Gemma jest wyidealizowana. No ale początek opowiadania zawsze jest gorszy, każdy próbuje pokazać swoją postać OC w jak najlepszych barwach. Bez obaw, Gemma nie jest święta, a mnie cieszy to, że uważasz inaczej, bo niejednokrotnie jest przykre słuchać, jak coś jest kiepskie czy wycackane i wygłaskane. Za tą formę wsparcia ogromnie dziękuję.
Nah, teraz to ja napisałam dłuższy komentarz jak powinnam. No ale obowiązki. Dobra, ja od siebie tyle, bo już mam słuchania za uszami, że mam sprzątać, a tu święta zapasem.
Dziękuję jeszcze raz, całuję i pozdrawiam.
Gemma.