29 lut 2016

IX. Oko za oko

"(...) przestrzeń wyjałowiała z życia, wszystko umiera prócz diabła."
~ gdzieś to przeczytałam, teraz nie pamiętam do kogo te słowa należą.

Rozdział dedykowany Oliwii za podniesienie mnie za duchu.




Bębnienie w uszach było uczuciem paraliżującym. Głowa pulsowała jej z taką siłą, że bała się, że pęknie i nie będzie od tego odwrotu. Policzek Gabrielle dziwnie się spinał i rozkurczał, przez co kusiła się o myśl, że schodzi z niego skóra. Płatami.
Ale nic takiego nie miało miejsca. Chłodne powietrze, wdzierające się do zamku przez szczeliny, przynosiło ogromną ulgę i utrzymywało ją w pewnym fakcie, że jej twarz jest cała. Przyszło jej jednak zorientować się trochę później, że rechot Ślizgonów ucichł, a na sobie czuje przenikliwe spojrzenie kogoś innego.
W półokrągłym przejściu tuż przy arrasie stała Aeris, wpatrując się w resztę uczniów z zaciętym wyrazem twarzy. Jej dłonie ciasno ściskały się pod biustem, a usta lekko drgały pod wpływem negatywnych emocji.
- Da ktoś w końcu głos, czy mamy się rozliczać przy dyrektorze? - spytała, wzrokiem siekając sylwetki trzech młodych mężczyzn.
- Nie twoja sprawa - fuknął Rabastan, prężąc się w jej kierunku niczym gotowy do ataku wąż. Zaraz jednak na jego ramieniu wylądowała ciężka dłoń brata, zaciskając się w ostry sposób.
- Och, nie. Rabastanie, grzeczniej - odparł Rudolf, unosząc wysoko brwi. - Widzisz, Aeris. Dziewczyna nam się przewróciła i w sumie było to tak zabawne, że nie sposób było się nie zaśmiać.
- Nie wciskaj mi tu kitów. - Arfrad cisnęła w niego jedno ze swoich oziębłych spojrzeń, momentalnie zaciskając szczęki. Zaraz też przeniosła wzrok na leżącą na podłodze Gabrielle i zrobiła wielkie oczy. Wyraźnie zaskoczył ją widok przyjaciółki Arterton na lodowatej podłodze.Widocznie spodziewała się innej ofiary Ślizgonów...
- Na brodę Merlina, Gabrielle! Co oni ci zrobili?! Nie ujdzie wam to na sucho, dyrektor dowie się tego osobiście ode mnie, możecie być pewni! - Aeris zrobiła dwa duże kroki w kierunku Gryfonki i pomogła jej wstać. Dopiero po tym Hughes zauważyła wychylającego się zza boku Krukonki brata, w którego oczach mieszały się łzy i troska.
Gabrielle wolałaby uniknąć tak żenującej sytuacji, która kompromitowała ją w oczach brata. Przecież obiecała sobie, że po śmierci taty dołoży wszelkich starań, aby Adrian brał ją za wzór! Mocno zaciskając usta odwróciła wzrok gdzieś w kąt, czując jak jej żuchwa boleśnie pulsuje.
- Gabrielle, powiedz mi!
- Przecież mówiłem, że to niewinne żarty! - Rudolf usiłował zgrywać osobę absolutnie prawdomówną, ale nawet Aeris nie była w stanie spojrzeć na niego obiektywnie. Było to tak ciężkie, jak próba wydojenia byka, choć samo to określenie brzmi niedorzecznie.
- Zamknij się, Lestrange! Zastraszyliście ją…
W Gryfonce aż się zagotowało. Szybkim i nerwowym ruchem wyszarpnęła fragment swojej szaty z dłoni rudowłosej Krukonki i zmierzyła ją ze złością.
- Nikt mnie nie zastraszył.
- Gabrielle… - Aeris znów złapała ją za rąbek szaty i przysunęła swoją twarz do jej twarzy. - Jeśli teraz mi powiesz, łatwiej będzie mi to poświadczyć, a Dumbledore…
- Przestań - wysyczała Gabrielle, zamykając oczy. Musiała to zrobić, bo zbyt dobrze widziała swoje własne odbicie w świetlistych oczach Arfrad. W głowie dudniło jej przez to wszystko… Dlaczego wszyscy robili z niej nieudacznika? Dlaczego, począwszy od Gemmy, a na obcych ludziach kończąc, była postrzegana za osobę, która nie daje sobie rady? Czy Godryk Gryffindor byłby dumny z takiej wychowanki?
- Chyba żartujesz - żachnęła się Krukonka, ciskając w nią zdumionym spojrzeniem. – Gabrielle…
- Odpuść sobie w końcu! - wrzasnęła Hughes, wbijając rozeźlone spojrzenie najpierw w nią, a potem w Ślizgonów. Spojrzenia jej i Rudolfa zbiegły się ze sobą i przez chwilę wymieniały ciche groźby. Gryfonka wyczuła, że jakiejkolwiek decyzji nie podejmie, będzie to miało fatalny skutek. Należało tylko wybrać tą drogę, w której nikt inny nie ucierpi.
- No, Hughes. Powiedz im co się stało - mruknął Evan, krzyżując dłonie na szerokiej piersi. - Pani prefekt jest ciekawa co tutaj zaszło.
- Wypchaj się - wycedziła Gabrielle, mocno zaciskając usta. - Bez obaw. Powiem, jak tylko ułożę równie barwną historyjkę, co wasza trójka…
- Zarzucasz nam kłamstwo, Hughes? - Rudolf rzucił jej lodowate spojrzenie, które w pewnym sensie ostudziło jej temperament. Zaś szybkie spojrzenie chłopaka w kierunku Adriana przesądziło całą sprawę. To zmierzało za daleko.
- Ależ skąd. Jakże bym śmiała - wycedziła przez zaciśnięte zęby, znów wyrywając się z rąk Aeris.
Krukonka zmarszczyła swoje blade czoło, patrząc po każdym z osobna z uwagą. Nawet w jej mniemaniu śmierdziało tu czymś okrutnym i ogromne pragnienie poznania tego rozszerzyło jej oczy. Pomyślała jednak, że ma o wiele ważniejsze sprawy, a skoro Gabrielle nie chce wyjaśnić tego incydentu, to nie będzie się zbyt zamartwiać. Panna Arfrad już otwierała usta, gdy zza pleców Evana wychyliła się dość wysoka postać młodej kobiety. Miała przenikliwe i niemal lodowate oczy, których kolor nie był nawet podobny do błękitu. Był o wiele jaśniejszy. Jej ciało zdobiła smukła szata w barwach domu węża, a na jej piersi połyskiwała odznaka prefekta. Długie włosy koloru hebanowego opadały na jej ramiona i prostą falą układały się na plecach, zaś blade wargi nie wyrażały żadnej emocji.
- Co tu się dzieje? - odparła swoim chłodnym, pozbawionym kolorów głosem. Na ten dźwięk Gabrielle dostała gęsiej skórki, a Lestrange’owie i Rosier podskoczyli w miejscu.
- Roxanne, mogłabyś uprzedzać swoją obecność. Wystraszyłaś nas na śmierć - odparł Rudolf, palcami wygładzając kołnierz swojej koszuli.
- Och. - Dziewczyna rzuciła mu chłodne spojrzenie, przesuwając w monotonny sposób tęczówkami po twarzy Ślizgona. - Myślałam, że mówisz tak na poważnie. Cóż za rozczarowanie…
- Winter. - Aeris użyła niemalże oskarżycielskiego tonu, prostując się i szybkim ruchem głowy odrzucając skręcone kosmyki włosów z twarzy. Ślizgonka spojrzała na Krukonkę dalej bez jakiejkolwiek emocji i beznamiętnie wypowiedziała te oto słowa:
- Arfrad. Cóż za spotkanie…
- Co ty tu robisz?
- Pytasz jakbyś nie wiedziała. - Roxanne Winter, Ślizgonka z siódmego roku, wbiła spojrzenie swoich mrożących oczu prosto w Gabrielle i skinęła jej głową. Dziewczęta znały się dość pobieżnie, a było by niezwykle dziwnym zjawiskiem, gdyby Gryfonka poznała Roxanne z własnej inicjatywy, a nie Gemmy. Jako, że Arterton chętniej pakowała się w kłopoty niż Hughes, często nie miała innego wyjścia, jak spotykać się twarzą w twarz z okrutnym wymiarem sprawiedliwości tej szkoły. Bywało tak, że prefekci nie raz, nie dwa bywali o niebo gorsi w wymierzaniu kar niż nauczyciele i tylko dlatego decydowali się na rozstrzyganie spraw na własną rękę, aby posmakować uczucia wyższości nad innymi. Och, tak. Nawet w takich aniołach było wiele z diabła.
Arterton miała okazję przysporzyć prefektom wielu kłopotów, lecz przypadek panny Winter nieco różnił się od stereotypów. Kiedyś udało się Gemmie przyciągnąć do siebie przychylne oko pani prefekt i od tego czasu miała u niej minimalne chody. Do tego momentu jednak nie zdradziła przyjaciołom okoliczności niemego porozumienia pomiędzy nią, a Ślizgonką.
Gabrielle odpowiedziała Roxanne równie lekkim skinieniem głowy, lecz nie odważyła się przemówić. Właścicielka tych paraliżujących oczu przyjrzała się uważnie twarzy Gryfonki, mrużąc przy tym powieki. Coś się w niej poruszyło, coś w jej wnętrzu, co wywołało blady grymas złości na jej pociągłej, jasnej twarzy.
- Lestrange, Rosier. Natychmiast zejść mi z oczu.
- Że co? - Rudolf zamrugał parokrotnie, przyglądając się dziewczynie z niedowierzaniem.
- To co słyszałeś. Albo zejdziecie mi z oczu, albo urządzę wam zaraz większe piekło niż zamierzam.
- Grozisz nam, Winter? - prychnął Rabastan, pusząc się, jak ledwo wykluty paw. – Zastanów się, bo pożałujesz.
- Ooch… - Roxanne wbiła w niego ten lodowaty wzrok i już po chwili jednym ruchem nadgarstka sprawiła, że z końca zaciskanej w jej dłoni różdżki, wyleciał snop białego światła, a usta Rabastana skleiły się w bolesny sposób. - Nie tym tonem, Lestrange, bo inaczej to ty pożałujesz… - syknęła, obserwując jak szóstoklasista histerycznie usiłuje rozdziawić usta, a jego towarzysze czym prędzej łapią go pod ramiona i rozglądając się raz po raz za siebie, pierzchnęli w głąb mrocznego korytarza. Roxanne odprowadzała ich beznamiętnym wzrokiem dopóki ostatni fragment szaty nie zniknął za rogiem okrytym lepkim woalem ciemności. Dopiero po tym przeniosła wzrok z powrotem na Gabrielle i jej towarzyszów, leciutko unosząc swoją brew.
- Radzę zacząć na siebie uważać. Oni na tym nie poprzestaną. I obejrzyj ten policzek - wymamrotała, wciskając kościste, blade palce w kieszenie swojej szaty. Znikając pod półkolistym przejściem posłała lodowate spojrzenie w kierunku Aeris.
Gdy Winter opuściła zaciemniony korytarz, Arfrad zaciągnęła się powietrzem i zwróciła do Hughes przodem. Na twarzy Krukonki malowała się czysta złość, plamiąca jej pulchne, jasne policzki na wściekle różowy kolor. Starała się jednak odgonić to mdlące uczucie zgorzknienia, kotłujące się pod żołądkiem, co nie umknęło uwadze Gabrielle. Nie skomentowała tego jednak, po prostu milcząc i przyglądając się Krukonce w pokornym skupieniu. Były by zostały w takich pozycjach, zamknięte w swoich myślach, gdyby nie ciepła, nieco mniejsza od Gabrielle dłoń, zaciskająca się ufnie na jej skostniałych z chłodu palcach. Szare oczy dziewczyny przeniosły się na utkwioną w niej buzię chłopca, który starał się przybrać na usta ciepły, pocieszny uśmiech. Było to jednak ciężkie, bo serce chłopca w cale nie godziło się na ten fałsz.
- Gabe…
- Tak, Adie?
- Przepraszam, że przeze mnie zrobili ci krzywdę… - wychrypiał, spuszczając głowę w dół. Gabrielle złapała głęboki oddech i niemal od razu kucnęła blisko chłopca, ujmując jego twarz w dłonie.
- Ne myśl tak nawet. Jesteś moim bratem. Za tobą skoczę nawet w ogień i nie waż się mazać z mojego powodu.
- To jakim prawem ty nie raz mazałaś się przeze mnie?
- Nie przez, tylko z twojego powodu. Poza tym, jestem trochę starsza i zawsze będę się o ciebie troszczyć. To bez znaczenia czy się wywrócisz, czy ktoś będzie ci robił krzywdę. Urwę takiemu łeb…
- Przy samym tyłku?
- Jesteśmy czarodziejami więc przy odrobinie szczęścia będzie to wykonalne. - Dziewczyna uśmiechnęła się, gładząc wierzchem dłoni policzek brata. - A teraz bądź grzeczny i idź prosto na zajęcia. Trzymaj się grupy i w razie czego uciekaj do pokoju wspólnego.
- Gabrielle, czy pójdziesz teraz do Skrzydła Szpitalnego? - Chłopiec wbił w siostrę przenikliwe spojrzenie, zupełnie jakby starał się wyczytać z jej twarzy odpowiedź. Cóż mogła mu powiedzieć? Potrafiła jedynie skłamać i odpowiedzieć mu dziarskim uśmiechem, bo na nic więcej nie było jej stać.
Gdy Adrian zniknął z korytarza, jego starsza siostra wydała z siebie głuche westchnienie, palcami rozgarniając kosmyki włosów na twarzy tak, żeby zakryć krwisty ślad na policzku.
- Chciałabym znów być dzieckiem.
- Przecież nim jesteś, Gabrielle - odparła Aeris, wbijając w szatynkę uważne spojrzenie.
- Dla rodziców tak. Ale dla niego jestem już staruchą. Pragnę być znów mała.
- Dlaczego? - Arfrad zmrużyła swoje powieki i ostrożnie odgarnęła z twarzy Hughes lśniące włosy. Przyjrzała się uderzeniu dokładniej niż powinna i wykrzywiła usta w zniesmaczonym grymasie. - Chodźmy do tego Skrzydła Szpitalnego. To nie wygląda za dobrze.
Gabrielle zaśmiała się tylko w jałowy sposób, kręcąc mocno głową. Nie zamierzała jej niczego niepotrzebnie tłumaczyć, dlatego odparła całkiem lekko i bez bólu.
- Bo dzieci nie muszą kłamać. One powiedzą ci prawdę, choćby miała być okrutna. A my uwielbiamy kłamać dla świętego spokoju.
~*~
- Stwierdzam, że pomysłodawca spódnic, który jednocześnie określił je mianem obowiązkowych dla dziewcząt, powinien nabawić się bolesnego spotkania z drzwiami głównie swoim interesem. - Głos Gemmy we wzniosły sposób rozproszył się na chłodnym wietrze, który z niejakim zachwytem wzniósł słodko-ostry zapach jej ciała skropionego perfumami w powietrze. Dotarł on do nozdrzy Blacka, który kierował się zaledwie parę kroków za Arterton. Jakoś odruchowo rzucił jej nogom krótkie, acz iście rentgenowskie spojrzenie, unosząc przy tym w znikomy sposób jedną z brwi.
- Niby dlaczego?
- Ponieważ czuję się tak, jakby cały świat miał zaraz ujrzeć moją bieliznę… - warknęła, przekraczając większą kępkę traw i dotarła do miejsca, w którym miały odbyć się dzisiejsze zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Znajdowali się na skraju lasu, gdzie gajowy Hagrid na prośbę Silvanusa Kettleburne’a przygotował pękate kłody drzew, układając je w coś na kształt okręgu. Na paru zasiadało już kilkunastu uczniów domu Kruka, w ciszy debatując na jakiś wyraźnie wciągający temat. Myśli Arterton krótką chwilę lawirowały nad pytaniem, dlaczego uczniowie są tak spięci. Wróciła ona jednak do rzeczywistości, zasiadając na jednym z grubych konarów. Zaraz obok niej usiadła Lily z Jamesem, który ściskał ją mocno za dłoń, potem Syriusz, Lupin i rozczochrany ze wszech miar okrutnie przez wiatr, Peter. Z drugiej strony usadowiły się dość milczące Ariana i Leanne, zostawiając jedno miejsce wolne.
- Ja tam nie narzekam - wymamrotał James, uśmiechając się zawadiacko w kierunku Evans, na co ta zrobiła się iście czerwona. Nie minęła chwila, jak Lily przywaliła mu delikatnie zaciśniętą w pięść dłonią prosto w kolano. Po grupce Gryfonów przebiegł cień wyraźnego rozbawienia.
- Ty tylko patrzysz, zbierasz profity tego hańbiącego nasze nogi obowiązku - żachnęła się Gemma, układając swoją torbę na ziemi i odruchowo naciągnęła wyżej na nogi skarpety „zakolanówki”.
- Zostaw, bo znów miejsce pięt wyjdzie ci na łydkach - warknęła Leanne, mierząc kuzynkę w karcący sposób. Arterton pokazała jej tylko język i wyprostowała się, znów patrząc na grupkę Krukonów.
- Jak myślicie, co ich tak poruszyło? - spytała, nieco przygryzając własną wargę. Gryfoni ukradkiem przyjrzeli się rówieśnikom, ale to Gemma patrzyła na nich ciągle, bez choćby mrugnięcia okiem.
- Nie czytałaś Proroka? - spytała Ariana, unosząc wysoko brwi.
- Nie miałam okazji doczytać go do końca przez cholerną sowę. Co się znów stało? - Arterton zmarszczyła czoło, wbijając miodowe tęczówki w czerwonowłosą dziewczynę siedzącą obok niej.
- Rodzina Cornelli Raider została wymordowana.
Gemma poczuła jak jej ciało oblatuje dreszcz. Jej żołądek ścisnął się w bolesny sposób, a umysł zaczął kręcić się wokół tematu straty. Ach, jak dobrze wiedziała co to znaczy…
- Mój tata pracował z jej ojcem… - wyszeptała, czując jak drżą jej kolana. Orientując się w tym, zacisnęła mocno usta i przycisnęła dłonie do nóg, aby pohamować ich ruchy.
- Gemmo… - Ariana zawahała się, łapiąc głęboki oddech. Niepewnie spojrzała po reszcie przyjaciół. - Myślę, że powinnaś z nią porozmawiać. Tylko ty naprawdę dobrze wiesz, co znaczy zostać… no… w takiej sytuacji.
- Tyle, że ja miałam jeszcze kogoś poza rodzicami. - Arterton mocno zacisnęła swoje wargi. Wiedziała, że przyjaciele patrzyli na nią z oczekiwaniem i cierpką ciekawością. Nie pozostawało jej nic innego, jak się zgodzić. - Dobrze. Kiedy tylko zobaczę Cornellię, porozmawiam z nią.
- To jej wiele da, uwierz mi… - wyszeptała White, ostrożnie łapiąc Gemmę za dłoń. Obie wymieniły blade uśmiechy, ale niewiele to dało, aby odczuć potrzebną ulgę.
Nagle serce Arterton podskoczyło i przesiąkło strachem. Gdzie była Gabrielle? Spinając się na całym ciele obejrzała przez ramię, mając nadzieję zobaczyć wychylającą się zza zielonego pagórka przyjaciółkę. Czasem myślała, że miała zbyt wiele przyjaciół. Zbyt wiele osób, o które można było się martwić… Lecz czuła, że właśnie tego potrzebowała. Nie bycia pielęgnowaną przez innych, a posiadać świadomość, że ktoś jej potrzebował i jej ufał.
Czuła już, że zaraz coś się wydarzy, ale… No właśnie. Rozpościerający się za jej plecami zielony obraz przysłoniło coś wielkiego i ciemnego, co przypominało jej…
- Jak tam, dzieciaki?
- Hagrid! - Arterton wzniosła swoje brwi, bardzo wysoko zadzierając głowę. Cień, jaki mógłby rzucić półolbrzym, z powodzeniem zasłoniłby zebranych już uczniów, gdyby każdy stanął gęsiego jeden za drugim.
- Nikt inny - odparł w wesoły sposób Rubeus, poklepując wielkimi dłońmi swoje uda. - Jak się macie? Macie miny niemal grobowe.
- Nie czytałeś dzisiejszego Proroka, prawda? - spytała Leanne, zadzierając delikatnie brwi ku górze. Hagrid westchnął jedynie i zmrużył powieki na krótką chwilę.
- Rozmawiałem sobie dzisiaj z Dumbledore’em i mówił mi o tym. Szkoda dziewczyny... Zawsze taka uśmiechnięta, a teraz? Cholibka…
- Wiesz moje, co z nią? Jak to się stało? - wypaliła Gemma, zaciskając po chwili mocno usta. Rubeus zmieszał się i zaczął błądzić wzrokiem po zebranych blisko niego Gryfonach. Gdyby nie zarost, który owlekał jego twarz, nie trudno było by Gemmie stwierdzić, że usta półolbrzyma posiwiały.
- Słuchajcie, dzieciaki. Ja… Wy…
- Och, nie mów, że to nas nie dotyczy. - Arterton wywróciła oczami i wbiła uważny wzrok w dwa małe punkciki na twarzy Hagrida, którymi były oczy, przypominające dwa żuczki. - Jutro rodzina kogoś z nas może być tematem nowego wydania Proroka. Poza tym, wiesz dobrze, że nie damy ci spokoju, dopóki nie powiesz nam co wiesz… Nie każ nam węszyć gdzie nie powinniśmy, bo któreś z nas znów wpadnie w kłopoty.
Półolbrzym westchnął pod nosem, choć brzmiało to jak warczenie wygłodniałego grizzly.
- Przyjdźcie do mnie w wolnej chwili. Nie musi być dzisiaj… Powiem wam tyle, ile mogę. A na ten czas macie uważać, rozumiemy się?
- Oczywiście. Przecież wiesz jak grzeczni jesteśmy - odparł James, a Hagrid aż jęknął.
- No i właśnie tego obawiałem się usłyszeć. No nic. Trzymajcie się, maluchy! I powodzenia na treningach! Już nie mogę się doczekać pierwszego meczu, cholibka.
Gemma złapała głęboki oddech. Czarna dziura w jej brzuchu powiększyła się do niebezpiecznych rozmiarów. Zupełnie zapomniała o zbliżającym się meczu z Krukonami, choć jej mięśnie ciągle usiłowały jej o tym przypominać. James dawał im ostry wycisk, zupełnie jakby postradał zmysły. Wprawdzie od otwarcia sezonu quidditcha dzieliły ich niespełna trzy tygodnie i mogliby nieco zwolnić, ale nikt z drużyny nie miał odwagi sprzeciwić się Potterowi.
Gdy tylko Hagrid ruszył w stronę wzniesienia, mrucząc coś o powrocie do Kła, oczy Gemmy znów zwróciły się za jej wolą na zielone pagórki. Z jednego z nich schodziła Gabrielle, której wzrok utkwiony był w butach. Arterton z ulgą wypuściła powietrze zza zaciśniętych ust.
- Nareszcie. Już myślałam, że się zgubiłaś - wymamrotała, czując przenikliwą ulgę w sercu. Hughes zasiadła obok niej i pokiwała głową, od razu pochylając się i grzebiąc w torbie. Jej milczenie ściągnęło uwagę Syriusza, który chrząknięciem zwrócił na siebie uwagę Gemmy. Gdy ta tylko wbiła w niego swoje spojrzenie, chwilę przyglądał się jej tęczówkom. Dopiero po jej zdziwionym grymasie wskazał podbródkiem na Gabrielle.
- Gabe, wszystko gra?
- Tak, dlaczego pytasz?
- Bo milczysz - wymamrotała Gemma, lekko przechylając głowę w bok.
- Ale to nic, co powinno cię martwić. Pani Lorrens trochę ponarzekała, ale w końcu jej przeszło. Musiałam się nasłuchać i…
- Spójrz na mnie. - Arterton skrzyżowała dłonie pod biustem. Sposób, w jaki Gabrielle mówiła i w jaki drżały jej smukłe palce, nie koił podejrzeń Gemmy. Za długo znała Hughes, aby nie dostrzec tej nienaturalności w jej zachowaniu. Ba, Gabrielle nawet się zawahała, zamierając.
- Gabrielle, spójrz na mnie - powtórzyła Gemma, marszcząc mocno brwi. Obserwowała jak przyjaciółka powoli podnosi na nią wzrok. Widziała blady cień, okrywający te ciepłe usta i wspomnienie rozgoryczenia, czające się w kącikach szarych oczu. A ten dziwny, nienaturalny kolor na jej osłoniętym włosami policzku… Arterton zesztywniała. W ułamku sekundy pochwyciła przyjaciółkę za ramiona i prostując ją do siadu odgarnęła z jej twarzy włosy, choć Gabrielle wyjątkowo uparcie się od tego wzbraniała. Gdy Gemma ujrzała wściekle czerwony ślad, rozciągający się na bladym policzku przyjaciółki, zrobiła się momentalnie siwa.
- Co to jest?
- Wywróciłam się na schodach.
- To nie jest ślad po schodach.
- Owszem, jest.
- Nie kłam mnie, Gabe! - Arterton niemal podniosła głos, mocno zaciskając szczęki. - Kto ci to zrobił?!
- Gemmo, przestań. - Syriusz podniósł się lekko z miejsca i złapał ją za ramiona. - Nie krzycz na nią. - Spojrzał zaraz uważnie w twarz Gabrielle, przybierając łagodnego wyrazu twarzy. - Powiedz, proszę.
- Nie chcę… - jęknęła Hughes, odwracając od nich wzrok. - Nie teraz.
Gemma łapała już głęboki oddech, aby po raz kolejny zacząć krzyczeć, ale Black przycisnął do jej ust własną dłoń, drugą łapiąc ją za nadgarstek od ręki, którą ściskała szatę Gabrielle.
- Nie teraz. Słyszałaś ją, prawda? Uspokój się, Gemmo. - Spojrzał na nią, wbijając swoje szare tęczówki wprost w jej oczy. Nie mógł się od tego powstrzymać, a i Gemmie przyszło z trudem skarcić się za to łakome spojrzenie, którym uraczyła Syriusza.
Jakoś nie łatwo było mu oderwać spojrzenia od tej dziewczyny. Rozsądek głośno kłócił się z sercem, przez co w głowie mu huczało. Lecz podczas tej awantury w jego wnętrzu, ciało w cale nie zamierzało pozostać bezczynne. Palce młodzieńca beztrosko badały wargi dziewczyny, zmniejszając na nich nacisk. Wyczuwał przyspieszony oddech Arterton, nie zdając sobie sprawy z tego, jaką burzę wywołał w umyśle ciemnowłosej młodej kobiety takimi gestami.
Ach, gdyby tylko mogła złamać, zniszczyć tą grubą warstwę lodu, zdobiącego bramy wolności… Gdyby nie to okropne zaparcie się w goryczy, była by kuso kosztowała męskiego dotyku, czule skubiąc wargami lekko szorstkie palce Gryfona.
- Puść mnie - szepnęła cicho, gdy poczuła jak kciuk chłopaka muska kącik jej ust. To nie mogło zajść za daleko.
Black zamrugał z dobre trzy razy, nim jego twarz oblał nieznany dotąd jego skórze rumieniec. To słodkie uczucie nie zdążyło pierzchnąć, a by zabolało mocniej, zagnieździło się pod opuszkami jego palców. Cofnął swe ramiona i z ledwo słyszalnym chrząknięciem wrócił na swoje miejsce. Zaraz do ich uszu dotarło zrozpaczone westchnienie Jamesa, który teatralnie przecierał oko.
- A miałem nadzieję, że będę świadkiem słodziutkiego całusa. Życie jest takie niesprawiedliwe…
- Masz szczęście, że żałuję ręki, bo bym ci przywalił - warknął Black, marszcząc mocno swoje czoło. Potter odpowiedział mu łobuzerskim, choć ciepłym uśmiechem, a po chwili siarczyście zaklął, gdy na jego twarzy wylądowała skórzana torba Gemmy.
- A nieszczęście, że ja jestem uparta.
- Szalona kobieto, za co?! - Potter z nieukrywaną rozpaczą zaczął pocierać palcami swoje oko, możliwie ugodzone szkiełkiem okularów.
- Za żywota…
- Gemmo, oszalałaś? Mogłaś mu zrobić krzywdę… - warknęła Lily, z torby wyciągając swoją białą, haftowaną chusteczkę, którą zaczęła ocierać grube łzy wypływające z oka Jamesa.
- Popraw mu - dodał Syriusz, zerkając na Gemmę z uwagą. Dziewczyna już robiła kolejny zapach torbą, kiedy Potter schował się za Lily, a do prowizorycznego kręgu wszedł profesor Kettleburn.
- Dzień dobry, uczniowie. Poczekamy jeszcze, aż dołączy do nas reszta. Dziś zajmiemy się wsiąkiewkami. - Mężczyzna ustawił na ziemi worek sporych rozmiarów, w którym musiało być wiele szklanych rzeczy, a sugerował to dźwięk, który wydostał się zza zielonkawego płótna.
Gemmie nieco rozjaśnił się umysł. Ba, nawet Gabrielle parsknęła cichym śmiechem, gdy James zasłaniał się przed Arterton Lily, która obejmowała go za szyję.
Gemma przeniosła znów spojrzenie wprost na twarz Blacka, który nie spuszczał już z niej wzroku. Jego twarz skryta była w minimalnej części pod przydługimi włosami, a usta spowijał cień zamyślenia. Była to jednak głęboka rozpacz symbolizująca wyrwę w jego sercu. Wierzyć jej, nie wierzyć? Był tak strasznie rozdarty… Lecz w chwili, gdy pełne wargi Arterton rozszerzył szczery, ciepły uśmiech, który kierowała prosto do niego, serce znów ośmieliło się postawić.
Puk-puk.
~*~
Binns kręcił się z jednego końca sali na drugi, opowiadając im o jednym z dotkliwszych dla historii czarodziejów powstaniu walijskich czarownic, przez które społeczność osób magicznych musiała usunąć się w cień na wiele, wiele dekad.
Nie ciekawiło go jednak to tak bardzo, jak fakt, dlaczego Rosier i Lestrange patrzą na niego z większą nienawiścią niż dotychczas. Chciał też rozgryźć o czym tak namiętnie debatowali, gdy wpadli na zajęcia… No i gdzie Evan nabił sobie guza?
I tak była to próba zagłuszenia myśli. Starał się nie myśleć o ojcu, który z pewnością sprawdzi go w nadchodzący weekend, ani o matce, która potajemnie wysyłała mu listy. Raz czy dwa, podczas nudnego wstępu Binnsa, wspomniał ciepłe oczy matki, których barwa przypominała czyste niebo w środku lata. Pozwolił sobie zatęsknić za jej ciepłem i miłością, a także troską, którą otaczała go każdego dnia. Ileż oddałby, aby zetrzeć z jej twarzy wieczne łzy… Ileż by dał, aby ojciec zniknął z jego życia raz na zawsze!
Pragnął również zapomnieć o słodkim zapachu Gabrielle. Nie, może nie tyle słodkim, co takim… świeżym. Przypominał mu o wolności i ciepłym wietrze, który często nawiedzał go latem w środku lasu, gdy wymykał się z domu, z dala od ułomności swojego ojca. Nie rozumiał dlaczego zatrzymał Hughes. Czy powinien ulegać tej ulotności i wyczekiwać kolejnej sekundy, aby ją zobaczyć? A co, jeśli ją skrzywdzi?
Usta Roberta zacisnęły się w cienką linię. Jego dłoń nagle zwolniła, przestając kreślić za pomocą pióra notatki na odrobinę wyblakłym pergaminie. Tak bardzo pragnął się przed kimś otworzyć i nie żałować żadnych słów. Znów pomyślał o wypłakującej oczy matce i jego serce momentalnie przyspieszyło.
Binns zajął miejsce przy biurku, zaczynając cytować im jakiś fragment z opasłego tomiska, wspartego na jego prześwitujących dłoniach. McGregor nie musiał zastanawiać się ani chwili dłużej. Bezszelestnie dobył nowego kawałka pergaminu i zamoczył zgrabną nóżkę pióra w kałamarzu, wypełnionym aż po brzegi granatowym jadem. Jeszcze raz rzucił wymowne spojrzenie w kierunku profesora, który zdawał się chyba nie zauważać, że jego uczniowie zaczynają przysypiać. Bez strachu o swoje życie zaczął więc pisać.

Kochana mamo.

Przepraszam, że musiałaś tyle czekać na list. Nie wiedziałem, co mam ci napisać, aż do teraz.
U mnie wszystko gra. Mam nadzieję, że jesteś zdrowa i czujesz się dobrze? Bardzo za Tobą tęsknię i nie mogę się doczekać, kiedy Cię w końcu zobaczę.
Zdaje mi się, że jestem rozdarty, mamo. Chwilami zapominam, kim tak naprawdę jestem i boję się każdej kolejnej chwili swojego życia. Nie wiem czego chcę. Dobija mnie myśl, że nie mogę kierować swoim życiem w taki sposób, jaki pragnę. Nawet status mojej krwi nie jest prawdziwy i wszyscy widzą we mnie kolejny stereotyp. Dlatego nie wiem już, czy jestem dobry, czy tak naprawdę zły? Powiedz mi, mamo. To ty nosiłaś mnie pod sercem, nie ten tyran. Wolałbym już chyba nie mieć tych zdolności, które posiadam i żyć z Tobą. Ale nie martw się. Niedługo skończę osiemnaście lat i sam będę decydował o swoim życiu. Zamieszkamy razem, z dala od problemów i fałszu. Zmienię się i nikt, nigdy nie zarzuci mi podobieństwa do ojca.
Nie wiem już, czy to obłęd, czy zaczynam czuć. Pragnienie, złość, miłość. Wiem jak beznadziejnie to brzmi z ust mężczyzny, ale nie chcę wstydzić się tego co czuję. Nie wiem nawet, czy wypada mi mówić o tym nawet do Ciebie, gdyż to groteskowe. Jest pewna dziewczyna, która nie może mi wyjść z głowy. Powinienem się chyba wstydzić, ale nie dbam o to, co pomyślą inni. Pomimo tego, że jestem w Slytherinie, ona wydaje się nie widzieć we mnie tego jadu, który przelewa się w moim sercu. Nie postrzega mnie jako węża, nie widzi tej przebiegłości i pychy… Widzi tylko człowieka i jestem tego pewny, gdy patrzę jej w oczy. A wierz mi, ma piękne oczy i wspaniały uśmiech. Kiedy na nią patrzę, przypomina mi Ciebie, a gdy przechodzi obok, czuję zapach letniej wolności. Pamiętasz? Mamo, czy to zakochanie, czy tylko zauroczenie? Gdzie jest granica? Za każdym razem jednak, gdy patrzę jej zbyt głęboko w oczy, jak było dzisiaj, serce zdaje się mnie ostrzegać, że ją skrzywdzę, a to uczucie zostanie mi odebrane. Co robić, mamo? Zostać, czy uciekać?
Proszę, nie dręcz się tym listem. Obiecuję pisać do Ciebie częściej. Ale zrób coś dla mnie, proszę. Jeszcze dziś porozmawiam z Dumbledore’em o możliwości spotkania się z Tobą. Zgódź się. Bezpieczniej będzie, kiedy zobaczymy się w Hogsmeade. Nie wiem kiedy do tego dojdzie, ale poinformuję Cię. Proszę, pozostań silna. Dla mnie.

Kocham Cię i ciągle za Tobą tęsknię.
Robert.

Z chwilą złożenia przez Roberta listu na pół, Binns uniósł swoją głowę i uśmiechnął się.
- Rozumiecie? Fantastycznie! No to "jedziemy" dalej…
Zajęcia mijały nudno, ale McGregorowi przyszło o niebo łatwiej skupić się na słowach profesora, gdy w swoich palcach ściskał całą swą duszę.
Po zakończeniu historii magii uczniowie wyszli z pracowni, kierując się prosto na błonia. Rzecz jasna za wyjątkiem Roberta, który pognał wprost do sowiarni, tym samym omijając jedno z lepszych przedstawień, jakie miał okazję zaoferować uczniom ten dzień. Gdy po drodze na błonia do Rosiera i Rudolfa dołączył się jego młodszy brat i młody Black, uczniowie siódmego roku domu lwa i kruka wspinali się kamiennymi schodami, kierując się na zajęcia z zielarstwa.
Gemma i jej przyjaciele wdali się w burzliwą dyskusję z paroma Krukonami, spierając się na temat wykorzystywania wsiąkiewków w dziale rynkowym, robiąc z nich torebki i inne „przyda-się”. I byli by minęli się ze Ślizgonami i Puchonami bez niepotrzebnych sporów, gdyby Rabastan nie postanowił po raz kolejny przesądzić o losie wspólnoty. Z bezczelnym uśmiechem wbił wzrok prosto w Gabrielle, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
- Hej, Hughes! Bez makijażu wyglądasz obleśnie! Któż ci tak urodę poprawił?! - ryknął zaraz gromkim śmiechem i mijając ją, mocno wymierzył uderzenie barkiem w jej ramię. - Takie nieporozumienia jak ty powinno się chować w ZOO! - I ruszył dalej, zaśmiewając się do rozpuku z paroma uczniami siódmego roku, za wyjątkiem Rudolfa. I to było jednym z sygnałów…
Gemma od razu zahamowała, wbijając w mijających ich Ślizgonów wzrok. Rozbiegane spojrzenie starszego z braci Lestrange zapaliło światełko w jej umyśle, sygnalizując budzące się kłopoty. A drugim, jeszcze ważniejszym dowodem pewnego przewinienia było to, że Gabrielle nawet nie mlasnęła ustami w odpowiedzi. Dla Arterton w jednej chwili stało się jasne, że to nie schody urządziły w tak okrutny sposób Gabrielle, tylko te cholerne kmioty.
Zaciskając mocno swoje usta, z łoskotem rzuciła torbę na ziemię i odwróciła się na pięcie w kierunku Ślizgonów.
- Chcesz coś dodać, obszczańcu? - wrzasnęła, łapiąc się pod boki. Gdzieś za sobą usłyszała jęk któregoś z jej przyjaciół, ale nie zadawała sobie trudu, aby rozpoznać kto to.
Lestrange nagle przyhamował i wbił w nią pobladłe ze złości spojrzenie.
- Jak mnie nazwałaś?
- Obszczaniec. Cholerny, mały, sarkastyczny obszczaniec z mlekiem pod nosem. Mam wymieniać jeszcze, zanim oduczysz się wieszać psy na moich przyjaciołach?
- Hamuj, Arterton - syknął starszy, wbijając w dziewczynę chłodny wzrok.
- Bo co? Uderzysz mnie tak, jak zrobiłeś to Gabrielle?
- Skąd pomysł, że to ja?
- Och, pardon. Masz za delikatne rączki, żeby mierzyć się z kimkolwiek, tak samo jak ten twój ułomny zasraniec.
- Ty… - Rabastan już robił w jej kierunku krok, ale ręka Rudolfa zatrzymała go, ciągnąc od tyłu za kołnierz.
- Dlatego… - ciągnęła dalej Gemma. - … podejrzewam, że zrobił to Rosier. Prawda, Evanie? Podniosłeś na moją przyjaciółkę rękę? Przyznaj się…
- Zasłużyła… - odezwał się Ślizgon, a Rudolf zmierzył go z góry na dół.
- Ty idioto - syknął starszy Lestrange, blednąc.
- Brawo! - Gemma klasnęła z przekąsem w ręce. - Właśnie awansowaliście do miana damskiego boksera, tchórza i obsrańca.
- Ty się kolejna prosisz o ładną buźkę! - warknął Rabastan, ale jego brat zaczął nim nerwowo szarpać.
- Zapraszam. Ocenię sama, czy jesteś równie mocny w rękach, co w pysku. - Gemma skrzyżowała dłonie pod biustem, przestępując z jednej nogi na drugą.
Gabrielle niemal rozpaczliwie spojrzała na Blacka żeby coś zrobił. W cale nie uśmiechało jej się przyglądać, jak Gemma po raz kolejny robi z niej ofiarę. Syriusz złapał głęboki oddech i spojrzał na Arterton. Czuł się jak pomiędzy młotem, a kowadłem. Gabrielle walczyła z nim maślanymi oczyma, ale Gemma nie zawahałaby się użyć do tego pięści…
- Gemmo…
- Zamknij się, Black! Tym razem zrobię co będę uważać za słuszne, choćbym się myliła…
Syriusz zacisnął szczęki w sposób prawie że bolesny. To jak rzucać grochem o ścianę… Nagle jego wzrok minął bujną czuprynę Gemmy i napotkał znajome spojrzenie. Coś ścisnęło go za serce, gdy ujrzał w towarzystwie Ślizgonów własnego brata. W jednej sekundzie zatańczyła w nim tęsknota za dawnymi czasami, gdy on i Regulus byli nierozłączni, a omdlewając, tęsknotę łapał silny gniew, obracający niewinną i bezbronną słabostką jakoby nic nie ważyła.
Czy Syriusz żałował swoich decyzji? Chwilami z pewnością chciałby albo cofnąć czas, albo wymazać z pamięci wszystko co związane było z rodziną i mieszkaniem przy Grimmauld Place 12. Bał się jednak myśleć o tym, bo… aktualnie było mu dobrze. Miał przyjaciół i wiedział, że oni skoczą za nim w ogień prędzej jak „kochana” matka.
Prychnięcie Lestrange’a przeszyło powietrze i bez słowa skierował młodszego brata na schody. Bez wytłumaczeń zawrócił swoich durniów w stronę, gdzie Krukoni i Gryfoni mieli chwilę temu zajęcia. Ale Gemma na tym nie poprzestała, przez co uczniowie innych domów trwale zajmowali swoje miejsca, obserwując całe zajście. Gdy Gryfonka ruszyła ochoczo za nimi, tylko Syriusz poderwał się z miejsca, aby ją powstrzymać. Dobiegł do niej i zaplótł dłonie wokół jej pasa, zatrzymując.
- Uspokój się, w tej chwili… - wydyszał przez zaciśnięte zęby, z niemałym trudem obejmując wyrywającą się dziewczynę.
- Puść mnie, spiorę im te głupie uśmieszki z twarzy!
- Gemmo, błagam!
- Lepiej zamknij ją w klatce, Black! - rzucił na odchodne Rudolf, palcami wygładzając swoje włosy. - Dla otoczenia sprawia ogromne zagrożenie. A szkoda by było, gdyby ona kolejna trafiła pod nóż. Gdy się zbyt głośno szczeka, ktoś w końcu trafi cierpliwość…
W Blacku się zagotowało. A co dopiero w reszcie przyjaciół. Nawet Lily rzuciła torbę na ziemię, ale Potter nie pozwolił jej nawet drgnąć. Arterton zaś wpadła w furię tak ogromną, że nawet Syriusz nie był dłużej w stanie jej utrzymać. Evan zaś dołożył na tyle do pieca, że Gemma wyskoczyła z ramion Blacka z szybkością żądlibąka i zamiarami niecnymi niczym bahanka.
- Arterton może uznać, że miała szczęście. Irlandzka krew dużo jej w wojnie nie da…
Ot. Gdy Gemma wydostała się z ramion Syriusza, ruszyła za Ślizgonami szybkim marszem. W drodze zaczęła podwijać rękawy szaty i koszuli.
- Wiesz co, Rosier? Mam dla ciebie parę słów na przyszłość… - wydusiła, czując jak jej serce z nienawiścią skacze do gardła. Ślizgoni znów zwolnili i rzucili jej pobłażliwe spojrzenia.
- Po pierwsze. Kto zaczyna ze mną, ma przechlapane, ale gdy krzywdzi moich przyjaciół, jest więcej jak trupem…
- Gemmo…
- Cicho, Black! Po drugie. Naucz się opatrywać zdania w coś głębszego jak groźby, bo zaczniesz mieć tak samo paskudne usposobienie w życiu, jak cholerni Lestrange’owie.
- Gemmo!
- A po trzecie… - Zignorowała nawoływania Blacka i tu już nieco zwolniła, zrównując się z głową Evana z chwilą, gdy zatrzymała się na wzniesieniu. - My, Irlandczycy… My wynaleźliśmy szczęście. - Nie minęła sekunda, jak pięść dziewczyny po raz kolejny w historii zatrzymała się na nosie Evana. W tłumie aż zahuczało, a niektórzy przysunęli się nawet bliżej, by pokibicować komu popadnie. Lecz jeśli Arterton myślała, że zostanie bohaterem po pierwszym ciosie, grubo się myliła. Rabastan zaledwie po chwili rzucił się na nią z pięściami, uderzając ją prosto w brzuch, a potem w żuchwę. Gemmie zakręciło się w głowie i chwiejąc się, zrobiła parę kroków w tył. Gdy drżenie kolan ustało, przetarła palcami własne usta i wszczęła zażartą walkę z młodszym Lestrange’em.
Byłoby oczywiście nieważne, gdyby Syriusz nie rzucił się z odsieczą, mocnym ciosem powalając Rabastana na ziemię. Black rzucił Gemmie jeszcze przelotne spojrzenie, zanim rzucił się na niego Evan. Arterton początkowo próbowała Syriuszowi pomóc, rzucając się na Rosiera z wrogim rykiem, lecz nie długo dane jej było cieszyć się wymierzanymi ciosami, gdyż Rudolf schwycił jej włosy i szarpnął nieelegancko na bok.
Zbiorowisko robiło się coraz większe i coraz głośniejsze, a rozpaczliwe krzyki i błagania Gabrielle zdawały się na nic. Doszło do tego, że Lupin musiał ją mocno trzymać, żeby sama nie wdała się w tę bójkę. Dołączył się za to James, gdy zauważył jak obaj bracia Lestrange zaczynają oprawiać się z jego przyjaciółką. Skończyło się na tym, że Potter dorwał młodszego z braci i omal nie powbijał mu przednich zębów, rzucając w jego kierunku obraźliwe komentarze.
Wszystko działo się bardzo szybko i praktycznie każdy z uczestników bójki (prócz Pottera) miał coś obitego lub wybitego. Hughes była na skraju płaczu. Gemma i chłopaki znów wplątali się w kłopoty. A dlaczego? Przez nią! Bo pozwoliła na to, żeby uważali ją za kogoś, kto nie umie się obronić!
- Gemmo, proszę! Przestańcie! - Tupała nogami, szarpała się w uścisku Remusa i z trudem hamowała płacz. - Gemmo! Zrób to dla Adriana, błagam!
- Jak będzie trzeba, to urwę im łby, Hughes! Każdemu po kolei! - warknęła Arterton, zaraz po przyrżnięciu Rudolfowi w twarz. - Ty podły, zasrany sadysto… Jeszcze raz tkniesz moich przyjaciół, to zrobię ci coś o wiele gorszego od wybicia paru zębów.
- W takim układzie musisz się nagimnastykować - wycedził Ślizgon i złapał ją mocno za włosy, szarpiąc. Drugą rękę zacisnął na jej szyi i ściskał coraz mocniej i mocniej…
Gabrielle, widząc to, niemal od razu dobyła różdżki i machnęła w niego pierwszym lepszym zaklęciem. Na szczęście podziałało i dłoń Rudolfa odskoczyła od szyi Arterton, ściągając za to wściekłość Lestrange’a prosto na Gabrielle. Z impetem cisnął Gemmą prosto w ziemię i ruszył w kierunku Hughes.
- Jeśli lubisz się wtrącać, to polubisz obrywać za innych - warknął.
Lupin, choć w cale nie chciał się w to mieszać, opatulił Gabrielle szczelniej ramionami i zakrył własnym ciałem. Gdzieś za nimi rozległo się przerażone piśnięcie reszty dziewcząt, a potem kolejny wrzask Gemmy. Gdy ból przestał ją paraliżować, od razu poderwała się z ziemi i rzuciła na Rudolfa, przewracając z nim na ziemię.
- Podnieś na nią jeszcze raz rękę, to ci ją osobiście odgryzę! - Ona i Rudolf parę razy koziołkowali po ziemi, zanim Gemmie udało się znaleźć na górze i wymierzyć mu kolejny cios. - ZROZUMIAŁEŚ MNIE, LESTRANGE?! - wrzeszcząc to złapała go za poły szaty i zaczęła mocno szarpać. - Pożałujesz kolejnego razu!
W krótkiej chwili Rabastanowi udało się odwinąć i Potter na moment stracił orientację. Młodszy Lestrange dobył zaś różdżki i zamiast w Jamesa, wycelował wprost w Gemmę.
- Czas na skamlenie, Arterton - warknął, zaciskając po chwili usta. W chwili, gdy Syriusz zaczął wrzeszczeć na Pottera, dostrzegając bliskie Gemmie niebezpieczeństwo, to Gabrielle wykonała kolejny ruch. Wyrywając się Remusowi, zignorowała jego krzyki, a uparcie chciała zdążyć. Gdy zatrzymała się przed Gemmą i Rudolfem, kątem oka dostrzegła pewną postać, schodzącą bardzo szybko kamiennymi schodami w dół. I choć była daleko, wiedziała, że był nią Robert. Lecz nie pragnęła niczego innego, jak stać w miejscu, "tu i teraz". Z chwilą bowiem, gdy zahamowała, z końca różdżki Rabastana wyleciał przeźroczysty snop energii.
- Legilimens!
Ciałem Gabrielle wstrząsnął chłód, którego nigdy wcześniej nie znała. W jej głowie pojawiło się wiele obrazów, które zagłuszyły jej świadomość. Nie wiedziała, że wylądowała na trawie, rzucając się pod wpływem siarczystych impulsów dyskomfortu w jej ciele. Nie słyszała wrzasku Gemmy i tego oddalonego, należącego do Roberta, który biegł coraz szybciej. On nie widział dobrze co się dzieje, kto robi awanturę. Ale czuł, że osoba o ciemnozłotych włosach, to właśnie ona.
Przed jej oczami przeleciało wspomnienie z dzieciństwa. Kołyska i zawieszone nad nią roześmiane twarze rodziców. Potem dzień narodzin Adriana i chwila, w której trafiła na ulicę Pokątną, otrzymując od uśmiechniętego ojca zaczarowany zegarek. Poznanie Gemmy i reszty przyjaciół… Pierwsze spojrzenie Roberta, pierwszy mecz i pierwsza wizyta w Hogsemade. Pierwsze wspólnie spędzone z Gemmą wakacje. I fatalny koniec lipca, podczas którego zginął ojciec. Widziała dokładnie obłęd w oczach kobiety, która różdżką celowała do niej i skrytego za jej plecami Adriana. O niebo dokładniej słyszała jej potworny śmiech. A potem ni stąd, ni zowąd zobaczyła plecy ojca, który już po chwili, na środku ulicy pełnej przerażonych mugoli, zginął od zaklęcia uśmiercającego, padając bez życia na pachnącą latem trawę.
Gdy to paraliżujące uczucie minęło, uświadomiła sobie, że krzyczy, a z jej oczu ciekną słone łzy. Czuła na ramionach cudzy dotyk, który z pewnością należał do Gemmy. Słyszała jej głos, czuła intensywny, ale przyjemny zapach jej perfum.
- Gabrielle? Kochanie? Gabe! Powiedz coś!
Nie potrafiła. Zacisnęła tylko palce swojej dłoni na ręce przyjaciółki, nie mogąc powstrzymać szlochu wydostającego się spomiędzy jej warg. Gemma zacisnęła palce drugiej dłoni na nadgarstku Hughes, a potem spojrzała na Rabastana tak bardzo wściekłym wzrokiem…
- Zabiję cię - syknęła, podnosząc się na równe nogi. - Zabiję!
- Arterton, przestań! Znów rozpętasz wojnę! - wrzasnął Lupin, zachodząc jej drogę.
- Tym razem ja za to beknę…
- Nie! - Remus złapał ją mocno za ramiona, lecz zanim przemówił ponownie, przez tłum przedarła się Minerwa McGonagall.
- Co, u licha, się tu wyprawia?! Arterton, Black, Potter, Lestrange, Rosier i Hughes natychmiast do dyrektora!
- Ale pani profesor, Gabrielle nic… - zaczęła Lily, ale McGonagall groźnie ją zmierzyła.
- Cisza! Z tobą porozmawiam sobie później Evans. Czasem zastanawiam się po co prefektom różdżki! - warknęła, rozglądając się po reszcie uczniów. - A wy tu dalej?! Na zajęcia! Żebym was tu dłużej nie widziała! Lupin, White, z wami też sobie potem porozmawiam… - I odwróciła się, zmierzając prosto do zamku. Wymienieni przez nią uczniowie z kamiennymi minami ruszyli za nią, zaś Robert z trudem przedarł się przez tłum. Gdy wszyscy kierowali się na zajęcia, on przystanął przy Arianie i Lily, łapiąc ciężki, głęboki oddech.
- Co tu się stało?
- Ciesz się, że nie wiesz - wymamrotała Leanne, marszcząc czoło. - Nasze orły znów się wplątały w kłopoty. Jeśli McGonagall zawiesi ich w quidditcha, zatłukę ich gołymi rękoma.
- A Gabrielle?
- Co „Gabrielle”? - spytała Lily, wbijając w McGregora bardzo uważne spojrzenie.
- Czy wszystko z nią w porządku?
- Skąd wiesz co i kto, skoro cię tu nie było? Nie pytałbyś…
- Ja… - urwał, zaciskając na krótką chwile usta. - Ja miałem przeczucie - szepnął, wpatrując się w oddalających uczniów. Gdyby nie ten list, gdyby nie jego słabość, nikomu nic by się nie stało…
- Co by nie było, wracaj na zajęcia, inaczej kocia mama jeszcze do ciebie się przyczepi - dodała Leanne, ruszając zaraz prosto do zamku, a za nią Lily, Ariana, Peter i Lupin.
Robert znów został sam.

6 komentarzy:

  1. No cześć, wróciłam. Cieszysz się? xD
    Po pierwsze, moja droga panno, chciałabym zwrócić Ci uwagę na pewną znaczącą rzecz, która pojawia się w Twoim opowiadaniu. Nieustannie. Cholernie rzuca się w oczy i nie sposób jej zignorować...
    Twój talent. On bije po oczach.
    Czytając te rozdziały, które dodałaś, wyobrażałam sobie Ciebie, jako lalkarza. Władasz nie tylko swoimi marionetkami, ale również sercami czytelników. Twoje opowiadanie, to Twój teatr, a ja jestem widzem, który miał zaszczyt, zasiąść na najlepszym miejscu z czego czuję się niesamowicie dumna. Serio. Wszystko, co piszesz jest wręcz przesycone uczuciami. Przy każdym poście wyraźnie to odczuwałam. Melancholia, smutek, współczucie, złość, irytacja, rozbawienie, poruszenie i wiele innych... nie wiem, jak to robisz, lecz jestem pod wrażeniem. Wszystko jest idealnie wyważone. Nie miałam się do czego przyczepić. Czytałam wiele, naprawdę wiele blogów, jednak żaden nie poruszył mnie do tego stopnia, co Twój. Śledząc tekst i wypowiedzi bohaterów, miałam niemalże wrażenie, jakbym tam z nimi była. Jakbym była jedną z nich. To... to jest niewiarygodne. Już od pierwszych linijek prologu, moje serce zostało na zawsze skradzione. Miałam wrażenie, że śnię na jawie. Wszystko, co opisywałaś, z łatwością sobie wyobrażałam. W życiu nie spotkałam się z tak niesamowitym talentem i wątpię, żebym kiedykolwiek miała okazję jeszcze spotkać. Więc lepiej uważaj! Ja tutaj zostaję i nigdzie się nie wybieram!
    Skoro już skończyłam temat Teatru Uczuć, to przejdźmy do bohaterów...
    Ich się nie da opisać. Są po prostu wyjątkowi. Każdy, bez wyjątku. Charaktery postaci nie są sztampowe, co mnie nie zwykle ucieszyło. Bardzo polubiłam Gemmę. Jej nie da się nie lubić. Mimo swej impulsywności, jest też wrażliwa, i to nie w ten irytujący sposób, że mam ochotę ukryć twarz w dłoniach. NIE! Gemma to piękna, mądra, zabawna i co najważniejsze, niezależna woman! Nie użala się nad sobą mimo tego, iż życie w jednej chwili, z całą siłą skopało jej zgrabną dupcię. Serce mi się krajało, gdy czytałam, jak Gemma wspominała rodziców... to jest właśnie najgorsze. Wspomnienia bolą, ale mimo wszystko nie chce się ich utracić. Nie chce się zapomnieć o wspaniałych ludziach, których się utraciło. Tak działa ludzki umysł. W sposób niemalże destrukcyjny...
    Wow, czytając Twoje opowiadanie, zaczynam mieć jakieś filozoficzne rozmyślenia. Co Ty ze mną robisz, Gemmo? xD
    Główna bohaterka, z pewnością jest cudowną istotą, ale nie jedyną w tym opowiadaniu, prawda? Jest jeszcze Syriusz. Ale o nim nie muszę się rozpisywać. Wystarczy, że powiem, iż zajebiście go wykreowałaś. Zresztą, rzadko kiedy nie lubię Syriusza. Syriusza nie da się nie kochać, a co dopiero lubić. xD ŁAPONATOR ALWAYS AND FOREVER ♥♥♥
    Podobało mi się w nim to, iż nie zrobiłaś z niego jakiegoś bezuczuciowego podrywacza, który chce tylko przelecieć wszystkie dziewczyny w Hogwarcie. Wymierzyłaś w nim odpowiednią ilość wrażliwości, co moim zdaniem, wyszło mu tylko na dobre.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, i jeszcze kochana Gabrielle!
    Na początku powiem, że uwielbiam jej relację z Adrianem. Mają tylko siebie i chcą się chronić nawzajem. Mam wrażenie, że gdyby Gabe go straciła, to już by się kompletnie załamała. I zapewne stała maszyną do zabijania Śmierciożerców. Hmm... taki obrót spraw, z pewnością byłby ciekawy, ale nie rób tego. Polubiłam ją (zresztą, kogo ja nie lubię w Twoim opowiadaniu? xD) i nie chcę, żeby działo się jej coś złego. Całe szczęście, iż nie zrobiłaś z niej drugiej Gemmy. Znaczy, nie zrozum mnie źle. Jak już wspominałam, pokochałam pannę A. całym swym zlodowaciałym serduszkiem, jednak jak na razie, wystarczy mi jedna niezależna woman. Gabe, to osoba, którą każdy się przejmuje i każdy chce pomagać. Szczególnie po tragedii, jaka ją dotknęła, ale ona nie chce tej pomocy. Chce działać sama, co mi się strasznie podoba. Wie, że większość uważa ją za istotę słabą, która nieustannie potrzebuje pomocy i się jej to nie podoba. Pragnie się postawić. Pragnie walczyć.
    Jak Gryfonka.
    Świetnie wykreowałaś jej charakter. Gabrielle to dziewczyna wrażliwa, delikatna, posiadająca taki koci pazur. Pokochałam ją równie mocno, jak Gemmę. Obie idealnie się uzupełniają. Nie wybaczę Ci, jeśli rozwalisz ich przyjaźń, śmiercią drugiej. Wtedy spalę Cię na stosie. Ostrzegam.
    Okej, może przejdźmy do rozdziału, bo mam jeszcze sporo rzeczy do zrobienia, a zamiast tego komentuję Twojego bloga. Brawo ja!
    Moją tradycją jest, że zawsze cytuję fragmenty z rozdziału, które mi się spodobały bądź szczególnie zapadły w pamięć. Zaczynamy!
    ,,- Jak mnie nazwałaś?
    - Obszczaniec. Cholerny, mały, sarkastyczny obszczaniec z mlekiem pod nosem." Wiem, że o tym nie mówiłam, bo specjalnie chciałam z tym zaczekać do tego fragmentu. Uwielbiam te wszystkie śmieszne słowa wymawiane przez Gemmę. Zawsze kwiczę ze śmiechu, jak je czytam. Świetnie zrobiłaś, wstawiając takie słowa zamiast przekleństw. Nie dość, że rozbawiasz mnie do łez, to jeszcze zachowujesz kulturę. Oby tak dalej!
    ,,Z chwilą bowiem, gdy zahamowała, z końca różdżki Rabastana wyleciał przeźroczysty snop energii.
    - Legilimens!
    Ciałem Gabrielle wstrząsnął chłód, którego nigdy wcześniej nie znała." Och, myślałam, że w tym fragmencie powieszę Rabastana za jaja na Wierzbie Bijącej. Jak ten pieprzony zasraniec, miał czelność podnieść różdżkę na naszą małą, słodką Gabrysię?! Ja się pytam, JAK?! Pamiętasz moment, w którym wspominałam o Teatrze Uczuć, który fundujesz nam w rozdziałach? To już nie jest Teatr. To istny rollercoaster uczuć!
    Borze szumiący... zaczynam się robić niestabilna psychicznie i emocjonalnie przez Twoje opowiadanie. Weź przystopuj, bo w końcu stracisz dopiero, co przybyłą czytelniczkę! xD
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Casterwill
    PS: Jakim cudem, jeszcze nikt nie skomentował tego rozdziału?!
    PS2: Reklamuj się na różnych spisach potterowskich to więcej osób będzie Cię odwiedzało.
    PS3: Albo... lepszym sposobem, jest komentowanie pracy innych bloggerek i zapraszanie do siebie. W ten sposób, z pewnością zyskasz więcej czytelniczek.
    PS4: Przy Twoim talencie, czuję się niczym, przygłupi kurczak, który dopiero co wyszedł ze skorupy, ale... zaryzykuję. Jeśli chcesz, możesz wpaść do mnie, chociaż z pewnością nie piszę na takim poziomie, jak Ty, ale... może Ci się spodoba.
    http://skazane-na-zapomnienie.blogspot.co.ke
    PS5: Może zmienisz szablon? Ten, który masz teraz jest trochę mało wyrazisty i nie oddaje w pełni charakteru Twojego bloga. Polecam szablony z Szablonownicy oraz Land of Grafic.
    PS6: Z pewnością zapomniałam o czymś napisać, ale... ja już naprawdę muszę się streszczać. Ten komentarz pisałam praktycznie godzinę, a jeszcze mam lekcje...
    PS7: Głupi limit znaków...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym odpowiedzieć ci na oba komentarze, ale nie chcę nabijać sobie komentarzy kwestią samej siebie. Dlatego postaram się w jednej odpowiedzi powiedzieć coś, co wyrazi choć trochę jak teraz się czuję.
      Z rana gdy wchodziłam na bloga, nie czekało mnie tutaj nic. Przyznaję, że zaczęłam pisać kolejny rozdział i wchodziłam na stronkę mało, ale gdy teraz zobaczyłam twoje komentarze, to zaczęłam piszczeć jak dziecko. Co więcej, naprawdę, NAPRAWDĘ rozryczałam się, kiedy zaczęłam czytać co napisałaś. Jest mi niezwykle miło i czuję się dumna jak cholera, że komuś podoba się to, co przedstawiam w opowiadaniu, choć tak często słyszę o tym, że robię z Gemmy cholerną Maryśkę. Wczoraj przez to nie mogłam nawet zasnąć, a dziś? Uświadomiłaś mi, że to nie ważne, co mówią mi testy, co mówią mi zazdrośni ludzie. A zwłaszcza ci, którzy ranią po to, aby wybić się ponad coś. Dobrze wiem, że brakuje mi wiele, bo przez dwa lata siedziałam na filologii angielskiej i zapomniałam wiele rzeczy, których uczyłam się namiętnie z języka polskiego. Dałaś mi nadzieję na to, że ludzie jeszcze coś czują, jeszcze chcą czytać i umieją odwdzięczyć się czymś jeszcze piękniejszym niż ja daję im w rozdziałach. Jestem twoją dłużniczką, kochana.
      Czasem nie panuję nad tym, co piszę. To jak trans, a gdy znów trafiam do siebie, kartka jest pełna i zastanawiam się jak to zrobiłam. Nie wiem doprawdy co w życiu przejdę ani co zrobiłam, że Bóg wynagrodził mi tą częścią talentu. Może coś stracę, choć już straciłam i nie jest zbyt kolorowo? Może to jakiś znak, że mam przekazać coś więcej? Sama nie wiem, ale widzę, że rozumiesz to i starasz się mi to podkreślić, że jest jakiś głębszy sens mojego talentu, że nie powinnam go odrzucać. Od paru dni nie umiałam napisać słowa i myślę, że albo ja ściągnęłam cię myślami do siebie, albo ty myślałaś tak mocno, że zabrałam się znów za pisanie.
      Nie wiem aż co mam powiedzieć, bo napisałaś tyle rzeczy, że ja nie dałabym rady tyle nabazgrać komukolwiek. Możesz być pewna, że zerknę na twojego bloga i postaram się sumiennie go czytać. To będzie forma mojego podziękowania za słowa tak silne, że dają mi wręcz skrzydła.
      I bez obaw, Gabrielle i Gemma nigdy nie stracą swojej przyjaźni, to mogę ci obiecać już na wstępie, choć brzmi to jak spoiler. Ale to jasne, że taka przyjaźń nie umiera.
      No i nie ma sprawy, jeśli jakiś spis znajdę, to na pewno będę się reklamowała z chęcią. Brakuje mi czasem choćby małego komentarza, a twoje nadrobiły mój niedosyt za cały miesiąc. A co do szablonu, to zastanawiałam się już naprawdę, naprawdę długo. Problem w tym, że nie mam jeszcze pomysłu, a ten robiłam sama i pozostaje jakiś sentyment. Nie mniej jednak na pewno się skuszę, może w wakacje, kiedy każdy będzie miał więcej czasu. Gdybyś mogła mi polecić jakąś szablonarkę z tych dwóch wymienionych, które naprawdę dobrze się sprawują w zamówieniach, będę ci dozgonnie wdzięczna.
      Jeszcze raz bardzo ci dziękuję za tyle miłych słów. Dziś zamiast spać pewnie będę pisać i to z jeszcze większą nadzieją na kolejne przemyślenia od ciebie. Dziękuję również za tak długie komentarze, nawet nie wiesz jak mnie to ucieszyło.
      Całuję cię gorąco, cukiereczku.
      Gemma.

      Usuń
    2. ,,choć tak często słyszę o tym, że robię z Gemmy cholerną Maryśkę." Niech Ci ludzie dokładniej zapoznają się z terminem "Mary Sue". Zacznijmy od tego, że nie każdy kocha i uwielbia Gemmę (natomiast Marysię Zuzannę wszyscy faceci adorują). Mało tego, Lestrange'owie i Rosier jej nienawidzą. Czy gdziekolwiek było napisane, że wszystkie dziewczyny jej zazdroszczą urody? Nie. Co z tego, że ma wyjątkowe oczy? Piszesz opowiadanie dziejące się w świecie MAGII. Czy nienaturalny odcień tęczówek jest, aż tak niezwykły w miejscu gdzie żyją pół-olbrzymy, czarownice i czarodzieje? Podsumowując.
      Jak zrobisz z bohaterki kogoś fajnego z poczuciem humoru oraz ładną buźką, to będą ją nazywać Mary Sue. Jak zrobisz z bohaterki szarą dziewczynę z wieloma wadami, to też będą ją nazywać Mary Sue. Ludziom nie dogodzisz.
      Nigdy w życiu nie próbuj się przejmować tym, co jacyś frajerzy mówią. Ja słyszę parę razy w tygodniu wiele, niekoniecznie miłych epitetów dotyczących mojego wyglądu. Poza tym jestem obrażana, ponieważ... w zasadzie, nawet nie wiem dlaczego i mam to daleko oraz głęboko w mym pięknym zadzie. Ja nie tylko się akceptuję, ale także kocham siebie. Inni mogą mówić, iż jestem samolubna, lecz to mój skuteczny system obronny. Potrafię przyjmować rady i zazwyczaj, nawet nieświadomie, wcielam je w życie. Wystarczy rozróżniać konstruktywną krytykę, od zwykłej zawiści.
      Wzruszyło mnie to co napisałaś o swoim talencie, stracie. Naprawdę wzruszyło. Było w tym coś smutnego, sentymentalnego, ale prawdziwego. Szczerze mówiąc, to specjalizuję się w tym, że pomagam ludziom wziąć się w garść. Jeśli kiedykolwiek będziesz miała jakiś problem albo coś w tym stylu, śmiało pisz do mnie. Potrafię dowartościować każdego i poprawić mu humor! <3

      Usuń
  3. A jeśli chodzi o szabloniarki, to polecam Heather z Land of Grafic.
    To ona mi zrobiła ten cudny szablon, jednak odeszła z LoG'a, więc musiałabyś jej poszukać, żeby złożyć zamówienie. A jeśli chodzi o Szablonownicę to... hmm... może Uszati? Wszystkie tworzą cudne szablony ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś kochana, kruszyno. I nie przejmuj się niczym, masz być piękna w środku, nie na zewnątrz, choć wiem jak łatwo jest tego słuchać i mówić a trudniej wcielić w życie.
      Bardzo ci dziękuję i to dosłownie za wszystko. Znów zaskoczyłaś mnie dwoma komentarzami i rośnie mi serduszko.
      O, na pewno się gdzieś zgłoszę, bo zainspirował mnie twój szablon! Mam tylko nadzieję, że będzie możliwość zachowania mojego szablonu choć w jakiejś części.
      Całuję cię gorąco.

      Usuń

Layout by Alessa Belikov