30 sty 2016

VI. Kosmate domysły

 "Za piękne było, żeby trwać."
~ Ernest Hemingway, "Stary człowiek i morze".


Chciałabym życzyć oficjalnie sto lat i wszystkiego najlepszego dla mojego "gazu pieprzowego". Ta osoba będzie wiedzieć, a teraz, w duchu tego braterstwa, pragnę dodać jedną ważną rzecz, z którą chciałabym abyście się wszyscy zapoznali. 





W powietrzu wisiało coś dziwnego. Coś, co nie było łatwe do zdefiniowania nawet podczas rekordowego używania mózgu, a o czym przekonała się cała wesoła paczka Gryfonów. Na nic zdawały się wspólne przesiadywania w pokoju wspólnym, niby po to, aby odrabiać zadane prace, niby to dorzucać parę groszy na tematy znikome i różne. Umysły każdego z nich już z początkiem września miały spore trudności z połączeniem paru rzeczy naraz, a co dopiero pod koniec trzeciego tygodnia.
Lupin bez zmian zachowywał się jak zwykły i nadzwyczaj opanowany uczeń całkowicie normalnej szkoły, jaką był Hogwart. Ariana z każdym kolejnym dniem stawała się coraz bardziej rozdrażniona, co było wynikiem nałożonej na siebie nauki i obowiązków prefekta naczelnego; a ten też problem dotyczył Lily, będącej zwykłym prefektem, choć starała się ona zasłaniać frustrację maską sztywniary-Evans. W tym towarzystwie niewiele odbiegało od normy, choć te pojedyncze zmiany nie umykały nikomu, kogo one nie dotyczyły.
Takim też ewenementem okazało się zachowanie Pottera. Od incydentu z Rosierem często przyłapywano go na nadmiernym marszczeniu czoła i rozmyślaniu odbiegającym od tego, które praktykował przez ostatnie lata. Tego zachowania nie dało się puścić mimochodem, a już ostatnią osobą, która zignorowałaby tą zmianę był Syriusz.
Kolejny wieczór spędzali w swoim wyjątkowo cichym towarzystwie, wertując książki i odrabiając zadana. Transmutacja, astronomia, historia magii, runy, wróżbiarstwo… Zarówno podłoga jak i stolik zawalone były różnej wielkości książkami o odmiennych zawartościach. Kanapa okupowana była przez Leanne, Lily i Petera, Remus zasiadał na małej pufie tuż obok fotela zarezerwowanego przez zacny kuper Blacka, zaś w drugim drzemała Gabrielle.
Syriusz leniwie błądził wzrokiem po linijkach tekstu, nie za bardzo wiedząc, czy ślęczenie nad podręcznikami okaże się intratnym zajęciem. Zwłaszcza, że po prostu nie czuł się na siłach wpychać w siebie materiał, który i tak prędzej namiesza mu tego wieczoru w głowie, niż rozjaśni najciemniejsze zakamarki umysłu. Z niemałą ulgą przeniósł wzrok na przyjaciół, mając jakąś egoistyczną satysfakcję, że jemu udało się oderwać od tak przykrego zajęcia, jakim była nauka. Ach, aż skarcił się w myślach, jakby dla uzasadnienia czochrając palcami ciemne włosy. Nie powinien tak myśleć. Owutemy zbliżały się wielkimi krokami i takim podejściem nie zagwarantuje sobie jakiejkolwiek przyszłości.
Znów powrócił do książki, czując, jak oczy zaczynają mu pulsować. Nie rozumiał, dlaczego nauczyciele nie mogli dogadać się względem wypracowań i nie życzyć sobie w jednym dniu pięciu esejów na osobny przedmiot. Ponownie rozproszyło go już cichutkie chrapanie panny Hughes, której pozycja przypominała bardziej zwłoki podczas czwartej doby rozkładu. Długo jednak nie skupiał wzroku na przyjaciółce, jakby bojąc się, że zbyt natrętnym przyglądaniem się wyrwie ją ze snu. Od razu pomknął ze swym rozumnym spojrzeniem na Jamesa, który właśnie zawisł nad Lily i spokojnym, nieco przyciszonym głosem coś jej objaśniał. Black dostrzegł cień uśmiechu na skąpanej w rudych kosmykach włosów buzi Evans, co w przykry sposób zakuło, aczkolwiek w cale nie powinno. Gryfon zaczął nawet podejrzewać się o zazdrość nie przez Lily, a o Lily, ale było to po prostu niemożliwe. Syriusz czuł bowiem głęboko w swoim sercu, że tak być musiało i nawet nie udawał, że nie dostrzega zauroczenia Pottera rudą Gryfonką. Było tak i nie pragnął nawet być zdolnym do tego, aby mieć na to jakikolwiek wpływ.
Z niedosłyszalnym westchnieniem przesmyknął wzrokiem po zbiorowisku, jakby celowo omijając sferę kominka na sam koniec. Tak, nie zabrakło tam panny Arterton. Siedziała ona najbliżej kominka, chłonąc w siebie całe ciepło i mrowienie wywoływane przez hałasujące od czasu do czasu palenisko. Ostatnio miał z nią wiele problemów. Nie dosłownie oczywiście, bo nie było nawet okazji aby skonsumować jakąkolwiek niedogodność. Chodziło mu raczej o definitywną nieumiejętność rozgryzienia jej.
Już nie raz irytował się, gdy któryś z przyjaciół insynuował mu różne skutki jego zainteresowania dziewczyną. I ilekroć chciał się wytłumaczyć, wychodziło z tego coś dziwnego. Zupełnie jakby ciągłe zaprzeczanie w bezsensowne podejrzenia reszty Huncwotów wywlekały na światło dzienne drugie dno, ukryte bardzo głęboko w jego duszy. Raz nawet pokusił się o stwierdzenie, że Gemma nawet mu się nie podoba i przez resztę semestru z powodu cichych wyrzutów sumienia uważniej przyglądał się swojej koleżance. I bynajmniej nie wyglądało to na całkowity brak zainteresowania Gemmą, przez co i tak suszono mu głowę. Nawet nie wiedział co o tym myśleć. Naprawdę widział w niej tylko przyjaciółkę, czy zwyczajnie nie potrafił inaczej tego określić? Ciężko było mu stwierdzić… A może to przez to, że razem dorastali? Że widział jej wzloty, upadki i nie raz słuchał jej problemów? Co, u licha, było nie tak z jego rozumowaniem?
Wpatrywał się on długą chwilę w dziewczynę, którą jednocześnie otulał i mrok, i urokliwe światło padające od kominka. W tamtej chwili języki ognia sprawiały, iż włosy Gryfonki zdawały się mienić na czerwono-złoto, lecz na szczęście była to tylko iluzja.
Gemma uparcie wpatrywała się w otwartą książkę, z której usiłowała wyczytać choćby najdrobniejsze informacje. Raz po raz miętosiła w palcach gęsie pióro, skrobiąc się jego czubkiem po dolnej wardze i podbródku. Tuż obok niej znajdował się stos książek, które zdołała przewertować, ale czekała ją jeszcze masa pracy.
Syriusz czuł już, że z dziewczyną dzieje się coś niedobrego. Umysł podpowiadał mu to już od pamiętnego wieczoru, kiedy to Peter wywołał w oczach Gryfonki niepokój. Naciskał jeszcze tylko dwa razy. Aktualnie nie starał się na siłę zrażać panienki Arterton zbyt pochopnymi pytaniami, bo dostatecznie już wysunęła ku niemu swój palący trzewia dystans. Pozwalał sobie tylko na bezpodstawne domysły i teorie, których nie próbował nadgryzać bez odpowiednich dowodów.
Patrzył tak na nią. Ach, oczywiście, że patrzył. I nie był to wzrok tak jak zawsze kusy i pełen niestosownej ciekawości, ale nacechowany był zarówno troską jak i ostrożnością. Gemma ukrywała coś przed nim i czuł, że jedyną osobą, która może mu dać jakiekolwiek wskazówki bez wzbudzania paniki, była Lily. A miała tak śliczne te oczy… Och, nie, nie. Nie Lily. Gemma. Och! Podwójne „nie”! O czym on myślał? Powinien skupić się nad powodem jej dziwnego zachowania i dojść do wniosku dlaczego, do ostatniego goblina, wygląda ona tak inaczej? Pomijał te krągłe aspekty fizyczne i słodkie usta, które nagle zaczęła przygryzać… Ooo niee… Black… Przestań w tej chwili.
Ale on ani myślał przestać, czy słuchać. Widział podkrążone oczy i grymas niezadowolenia na jej twarzy, ale nagle rozpoczął skupiać się na jej fizycznej oprawce. Tej innej fizycznej oprawce. Co jeśli naprawdę nie znał swoich własnych instynktów? I, na Boga, ile ich w sobie miał? Uważał za absurdalne podkopywać pod sobą grunt, aby choć na chwilę zatrzymać się dla jakiekolwiek osoby, bo zbyt mocno przywiązywał się do ludzi. Pragnął tylko zrozumieć, dlaczego myślał o Gemmie tak intensywnie od tych paru długich dni.
Jego podejrzenia pojawiły się tamtego wtorku, gdy Arterton pojawiła się przy stole jako ostatnia. Nie mogło dotrzeć do niego gdzie była wcześniej i co robiła. Przez sytuację, która komplikowała życie w społeczeństwie czarodziejów nabrał podejrzeń i z trudem wyobrażał sobie chwilę, gdy któryś z jego przyjaciół dopuściłby się zdrady. Chciał się mylić i pragnął, aby to były tylko najgłębiej skrywane lęki. Ale sytuacja, w jakiej znajdowała się Gemma, nie napawała go spokojem i optymizmem.
Pokój wspólny nagle, w ułamku sekundy, przeszył okropny śmiech, a następnie wybuchł istny chaos. Większość książek pofrunęła w różne części pomieszczenia i pacnęła o ściany, padając na ziemię niczym pokonani wojownicy, a w powietrze wzbiły się setki kawałków pergaminu.
- Irytek! - Potter niemalże cały pozieleniał, najpierw z nieuzasadnionego lęku na widok niszczonych pac, a potem przybrał barwę buraczka.
Nie tylko on najadł się wzburzenia. Gdy poltergeist wykonał kolejną morderczą dla uczniów rundę po pokoju, wypracowanie Gemmy uniosło się parę metrów nad ziemią, a potem wylądowało prosto w płomieniach kominka.
- Nie! - Właścicielka miodowo-złotych tęczówek bez zawahania doskoczyła do paleniska, z sykiem wydobywając nieźle nadpaloną pracę z objęć ognia. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Ty cholerna kreaturo! - Jej wzrok rozbiegł się po pomieszczeniu w taki sposób, że nawet osoby siedzące pod przeciwległą ścianą zatkały sobie uszy. - Jak cię dorwę, to zamienię ci miejscami usta z odbytem, cholerny, pieprzony zasrańcu!
W bliżej nieokreślonym miejscu nagle pojawił się skrzek, echem odbijający się po okrągłym pomieszczeniu, a następnie oczom wszystkich ukazał się Irytek. Był to duch niewielkich rozmiarów, przypominający Syriuszowi brzydkie i pomarszczone dziecko. Uśmiech poltergeista rozlewał się zazwyczaj od jednego ucha do drugiego, a oczka świdrowały potencjalną ofiarę ze wzmożonym zainteresowaniem. Aktualnie jednak w osłupieniu przyglądał się Gemmie, jakby ta jakimś cudem uderzyła go obuchem w głowę.
- OOO! Ale panienka brzydko mówi! Niegrzeczna Gryfoneczka, ojojojoj!
- Zamknij dziób, ty przeklęta pokrako. Widzisz, co narobiłeś? - Wskazała mu porozrzucane po pokoju przedmioty, a potem spojrzała ukradkiem na swoje wypracowanie. - Wiesz, co teraz zrobię? Pójdę po Krwawego Barona i poproszę go najuniżeniej jak mogę, żeby ukręcił ci łeb… I przysięgam… PRZYSIĘGAM, że jeśli ja nie zrobię ci z twarzy dupy, to zrobi to kto inny!
- Gemmo! - Ariana niemalże zbladła, zerkając pobieżnie na siedzących w kącie pierwszorocznych. Arterton machnęła na to jedynie ręką i cmoknęła z irytacją ustami.
- Sami lepiej nie mówią… Hola, hola! A ty gdzie?! Wracaj tu natychmiast, Iryt! Wytłumaczysz to nauczycielom! - Już ruszyła za czmychającym duchem, ale na drodze stanął jej Lupin.
- Na Boga, proszę. Gemmo, bez pochopnych decyzji. Po prostu się uspokój…
- Uspokój? Mam się uspokoić? - Dziewczyna uniosła wysoko brwi i zaczęła energicznie wymachiwać szczątkami swojego wypracowania przed oczami chłopaka. - Remusku, ten fagas zniszczył moją pracę, nad którą siedziałam od ostatnich zajęć!
- Przepiszę ci ją, ale się uspokój…
- Nie chcę - warknęła, patrząc wrogo w kierunku dziury pod portretem. - Dorwę gnidę, to zrobię z niego niematerialną surówkę - wycedziła, odwracając się na pięcie i zaczynając zbierać z podłogi książki, kartki, karteczki i wypracowania, swoje wciskając pod pachę, a resztę układając na stoliku.
Lupin zaś westchnął boleśnie pod nosem. Choćby bardzo chciał, nie był w stanie zdobyć się na dostateczną odwagę by przemówić Gemmie do rozsądku. Poza tym każdy tutaj wiedział jaka była Arterton.
Black zaciął się dogłębnie we wcześniejszym rozmyślaniu. Gdzieś uciekł mu obraz spokojnej i wyważonej istoty, której włosy płonęły w ciemnościach swoją bujnością, a oczy zdawały się hipnotyzować. Zamiast tego widział rozwścieczoną, splamioną rozzłoszczonym rumieńcem twarz i roztrzęsione ruchy ramion. Każdy jednak zajął się sobą, zupełnie jakby w ukojeniu tej młodej kobiety nie widzieli najmniejszego sensu.
Syriusz wpatrywał się w nią przez kolejne długie chwile. Wprawdzie nie miał obowiązku pozostać tam ani chwili dłużej, ale pragnął rozgryźć to zachowanie. Rozwiązać pętlę, która coraz mocniej zaciskała się na gardle Gemmy, a co za tym szło również na jego. Z niecodziennym spokojem podszedł do dziewczyny i kucając obok, zebrał się na minimalną odwagę.
- Na pewno nie potrzebujesz pomocy? - szepnął, zaglądając dość nieudolnie pod burzę włosów. Gemma jednak podniosła głowę i rzuciła mu uważne spojrzenie.
Black nigdy nie widział jak Arterton otwarcie płacze. W sumie nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz widział ją płaczącą. Wprawdzie do tego było daleko ale czuł, patrząc głęboko w te słodkie oczy, że kąciki nie bez powodu były takie czerwone. Cholera, jak bardzo chciał się dowiedzieć co było nie tak! Uśmiechnął się do niej delikatnie, co chyba odrobinę rozpuściło maleńką warstewkę lodu na sercu dziewczyny.
- Nie trzeba - szepnęła cichutko, spuszczając znów wzrok na rolkę pergaminu, którą właśnie rozpoczęła zapisywać.
- Syriusz? Idziesz? - Potter poprawił na sobie sweter, unosząc przy tym minimalnie prawą brew. - Jutro trzeba wcześnie wstać.
- Chyba posiedzę jeszcze z Gemmą.
- Nie trzeba - wymamrotała dziewczyna niemalże z naciskiem, zakładając kosmyk włosów za ucho. - Dobranoc, chłopaki.
Chciał tego czy nie, zdany był już wyłącznie na towarzystwo Huncwotów, do których przecież ściśle należał! Wspinając się po krętych schodach rzucał Jamesowi ukradkowe spojrzenia. Z nim tym bardziej chciał wyjaśnić sobie parę dokuczliwych kwestii.
Z chwilą przekroczenia progu pokoju jakaś część zmęczenia odeszła w kąt. Miał wrażenie, że zaraz mózg wyjdzie mu uchem i już nigdy nie wróci, zniesmaczony opcją ciągłego maltretowania go na zmianę nauką i myślami zbędnymi. Przysiągłby na kości swych przodków, że łóżko w konspiracyjny sposób puszczało mu oczko puchatą poduchą, ale nie zdołał się w to zagłębić. James zaczął prowokować…
- No, Black. - Zacmokał ustami w powietrzu, niemalże zdzierając z siebie sweter. Na jego ustach zakwitł kpiarski uśmiech. - Martwimy się naszą Gemmą?
- Naszą? - Lupin zadarł wysoko brwi, nie zwracając uwagi na puszczane przez Jamesa w jego kierunku perskie oko. - Od kiedy to jest kogokolwiek?
- Och, Luniaczku. Gemma jest nasza i basta. Ma charakterek, umie wplątać się w kłopoty i przede wszystkim jest Gryfonką.
- A ja myślałem, że najważniejszym aspektem jest nasza przyjaźń z nią. - Syriusz nie omieszkał wpleść w to zdanie szczypty sarkazmu, przyglądając się Potterowi z niemałą uwagą. - Poza tym skoro używasz liczby mnogiej, to sam odpowiedz.
- A ciebie co ugryzło? Czyżbym cię rozgryzł?
- Nie, pierdzielisz trzy po trzy. Ubzduraliście sobie coś, co jest absolutną nieprawdą i non stop usiłujecie zrobić ze mnie durnia.
- Uuu…! - James wraz z Peterem niemalże zawtórowali sobie w tym chórku, a Remus zaśmiał się w szczątkowy sposób.
- Wyczuwam silne pokłady l’amouru!
- Najadłeś się szaleju? - Syriusz dorzucił na łóżko swój seter, zaczynając rozpinać koszulę. Czuł, że wewnątrz niego zwyczajnie się gotuje…
- Łapo. Możesz zaprzeczać w nieskończoność, ale jako zawodowy rogacz umiem wyczuć, że zwyczajnie przestajesz skakać z kwiatka na kwiatek. - James poprawił okulary na swoim nosie i odetchnął, mierzwiąc palcami już dostatecznie potarganą czuprynę. - A gdybyś wiedział to, co ja wiem, zmieniłoby się twoje podejście.
- A więc uważasz, że lepiej wiesz co czuję, czyż tak?
- O, widzisz? Nawet sam nawiązujesz do uczuć. Ty jeszcze tego nie wiesz, a ja czuję. Ta dziewczyna skradła serca nam wszystkim i jestem pewny, że szanujemy ją każdy na swój sposób. Ale żadnemu z nas nie świecą się oczy na jej widok tak, jak tobie.
- Śmiem podejrzewać, że zauroczenie Lily odebrało ci ramy pewnych zapatrywań - warknął Black. Zaczynał być już na tyle zirytowany, że nie panował nad swoimi słowami. - Na spacery nie, na wagary nie, Mapa Huncwotów jest już be, a peleryna-niewidka nagle wylądowała w kufrze… I kto tu mówi o zauroczeniu, co?
- Posłuchaj… - James złapał głęboki oddech i spojrzał na przyjaciela z niewyjaśnionym pomimo ostrych słów ciepłem. - Za parę lat obudzisz się sam w łóżku i będziesz żałował tego, że się nie odważyłeś. Albo zabraknie ci czasu na miłość. Jesteś ślepy i głupi, a zdecydowanie byłeś przez parę ostatnich lat.
- A ty jesteś najmądrzejszy i wszystko wiesz najlepiej…
- Mówię serio. Nawet teraz nie słuchasz tego, co do ciebie mówię. Ignorant z ciebie.
- A ty zaczynasz być cholernym sztywniakiem z masą wzniosłych gadek na przyszłość. A czemu? Bo Lily jest najważniejsza…
- Co masz przez to na myśli?
- Domyśl się, okularniku…
- Hej, hej, hej! Już dość! - Atmosfera zrobiła się napięta i przykra. Peter złapał jedynie oddech, nie za bardzo ciesząc się z takiego obrotu spraw. - Zaraz serio się pokłócicie… - Ale Syriusz go nie słuchał. Był rozwścieczony całą sytuacją, a zwłaszcza słowami Jamesa.
- Nagle przestaliśmy się dla ciebie liczyć! Teraz nic innego nie słyszę, tylko „Evans to” i „Evans tamto”! Nie jestem zazdrosny, tylko wściekły! Zaraz w ogóle zmienisz się całkowicie i zapomnisz o tym, co nasza czwórka razem przeszła!
- To nie przez Lily! - Potter rzucił swoją zmiętą w kulkę koszulą prosto w twarz Blacka, a to sprowokowało tego drugiego do skoku na przyjaciela.
- Chce ci się zaczepek, burasie?!
- Zamknij się, Łapo! Zamknij!
- Chciałbyś!
- Lupin, weźcie go, bo zaraz powybijam mu zęby!
Dwójka wylądowała po chwili na materacu łóżka Pottera, a po chwilowej szarpaninie obaj padli plackiem na zimną podłogę, dalej wymieniając szczątkowe przepychanki. Dopiero po chwili do akcji wkroczył Remus z Peterem, odciągając Syriusza na bok.
- Kryjesz się jak jakaś baba! Skoro to nie Lily, to co, do cholery jasnej?!
- Wojna, ty debilu! Wojna! - James dyszał już z frustracji, podnosząc się z ziemi. Zarówno on jak i Black z pewnością nabił sobie sporego guza i parę siniaków. - Mogłeś spytać, a nie robić awanturę!
- Ja mam cię pytać o takie rzeczy?! Remus, trzymaj mnie, bo zaraz złamię mu nos! - Niemalże podskoczył, czerwieniejąc jak burak. - Ile lat mnie znasz, żeby się zastanawiać nad wypowiedzeniem czegoś na głos?!
- Możecie się z łaski swojej uspokoić?! - Lupin z trudem przytrzymywał Syriusza, który raz po raz rzucał się jak rasowy terier. - Nie chcę się wtrącać, ale oboje zachowujecie się jak skończeni kretyni! Bez obrazy, ale mam was dość!
Pokój przeszył szczęk klamki, a zaraz do pokoju wszedł współlokator Huncwotów, Gryfon o mysim kolorze włosów i podkrążonych oczach. To sprowokowało całą czwórkę do opanowania emocji i przemyślenia całej awantury na chłodno, dopóki „intruz” nie zaśnie. Nie było jednak zbytnio potrzeby aby tworzyć jakiekolwiek pozory, bo chłopak zajmujący jedno z łóżek, na którym panował największy bałagan (o ile to w ogóle możliwe), zwyczajnie padł na materac i przytulił się do poduszki nie zdejmując nawet butów i zapadł w głęboki sen już po krótkiej chwili.
Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz spojrzeli po sobie w skupieniu, a po niespełna chwili Pettigrew gestem głowy wskazał dwóm bojownikom podać sobie ręce na zgodę. Emocje opadały powoli, ale dalej pozostawał jakiś dziwny niesmak zarówno po usłyszeniu jak i wypowiedzeniu tak okropnych rzeczy. Czwórka przyjaciół w mgnieniu oka przebrała się w pidżamy i ulokowali na jednym z wolnych łóżek, dzierżąc w dłoniach Mapę Huncwotów. Wszyscy jednogłośnie uznali, że temat wojny podchodzi pod konieczność nadzorowania obecnych podejrzanych, bo i tacy trafiali się w Hogwarcie. James dzierżył w dłoniach kawałek papieru, po którym niczym mróweczki spacerowały ślady butów, do których przypasowane były imiona i nazwiska. Lupin przyświecał temu różdżką, Syriusz niemalże dyrygował krokami, które powinni podjąć, a Peter objadał się ślimakami-gumiakami z błogim grymasem malującym się na krągłej, nieco pryszczatej twarzy, od czasu do czasu dorzucając do wszystkiego swoje trafne trzy grosze.
- McGregor - mruknął Black, wbijając uważny wzrok w Jamesa.
- To bez sensu. Każesz nam go sprawdzać, bo jesteś zazdrosny.
- Ja mu nie ufam i basta. Poza tym zejdź ze mnie, bo znów ci przywalę.
James zaśmiał się tylko cicho pod nosem i zaczął przeszukiwać mapę, jednocześnie kręcąc głową.
- W głowie mi się nie mieści jak możesz i jak mogłeś być tak ślepy…
- Co masz na myśli?
- Ooh, zobacz! Masz swojego Robercika. - Potter uśmiechnął się do niego w zadziorny sposób jakby chciał ukryć dumę, że znów wprowadził go na szlak pełen tropów, a potem bezczelnie go z niego zepchnął. Black pochylił się nad mapą.
W istocie. McGregor znajdował się na drugim piętrze, w Łazience Jęczącej Marty. Błądził on od jednej ściany do drugiej, a każdy z siedzących na łóżku chłopców pomyślał, że Ślizgon nie ma najmniejszego powodu, by kręcić się po takich zakamarkach sam. Zwłaszcza grubo po północy.
- Bierz pelerynę.
- Ale, Łapo…
- Bierz ją, mówię. - Black wywrócił jedynie oczyma i złapał za swoją różdżkę. - Raz możesz zapomnieć o byciu pozornie spokojnym.
- Syriuszu, Robert nie jest zagrożeniem. - Głos zabrał Remus. Wpatrywał się on w przyjaciela ze spokojem, jakby tym chciał mu ten pomysł wybić z głowy. - W przeciwieństwie do reszty podejrzanych on z nami rozmawia i nigdy nie wydał mi się wrogo nastawiony.
- I to czyni go wyjątkowo podejrzanym.
Nie widzieli najmniejszego sensu spierać się z nim i znów rozpoczynać kolejną bójkę. Po wydobyciu z kufra peleryny, Potter wymknął się wraz z kompanami z sypialni. Szczęściem założyli na siebie pelerynę-niewidkę wcześniej, nim dotarli do pokoju wspólnego, w którym Gemma jeszcze ślęczała nad wypracowaniem dla McGonagall, raz po raz kiwając głową ze zmęczenia i zerkając na zegar, który pokazywał parę minut po północy. Skryci pod cieniutkim materiałem Huncwoci przemknęli przez pomieszczenie niezauważenie, docierając do dziury pod portretem.
Otwarcie się przejścia o tak późnej godzinie było dla Grubej Damy tak wielkim szokiem, że parę razy musiała przetrzeć oczy, aby się rozbudzić. Nim jednak zorientowała się, że na korytarzu nie ma nikogo, co mogło wywołać niemałą konsternację, młodzi mężczyźni byli już w kolejnym korytarzu.
Będąc na drugim piętrze upewnili się, że McGregor ciągle znajduje się w feralnej toalecie, spoglądając na sporządzoną przez nich mapę. Robert przesiadywał na parapecie, nie zamierzając chyba nigdzie się ruszać.
- To niemożliwe, żeby siedział tu bez przyczyny tyle czasu - warknął Black, siląc się aby owa wypowiedź nie była zbyt wyraźnie nacechowana jakimikolwiek emocjami. - Na pewno jest jakiś powód…
- A jest - wymamrotał James, końcem różdżki wskazując mu mapę, po której przesuwał się punkt. - Spójrz kto do niego idzie.
- Lestrange. - Remus wyglądał na zdziwionego, ale ani Blacka, ani Pottera nie dziwiło już chyba nic. Dobrze wiedzieli, że trafili w sedno. - Co łączy McGregora i Rudolfa prócz wspólnego domu?
- Nie sądzę, aby to było spotkanie przy ciastku i kawie - wymamrotał James i dalej ruszył już z własnej inicjatywy, a nie nadmiernego nalegania Syriusza.
Minęli zakręt i znaleźli się naprzeciw sporych rozmiarów drzwi, do których zbliżał się cień. Posuwał się on z wyrachowaną gracją, lecz pęd niszczył cały obraz tajemniczości. W smudze światła, dobiegającej ze świecznika zawieszonego nad głowami Gryfonów, odbiła się ostra i wyraźnie pobladła twarz Rudolfa Lestrange’a, który już po chwili doparł klamki do drzwi. Nim zdołał je zamknąć, w szparę pomiędzy nimi a framugą wylądowała stopa Pottera, powstrzymująca drzwi przez zamknięciem się. W przeciągu sekund Gryfoni dostali się do pomieszczenia, w którym czuło się łazienkową wilgoć i okropny, przeszywający na wskroś chłód.
Na parapecie po drugiej stronie łazienki siedział Robert, bawiąc się jakimś małym zawiniątkiem. Jego twarz nie wyrażała żadnej, choćby najmniejszej emocji.
- Jesteś…
- Wzrok cię nie zawodzi, Lestrange.
- Nie dworuj sobie ze mnie. - Warknięcie Rudolfa nie jednemu odważnemu zmroziłoby krew w żyłach, ale Robert wyglądał na całkowicie niewzruszonego. - Masz to?
- Poproś ładnie.
- Nie zaczynaj ze mną. Myślisz, że skoro jesteśmy w tym samym domu, to nie będę w stanie urwać ci łba?
McGregor podniósł teraz leniwie wzrok na drugiego Ślizgona, uśmiechając się cierpko pod nosem.
- Spróbuj swojego szczęścia, Rudolfie. - Po tych słowach zeskoczył z parapetu sprytnie niczym kot i rzucił w kierunku Lestrange’a zawiniątko. - Ale przysięgam, że zanim podniesiesz rękę, ja będę już celował prosto w twoje serce.
Dwójka mierzyła się jeszcze chwile w bezbrzeżnej ciszy, aż Rudolf prychnął nonszalancko pod nosem.
- Możesz mówić o szczęściu, McGregor. Tylko o szczęściu przez wzgląd na swoje położenie. - Mówiąc to zmierzył go dokładnie z góry na dół, a potem skierował się do drzwi.
Serca Huncwotów zamarły na krótką chwilę, jakby w obawie przed dobrym słuchem Ślizgona. Jakby tego było mało, Lestrange zatrzymał się jeszcze przy wyjściu i wykrzywił usta w obrzydliwym uśmiechu.
- Kiedy będziesz celował mi w serce, sprawdź proszę najpierw czy w twoim nie tkwi już nóż. Jeden ruch wykonany w złym kierunku i pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.
Po tym, w toalecie został już tylko nieświadomy obecności kogoś innego Robert. Jego wzrok utkwiony był jeszcze w drzwiach, jakby próbował przypomnieć sobie każdy najmniejszy włosek odstający od gładko przygładzonej fryzury Rudolfa. Nie trwało to jednak długo. Ślizgon opuścił pomieszczenie po niedługiej chwili, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak słowa jakiejś piosenki.
Dopiero gdy mieli pewność, że po uczniach domu węża nie było już najmniejszego śladu, Huncwoci wymienili pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- A nie mówiłem?
- Rozmowa z Lestrange’em nie robi jeszcze z niego wroga. Słyszałeś wymianę zdań… - James rzucił Syriuszowi uważne spojrzenie, czując na karku grube krople potu.
- I tak mu nie wierzę. Ciekaw jestem co było w tym zawiniątku. A nie sądzę, aby był to prezent prosto z serca.
- Obawiam się, że tego nie zdołamy się dowiedzieć. Tak właściwie to dopiero teraz uświadomiłem sobie, że McGregora nie było dzisiaj na zajęciach…
- To bez znaczenia, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej. Lepiej wracajmy, zanim Filch zacznie sprawdzać siódme piętro z tą cholerną Norris albo Gruba Dama zapadnie w sen zimowy.
Nie łatwo było im połączyć pojedyncze niteczki zgadywanki, kiedy nie wiedzieli która nitka z którą wcześniej tworzyła całość. Próbowali jedynie nadgryźć ten temat i postanowili uważniej przyglądać się towarzystwu Ślizgonów w przypadku niepokojących znaków.
Docierając do portretu Grubej Damy znów wysilili się za pomocą Lupina na słodkie kłamstewko, związane z pobytem w Skrzydle Szpitalnym, by dostać się do środka. Zegar wskazywał wrogą uczniom godzinę pierwszą, tykając oskarżycielsko i kiwając swoim ozdobnym wahadełkiem w głębi drewnianego brzucha. Byliby jednak o mały włos nie dostali zawału, widząc wychylającą się zza ramienia sofy czuprynę, która kolorem przypominała czekoladę. Uspokoiło ich dopiero umęczone westchnienie i miarowe oddychanie Gemmy.
- Mówiłem, że nie da sobie rady z dziesięcioma przedmiotami… - burknął James i stukając końcem różdżki w Mapę Huncwotów mruknął: „Koniec psot”.
- Trzeba ją obudzić. Nie może spać w pokoju wspólnym - zauważył Black, starając się przy tym wypaść bardzo obojętnie. Potter jednak rzucił mu jedno ze swoich lustrujących spojrzeń i uśmiechnął się głupkowato pod nosem. Idącym na górę Lunatykowi i Peterowi wręczył mapę i pelerynę, następnie podszedł do kanapy. Krok za krokiem szedł za nim Syriusz.
- Gemmo... Te, Arterton! - Potter szturchnął Gryfonkę raz, drugi, trzeci, aż w końcu zaczął nią leciutko potrząsać. Czoło ciemnowłosej splamiły dwie niezadowolone kreski, a jej ciałem zawładnęło całkowite rozespanie.
- Cooo? - zajęczała cicho, jakby z nieukrywanym wyrzutem. Black mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając jak powieki przyjaciółki leciuteńko drgają pod wpływem rozbudzenia.
- Zasnęłaś. Idź połóż się do dormitorium… - Jamesa nie należało posądzać o jakąś wyjątkową zażyłość do Gemmy. Przynajmniej nie taką, która byłaby nieodpowiednia. Nie należało jednak oskarżać go o brak jakichkolwiek uczuć do tej istoty. Arterton była specyficzna i miała w sobie coś, co mimowolnie przyciągało do niej ludzi. Jakieś ciepło, którym zdołałaby otoczyć każdego, kto tego potrzebował.
Black jednak umiał sukcesywnie stwierdzić, że relacja pomiędzy jego przyjacielem a istotą o złotych oczach, do złudzenia przypominała bratersko-siostrzane konszachty. Dokuczali sobie, dogadywali i nie raz wymieniali między sobą cięte riposty, ale gdyby zaszła taka potrzeba to jedno skoczyłoby za drugim w ogień.
James delikatnie poczochrał włosy dziewczyny i parsknął śmiechem, pomagając jej wstać.
- Zrobiłaś przynajmniej to wypracowanie do końca?
- Ekehm - mruknęła, łapiąc się za głowę i nieco zakolebała na nogach, wspierając drugą dłoń na swym biodrze. - Dajcie mi święta i przerwę, inaczej przysięgam, że popełnię tutaj albo samobójstwo, albo dokonam krwawego osądu…
- Ale kiedy tłumaczyłem ci, że dziesięć przedmiotów to za dużo, nawet nie raczyłaś słuchać. No, już. Na górę w podskokach, hop, hop! - Klasnął parę razy w dłonie, obserwując wraz z Syriuszem zmierzającą na schody, ulokowane po prawej stronie, Gemmę.
- Jasne, jasne… Dobranoc, chłopaki.
- Dobranoc, Gemmo - wymamrotał Black, wsuwając leniwie dłonie w kieszenie spodni od swojej pidżamy, która składała się z długich, szarych spodni i białej koszulki. Chwilę jeszcze patrzył w przejście, zastanawiając się nad sensem swojego zachowania. Czy powinien dalej nie chcieć wiedzieć niczego na temat swojego faktycznego podejścia do Gemmy?
Napotykając zdawkowe spojrzenie Pottera jedynie wywrócił oczyma i bez słowa skierował się na schody, ale te znajdujące się po lewej stronie.
- Wiem co chcesz powiedzieć. Lepiej jednak, abyś milczał.
- Nie mogę się doczekać chwili, w której powiem: „A nie mówiłem?”, Łapo.
W ich pokoju każdy już spał. Nawet Lupin nie pokusił się o czupurne spojrzenie w kierunku książek, tylko smacznie zwinął się na materacu, oddając przyjemności czerpanej ze snu. Syriusz dobrze wiedział, że pełnia była tuż-tuż i niedługo przyjdzie im udawać kolejny wyjazd Lupina do pseudo-chorej matki. Na szczęście nie zostawiali go w tym wszystkim samego, pilnując na każdym kroku już pod swoją osobliwą postacią. A Blackowi bardzo odpowiadało bycie psem…
Kładąc się do łóżka nakrył się po uszy kołdrą i zamknął umęczone oczy. Nie był w stanie przewidzieć co zrobi Lestrange, jaką role odegra w tym McGregor, ani czy przyjdzie mu czynnie przejść przez wojnę. Nie przewidział również tego, że o szarym świcie istotkę o złotych oczach zbudzi kolejny koszmar ani tego, że początek zajęć spędzą bez niej.
Wiązało się to z ogromnym zdziwieniem i niepokojem. Siedząc w Wielkiej Sali na śniadaniu co rusz zerkał to na puste miejsce pomiędzy Gabrielle a Leanne, to na drzwi prowadzące na korytarz. Ale jak po Arterton nie było śladu, tak nie pojawiła się ona do końca posiłku.
W drodze na transmutację uświadomił sobie, że miał spytać Lily o parę aspektów, dotyczących osoby Gemmy, a dopóki nie było jej obok, chciał z tego skorzystać. Niczym tygrys doskoczył do nieświadomej zasadzki zwierzyny, szczerząc się szelmowsko od ucha do ucha.
- Evans, czy mógłbym cię o coś spytać?
Podejrzliwy wzrok Lily spoczął na młodzieńcu z siłą, z jaką słoń rozprawia się z natrętem. Dziewczyna przyjrzała mu się dokładnie, jakby za jego uszami czyhała śmierć, a pomiędzy palcami czaiły się na zmianę koszmary i wyrzuty sumienia.
- Pytać zawsze możesz.
- Będę raczej bezpośredni.
- Przywykłam. A więc? - Przystanęła spokojnie na korytarzu, łapiąc się pod bok.
- Czy wiesz, co dzieje się z Arterton?
Lily przyjrzała mu się jeszcze dokładniej. Znała Blacka już wiele lat i miała świadomość tego, że gdy o coś pytał lub czegoś potrzebował, miewało to zazwyczaj drugie dno.
- Dlaczego o nią pytasz? - Zmarkotniała. Po prostu czuła, że poruszanie tematu Arterton nie ujdzie im na sucho. Już słyszała podniesiony głos Gemmy uświadamiający jej, że ma trzymać język za zębami. - Czyżbyś…
- Błagam. - Syriusz przewał jej i jak się okazało, w porę. Wzrok Evans nagle przybrał znajomej poświaty żartu. A nawet jeśli nazywane to było żartem, zazwyczaj przeobrażało się w uszczypliwość. - Nie baw się w Jamesa i nie insynuuj mi jakichś tandetnych bajeczek. Pytam, ponieważ zastanawia mnie jej ostatnie zachowanie. - Złapał głęboki oddech, wywracając oczyma.
Nagle jednak coś uderzyło w niego z siłą tak ogromną, że łamała ona kości i ducha. On nie ufał Gemmie…
- Ostatnio nachodzą mnie dziwne wątpliwości.
- O czym ty mówisz? - Evans o mało nie pozieleniała. Wpatrywała się w niego nie tyle ze zdumieniem, co nieodpartym strachem. - Syriuszu, podejrzewasz Gemmę? O co?!
- Ciii! - W ułamku sekundy docisnął dłoń do jej ust, rozglądając się dla pewności dookoła. Serce waliło mu jak głupie. - Nie tak głośno, Lily…
- To absurd! Jeśli uważasz, że Gemma jest zdolna do czegoś złego, to jesteś w błędzie.
- Lily, ludzie których znamy i kochamy mogą jutro zginąć albo okazać się kłamcami. - Syriusz niemalże wysyczał te słowa. Jego policzki momentalnie przybrały barwy burgundy, a dłonie gorączkowo schowały się w kieszenie spodni, chcąc ukryć ich drżenie. Sam nie mógł dobrze przetrawić tego, co podsunął mu jego własny umysł. W obliczu wojny i wczorajszych słów Jamesa świat zaczynał się prężyć i mienić kolorami różnych perspektyw. Nie ufał Gemmie. Ach, na Boga! Nie ufał jej!
- Strach ma wielkie oczy, Black - rzuciła Lily, poprawiając na czole niesforny kosmyk rudych włosów. Zdawało jej się, że bicie serca Blacka dało się słyszeć nawet z odległości kilometra.
- Co, jeśli ją też to spotka? Pomyślałaś o tym?
- Syriuszu Black. - Zielone tęczówki Gryfonki spłonęły jasnością. - Nie wierzę w to. I nie wiem nic. Zamiast wyprowadzać tak bzdurne konkluzje wystarczy, że spytasz Gemmę osobiście o coś takiego. Robiąc podchody bardziej ją rozdrażnisz i skrzywdzisz niż zrobisz coś dobrego. Z nią trzeba otwarcie i basta. - Na potwierdzenie tych słów pokiwała sobie głową i bez wyjaśnienia ruszyła do otwartych drzwi od pracowni profesor McGonagall.
Stojąc tak, wpatrzony w ścianę, na miejscu której jeszcze chwilę temu znajdowała się ruda czupryna Lily, zadawał sobie pytanie dlaczego to zrobił. Dlaczego pytał o coś takiego Evans? Evans, która kolegowała się dość ściśle z Gemmą. Z Gemmą, która spędzała z Lily większość czasu i spała w tym samym pomieszczeniu co wybranka Rogacza? Miał ochotę rwać sobie włosy prosto z głowy. Nie przemyślał tego. Lily mogła przecież powiedzieć pannie Arterton, co takiego głupi Syriusz Black gadał za jej plecami! Jęknął cicho pod nosem, pełen rozpaczy zarówno wymalowanej na twarzy jak i oczach wkraczając do sali.
McGonagall właśnie zasiadała za biurkiem, poprawiając na czubku nosa swoje okulary. Obrzuciła następnie chłodnym, zdystansowanym spojrzeniem młodzież zasiadającą w ławkach i powróciła do przerzucania stosu kartek na biurku.
- Proszę przygotować wasze eseje na brzegach ławek. Za chwilę je zbiorę. - Nie musiała podnosić głosu. Na jej zajęciach zazwyczaj panowała nienaruszona cisza i nawet muchy nie miały na tyle odwagi, aby zabzyczeć zbyt głośno w prawym kącie blisko drzwi wyjściowych. Black doczłapał w końcu do ławki, którą dzielił na zajęciach transmutacji z Rogaczem. Wściekłym spojrzeniem obrzucił Rosiera, rzucającego mu nieme wyzwanie, zaś uważniej przyjrzał się oddalonym od siebie całym rzędem ławek Roberta i Rudolfa. Wczorajsze odkrycie spotęgowało w nim nieukrywaną niechęć do McGregora.
- Co cię niepokoi? - Głos Rogacza przywołał do momentalnie do porządku.
- Za wcześnie o tym mówić - wymamrotał Black, wyciągając z torby swoje wypracowanie. Szczęście, że Remus pamiętał o większości rzeczy, inaczej musiałby się pięknie tłumaczyć przed McGonagall.
Mijały minuty, podczas których Minerwa zdołała już zebrać wypracowania uczniów i zacząć swój monolog. Dopiero huk otwieranych drzwi rozerwał cieniutką nić melancholii, snującej się po pomieszczeniu niczym mgła. W drzwiach stała Gemma – z rozwianymi włosami i siwa na twarzy, zupełnie jakby chwilę wcześniej rozgrywała walkę o własny oddech i duszę.
- Panno Arterton.
- Pani… Profesor…! - wydusiła, opadając na krótką chwilę na wolne miejsce tuż obok Roberta. Pech chciał, że siedział sam i było to ostatnie wolne miejsce. Zaraz jednak poderwała się z miejsca, w dłoni ściskając wypracowanie. - Ja wszystko pani wytłumaczę…! - sapnęła, podchodząc do jej biurka i wręczyła jej pergamin zapełniony nieco pochyłym pismem. Następnie konspiracyjnie przysunęła się do nauczycielki, zawzięcie szepcząc jej coś na ucho. W sali zrobiło się przez to jeszcze ciszej, o ile było to w ogóle wykonalne, choć tak niektórzy uczniowie przestali się już kompletnie przejmować, że ich koleżanka zrobiła po raz kolejny raban na zajęciach.
Twarz Minerwy McGonagall z niepocieszonej zmieniła się w poważną. Nie wyglądało to tak, jakby coś ją wzburzyło, ale mina tej kobiety nie sugerowała w cale, że ciche wyjaśnienia ciemnowłosej nagle sprawią, że z uśmiechem opadnie na krzesło i powie: „Ależ nic nie szkodzi, moja droga!”. Poza tym… Czy McGonagall kiedykolwiek zrobiła coś takiego?
- Usiądź - odrzekła jedynie sucho, ciasno zaciskając usta w cienką linię. - Zostań po zajęciach. Chcę z tobą pomówić.
- Tak jest - wybełkotała Gemma, wracając na swoje miejsce. Rozsiadając się przy Robercie uśmiechnęła się do niego w sposób niemal przepraszający.
- Wybacz, że tak bez pytania…
- Nic nie szkodzi - odparł, odwzajemniając uśmiech. - Wszystko w porządku?
- Och, tak. Po prostu miałam ciężką noc. Na dodatek Irytek urządził nam wczoraj tornado w pokoju wspólnym.
- Coś mi się zdaje, że to nie pierwsza ciężka noc w twoim wykonaniu - wymamrotał cicho, tak aby Minerwa nie zwróciła na nich zbyt dużej uwagi. Zaraz też pomknął wzrokiem w kierunku Rudolfa i Evana. Ten drugi uciekł spojrzeniem niemal od razu, ale Lestrange patrzył na McGregora wściekle lodowatym spojrzeniem, pełnym chęci mordu.
~*~
Nie potrafił skupić się do końca zajęć. Na tyle, że zamiast w notatkach napisać: „Metamorfomagia jest uwarunkowana cechami genetycznymi i magicznymi zdolnościami wrodzonymi(…)”, określił to dokładnie jako: „Metamorfomagia jest uwarunkowana cechami Gemmy(…)”. Był to powód dla którego parę razy zdzielił Pottera w tył głowy, ale to nie pomogło Rogaczowi uspokoić się od razu.
McGonagall zgodnie ze swoimi wcześniejszymi słowami zaraz po zakończeniu zajęć zatrzymała Gemmę na chwilę w sali, nie dając choćby znikomej szansy komukolwiek podsłuchać ich rozmowy. To zirytowało Syriusza w takim stopniu, że o mały włos nie zdzielił napataczającego się non stop pod jego nogi Petera przez plecy. Wszystko nagle działało mu na nerwy i stracił nawet ochotę na zalecanie się do jakiejkolwiek niewinnej damskiej duszyczki. Przy obiedzie nasłuchiwał możliwych nowinek, podejrzliwie przyglądając się siedzącej naprzeciw niego Arterton, a podczas treningu quidditcha nie raz zderzył się z tyłem czyjejś miotły lub samym graczem. Miał wrażenie, że jeśli spuści Gryfonkę choć na chwilę z oczu, to rozegra się piekło.
Czy to spojrzenie kierowane do Petera było ostrzeżeniem? Czy Gemma, ilekroć nie napotykała spojrzenia Syriusza, miała ochotę zabić z zimną krwią? Czy... Ach, czy te piękne oczy mogłyby choć przez krótką chwilę postrzegać kogoś jako swoją ofiarę? Bo jej oczy niemalże mówiły. Ich kolor oszałamiał, działał halucynogennie, a iskierki w nich niczym za pomocą alfabetu morsa wysyłały nieświadomemu obserwatorowi wiadomości niemal sprośne i piękne. One wabiły. Arterton wabiła całą swoją osobą, a on nie mógł znieść myśli, że jej zachowanie zmuszało go do tak drastycznych osądów.
Po trzecim oberwaniu kaflem w tył głowy modlił się, żeby wrócić do pokoju wspólnego i zasnąć. Zasnąć snem twardym i pozytywnym, aby choć iskra nadziei zatańczyła w jego ciele. Gdy w końcu fikuśne wygibasy i skręty na miotłach dobiegły końca, z niemałą ulgą postawił stopy na ziemi. Ze smutkiem stwierdził, że na dzień dzisiejszy nawet quidditch nie sprawiał mu żadnej przyjemności. Jego myśli spowiły gęste chmury, zwiastujące burze. A gdyby i metafora psychiki Blacka okazała się zbyt płytka, jedno spojrzenie na boskie sklepienie wystarczyło, aby mówić o ulewie. W oddali zagrzmiało z chwilą, gdy nad głową Gryfona śmignęła Gabrielle, a zaraz za nią Arterton. Obie w szampańskim nastoju wymieniały jakieś uwagi i podśmiewały się pod nosem. Tylko od czasu do czasu Gemma musiała dotkliwiej szturchnąć przyjaciółkę, gdy mina dziewczyny zaczynała znów tajać i szarzeć.
Nieustannie zagłębiał się w temat, w który nie powinien. Black nie zastanawiał się nad tym, co przyniesie jego zachowanie, co z resztą należało do jego naturalnych odruchów. Było to bezmyślne lecz uważał, że takie działanie nacechowane było prawdziwymi uczuciami.
Spokojnym krokiem skierował się do składzika, przy którym obie Gryfonki nieustannie dzieliły się jakimiś szczególikami. Będąc dostatecznie blisko czuł jak serce skacze mu do gardła…
- I co?
- No nic. McGregor jest w porządku, nawet jeśli to Ślizgon. Poza tym, ostatnio co nie wspomnę o Ślizgonach, to zaczynasz świecić oczami.
- Oj no… Po prostu sprawdzam, czy przypadkiem towarzystwa nie zmieniasz. - Gabrielle roześmiała się wesoło, choć w jej mniemaniu był to śmiech przez łzy. A co dopiero dla Blacka…
Nagle w jego podświadomości zrodziło się kolejne pytanie. A co, jeśli Gabrielle też to czuje? Co, jeśli jego podejrzenia nie są tylko urojeniem? Iskierka nadziei zagościła w jego ciele, ale dosłownie na chwilę.
- Myślę, że to nie gra roli - wymamrotała Gemma, układając miotły i wielką skrzynię w składziku. - Poza tym nic nie przekreśla ani was ani innych. Takie coś trzeba rozgraniczać.
- Ale gdyby jakiś Ślizgon, czy inny wariat, chciał mi zrobić krzywdę, to dalej byś się z tym osobnikiem przyjaźniła? - Na ustach Gabrielle pojawił się zadziorny uśmiech, który rozświetlił nawet spojrzenie tej drugiej. Arterton już po chwili złapała przyjaciółkę za szyję i mocno ucałowała jej skroń.
- Urwałabym każdą kończynę. Dla ciebie skoczę w ogień, Gabe.
Ten błogi stan trwałby z pewnością dłużej, gdyby dziewczęta nie zorientowały się o obecności osoby trzeciej tuż obok nich. Spojrzenie Gemmy zatrzymało się na sylwetce wyższego od niej Blacka, wyrażając jedynie przesycone zdziwienie.
- Co, Syriuszu? -Gabrielle znów zachichotała, wykręcając uprzednio głowę w jego kierunku. - Też chcesz całusa?
- Gabe. - Gemma warknęła na przyjaciółkę w sposób niemal ostry, następnie też odsunęła się na bok, odrzucając z twarzy kosmyki włosów. - Daj - mruknęła cicho, wyciągając rękę po miotłę, którą młodzieniec dzierżył w dłoniach.
- Syriuszu, wszystko w porządku? - Głos Hughes dotarł do niego z lekkim opóźnieniem. Co się z nim działo? Parokrotnie zamrugał powiekami, następnie podając Gemmie miotłę.
- Tak. Jestem po prostu zmęczony…
- Raczej spięty - rzuciła Arterton, przyglądając mu się uważnie przez krótką chwilę. Pokręciła jedynie głową, zupełnie jakby chciała opędzić od siebie wyjątkowo natrętną muchę. - Mniejsza z tym. Nie będę cię ciągnąć za język, bo nie mam tego w swoim zwyczaju. - Odłożyła miotłę na jej miejsce i już po chwili zamknęła składzik. - Chodź, Gabe. Niedługo podadzą kolację, a czeka nas jeszcze astronomia. - I złapała przyjaciółkę za rękę, ruszając wzdłuż wydeptanej ścieżki prosto do szatni.
Syriusz stał dalej w miejscu, przyglądając się oddalającym sylwetkom Gryfonek. W oddali słychać było kolejne grzmoty, a niebo, tuż nad linią oddalonego jeziora, przybierało nieciekawej barwy. „To zupełnie jak w moim wnętrzu”, pomyślał Black, naciągając na ręce rękawy od dopasowanego swetra. Raz czy dwa zdarzyło mu się skrzywić, klnąc przy tym zawzięcie pod nosem, ale ani myślał wykonać choćby krok w stronę zamku.
- Tutaj jesteś. - Sapanie za jego lewym ramieniem sprowokowało go do obejrzenia się za siebie. Peter wyglądał na rozluźnionego i zadowolonego, i obraz ten byłby niczym niezrujnowany, gdyby Gryfon co chwila nie ciągnął nosem. - Wszyscy cię szukamy. Chyba nie chcesz, żeby dorwał cię deszcz? - Chłopak sięgnął do swojej kieszeni, wygrzebując z niej kolejno opakowanie musów-świstusów, jakieś kolorowe papierki, będące pozostałością po cukierkach i średniej wielkości chustkę do nosa w niebieskie romby. Wydmuchał w nią donośnie nos i wrócił spojrzeniem na przyjaciela, którego wzrok był bardziej jak nieczytelny i mroczny. - Łapo? Co ci się stało?
- To skomplikowane, Peter… - wyszeptał Syriusz, pocierając palcami swoją twarz. Miał wrażenie, jakby w jednej sekundzie przybrał tysiąc kolejnych lat, a jego twarz zaczęła się rozsypywać pod wpływem dotyku. - Są sprawy, których nie umiem wyjaśnić… I irytuje mnie to z minuty na minutę coraz bardziej.
Pettigrew przyglądał mu się uważnie jeszcze przez chwilę. Zaraz jednak jego wzrok pognał w kierunku szatni, z której dobiegał chichot grupki dziewcząt. Było już pewnym, że grono "solidarności jajników" zebrało się do kupy.
- Czy chodzi o Gemmę? - spytał nieśmiało, zupełnie jakby bał się, że rozwścieczy to Blacka. A rozwścieczony Syriusz nie był już kochanym Łapą, a Blackiem z piekła rodem. Słysząc głośne i zrozpaczone westchnienie niemal zadygotał. - Nie złość się, proszę. Po prostu ostatnio wszystko kręci się wokół niej.
- Och, ciebie też to denerwuje?
- Skądże. - Peter poprawił na sobie szatę, bawiąc się już po chwili swoim krawatem. Zwijał go w trąbkę i puszczał luzem, co sprawiało mu chyba przeogromną frajdę. - Po prostu uważnie się przyglądam. A od święta wypada mi być po prostu jeszcze bardziej cichy niż jestem przy was…
Black poczuł się tak, jakby zarobił siarczystego policzka. Niemalże piekło, dlatego odruchowo skrobnął po twarzy palcami. Wyczuł tam jedynie lekki i kłujący zarost. Słowa Pettigrewa zabrzmiały niemal jak ciche oskarżenie, że traktują go po macoszemu. Naprawdę tak było?
- Peter, ja… My…
- Co?
- Przepraszam, jeśli czujesz się odrzucony. Nie sądziłem, że możesz czuć się pominięty…
- Źle to zrozumiałeś. - Peter roześmiał się, kręcąc przy tym głową. Jego mysie włosy parę razy zatańczyły na coraz to silniejszym wietrze. Zaraz jednak odetchnął i uśmiechnął się równie delikatnie, co i niepewnie dobierał wcześniej słowa.
- Naprawdę nie widzisz w niej nic ciekawego, czy to tylko puste słowa? Wiesz, ja raczej nie będę się z ciebie nabijał…
- Ach, Glizdogonie. Żebyś tylko rozumiał co chodzi mi po głowie. - Black niemalże wycedził owe zdanie, łapiąc się nieporadnie za głowę. - To zbyt niejasne aby mówić o tym na głos…
Tak. To było zdecydowanie niejasne. Podejrzenia rozkwitły w nim w jednej chwili, a nawet ich nie uzasadnił. Uczucie, które dzieliło jego czarne myśli od świadomości przyjaźni z Gemmą było niemalże gorzkie i powodowało uczucie niestrawności. Syriusz poczuł, jak w jednej chwili mdli go na potęgę.
- Mnie możesz powiedzieć, Syriuszu. Nie powtórzę tego nikomu, dopóki nie wyrazisz zgody. To będzie nasz sekret.
Tak. Tak, tak. Może był zbyt ślepy i przyćmiewał taką możliwość nieustannym powtarzaniem przez Arterton, że z chęcią urwałaby Sami - Wiecie - Komu głowę, gdyby tylko miała tyle siły? Może za ich plecami skrycie spiskowała z McGregorem i braćmi Lestrange, a te bójki były tylko sprytnym fortelem? Może już podejmowała środki ostrożności? Ale… To było równie niedorzeczne jak możliwe. Przecież Oni, wysłannicy Voldemorta, przyczynili się do śmierci państwa Arterton…
Myśli kołowały jedna za drugą. Czuł, jak jego czaszka zaczyna niemalże płonąć z tego przesilenia… „Pomyśl chwile”, powtarzał sobie w myślach, modląc się, aby sekundy nie przelatywały mu przez palce zbyt szybko. „Czy masz jakiekolwiek argumenty?” A, tak! Robert i Rudolf. Ich wymiana zdań. Paczuszka… Gemma siedziała przecież z McGregorem w jednej ławce. O czym rozmawiali tak zaciekle? I gdzie była Arterton w dniu, gdy częstowała ich tajemniczymi koniczynkami? Gdzie, u diabła, była dzisiaj? Dlaczego ciągle broni Roberta?
- Obawiam się… - wyszeptał, czując ogromny i niechciany ciężar, osiadający w okolicach serca. - Że nie powinniśmy ufać Gemmie.
Peter rozdziawił usta i spojrzał na przyjaciela z dołu. Wyglądał tak, jakby oznajmiono mu, że Gruba Dama nie jest w cale otyła, a jedynie nosi na sobie dmuchany kostium, czy coś w tym guście. Zaczerpnął on po chwili powietrza i przełknął ślinę, wciskając dłonie w kieszenie.
- Czy jesteś pewien, że zamierza to zrobić?
- Nie mogę obiecać za to swojej głowy, ale dopilnuję, aby żadna nowinka mi nie umknęła.
- Powiemy Rogaczowi i Lunatykowi?
- Lepiej nie. Na razie nie - poprawił się, zaciskając usta. - Niedługo pełnia. Rozsądniej będzie nie rozpraszać wszystkich tym rodzajem wiadomości. A do tego czasu musisz mi obiecać, że będziesz trzymał język za zębami.
Peter uśmiechnął się w kierunku Syriusza szeroko powodując, że jego twarz nabrała od razu kolorów.
- Syriuszu. Komu jak komu, ale mnie możesz zaufać. Każdy twój sekret będzie u mnie jeszcze bezpieczniejszy niż skarby w Gringotcie. - Po tych słowach ruszył przed siebie, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni.
Black obserwował przez chwilę jego plecy, jakby w nadziei, że to tylko zły sen. Nim zdecydował się ruszyć do zamku, niebo przeszyła jasna wstęga światła, a uszy młodzieńca rozdarł grzmot. Zaraz też zaczęło padać. Łapiąc głęboki oddech przeczesał palcami przydługie włosy, wyłapując również nutę czegoś słodko-ostrego w powietrzu, co przypominało zapach perfum. Nie, nie ciężko było mu rozpoznać do kogo one należały.
Brwi Blacka zbiegły się ze sobą, tuląc w ciasnym, rozpaczliwym uścisku. Nie wiedział czemu to tak dotkliwie godziło w jego duszę, lecz błagał tylko o cud.
„Gemmo”, przebiegło mu to już nie przypadkowo przez myśl. „Spraw proszę, abym się mylił.”

9 komentarzy:

  1. Czytam, tak czytam drugą część, ale ona przecież była już w tamtym rozdziale. Ale to nic, w takim razie, tamten rozdział przy 1 części, bedzie do 1 i 2 :))
    Pozdrawiam, Livv :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, wybacz. Niestety ale nie umiem się porozumieć z blogspotem. Dlatego rozdział jest podzielony na dwie części. Nie wiem czy u ciebie pokazane jest to jako całość czy co, ale aż mnie zdziwiłaś O.o
      Pozdrawiam :3

      Usuń
  2. U mnie cześć druga, którą dodałaś, jest już w części pierwszej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany boskie, to przecież niemożliwe.
      Mogłabym cię prosić o screeny jak to wygląda u ciebie? Jeśli możesz, wyślij na mojego maila.
      marumarta95@gmail.com

      Usuń
    2. Nie no, ja już nic nie rozumiem... Dziś rano mi pokazywało w części 1, a teraz nie... Tylko Blogger może robić takie rzeczy XD

      Usuń
    3. Też tak sądzę, hahaha!
      Aż się wystraszyłam, że blog przeszedł na ciemną stronę mocy! :D

      Usuń
  3. No to klepnę sobie miejscówkę na komentarz. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, no o co chodzi? Co miałaby zrobić Gemma?
    Haha, ubawiłam się przy pierwszym zdaniu :)
    Syriusz + Gemma = <3 No i dobrze :)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Alessa Belikov