"Nie jest tchórzostwem poznać się na tym, co głupie. Ani nie jest głupie poznać się na tchórzostwie."
~ Ernest Hemingway, "Komu bije dzwon"
Rozdział dedykowany Acrimonii.
` mężowa piosenka
~ Ernest Hemingway, "Komu bije dzwon"
Rozdział dedykowany Acrimonii.
` mężowa piosenka
Wrogi syk dobiegający spod staromodnej, jasnobrązowej szafy zmroził jej krew w żyłach. Nawet nie umiała uzmysłowić sobie, że to tylko złudzenia. Jej pokój zawsze był bezpieczny… Zawsze.
Jasne ściany z gracją przyjmowały na siebie blask wpadającego do środka słońca, które świeciło dziś wyjątkowo jasno. Nawet materac sporego łóżka wydawał jej się delikatniejszy, miększy i bardziej sprężysty niż był naprawdę. Jej oczy pragnęły chłonąć ten obraz z zachłannością godną małego dziecka, zaś usta zaciskały się ze złością i rozpaczą.
Pod szafą był wąż. Wąż i niech nikt nie próbuje jej wmawiać, że jest inaczej! Był tam. Czuła go i każda część jej ciała potwierdzała rosnący głęboko w jej sercu strach. Pragnęła natychmiast wyjść z tego pomieszczenia, ale jej nogi nie były w stanie wykonać najmniejszego ruchu.
Przy jednej z koślawych nóżek mebla zauważyła ruch. Połyskująca w promieniach słonecznych skóra węża wywoływała w myślach obraz czegoś oślizgłego, a Gemmę przyprawiała o gęsią skórkę. Zaraz też spod zdobionego obramowania szafy wyłoniła się srebrno-zielonkawa głowa węża, który wlepiał w ciemnowłosą dziewczynę swoje żółte ślepia, jednocześnie posykując i smagając powietrze swoim nieco lepkim jęzorem. W przeciągu paru krótkich sekund wyślizgnął się on na polakierowaną drewnianą podłogę i wrogo naprężył swe wielkie, masywne cielsko. Nim jednak zdecydował się na atak, zza drzwi, do uszu Gemmy, dotarło znajome nawoływanie.
- Gemmo, jesteś na górze?
- Tak, tato - odrzekła, odwracając się do węża plecami. Z dziwnym spokojem opuściła pokój, na krótką chwilę zatrzymując się w otwartym korytarzu tuż przy schodach.
Ten dom wyglądał dosłownie tak samo jak zawsze. Panowała tutaj przyjemna jasność, a w powietrzu unosiło się wspomnienie matczynych perfum i ojcowskiej wody po goleniu. Białe schody, ze stylowymi drewnianymi podbiciami, wiodły na parter, ukazując przeszklone drzwi wyjściowe wraz ze stojącym w kącie starym, drewnianym zegarem, który miarowo tykał.
Jednak coś dziwnego było w całym tym obrazie. Serce Gemmy łomotało w jej piersi z niepokojem. Schodząc na dół minęła zegar, który właśnie wybił godzinę dziesiątą. Potem przemknęła wprost do kuchni, opanowanej przez zapach gotowanych jabłek i świeżo palonej kawy.
- Czy wiesz jaki dziś dzień? - Dziewczyna zwróciła głowę w kierunku stołu, przy którym ktoś siedział. Po dłoniach można było wydedukować, że jest to mężczyzna. Na jego serdecznym palcu widniała złota obrączka z wygrawerowanym na niej imieniem „Catherine”. Twarz mężczyzny była jednak skryta za rozłożoną w dłoniach gazetą. Na okładce Proroka Codziennego migały jakieś postacie, ale nie przyglądała im się.
- Nie wiem, tato. Powiedz mi - odparła, siadając zaraz naprzeciw mężczyzny.
- Dziś jest dziś. Ale o jego wyjątkowości zadecydujesz wyłącznie ty. - W głosie pana Arterton wyczuwało się nutę oczywistości, lecz miała ona posmak tajemnicy. Jego córka przywykła do tych „oczywistości”. W końcu Philip Arterton częściej zwracał się do niej i Samuela w sposób, jakby każde wypowiedziane przez niego słowo miało drugie dno.
Gemma przytaknęła mu tylko głową, zastanawiając się, czy to kolejna zagadka, czy nic nie znaczący kawał.
- Co piszą? - zapytała w końcu, unosząc brew i przyglądając się okładce Proroka Codziennego.
- Ataki na mugoli i pracowników Ministerstwa. Sześć osób nie żyje, w tym auror i jedna czarownica.
W istocie grzmiało o tym nawet na okładce. Dziewczyna przygarbiła nieco plecy i zmrużyła oczy, by móc dokładnie przeczytać nieco pokrzywione pismo.
Morderstwa w Londynie.
Wczorajszego wieczora w Londynie doszło do zamordowania sześciu osób - dwóch czarodziejów i czterech mugoli.
Tragedia miała miejsce w godzinach wczesnowieczornych. Mugolska matka i jej córka (tożsamości nieznane) zostały zaatakowane na Victoria Embankment Street z tragicznymi skutkami. Ich śmierć spowodowała wstrzymanie ruchu, podyktowane przez władze mugolskiej policji. Śledczy z niemagicznego obszaru spekulują nad okolicznościami morderstwa. Sugerują, że matka wraz z dzieckiem oczekiwały na wieczorny autobus. Kiedy kierowca podjechał na przystanek i ujrzał dwie martwe osoby, od razu zawiadomił władze. Prowadzone jest postępowanie w sprawie okoliczności śmierci matki i dziecka. Sekcja zwłok wskazała godzinę zgonu jako dwudziestą sześć.
Kolejna tragedia miała miejsce na Holborn Viaduct. Mugolska policja upiera się, że było to samobójstwo połączone z nieszczęśliwym wypadkiem drogowym. W tragedii zginął trzydziestosześcioletni mężczyzna. Ucierpiał także kierowca samochodu dostawczego. Według analizy Thomas Winters (l. 36)skoczył z mostu i spadł w tak nieszczęśliwy sposób, że skręcił sobie kark. Następnie jego ciało zostało stratowane przez rozpędzone auto dostawcze, które następnie uderzyło w barierki. Kierowca wylądował w szpitalu z urazem głowy i otwartym złamaniem kości piszczelowej. Nasi specjaliści dowiedli, że Thomas Winters został ugodzony zaklęciem niewybaczalnym i w wyniku nieutrzymania równowagi przechylił się przez barierkę, wypadając. Formą okrucieństwa okazał się fakt, że oprawcy ugodzili w mężczyznę najcięższym zaklęciem niewybaczalnym na chwile przed upadkiem.
Ostatnią mugolską ofiarą okazał się przypadkowy przechodzień, dziewiętnastoletni Brian MacCarty. Do zdarzenia doszło na Drowning Street. Tragedia została zarejestrowana przez policjanta patrolującego budynek pod numerem dziesiątym, który jest oficjalną rezydencją premiera. Mężczyzna zeznał, że morderstwo było czymś dziwnym. „Na ulicy nagle pojawiła się grupka dziwnie ubranych ludzi, którzy napadli na chłopca z wyjątkowym okrucieństwem”, mówi Adam Ivory, pięćdziesięcioletni policjant. „Wyglądało mi to na porachunki osób, które dobrze się znają, ale ten młody człowiek krzyczał żeby dali mu sposób i że ich nie zna”, dodaje. Zapytany przez naszego łącznika z mugolskim wydziałem zabójstw, jak doszło do morderstwa, odpowiedział, że nie widział dokładnie, gdyż kiedy zauważył co się dzieje wezwał partol, a potem zdecydował się strzelać. Wtedy, jak mówił, „jedna z tych osób musiała rzucić we mnie racą lub czymś w tym stylu, bo zaledwie parę centymetrów ode mnie mignęło czerwone światło. Przez kolejne sekundy zdawałem sprawozdanie z rozwoju sytuacji przez radio, aż rozbłysło zielone światło i ci dziwni ludzie zniknęli.”. Pan Ivory trafił na oddział urazów psychicznych, wykazując wzmożony niepokój. Nasi wysłannicy zdążyli na szczęście zmodyfikować mu pamięć zanim sprawy nabrały nieprzyjemnych obrotów.
Ostatnimi dwoma ofiarami wczorajszych napadów była czarownica, Elizabeth Rose (l. 28), która zginęła na Great Malborough Street od ugodzenia zaklęciem niewybaczalnym, a także auror Jonah Henderson (l. 42). Henderson ścigał podejrzanych od momentu wykrycia morderstwa matki z dzieckiem na jego służbie. Zakończył swoje życie przy Dziurawym Kotle adresu ulica Pokątna numer 1, mugoslkiego adresu Charing Cross Road. Zgon stwierdzono o godzinie dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt osiem czasu lokalnego.
Ministerstwo twierdzi, że panuje nad sytuacją i nie ma powodów do obaw. Czy aby na pewno? Przedstawiciel aurorów, Alastor Moody, powiedział nam, że za morderstwami z pewnością stoją te same osoby. „Dorwiemy ich, choćbyśmy mieli nie spać przez kolejne miesiące. Ta wojna trwa za długo i po niej zostanie tylko jedna słuszna strona.”
Gemma zacisnęła mocno swoje usta, wpatrując się w ruchome zdjęcie, które przedstawiało nieco rozczochranego, mocno zbudowanego mężczyznę, który łypał w kadr aparatu swoim sztucznym okiem, osadzonym w skórzanej oprawce.
- Co też Moody opowiada? - żachnęła się, zaczynając lekko bujać na krześle. - Wojna trwa za długo? Nie żebym się spierała, ale to niespełna osiem lat, a historia zna wojny ponad stuletnie.
- Przestań się bujać i nie garb się - wymamrotał mężczyzna, strzepując dla wygody gazetę. - Alastor ma rację. Tylko oficjalnie mówi się o wojnie, że trwa od 1970 roku. Ale nieco starsze osoby od ciebie dobrze wiedzą, że mamy z nią do czynienia od 1943 roku, kochanie… - Zza gazety w delikatny sposób wychyliła się blond czupryna, ale przyjemna dla oka, nie taka zimna i obrzydliwa jak kolor włosów Lucjusza, o którym i wiele słyszała od wzburzonego brata, i miała okazję ten tleniony blond ujrzeć na własne oczy. Zaraz też, za lekko rozczochranymi włosami, pojawiło się czoło, brwi i para równie złotych co Gemmy tęczówek. Jedna z brwi złowrogo zadrżała. - Mam rozumieć, że zarówno moje opowieści, jak i wykłady pana Binnsa były puszczane od tak sobie koło ucha?
- Niee, tato! Skąd! Po prostu… się trochę… - Dziewczyna poczuła jak drży. Jej tata był bardzo wyczulony na tym punkcie. – To ze stresu…
Nagle do jej uszu dotarł ten sam wrogi syk, który usłyszała w swoim pokoju. Zaciskając usta spojrzała wprost w oczy ojca. Widziała w nich swoje odbicie i widziała w nich dojrzałą siebie, nie malutkie dziecko. Zrozumiała, że taty tak naprawdę nie ma, a to wszystko to tylko sen.
- Pod moją szafą jest wąż.
- Duży?
- Ogromny.
- A widziałaś obok żonglujące białe myszki?
- Tato, mówię prawdę.
- Dobrze, już dobrze. Nie irytuj się, wierzę ci. Jeśli cię to uspokoi, pójdę sprawdzić. – Gazeta nagle opadła na stół. Philip Arterton okazał się naprawdę przystojnym mężczyzną o miłym dla oka zaroście i czarującym uśmiechu. Gemma wiedziała, że gdyby postawić przy nim Samuela, niewiele by ich różniło.
Pan Arterton podniósł się z miejsca i skierował do drzwi. Będąc już w korytarzu na parterze tuż przy schodach, stanął słupem i zazgrzytał zębami. Za oknami zrobiło się momentalnie ciemno.
- Ty…
- Avada Kedavra! - Łubudu!
Serce Gemmy zastygło w bezruchu. Nie mogła się ruszyć, zupełnie jakby krzesło chciało ją zatrzymać w kuchni.
- Nie! Philip!
- Mamo?! – Dziewczyna zaczęła się niemalże ze sobą siłować. Gdy tylko poderwała się z miejsca, w głowie strasznie jej huczało, a serce, miała wrażenie, że już na dobre przestało bić.
Przez krótką chwilę dane jej było obserwować dygoczącą postać matki, zwróconej do niej tyłem. Kurczowo obejmowała ciało męża, szarpiąc nim i szlochając. Z tej perspektywy widziała jak koniec czyjejś różdżki znów się unosi i celuje w tą drobną, roztrzęsioną i bezbronną kobietę.
- Wy podłe świnie! Zabiliście go!
- A teraz i ty zginiesz. – Cudzy, nieco ochrypły głos wydobył się zza ścianki dzielącej kuchnie i przedpokój. Widziała, jak usta matki jeszcze się ruszają, ale nie słyszała co mówi...
- Mamo, nie!
- Avada Kedavra!
Kolejny błysk zielonego światła przeszył pogrążony w półmroku korytarz. Gemma wpatrywała się po raz kolejny w ciała rodziców, lecz nie widziała już nic dokładnie. Pozostały tylko plamy i tylko para ciemnych, niemalże czarnych oczu jednej osoby z grupki czarodziejów stojących przy drzwiach, wydawała jej się dostatecznie wyraźna. Skądś ją kojarzyła, skądś znała i czuła głęboką rozpacz, gdy ta czerń ją pochłonęła i pozostał już tylko dziki syk.
Młoda Arterton obudziła się w swoim łóżku w dormitorium po raz kolejny zlana potem. Świat zdawał jej się wirować, a głowa stojącej nad nią Gabrielle wydawała jej się bardzo malutka.
- Co robisz w moim łóżku?
- Nad twoim łóżkiem. Ciężko oddychałaś…
- I?
- I… No myślałam…
- Że ktoś mnie gwałci, czy że dusi?
- Biorąc pod uwagę nasze kochane schody, druga opcja jest bardziej możliwa, bo nie podejrzewam aby którakolwiek tu dziewczyna leciała na twój tyłek. Poza tym wszystkie jeszcze śpią, a słyszałabym gdyby ktoś wszedł.
- Skąd wiesz? A może Lily to skryty transwestyta albo woli mleczarnię od męskich zarośli między sutkami?
- Gemmo…
- Och, na Merlina. Przecież tylko żartuję. A ty nie spałaś, czy jak?
Gabrielle wywróciła jedynie oczyma i przysiadła tuż obok Gemmy. W jej oczach było coś dziwnego.
- Po prostu mam wiele myśli w głowie. Zbyt wiele myśli i nie umiem sobie z nimi poradzić.
Arterton westchnęła jedynie i usiadła, przechylając głowę w bok. Zaraz też lekko pogładziła przyjaciółkę po ramieniu.
- Chodzi o tatę?
- Nie tylko. Martwię się o mamę, o Adriana… Tęsknię za ojcem. I…
- I? - Gemma uniosła bardzo wysoko jedną ze swoich brwi, niemal wstrzymując oddech. Dostrzegając jak Hughes zaczyna błądzić wzrokiem po baldachimie łóżka przyjaciółki o mało nie rozdziawiła ust. - Gabe, nie lubię kiedy tak robisz…
- Jak? - Szatynka burknęła z oburzeniem, marszcząc swoje alabastrowe niemal czoło.
- Jak coś przede mną ukrywasz. Wiem, kiedy i co się z tobą dzieje. A teraz mów czy naprawdę czujesz do kogoś mięte, czy oszalałam i mam na nosie pryszcza.
- Oszalałaś i masz na nosie pryszcza…
- No niee… - Właścicielka złotych oczu wykonała dziki taniec swoją głową, rozrzucając na ramionach bujne włosy. - Zakochałaś się!
- Zamknij się, cały Hogwart nie musi znać mojego życia.
- Kto to?
- Nie ważne - syknęła Gabrielle, przenosząc na przyjaciółkę wzrok. - Nie powinnam się teraz zachowywać w tak prostolinijny i prostacki sposób. Ledwo straciłam ojca…
- I to oznacza, że do końca życia masz zwierać nogi i nie zakochiwać się? Gabe, gdyby twój ojciec to usłyszał, to chyba ogoliłby się na łyso i wykastrował bez znieczulenia…
Gabrielle chcąc nie chcąc parsknęła cichym śmiechem, zaraz też opierając głowę na ramieniu przyjaciółki. Chwilę trwały w milczeniu, ale Gemma nie zamierzała odpuścić.
- Kto to?
- Za dużo chcesz wiedzieć.
- Mów, bo obudzę dziewczyny.
- I tak nic ci to nie da. Lepiej się ubierz. Dziś jedziemy do Hogsmeade.
~*~
To zdecydowanie nie była wymarzona pogoda na wyjście z zamku. Świat zalany był deszczem, a zewsząd czekał na człowieka niechciany chłód wszędobylskiego wiatru. Będąc jeszcze na śniadaniu Gemma zastanawiała się, czy aby dziś nie odpuścić sobie tłoczenia się w pociągu i objadania się nowo zakupionymi cycuszkami Wenus i czekoladowymi żabami? Z całego lenistwa i niechęci nie pokusiła się nawet o przeczytanie dzisiejszego Proroka Codziennego, upijając swój lewitujący gdzieś w stanie nieważkiej zadumy umysł, kubkiem zbożowej kawy z mlekiem. W chwili jednak, gdy ktoś („czyli Leanne”, dopowiedziała sobie rozumnie autorka) rzucił hasłem „małe kremowe”, a drugi ktoś („czyli Potter”) wspomniał coś o malinowej mgiełce rozkoszy, oczy panny Arterton rozszerzyły się do rozmiarów galeonów. Przecież nie mogła odpuścić sobie puszczenia zniewalającego dymka i opuścić swego kochanka o kremowym smaku.
Wsiadając do ciepłego pociągu nawet nie wspominała swojego snu. Była przemoczona do suchej nitki i marzyła wyłącznie o tym żeby albo przestało padać, albo dostać się jak najszybciej do Pubu Pod Trzema Miotłami. Zamiast jednak ulokować się na stałe w jednym przedziale, Arterton postanowiła resztę podróży spędzić na korytarzu. Jakoś ciężko robiło jej się w okolicach miednicy, gdy widziała jak w przedziale ściska się osiem osób, więc nawet nie siadała. Poza tym nie chciała spędzić kolejnych minut w napiętej atmosferze. A pojawiała się ona dość często od paru długich dni, przez które to Syriusz zachowywał się w stosunku do niej dziwnie i dość oschle. Nie wiedziała co było powodem jego nastawienia - złego nastawienia, które odbierało jej odwagę i mroziło krew w żyłach. Coś musiało się stać, bo Syriusz nie był sobą. Głupio było jej się do tego przyznać, ale zaczynała się go zwyczajnie bać.
Zatrzymując się w korytarzu rozpoczęła obserwować świat, rozciągający się za oknem. O szybę rozbijały się krople deszczu, tworzące pod wpływem prędkości mokre ślady. Nie lubiła gdy padało. Deszcz kojarzył jej się z czymś złym, z czymś mrocznym i pozbawionym światła duchowego. Miała nadzieję, że nigdy nie przyjdzie jej go polubić.
Szurnięcie za jej plecami rozmyło ten melodramatyczny nastrój. Na początku nawet bała się, że to Syriusz wyszedł do niej, aby zasiać odrobinę fermentu. Szczęście w nieszczęściu, gdyż naprawdę chciała pozostać sama na upaćkanym błotem i przepełnionym hałasem korytarzu, był to James. Młodzieniec uśmiechnął się ciepło w kierunku przyjaciółki, zamykając za sobą drzwi i zwinnym ruchem palca poprawiając sobie na nosie okulary.
- Ciebie też rozbolał tyłek?
- Przecież nawet z nami nie usiadłaś! - żachnął się, dopadając miejsca obok niej.
- Zabolało mnie od samego patrzenia. Poza tym nie chcę znosić na sobie wściekłego spojrzenia co niektórych… - burknęła, zaczynając mazać palcem po zaparowanej szybie. Potter wyglądał na zdumionego i jednocześnie umiejętnie zepchniętego z pantałyku.
- O czym ty mówisz?
- Och, na najczystsze gacie Dumbledore’a. Nie udawaj, że nie zauważyłeś zmiany w Syriuszu.
- Mówisz o jego… zachowaniu? W sensie, że nieco zmarkotniał?
- Nie zmarkotniał, a zrobił się zwyczajnie straszny. Od paru dni patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie autentycznie udusić - szepnęła, jakby bojąc się, że Black może to usłyszeć przez zamknięte drzwi.
- Przesadzasz. Poza tym, uzmysłowiłem mu ostatnio parę rzeczy i dlatego zachowuje się tak dziwnie.
- Nie znaczy to, że mam nagle stać się obiektem jego nerwów, James. Poza tym, zmienił się z dnia na dzień, nie wiem czy zrobiłam coś złego, czy po prostu ma humorek… Może to coś z Regulusem? Wiem, że nie mają najlepszych kontaktów, ale dlaczego akurat teraz zaczął zachowywać się tak dziwnie? - Zamilkła, gdy uświadomiła sobie ile niepotrzebnych słów wypowiedziała. Mogła darować sobie wzmiankę o Regulusie. Przez przypadek mogła zaszkodzić Syriuszowi… A na dodatek ten wzrok Pottera…
- Wiesz, że miliard razy to jeszcze powtórzę i tobie, i jemu… Kiedyś ci powiem „A nie mówiłem ?”.
- Co masz przez to na myśli?
- On ci się nigdy nie przestał podobać - mruknął, uśmiechając się zadziornie pod nosem.
Na korytarzu zapadła niezręczna cisza. Gemma wpatrywała się w przyjaciela z ciasno ściśniętym gardłem i nierówno bijącym sercem. Otóż to. Panna Arterton czuła aktualnie ogromną gorycz, kumulującą się w ustach. Przez parę ostatnich lat żyła w nadziei wyrzucenia Blacka z myśli. Przez ubiegłe lata karmiła się zagorzałym postanowieniem niedopuszczenia nikogo do takich sugestii. A tymczasem, jej serce zmierzało przez cały czas do wyjawienia o tym całemu światu.
- Mylisz się.
- Nie ściemniaj mi tu. - James niemalże warknął, mierząc dziewczynę prawie że chłodno. - Mogłaś sobie udawać, ale znam cię. Myślisz, że dlaczego tak wam dogaduję?
- Niech pomyślę. Może dlatego, żeby nas wkurzyć?
- Po to, żeby sprawdzić wasze reakcje. I nie rób takich oczu - wymamrotał, spoglądając przez okno. - Jeśli Black jeszcze jest niewinny to niedługo przestanie. Dobrze wiesz jaki on jest. A ty choćby się rękami i nogami zasłaniała, to dalej będę obstawać przy swoim. Jeszcze wspomnisz moje słowa.
- James, jest mi niezwykle miło i jednocześnie niezręcznie, bo nie potrzebuję swatki. Poza tym Syriusz w ogóle mnie nie obchodzi, jeśli wiesz co mam na myśli. I żadna twoja mina ani konstruktywna krytyka nie sprawią, że przyznam ci rację i będę rozpaczać, bo jakaś ciućma mnie nie chce…!
- Oho! Mam cię! - Potter niemalże zagryzł wargę i parsknął ciepłym śmiechem, zaraz łapiąc Gemmę za szyję i mocno ściskając. - Jeszcze będę tańczył na waszym weselu.
- Chciałbyś… Znaczy! Po moim trupie. Ślubu nie będzie…
- Ty grzesznico, bez ślubu chcesz dorwać małego Syriusza?
- Potter, bo zaraz cię trzasnę w ten nadęty, roztrzepany, głupi łeb! Puść mnie, bo powiem Lily, że zaglądałeś jej dwa dni temu pod spódnicę…
Wzburzenie nie trwało długo, a i Gemma przestała się rzucać w uścisku przyjaciela jak młode ciele. Oboje wybuchli duszonym śmiechem, o mało nie racząc się wzajemnie soczystymi łzami.
Na to wszystko na korytarz z przedziału oddzielonego o parę metrów wyszedł nie kto inny, jak McGregor. Przyjrzał się on dwójce z uwagą, a potem i nikłym rozbawieniem.
- Witaj, Robercie.
- Gemmo. - Skinął jej lekko głową, a następnie i Jamesowi. - Potter.
- McGregor. - James starał się zachować wcześniejszą lekkość, ale nawet Arterton wyczuła, że się spiął.
- Myślałem, że w takiej sytuacji prędzej zobaczyłbym was z kimś innym…
- Widzisz, Gemmo? Nawet Robert jest w stanie stwierdzić coś tak oczywistego. Bez obaw, McGregor, to żadna napaść miłosna. Ta wariatka jest dla mnie bardzie jak siostra niż potencjalne mięso…
- Uważasz, że Lily to mięso? - Na to pytanie zadane przez Gemmę, Robert parsknął śmiechem i machnął ręką.
- Dobrej zabawy w Hogsmeade. – Po tym odwrócił się na pięcie, wychodząc do innego wagonu.
- Jeśli powiesz komukolwiek o tym, jak niefortunnie dobrałem słowa, to powiem Blackowi jak potajemnie dostać się do waszego pokoju.
- Po co?
- Szepnę mu w tajemnicy, że śpisz w samych pończochach i skrycie pragniesz go od czwartego roku.
- Masz jak w banku, że będę milczeć jak zaklęta - wymamrotała, podając mu po chwili rękę, jakby dla zakładu. Widząc jednak kolejną głupkowatą minę Jamesa zmrużyła powieki i rzuciła mu lodowate spojrzenie. - Co?
- A więc przyznajesz, że to tylko pończochy?
- Zaczynasz mi bardziej przypominać Syriusza niż on sam.
- Tylko się nie zakochaj - mruknął, poprawiając sobie prześmiewczo włosy, lecz po chwili i tak sterczały one z tyłu jak grzebień u koguta, od mocnego i skutecznego uderzenia Gryfonki.
~*~
Deszcz w końcu odpuścił. Zdążył odejść, nim pociąg wyhamował na peronie w Hogsmeade, a uczniowie wylali się z pociągu niczym woda zarywająca tamę.
Potter nie przejął się gadaniem McGonagall, dotyczącym przestrzegania i regulaminu, i godziny zbiórki. Dobrze wiedział, że Minerwę spotka jeszcze nie raz. Łapiąc Lily pod bok ruszył przodem, przed resztą przyjaciół. Mimo wszystko, starał się mieć oczy dookoła głowy, tak na wszelki wypadek.
Gemma wyjątkowo starała się trzymać z tyłu i być tak cicho jak tylko się da. W chwili, gdy James znów pofrunął do Lily, jej spokój uciekł i znów bała się spojrzeć Blackowi prosto w oczy. Wiedziała, że kolejnego lodowatego spojrzenia nie byłaby w stanie przyjąć z takim spokojem jak dotychczas. Dlaczego? Gemma po prostu czuła, że Potter przejrzał ją już na dobre i nie było sensu udawać. No… przynajmniej przed Jamesem.
- Arterton, idziesz ze mną po dymek! - rzucił Potter, wypuszczając Lily z tego niewinnego uścisku dopiero przed wejściem do Miodowego Królestwa. - Za chwilę wrócimy. Syriuszu, idziesz z nami.
Arterton zaklęła w duchu. Mogła przypuszczać, że Potter będzie coś kombinował w związku z napoczętym w pociągu tematem, ale żeby tak od razu? Poczuła na sobie to przenikliwe spojrzenie Blacka, przez co niemal ją zemdliło. Cóż ona mu zrobiła, że te szare oczy pałały do niej takim chłodem?
Nie śmiała protestować. To dopiero mogłoby wyglądać podejrzanie! Z uniesioną już głową wcisnęła dłonie w kieszenie jeansowych spodni i ruszyła za dwójką.
- Malinowe jak zawsze?
- Tak - odparła, wbijając w Jamesa zdawkowe spojrzenie.
- Nie chcesz spróbować innych?
- Nie, co do tego nie zmienię zdania.
- No, nie tylko tego, Gemmo - zaśmiał się, nieco zwalniając aby mogli go dogonić. W braterski sposób poklepał ciut wyższego od siebie Syriusza po plecach, a Gemmę złapał za szyję.
- Martwię się o was. - O mało nie jęknął, gdy łokieć Arterton boleśnie molestował jego żebra. - Mam na myśli… - wybełkotał, czerwony już z wysiłku. - Że oboje się ostatnio dziwnie zachowujecie. Ty chodzisz jak jakiś cień, ciągle naburmuszony, a ty niemal nieustannie jesteś niewyspana.
- To pewnie od tych codziennych spacerków - wycedził Black, starając się aby jego słowa nie zabrzmiały zbyt oschle.
Arterton rzuciła mu uważne spojrzenie, zupełnie jakby z głowy uciekł jej ogólny obraz niepewności. Wyczuła jak wielką ironią nacechowane było stwierdzenie Syriusza i nie omieszkała mu tego wytknąć.
- Och, twoja wiedza dotycząca mojej osoby jest widocznie większa od mojej, bo nie przypominam sobie kiedy ostatnio gdzieś spacerowałam.
- Może wyparłaś wspomnienie, co?
- O co ci znów chodzi?! - Niemalże wydusiła to z ogromnym oburzeniem. James w odpowiedniej chwili umknął im o parę kroków do przodu, by dwójka mogła mierzyć się bez przeszkód.
- O nic. Stwierdzam fakt, że szlajasz się Bóg jeden wie gdzie i udajesz, że nic się nie dzieje.
- To może od razu zacznę cię informować gdzie i po co idę, co? Jeśli będę chciała iść się podrapać w łazience po tyłku to też mam ci się meldować?
- Nie miałem tego na myśli…
- A mnie się wydaje, że na myśli masz za dużo i jesteś zwykłym tchórzem, który nie potrafi się do niczego przyznać - wycedziła, łapiąc się pod boki. Black niemal poszarzał ze złości, przez co zrobił w jej kierunku krok i ostrzegawczo uniósł ku górze palca.
- Słuchaj no, Arterton…
- Ty posłuchaj. Prawda w oczy kole, a ty dalej pozostajesz zwykłym tchórzem. Tchórzem przez wielkie T i nie zmieni się to, dopóki nie wyrzucisz z siebie tego… czegoś. Weź mi tego palca sprzed oczu z łaski swojej, Black.
- Odezwała się święta…
- Coś ty powiedział?
- To, co słyszałaś.
- Ty… Nadęty, bufonowaty, egoistyczny, sarkastyczny…
- Ej, zakochańce! Dajcie sobie po razie i chodźcie no tu. - James rzucił im rozbawione spojrzenie, wciskając dłonie w kieszenie swoich spodni. Stał w drzwiach jednego ze sklepów, który na szyldzie dzierżył napis „McBloom & McMuck”. Potter oparł się nonszalancko o zielone odrzwia.
Arterton rzuciła Blackowi ostatnie, rozeźlone spojrzenie i ruszyła prosto do sklepu, dzwoniąc monetami w kieszeni płaszcza.
~*~
Po zakupieniu sekretnych „dymków”, o których mowa była od samego rana i po uzupełnieniu zapasów łakoci w Miodowym Królestwie, grupka Gryfonów postanowiła przesiedzieć kolejne chwile nieopodal Wrzeszczącej Chaty. Zdaniem Jamesa było to najodpowiedniejsze miejsce dla wyciszenia i wyjaśnienia sobie paru rzeczy. Oczywiście opiniodawca tej głębokiej myśli nie umknął kolejnemu uderzeniu, zadanemu przez pannę Arterton.
Potter miał jednak jakąś dziwną rację, bo Black jak na początku w ogóle nie patrzył na Gemmę, tak potem rzucał jej ukradkowe spojrzenia pozbawione tego wcześniejszego chłodu. W Syriuszu zapaliło się bowiem ognisko z Piekła rodem. Nie był on w stanie ugasić wzburzenia, a przez słowa Gryfonki jednocześnie czuł się skopany jak szczeniak, zupełnie jakby miała rację.
Podejrzane „dymki” okazały się, o zgrozo, papierosami. Ale o cóż można było podejrzewać bandę młodych i całkowicie zbuntowanych Gryfonów? Poza tym nie tylko im zdarzało się obejść regulamin w aż tak wielkim stopniu.
Arterton siedziała niemalże obok Jamesa, który na czas podpalania papierosów o karmelowym smaku i zapachu, miał całkowity zakaz zbliżania się do Lily. Gemma zdołała przez to skomplementować przyjaciółkę mianem sztywniary, przez co oczywiście o mały włos nie wylądowała twarzą w błocie. Właścicielka złotych tęczówek popalała ze stoickim spokojem malinowego papierosa, obserwując prozaiczne wygłupy Petera, Gabrielle i Syriusza, w którego ustach również znajdował się, potocznie nazywany przez Evans, „pet”.
Przez myśli przewijało jej się wiele tematów. Raz, a może i dwa, głęboko zastanawiała się nad tym, czy aby nie za ostro pograła z Blackiem. Jednakże, po gruntownym namyśle, dumnie gratulowała sobie ciętej riposty i zbyt wielkiej szczerości, nie żałując ani trochę właściciela szarych oczu. Co z tego, że przez krótki ułamek w ciągu tego dnia o mało nie przyznała Jamesowi racji? Chwilami czuła się głupsza od swojej mugolskiej kuzynki, która myślała, że smoki to płazy, a żaby są żyworodne. Oczywiście nieco przesadziła nawet w swojej głowie z tymi żabami, ale do dziś pamiętała dzień, w którym mugolska, przyrodnia siostra matki przyjechała do niej i do Samuela ze swoją równie mugolską córką Laurą. Pech chciał, że w gościach znalazła się zarówno Leanne, jak i Gabrielle, a Laura zaczęła wywodzić się nad ułomnością ludzi, którzy robią sobie w słoikach ogniska (akurat ćwiczyły parę niewinnych zaklęć, gdy do salonu wparowała ta piegowata dzida). Oczywiście Leanne nie zostawiła na nowo przybyłej suchej nitki i wyzwała ją od pochodnej pokarmu dla małych smocząt, a ta wydedukowała, iż nie interesują jej płazy. A to już nie było winą Gemmy, że dorzuciła do tego ironiczne „a żaby ją żyworodne i sikają na różowo”, na co oczywiście Laura nie omieszkała zastanowić się z dobre sześć razy, wyjść z salonu, wrócić i oznajmić, że żaby w cale nie sikają na różowo, a „z resztą cudem, Gemmo, trafiłaś”. Jak się potem okazało, mózgiem akcji był starszy brat Arterton, który mimo dojrzałości nie umiał się powstrzymać przez upierdliwością.
Idąc jednak śladem własnych rozmyślań dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Potter mógł mieć rację i to właśnie ona rujnowała swoją jedyną szansę. Tylko czy aby na pewno tego chciała? Czy była gotowa na zmierzenie się ze swoimi dawnymi uczuciami? A co, jeśli okażą się one zbyt słabe i tylko zmarnuje swój czas? Albo, co gorsza, będą za silne i zniszczą ją po raz kolejny?
Pisk Gabrielle zmusił ją do uniesienia wzroku znad swoich kolan. Wyczuła w sobie ogromną motywację i strach. Sen, który nawiedził ją tej nocy, był zbyt realistyczny… Hughes na szczęście tylko wygłupiała się z chłopakami, a piszczeć zaczęła dla zwykłego picu, gdy Black przerzucił ją sobie przez ramię i ochoczo skierował tyłek na teren Wrzeszczącej Chaty. Jak dobrze, że to tylko wygłupy…
- Te, bo zaraz ci zgaśnie. - Pomruk Pottera wywołał na jej twarzy tylko nieco obojętny grymas. Słysząc go jednak, przypomniała sobie o sytuacji w pociągu… Ach! Nie byłaby sobą, gdyby nie spytała! Wciskając sobie czubek papierosa do ust delikatnie się zaciągnęła, unosząc brew.
- Co zrobił ci Robert, że zareagowałeś na niego w taki sposób, hmmm? - zerknęła na przyjaciela, uśmiechając się przy tym na swój sposób osobliwie. James zaś nieco zmarkotniał, starając się nie robić żadnej wzbudzającej podejrzeń miny.
- Och, zdaje ci się…
- Spiąłeś się tak, jakby ktoś wsadził ci parasol w tyłek i próbował otworzyć…
- Rozumiem, że próbowałaś?
- Nie, ale jeśli mi nie powiesz, to osobiście wypróbuję to na tobie.
- Tłumaczę ci, że Robert nic mi nie zrobił - mruknął, kątem oka zerkając na Blacka. Gdy Gemma poruszyła ten temat, Huncwoci nagle zrobili się jacyś mniej krzykliwi, a Lupin wcisnął nos w kartę z pudełka czekoladowej żaby. Arterton miała już coś dodać, ale tym razem to wrzask Ariany rozproszył jej myśli. Czerwonowłosa dziewczyna przeszła przez siatkę prowadzającą na teren Wrzeszczącej Chaty, na ustach mając wymalowane rozgoryczenie.
- Ta zabawa jest głupia. Nie będę więcej sprawdzać jak odważna potrafię być, bo to nie czyni mnie Gryfonem. Z resztą to nie fair maltretować się nawiedzonym miejscem.
- Oj już dobrze, dobrze! Teraz ja! - Potter zeskoczył z masywnego korzenia jednego z drzew i z gwiazdorskim uśmiechem na ustach przeszedł przez wątłą granicę wytyczoną przez ogrodzenie, zmierzając do starej i wielkiej budowli, nieco przekrzywionej i sprawiającej wrażenie oddychającej. James dotarł do samego domku, dotknął jego ściany i kłaniając się, zaczął wracać, parę razy oglądając się przez ramię. Gemmie wydało się to zbyt proste…
- Bić pokłony, o ziemię - zażartował James, kłaniając się w niebywale wzniosły sposób przed swoją publiką. Oczywiście Huncwoci zaczęli gromko klaskać i pogwizdywać, nie szczędząc żartów.
- To nie fair - burknęła Gabrielle, opierając się o drzewo. - Macie coś do ukrycia, to niemożliwe żeby wam się udało, a nam nie.
- Po prostu się wystraszyłyście - odparł Remus, uśmiechając się do Hughes w ciepły sposób. - To nic złego…
- Tchórze. - James niby zakaszlał, ale dało się usłyszeć to prześmiewcze oskarżenie. Z tłumu od razu zaczęły dopływać wersety oburzenia, a nawet i oschłe wyzwiska Leanne, kierowane pod adresem Pottera. Nie zrobiło to na nim jednak żadnego wrażenia.
- A ja uważam, że strach pojawia się tylko przez zbyt dogmatyczną wiarę w prawdę dotyczącą czegoś - burknęła Gemma, wciskając sobie do ust kolejnego papierosa.
- Te, zakopcona. Twoja kolej.
- Zapomnij, Potter. Nie będę tańczyć jak mi zagracie.
- No weeź… Co ci szkodzi? To tylko zabawa.
- Och, Rogaczu. - Głos zabrał Syriusz i pewnym było, że to co powie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. - Mnie się wydaje, że Gemma po prostu jest tchórzem. No bo spójrz, innych jest jej dobrze oceniać, ale sama nie jest w stanie ruszyć tyłka nawet po coś tak banalnego.
- Nie boję się, Black. Po prostu nie zamierzam wam ulegać - syknęła, czując jak wzbiera w niej chęć przyrżnięcia mu za odbijanie piłeczki.
Z pewnością wymiana ich zdań trwałaby o wiele dłużej, gdyby Potter nie zamknął Syriuszowi ust własną ręką.
- On żartował. Naprawdę żartował. No, chodźmy już, napijemy się jednego kremowego i pokłócicie się w cieple.
Arterton wydała z siebie ostrzegawcze warknięcie. Podnosząc się z miejsca wcisnęła sobie do kieszeni płaszcza torbę ze słodyczami i paczkę papierosów. Gdy zeszła ze wzniesienia, uważając na wystające korzenie, grupka jej znajomych mijała już zakręt, upstrzony krzewami całorocznie kwitnących malin. Gemma, docierając do jednego z krzewów, skubnęła parę dużych, soczystych owoców. Starając się ochłonąć zaczęła wpatrywać się w szare niebo, po którym mozolnie przesuwały się coraz to ciemniejsze chmury. Wiedziała, że jeśli nie zabije Blacka, to w najgorszym przypadku znów zakocha się w nim do nieprzytomności.
- Dupek - wydusiła w końcu do siebie, marszcząc przy tym brwi. - Nie jestem tchórzem - warknęła, odwracając się na pięcie i wracając przed przejście do Wrzeszczącej Chaty. Chwilę patrzyła na ten osobliwy budynek, mocno zaciskając usta. - Gemmo, właśnie ulegasz swojej próżności. Na dodatek podrygujesz jak ci zagrają - westchnęła, unosząc przy tym wysoko brwi. - Obyś kiedyś zmądrzała - dorzuciła pełnym sarkazmu tonem i skierowała się prosto w kierunku domu. Zewsząd, zza suchych badyli i traw, dochodziły do niej szmery, co tylko potęgowało pojawiające się uczucie dyskomfortu w okolicach żołądka. No, ale co strasznego mogło być w opuszczonym domu?
- No właśnie - burknęła do siebie, patrząc pod nogi. - Co strasznego może być w jakiejś tam walącej się ruderze? Jakbym ja ducha nie widziała, pfi… To by się Sir Nicholas uśmiał! Chyba by mu głowa do końca odpadła…
Podnosząc głowę spojrzała prosto w jedno z okien, którego okiennice falowały to w prawo, to w lewo na nieco mocniejszym wietrze. Pech chciał, że przemykający za firaną cień przypomniał sobie o zmianie miejsca akurat w tym momencie! Arterton na krótką chwilę zamarła w bezruchu. Aktualnie rozmyślała nad opcją zawrócenia, dopóki miała jeszcze okazję. Gdyby tak przyjaciele się po nią wrócili, zawsze mogłaby skłamać, że poluzował jej się rzemyk od butów, a potem postanowiła objeść się na śmierć malinami. Oczywiście pod warunkiem, że dotarłaby do krzewów w odpowiedniej chwili… Hmm…
- Nie ma mowy - warknęła, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. Kolejne kroki stawiała jeszcze pewniej, ale tylko po to aby nie zmienić zdania. - Jak mu pokażę tchórza, to mu nosem pójdzie. Tchórz… Też mi coś - żachnęła się, wchodząc na drewniane schodki. Nim zdołała dotknąć klamki, drzwi otworzyły się same. Stała tak jak posąg, mocno ściskając usta. To było niemożliwe, żeby przyznała się sama przed sobą, że się boi. Przełykając w bezgłośny sposób ślinę przekroczyła próg, a drzwi zamknęły się za nią z jeżącym włos na głowie piskiem.
Wnętrze Wrzeszczącej Chaty w niczym nie różniło się od zewnętrznego jej oblicza. No, może poziomem kurzu na meblach. Patrząc na panujący tutaj bajzel, przestała mieć do siebie jakiekolwiek pretensje dotyczące jej lenistwa i częstotliwości ścierania w domu kurzy.
Gdzieś zaskrzypiało, a Gemma wyczuła na karku lodowaty powiew, podobny do tego uczucia, gdy duch ocierał się o żywą istotę. Nie było tu jednak nikogo prócz młodej Gryfonki. Z lekką dozą niepewności zrobiła parę kroków do przodu, starając się wyłapać choćby najmniejszy ruch. Każdy jej krok pozostawiał po sobie ciemne ślady na grubej warstwie szarego kurzu. Poza śladami jej butów znalazły się również inne, przypominające maleńkie łapki jakiegoś niezidentyfikowanego przez nią zwierzątka, psie, coś, czego nie mogła aktualnie rozpoznać i… Nieco ją zamurowało, gdy przyszło jej obserwować jakieś niecodziennie wielkie ślady, przypominające jej nienaturalnie zmienione odciski psa. Albo wilka? Były o niebo większe od tych prawdziwych psich i dziwne rozciągnięte, co przywodziło na myśl niedźwiedzia. Marszcząc czoło zdecydowała się wykonać kolejny krok, by zbadać zjawisko dokładniej. Podchodząc do ściany oparła o nią dłoń, wpatrując się w wielki, ciemny ślad na podłodze, który zdążył przykryć parodniowy kurz. Wyglądało to tak, jakby coś ogromnego leżało tu i czekało. Tylko na co? Na co, do diaska?
Na piętrze wyżej coś zapiszczało. A może to tylko jej wyobraźnia? Przenosząc wzrok na schody, znajdujące się tuż obok, zauważyła na ścianie pięć głębokich rys, które stanowiły duży ubytek tej drewnianej części domu. Gemmie wydało się to niemal zabawne. Kawałki układanki prosiły się o dopasowanie ich na miejsce i wyciągnięcie wniosków.
Nie czekając ani chwili dłużej, postanowiła sprawdzić wcześniej posłyszany dźwięk dochodzący z piętra wyżej.
W tym samym czasie coś zmusiło Blacka do obejrzenia się za siebie. Coś, jakby siła, która sugerowała mu, że coś jest nie tak i powinien to sprawdzić. Niby chciał to zignorować, ale brak Gemmy wzbudził w nim najgorsze podejrzenia. Czyżby znów z kimś spiskowała? Gdzie się podziała i z kim?
- Gdzie jest Arterton? - spytał ni z tego, ni z owego Pottera, który właśnie przechodził do kolejnej zabawnej anegdotki, dotyczącej wspólnie spędzonych wakacji z Łapą. James obejrzał się za siebie, a ten jego dowcipny uśmieszek spełzł mu z ust.
- Och, znając ją wzięła sobie twoje słowa do siebie i się obraziła - mruknęła Leanne, uczepiona jedną ręką ramienia Ariany, a w drugiej dzierżyła opasłe tomisko, które bynajmniej nie było podręcznikiem. - Ooo, Pierre, ty świntuchu…
- Co? - Lupin niemal od razu zatrzymał się, przybierając koloru czystego płótna.
- Och, bez obaw, główny bohater właśnie pozbawił swoją służącą bielizny…
- Lea, przestań - mruknęła zniesmaczona Ariana, wbijając spojrzenie tych kobaltowych oczu w Remusa. - Lupin, co się stało?
- Jeśli wzięła sobie do serca słowa tego idioty, to poszła do Wrzeszczącej Chaty - wydusił James i wcisnął Lily paczkę musów-świstusów w dłoń. - Zaraz wrócimy.
- Idziemy z wami - zaprotestowała Gabrielle, poprawiając na sobie dokładniej kurtkę. Do Blacka właśnie dotarło, o co tu chodziło. Jeśli Gemma weszła do środka, mogła znaleźć wiele, wiele rzeczy… Poza tym Wrzeszcząca Chata pomimo pozorów mogła być skrajnie niebezpieczna. Kto wie co zaszyło się tam na czas nieobecności ich kochanego wilkołaka, który wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć?
- Nie. Idźcie do Trzech Mioteł i zajmijcie stolik. Niedługo wrócimy.
- I ty myślisz, Potter, że zostawię sprawę Gemmy wam samym? Jest dla mnie jak siostra!
- Wiem, ale myślę, że wyjścia nie masz - burknął i pociągnął za sobą Łapę i Glizdogona. Lupin ruszył od razu za nimi.
W brzuchu zaś Wrzeszczącej Chaty, Gemma dotarła na pierwsze piętro. Było tam parę pokoi, od których drzwi raz po raz lekko kiwały się w zawiasach. Wszędzie było tyle kurzu, że nawet dla jej płuc było nie lada wyzwaniem tam wytrzymać. A mimo to ciekawość była o niebo większa niż strach, czy swędzenie w nosie. Na poręczy schodów, która miała urwaną górną rączkę, zauważyła strzępek czegoś siwego, połyskującego w nawet tak znikomym świetle. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się dotarło do niej, że to sierść.
Zaraz do jej uszu dotarł kolejny pisk. Dochodził on zza drzwi, które minęła jako pierwsze, a ze środka dochodził odór przypominający rozkładające się mięso. Ta nieco słodka, mdląca woń sprawiła, że twarz Gemmy przeszył spazm obrzydzenia. Pomimo zniechęcenia skierowała się do nich i będąc dostatecznie blisko popchnęła drzwi, w których znajdował się spoty ubytek w prawym dolnym rogu. Smród wyjaśniało rozkładające się ciało kruka, który musiał tu wpaść i skręcić podczas upadku kark. Na stłuczonej szybie pozostawały ślady zaschniętej, niemal czarnej już krwi. Poza truchłem był tutaj stary i obrzydliwy dywan w kolorze zgniłej zieleni, z frędzlami po bokach, zniszczony zegar i stara, kiwająca się na wątłych nóżkach szafa.
Pisk, podobny do tych, które wcześniej słyszała, dobiegał spod szafy. Był on jednak żywszy niż poprzednie i miał wydźwięk pełnej nadziei. Arterton zwróciła w to miejsce wzrok, delikatnie zaciskając usta. Powoli, z szybko bijącym sercem, kucnęła i zajrzała pod mebel z bezpiecznej odległości…
Nie wiedziała, że pod domem byli już Huncwoci. Nie wiedziała też, że Black skrobał się po schodach jako pierwszy i właśnie ten dźwięk ją rozproszy. Nie miała również pojęcia, że pod szafą znajdzie obślizgłego węża, konsumującego kolejną mysz. Gdy zauważył ruch obok, bez namysłu wystrzelił przodem swojego cielska spod szafy, by zaatakować. Arterton poderwała się na nogi w mgnieniu oka i wykonała dwa zdrowe kroki w tył, chyba zbyt głębokie i nieostrożne, bo po chwili zderzyła się plecami z zegarem, który najpierw oparł swój ciężar na kobiecie, a potem runął z łoskotem na ziemię, dzwoniąc jak opętany. Pewnie obyłoby się bez krzyków i strachów, gdyż wąż wystraszył się o niebo mocniej jak Gemma, gdyby nie jeden pajęczak, który zeskoczył z zegara prosto na Arterton. Gdy dziewczyna zorientowała się, co po niej łazi, wpadła w tak ogromną panikę, że wrzask który wydała, mroził krew w żyłach. Dla potencjalnego obserwatora mogłoby wydawać się to zabawne, ale nie dla niej, ani dla pozornie niewtajemniczonego słuchacza. A tym bardziej nie dla Huncwotów, którzy słysząc krzyk o mało nie połamali nóg, biegnąc prosto na górę.
Gdy Black wpadł na piętro jako pierwszy i dopadł drzwi, Gryfonka wyglądała już tak, jakby co najmniej próbowano ją zamordować. W amoku i przerażeniu wpadła prosto na Blacka, zanosząc się i płaczem, i krzykiem jednocześnie.
- ZDEJMIJ ZE MNIE TĘ BESTIĘ! - wyszlochała, rzucając się jeszcze w najlepsze i trzepała włosy na wszystkie strony.
- Co?! - wydusił Black, robiąc niemal ogromne oczy.
- Pająka! - jęknęła, walcząc z paraliżującym jej ciało spazmem.
Nie mógł uwierzyć własnym uszom i oczom. Gdyby nie to, że przeraził się nie na żarty parsknąłby śmiechem, ale… Chwileczkę. Przeraził się? Niby o co…? Rozejrzał się tylko po podłodze, gdy nie zauważył ani we włosach, ani na ciele Gryfonki pajęczaka. Pająk właśnie ucinał sobie ucieczkę od pokręconej wariatki, której wrzask wystraszył go o niebo bardziej niż on ją. Przynajmniej tak mu się zdawało. Wystarczył szybki ruch nogą Blacka żeby po pająku została tylko mokra plama.
- Będzie padać - wymamrotał Lupin, patrząc na marną pozostałość po pajączku.
- Do jasnej cholery, Gemmo. Co ty tu robisz? - Potter wyglądał tak, jakby ktoś zagroził mu zawieszeniem w quidditcha. Jego okulary opadły mu na czubek nosa, a włosy pomimo idealnego nieładu sprawiały wrażenie bardziej potraktowanych prądem, niż rozwianych przez pęd.
- Co się stało? - rzucił Black, ostrożnie przytrzymując Arterton za ramiona.
- Pod szafą… jest wąż. A potem się… - wydusiła, ciągle walcząc z drżeniem ciała. - No sam widzisz no! - dorzuciła, tupiąc nogą. - Nie trzeba było wyzywać mnie od tchórzy.
- Sama zaczęłaś…
- Zamknij się - wydusiła, mierząc go zaczerwienionymi oczami, z którym dalej leciały grube krople łez. Był to chyba pierwszy raz, gdy widział ją tak otwarcie płaczącą…
- Chwilunia… Wyjesz, bo wystraszyłaś się węża? - James przyjrzał się Gemmie w skupieniu, mrużąc przy tym oczy. Widząc, że ta kręci głową, zaczął od nowa. - Bo narozrabiałaś? - Kolejny raz spotkał się z zaprzeczeniem. Niemal prychnął, bo została mu jedna opcja. - Przez pająka?
- Mam arachnofobię, matole - wycedziła dziewczyna, a Potter zaczął się śmiać jak opętany. - Kurwa, James! O mało ducha nie wyzionęłam!
- Wlazłaś do Wrzeszczącej Chaty. Sama. A przestraszył cię malutki pajączek, który był bardziej przerażony od ciebie i teraz została z niego mokra plama? - zarżał, przez co Arterton znów zaniosła się płaczem.
- James, już dość, no… - Syriusz wywrócił tylko oczami i, wydając z siebie rozdrażnione warknięcie, przygarnął do siebie Gemmę ramieniem. - No już, zabiłem. Uspokój się, ty krowo.
- Nie wyzywaj mnie, dupku - warknęła, ostrożnie tuląc nos do jego koszuli.
Pomijał już fakt, że ze złości powinien jej jeszcze urządzić ochrzan. A także to, że nie powinien jej ufać. W sumie ręka jakoś sama, odruchowo przytuliła Gryfonkę do jego piersi i nie pytała go o zdanie. Problemem były już tylko dzikie tańce Jamesa i bezgłośnie poruszanie przez niego ustami, oznaczające nic innego jak „Mówiłem!”.
~*~
Po drodze powrotnej nasłuchali się podejrzeń Arterton, dotyczących dzikich lokatorów Wrzeszczącej Chaty. Wymieniła im dosłownie każdy podpunkt układanki, o którym mieli pojęcie bez uprzedniego przyglądania się pomieszczeniom, a czemu starannie zaprzeczali. Zanim opuścili Wrzeszczącą Chatę, obserwowali jeszcze jak wąż ucieka sekretnym przejściem przez ścianę na dwór i spada w zarośla, a potem przez dobry kwadrans obżerali się malinami rosnącymi przy ścieżce.
Kiedy w końcu dotarli do Trzech Mioteł odnaleźli zarezerwowaną przez dziewczyny ławę i zamówili u Rosmerty kremowe piwo. Nie obyło się bez wyjaśnień i krępującej spowiedzi o dotkliwej arachnofobii, przez co Evans o mało nie udławiła się łykiem kremowego piwa. Koniec końców Gemmie udało się odkleić od krępującej jej osobę łatki tchórza i każdy zajął się swoim piwem, no i stół podzielił się na tematy dyskusyjne. Dziewięciu młodych czarodziejów i czarownic dyskutowało na tematy wszelakie, podczas których Black i Gemma chyba w formie przeprosin prawili sobie komplementy.
- Dziękuję za tego pająka - wymamrotała w końcu dziewczyna, zerkając na Syriusza dość niepewnie. Black chrząknął jedynie, chyba tylko po to, aby powstrzymać parsknięcie śmiechem i posłał w jej kierunku lekki uśmiech.
- Drobnostka.
- Oooch… - jęknięcie dochodzące zza stołu, a które należało do Jamesa, aż kuło w uszy. - Jeśli te pająki tak działają, to będę ci podrzucał z tuzin dziennie, aż nie zobaczę gwiazdek w waszych oczach.
- Durny jesteś jak but, Potter - syknęła Gemma, a James parsknął śmiechem.
- Jeszcze trochę i będziesz inaczej gadać.
- Że cię zabiję?
- Musisz popracować nad wymową, Arterton. Powiedz: „James, jesteś geniuszem”. Żebyś mogła powtarzać to po wszystkim. No, dalej…
- James…
- Taaak?
- Jesteś…
- Dokończ, proszę.
- Skończonym…
- Już skucha.
- Durnym…
- Wymowa fatalna!
- Osłem!
- Pała z fonetyki, Arterton!
W grupce zawrzał gromki śmiech, ale to nie sprawiło, że ciekawe spojrzenia Lily i reszty dziewcząt, kierowane na Gemmę i Syriusza, nagle odeszły. Arterton czuła się zażenowana i haniebnie zbezczeszczona, ale na chwilę obecną chciała darować sobie uszczypliwości i zadzierania nosa. Ariana już otwierała usta aby coś powiedzieć, ale Peter zaczął się nerwowo krztusić, waląc pięścią prosto w swoją pierś. Potter poprawił uderzenie, ale w plecy, a gdy Peter odzyskał zdolność mówienia, wbił w Gemmę uważny wzrok, ściskając w palcach Kartę Czarodziejów.
- Gemmo!
- Znalazłeś czarownicę z Roscobelle?
- Nie mówiłaś, że masz dziadka-szychę! - zapiszczał, uderzając palcem wolnej ręki w kartę. Teraz to Lily i Black zaczęli krztusić się piwem, a Gemmie przypadł zaszczyt klepania go po plecach.
- Aaa, to… Mam chyba z sześć takich.
- Nie mówiłaś nam… - rzucił oskarżycielsko James, wpatrując się zaraz w kartę ściskaną przez Petera. - Ministerstwo, Lord, powiązanie z Wizengamotem… Boże, czemu dowiaduję się tego na siódmym roku? Czemu go nie znamy?
- Bo po śmierci rodziców zostawił mnie i Samuela samych, dlatego - bąknęła, upijając spory łyk kremowego piwa. Po słowach Lupina, tym razem to ona zaczęła się krztusić.
- Ooo, posłuchajcie tego. „Morderstwa w Londynie. Wczorajszego wieczora w Londynie doszło do zamordowania sześciu osób…” - podniósł wzrok na Gemmę, unosząc przy tym brew.
- Jak matkę kocham, dom wariatów - wymamrotał James. - Łapo, weź ją chlaśnij…
- Zaraz ja cię chlasnę - wydusiła, przenosząc wzrok na Remusa. - Czterech mugoli i dwóch czarodziejów?
- Tak - odparł Remus, a przy stole znów zrobiło się cicho.
- Matka z córką, tożsamości nieznane, mężczyzna na Holborn Viaduct i dziewiętnastolatek na Drowning Street?
- Skąd wiesz? - wymamrotał, odkładając gazetę na stół. Arterton niemal od razu ją złapała i zaczęła wlepiać wzrok w nagłówek.
- Auror i czarownica. Ministerstwo uważa, że to te same osoby dokonały morderstw, a do pościgu wyznaczono Moody’ego.
- Ona na pewno to rano czytała - rzucił Potter, marszcząc nos. - Powiedz, że mam rację.
- James, ona nie czytała rano gazety - mruknął Black, przyglądając się Gryfonce z uwagą. - Gemmo… Skąd to wiesz?
- Śniło mi się to.
- Morderstwa?
- Nie. Ta gazeta, dzisiejsze wydanie. Śnił mi się wąż pod szafą i tata… I… - urwała, czując jak ręce zaczynają jej dygotać. - Tata chciał mi coś powiedzieć… - wymamrotała, przenosząc wzrok na Gabrielle. Nie wierzyła we wróżby i przepowiadanie przyszłości. Przecież nawet nie chodziła na wróżbiarstwo! Ale wzrok Hughes… Serce waliło jej jak młotem. Ta szafa, ten wąż, ta gazeta… Co jeszcze okaże się prawdą, a co było tylko złym snem?
Nie wiedział co o tym myśleć. On, Syriusz Black, po raz kolejny czuł się oszukany i wahał się do siedzącej obok dziewczyny. Jego serce podpowiadało mu, że w pobliżu czai się ogromne zło. Czy powinien jej ufać? Czy powinien dalej udawać, że wszystko gra? Teraz nie był pewny niczego, ale wiedział, że z Arterton wyciągnie informacje szybciej, kiedy będzie bardzo, bardzo blisko niej.
- Już dobrze, Gemmo - wymamrotał, ostrożnie obejmując jej ramiona. - Wszystko się wyjaśni. Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz