14 sty 2016

V. W barwach nieba

"Smutek rozproszy się, gdy słońce wstanie. On jest jak mgła."
~ Ernest Hemingway, "Komu bije dzwon."


Rozdział dedykowany mojemu kochanemu pupilkowi, Filipkowi oraz jego dzielnym rodzicom. Twoje serduszko jest więcej warte niż najmężniejszego wojownika w historii.
Drodzy czytelnicy, jeśli macie dobre serca, odsyłam was tutaj.
Szczególne podziękowania pragnę skierować do mattie. Dziękuję, bo nawet nie wiesz jak twoje komentarze pozytywnie na mnie wpłynęły.

Ku pamięci Alana Rickmana.


Ciepło, ukryte głęboko w oczach Syriusza zostało z nią naprawdę długo. Odniosła nieodparte wrażenie, że jakaś część Blacka została z nią i nawet kładąc się do łóżka tamtego piątkowego wieczora ani na chwilę nie zniknęła. Zupełnie jakby właściciel tych szarych tęczówek pragnął tego bardziej niż czegoś innego. Być blisko. Nie był on jednak w stanie odciągnąć pojawiających się koszmarów, które umiejętnie zgarniały sen z jej powiek. Tego wtorku nie było wyjątku.
Otwierając powieki wzdrygnęła się na całym ciele. Czuła jak koszula nocna ciasno przykleja się do rozpalonej i oblanej grubym potem skóry. Mogła przysiąc, że ten sen sam, w rozmyślny sposób, próbował pozbawić ją resztek sił. Nawet teraz, tą chwilę po przebudzeniu, mogła dokładnie opisać co znajdowało się pod czarnym płaszczem. Nie widziała wiele. Ostatnio nie miewała zbyt często snów tego rodzaju, ale gdy już się pojawiały, ukazywały zdecydowanie więcej i więcej szczegółów za każdym razem.
Nagle nastąpiło jednak coś dziwnego. Niepokój ustał a serce bardzo szybko zwolniło. Umysł starał się oderwać od słów i obrazów, które potęgowały trzeszczące uczucie samotności. Czuła jedynie kojące ciepło, ogarniające jej sylwetkę. Nie wiedziała co zrobił Black, ale myślenie o nim rozganiało rozterki. Siadając na miękkim materacu przeczesała palcami kosmyki lekko zakręconych u dołu włosów, usiłując się nie przewrócić. Nawet jeśli ciepło myślała o Blacku, nie mógł on mimo wszystko czynić cudów.
Prawdę mówiąc czuła do siebie z każdą upływającą sekundą z tuzin nowych i namacalnych dla jej umysłu pretensji. Od lat wmawiała sobie, że to co myśli o Syriuszu nie jest do końca prawdą. Że to, czym przecież możliwie darzyła go, było ledwie cieniem dziecięcych fantazji i marzeń. Nie mogła znów w to uwierzyć, bo czuła że żadna jej część nie jest na to gotowa.
A mimo wszystko pozwalała w tej krótkiej chwili swojemu wewnętrznemu dziecku marzyć.
- Gemmo… - szepnęła cichutko do siebie, kręcąc bardzo ostrożnie głową. Przed oczami ujrzała ich wspólny początek, kiedy to po raz pierwszy ujrzała Blacka i jego przyjaciół. Już od genezy ich przyjaźni Syriusz wydawał jej się ciekawszy niż wszędobylski James. Widziała każdą ich słowną potyczkę, każdy uśmiech i pomocną dłoń. Nie umiała zapomnieć chwili, gdy nazwali się wzajemnie kimś w rodzaju przyjaciół… I naprawdę nie przeszkadzało jej to, że był to tylko jeden rodzaj z wielu. Ona dobrze wiedziała, że jej serce nie wymagało zbyt wiele. Niestety zawsze coś szło nie tak. Nagle na horyzoncie pojawił się ktoś inny i dobrze czuła smak zakurzonej szuflady w sercu Blacka. A tak przynajmniej jej się wydawało. Amory nie były na miejscu w obliczu ignorancji i zmiany męskiego zainteresowania, popychanych jedynie przez lekki zefirek hormonów. A mówią, że to kobieta jest jak chorągiewka… Pomyśleć, że już trzeci rok z rzędu powtarza sobie to samo. „Już nigdy więcej.” A jednak umysł podsuwał jej znów cichutką sugestię, aby spojrzeć na Blacka odrobinę delikatniej. A może dotyk jego dłoni naprawdę mógłby posmakować jej skórze, a głos za każdym razem dostarczałby jej innych emocji? A co, jeśli jego usta mogą być słodsze od najdroższych słodyczy z Miodowego Królestwa?
- Nie obiecuj sobie złotych jabłek - wybełkotała bardziej niż cicho, ostrożnie ściągając z siebie kołdrę i opuściła nogi z łóżka, błądząc nimi krótką chwilę po chłodnej podłodze. Budzik pokazywał młodą, jeszcze zbyt młodą godzinę, a Gemma nie odczuwała w ogóle zmęczenia. Drażniące było to, że mogłaby jeszcze smacznie spać, a zamiast tego siedziała w miejscu i wpatrywała się w budzik z istną nienawiścią.
Zaciskając delikatnie usta spojrzała na dyndający zza kotary łóżka Gabrielle koci ogon, należący do rocznej kotki imieniem Stopka. Z pewnością zaczepiłaby czworonoga, ale wiedziała jak się to skończy.
Tik-tak, tik-tak. Tykanie budziła rodziło w jej podświadomości różne uczucia. Zadawała sobie również pytania, których nie powinna nawet tworzyć. Bowiem każda niepewność budziła nadzieję na odpowiedź. Nagle poczuła, że potrzebuje kogoś lub czegoś mocniej niż jej serce dotychczas łaknęło. Tik-tak, tik-tak. Czegoś, co byś może przepędziłoby mgłę smutku i zerwało ciemny woal z oczu jej serca? Tik-tak, tik-tak.
Tak-tak.
Oczy dziewczyny spoczęły na zegarku z chwilą wybicia godziny czwartej trzydzieści. Co do sekundy. Odniosła również wrażenie, że wszystko nagle zwolniło, a powietrze zrobiło się jeszcze gorętsze niż podczas największych letnich upałów. Krew zrobiła się gęstsza, a źrenice kobiety nagle rozszerzyły się. Pochłonął ją mrok, z którego wyłaniał się krzyk. Słyszała również głosy i płacz. To nie była jej osoba, to nie był dom przy ulicy Łzawych Magnolii. Tam pachniało inaczej, a tu było pełno gorzkiego strachu.
„Gadaj!”, wrzask rozdarł pustą przestrzeń, a potem widziała jedynie puste urywki, jakby ktoś puszczał jej w ekspresowym tempie film poklatkowy. Strzępy ubrań, porozrzucane po podłodze dziecięce zabawki, fragmenty umeblowania i ciemny, lśniący w blasku przewróconej na podłogę lampki nocnej płaszcz, spod którego mogłoby się wydawać, wychylał się koniec różdżki. Obrazów pojawiało się coraz więcej, a powodowały one ból głowy i mdłości.
Ciałem Gemmy targnął potężny skurcz, który z powodzeniem powalił ją na podłogę. Budzik wskazywał ledwie parę sekund po czwartej trzydzieści.
~*~
Pot zdawał się nie chcieć zmyć z oliwkowej skóry Gryfonki. Dobre pięć razy przemywała całe ciało i szorowała je gąbką, nim poddała się i opuściła łazienkę, wciskając na siebie spodnie i koszulę. Potem porwała z kufra w dormitorium torbę i pognała najciszej jak mogła schodami w dół, do pokoju wspólnego. W kominku tliło się zaledwie parę maleńkich ziarenek, pomieszczenie przeszywał niemiły chłód, dający uczucie przykrego dla zmysłów dyskomfortu, a porozrzucane na ziemi papierki z poprzedniego wieczoru zniknęły. Gemma mogłaby przysiąc, że zanim minęła próg pokoju usłyszała głuchy huk, podobny do otwierania słoika. Dałaby sobie głowę uciąć, że właśnie przerwała jakiemuś skrzatowi jego codzienny obowiązek. Nie zatrzymała się jednak jak miała w swoim zwyczaju by zbadać to zjawisko, a pomknęła wprost do dziury pod portretem. Przechodząc pod złotą, zdobioną ramą odczuła przenikliwy chłód korytarza, wślizgujący się pod każdy fragment ubrań niczym jadowity wąż. Chwilę stała w miejscu, przyzwyczajając wzrok do szarzejącego korytarza, w którym świeciły się jeszcze świece.
- Nie za wczesna pora na spacerki? - Głos dobiegający z wracającego w swoje ramy portretu dotarł do Gemmy z niejakim opóźnieniem. Odwróciła się ona delikatnie, przodem do Grubej Damy, która ściągała właśnie ostatni, staromodny papilot ze swoich włosów. Wyglądała na taką, która wstała jeszcze bardziej lewą nogą niż Arterton, ale starała się zachować cichutkie i głupiutkie pozory.
- Wybacz, ale nie mam wpływu na to kiedy się obudzę, Gruba Damo.
- Och, nie zawracaj sobie tym głowy, moja droga. A tak przy okazji, którą mamy godzinę?
- Dochodzi piąta - wymamrotała, przenosząc wzrok w kierunku korytarza obok. Zdawało jej się, że słyszała czyjeś kroki. Oho, chyba czas było uciekać stąd jak najszybciej. Niekoniecznie uśmiechało jej się odbyć kolejną pogadankę z Filchem, którego ostatnio wyjątkowo pragnęła uniknąć po incydencie z żabim skrzekiem. Argus na pewno pamiętał takie drobiazgi, nawet jeśli sięgały ostatniego tygodnia zeszłego roku szkolnego.
-… Czy dziewcząt nie obowiązują jeszcze spódniczki? Doprawdy, wy młodzi macie tak straszne nawyki, że aż głowa boli! A ta wasza moda… - Gruba Dama nie zamierzała zamilknąć ani na chwilę. Gemma czuła, że jeśli jej nie przytaknie i nie ugłaska, to kobieta bez zastanowienia zakabluje woźnemu kto włóczy się o tak wczesnej porze po zamku.
- Co racja to racja, taka moda. Wybacz proszę, ale pójdę już aby nie zawracać wam głowy. - Po tych słowach w roztargniony, szybki sposób dygnęła jej i portretom innych osób, które już nie spały. Potem czym prędzej wzięła nogi za pas dając sobie obciąć rękę, będąc już blisko rogu, że słyszała dyszenie woźnego.
~*~
Wschód słońca był piękny. Siedząc na niewysokim pagórku blisko boiska do quidditcha obserwowała jak świat znów budzi się do życia. Wystarczyło, że pierwsze promienie słońca przedarły się przez korony drzew Zakazanego Lasu, a pochowane w gęstwinie traw świerszcze niemalże od razu przestały grać swoją melodię. Przyszło jej jedynie obserwować jak ściana światła goni cień i przepędza go w dal, aż nie zginął w bitwie tuż pod nogami młodej kobiety.
Pagórek lśnił od rosy w tym pięknym, czerwono-złotym świetle. Umysł Arterton podpowiadał jej wtedy, że nawet świat wskazywał na potrzebę charakteru Gryfona. Te barwy, nawet ten zapach mówił jej, że ten czas jest warty nieco podkrążonych oczu i niechcianego koszmaru.
Dokładniej opatuliła się ramionami, zupełnie jakby obawiała się, że krnąbrny dowcipniś, jakim był wiatr, doczepi się do odsłoniętych fragmentów jej szyi i podbródka. Po krótkiej chwili sięgnęła do kieszeni szkolnej szaty, wygrzebując z niej pudełko czekoladowych żab. Chwilę obracała je w lekko zesztywniałych palcach, wzrok zaś wbijając w obrzeża lasu, przy którym spokojnie spacerował Hagrid wraz z czarnym, małym brytanem. Coś już jej się o uszy obiło, że gajowy sprawił sobie nowego, dobrego towarzysza, ale nie sądziła, że pokusił się o psa. W dodatku szczeniaczka, który przy Rubeusie wyglądał jak wyjątkowo ruchliwa świnka morska.
W innych okolicznościach z pewnością pokusiłaby się o zaczepienie półolbrzyma w celu wybawienia się ze skocznym czworonogiem, lecz aktualnie marzyła jedynie o przyglądaniu się temu wszystkiemu w absolutnej i błogiej ciszy, by zabić wspomnienie tego, co ujrzały jej oczy.
Patrząc tak na hasającego beztrosko w krzakach psa przypomniała sobie innego czworonoga, którego sierść była równie czarna co i tego. Pierwszy raz spotkała się z tym czworonogiem na czwartym roku na stacji King’s Cross. Jej życiem targały jeszcze cienie przeszłości, które po spędzeniu trzeciego roku nauki w Hogwarcie powróciły z chwilą przekroczenia progu domu. Dywan w przedpokoju wprawdzie oniemiał już przy zakupie, lecz jego włókna do tej pory pamiętały zapach stygnących ciał. Zaś tamtego ciepłego pierwszego dnia września, a wypadała wtedy niedziela, siedząc na swoim kufrze poczuła coś mokrego i nieco chłodnego na dłoni. Pies patrzył na nią ufnie, zupełnie jakby pragnął zabrać od niej wszelki ból i w jakiś sposób ją pocieszyć. Wielki, czarny basior skrobnął się wtedy przednimi łapami na jej kolana i zlizał z policzków wspomnienie letnich łez. Jak się potem okazało, słodki pocieszyciel był pupilem Lupina. Wtedy pobieżnie wyjaśniło się skąd Remus miał tyle blizn, ale prawdę mówiąc Gemmie ciężko było uwierzyć w to, że ta czarna bestyjka mogłaby Lupinowi wyrządzić aż taką krzywdę.
Wracając spojrzeniem na opakowanie czekoladowych żab czuła, jak jej żołądek zaczyna w zdecydowanie nieuprzejmy sposób upominać się o swoją należność. Gemma była pewna, że żaba, słysząc natarczywe burczenie w jej brzuchu, zaczęła już odliczać swoje ostatnie czekoladowe sekundy życia. Otwierając pudełko niemalże w ostatniej chwili pochwyciła świecące w blasku słońca stworzonko, wsłuchując się w jego rozpaczliwe rechotanie.
- Pomyśl, że przysłużysz się zaszczytnemu celowi - wymamrotała, upychając sobie stworzonko w ustach i zaczęła subtelnie wgryzać się w czekoladową powlokę. Czuła się dziwnie, niczym sadysta i morderca w jednym. Zaraz jednak po przeżuciu niewinnej ofiary sięgnęła do pudełka powtórnie, by otrzymać kolejną, wartą świeczki rzecz. Karty Czarodziejów kolekcjonowało wielu młodych jak i starszych ludzi ze świata magii. Większość kolekcjonerów była płci męskiej, a panna Arterton należała właśnie do wyjątku. W palcach trzymała kolejną z nich, na której widniała sylwetka samego Albusa Dumbledore’a. Gemma uśmiechnęła się lekko pod nosem i obróciła kartę dookoła jej osi. Ciężko było w to uwierzyć, ale dalej nie miała go w swojej kolekcji.
- Trafny zakup? - Dziewczyna podskoczyła niemalże w miejscu, słysząc głos zza swoich pleców. Dziwne, bo zazwyczaj umiała wyłapać czyjeś kroki. Ku jej podwójnemu zdumieniu, pytanie to nie wyleciało z ust Blacka, jak ostatnio bywało… Zaledwie dwa kroki za nią stał nie kto inny jak sam Albus Dumbledore, uśmiechający się dobrodusznie w kierunku Gryfonki. Dziś miał na sobie fioletową szatę ozdobioną srebrnymi gwiazdkami, które idealnie komponowały się z jego siwą już niemal całkowicie brodą. Nijak zareagował na zdziwienie dziewczyny, ciągnąc dalej.
- Pozwolisz, że się przyłączę? Z mojego okna kiepsko widać wschód słońca… - I nie czekając na odpowiedź sięgnął za pazuchę, a dobywając różdżki jednym machnięciem powiększył leżący obok Arterton patyczek, a drugim ruchem ręki zmienił go w mały taborecik, na którym mężczyzna po chwili zasiadł. Z ulgą wydał z siebie cichutkie westchnienie i zerknął na pejzaż, malujący się przed nimi kilometrami. - A więc? - przemówił w końcu, ciągle nic nie robiąc sobie z szoku i lekkiego przerażenia złotookiej dziewczyny. - Karta odpowiada?
Cóż jej pozostało? Z dyrektora przeniosła wzrok na coraz to okazalej jaśniejące niebo, zastanawiając się dlaczego mężczyzna w ogóle pofatygował się do niej? Na pewno miał w tym jakiś cel. Lekki uśmiech wpełzł na jej usta, gdy ponownie zerknęła na postać Dumbleldore’a, zamkniętego w karcie.
- Brakowało mi akurat tej karty.
- Masz wiele braków w kolekcji?
- Kilka. Brakuje mi Merlina i Gorgona Walijczyka, no i chyba jeszcze z dwudziestu innych.
- Och. Biorąc pod uwagę fakt, że świat wydaje coraz to nowszych wspaniałych ludzi, z pewnością ubytek ten będzie rósł i rósł… - Albus uniósł bardzo wysoko swoje brwi i zakasał rękawy, zaczynając wygładzać swoją długą brodę. - Nie wiedziałem, że córka Philipa będzie do niego aż tak podobna. On też maniakalnie zbierał te wszystkie karty i zajadał się czekoladowymi żabami. No i tak jak ty również świetnie grał w quidditcha.
- Zawsze szczegółowo o tym opowiadał - wymamrotała cicho Gemma, przenosząc swoje spojrzenie na boisko. - Samuel też był dobrym graczem?
- Och, oczywiście. Twój brat był niemalże rozrywany przez publikę. Ale o tym chyba nie wspominał, co? - Uśmiechnął się w jej kierunku z ciepłem i zaśmiał się, ostrożnie łapiąc za kanciastą kartę, wpatrując się w swoją podobiznę. - Nigdy bym nie przypuszczał, że trafię na którąkolwiek.
- Ja na pewno się na którejś znajdę - odpowiedziała w dziarski sposób i wyciągając przed siebie nogi wsparła ciężar ciała na wyprostowanych rękach, opartych na trawie tuż za nią.
- Twój ojciec też tak mówił. - Znów poczuła dziwną pustkę. Jak to możliwe, że wiedziała o tacie tak mało, żyjąc z nim tyle lat pod jednym dachem? Ile lat jeszcze będzie znosić nieprzyjemny ciężar, jakim były blade wspomnienia? Wyraźnie zmarkotniała, przez co Dumbledore chcąc nie chcąc musiał zmienić choć odrobinę temat.
- Jak myślisz, co napiszą na twojej karcie, Gemmo? - Oddał jej własność, bacznie przyglądając jej się zza swoich okularów-połówek. Twarz dziewczyny minimalnie pojaśniała, a usta wykrzywił dziarski, acz trochę cierpki cień uśmiechu.
- „Gemma Arterton. Wybitna czarownica, autorka wielu własnych zaklęć, niebanalna i nieprzewidywalna zawodniczka narodowej drużyny quidditcha.” A jeśli ktoś na górze pozwoli, to zamiast wzmianki o quidditchu ktoś nakreśli na odwrocie karty „Auror”. - Zamyśliła się na krótką chwilę. Czy aby na pewno tego chciała? Wprawdzie decyzję podjęła już lata wcześniej, lecz nagle wydawała jej się ona nacechowana wzniosłością. - Czy to też mówił tata? - spytała cicho, nie ośmielając się nawet spojrzeć na dyrektora.
- Coś w tym guście. Gemmo? Spójrz na mnie, proszę. - Pochylił się delikatnie, składając dłonie na swoich kolanach. Gdy tylko napotkał spojrzenie tych wspaniałych oczu, uśmiechnęły się również i jego oczy w kierunku młodej kobiety. - Czy wiesz, dlaczego ojciec zginął razem z twoją matką?
Chwilę milczała. Pytania i odpowiedzi kołatały jej w głowie, a serce bardzo mocno skurczyło się do rozmiarów orzecha włoskiego. Znów zobaczyła ten cholerny dywan…
- Mama zginęła przypadkiem…
- Nie. Twoja matka tak mocno kochała ciebie i twojego ojca, że wolała umrzeć przy jego boku. Wiedziała również, że tym daje czas tobie… A teraz ponownie cię spytam. Dlaczego zginęli twoi rodzice?
- Bo jakiś egoistyczny szarpidrut postanowił pobawić się w Boga. - Czuła, jak gula w jej gardle rośnie z każdą kolejną sekundą, z każdym następnym wypowiadanym słowem.
- Arterton. Dlaczego zginęli twoi rodzice?
Cisza trwała krótką chwilę. Przez ten czas w oddali rozbrzmiała cichutka melodia jakiegoś rannego ptaszka. A jak i potem się zorientowali, był to malutki memortek, którego melodia była tą ostatnią… Jasne słońce wchłonęło się w miodowe oczy Gryfonki, jakby chciało dodać jej siły.
- Ponieważ kochali mnie nie do wytrzymania.
~*~
Dziwne, ale jej oczy nie płakały. Dusza załkała cichutko tylko raz, kiedy nie umiała poradzić sobie z prawdą - rodzice już nie wrócą. Może tak miało już być? Może Dumbledore naprowadzał ją na ścieżkę oczyszczenia, aby w końcu pojęła całą sytuację? Pomyśleć, że od tego nieszczęśliwego incydentu minęły cztery lata…
Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na powstające w jej głowie pytania, a przynajmniej na większość. Pomyślała nawet, że nie widzi w tym głębszego sensu. Ilekroć zabierała się za coś, w jakimś momencie w jej życiu pojawiał się przełom i albo pytań pojawiało się więcej, albo udzielone dotychczas odpowiedzi okazywały się bezużyteczne. Aktualnie więc postanowiła zająć się rzeczami najbardziej przyziemnymi i adekwatnymi do łatki ucznia, przyklejonej do jej pleców z dniem przekroczenia bram Hogwartu.
Powracając do zamku dalej czuła, że jest jedyną uczennicą na nogach. Ale wiadomo jak bywa z ludzkimi odczuciami, prawda? Dlaczego bardzo powoli i bez niepotrzebnego niepokoju wałęsała się po piętrze, na którym znajdowała się biblioteka, dumając nad kwestiami wszelkimi. Znikąd było czerpać odpowiedzi - tutaj nawet samotne portrety łypały na nią podejrzliwie, spekulując nad powodem jej rannych wędrówek. Tłumaczyła sobie te kąśliwe spojrzenia aktualną porą, choć jej organizm w cale nie czuł się tak, jakby spał zaledwie parę godzin, a prędzej dni.
Wszechobecna cisza czmychnęła jednak w kąt, nieopodal drzwi do biblioteki, które były leciutko uchylone. Kiedy minęła je i zerknęła do środka w sposób na tyle wszędobylski ile tylko zdołała, bibliotekarka z głuchym trzaskiem zamknęła jej drzwi przed nosem.
- Mhm, ktoś tu chyba nie ma humoru. - Cmoknęła cichuteńko ustami w powietrzu, zaraz też odwracając się na pięcie plecami do zamkniętego przejścia. Coś tutaj było nie tak. Znając Jamesa i resztę jego narwanych kolegów przez tyle lat, mogła bez problemów wyczuć kłopoty. A i tym razem instynkt jej nie zawiódł. To uczucie posiadało nawet własny zapach, przypominający jej piżm. Tym razem nie polegała na swoim rozsądku - choć skłamałabym o stokroć gdybym przyznała, że panna Arterton uważała rozsądek za guru w jej osobie. Pozwoliła aby jej ciało i zmysły zaprowadziły ją w miejsce, w którym aż roiło się od maleńkich, mikroskopijnych cząsteczek bliskiego i nieuniknionego wybuchu. Nim jednak zdołała minąć ostry zakręt, korytarz przeszył łoskot tak ogromny, iż postać z portretu tuż przy lewym ramieniu ciemnowłosej Gryfonki o mało nie wypadła z ram, sapiąc i dysząc.
- Mało ci?! Pytam się, czy mało ci jeszcze?! Ty mały, pieprzony zasrańcu! - Ku zdziwieniu Gemmy pokrzykiwania należały do osoby płci pięknej.
Arterton miała swoją teorię na temat kłopotów. Co tyczyło się Gryfonów, były to nie raz nadmierne psoty, ale w siedemdziesięciu procentach przypadków powodem byli Ślizgoni. Tym razem takowego wyjątku nie było pomijając, że pokrzykującą na dwóch chłopców dziewczyną była Krukonka. W całym wzburzeniu czynny udział brała długa, brązowa kitka dyndająca to w prawo, to w ledwo, jakby koczując na bliski koniec dwójki (nie)szczęśników. Nie było w niej nic dziwnego - obraz domu Roweny Ravenclaw odzwierciedlony był nie tylko ozdobnymi niebieskimi wstawkami w szacie, ale również masą książek, które to walały się po podłodze wołając o pomstę do nieba; rzecz jasna z wyjątkiem jednej, która musiała posłużyć jako broń zważywszy na oszołomienie jednego Ślizgona, zbierającego się z trudem z podłogi. Arterton nie ciężko było jednak zauważyć, że dziewczę to było wyższe od niej parę dobrych centymetrów, co chyba ułatwiało samoobronę.
- Zjeżdżać mi stąd, ale to już! - Gemma o mało nie parsknęła śmiechem, widząc jak dwaj wychowankowie domu Salazara w podskokach zbierali swoje zadki z miejsc. Ich pech chciał jednak, że zawędrowali prosto w stronę Gemmy, co było ponownym powodem do pozielenienia ze strachu. Jeden z nich wydał z siebie dodatkowo pisk, przypominający konającego chomika. O tak, kojarzyła ich znakomicie. Brew drgnęła jej do góry, dłonie machinalnie skrzyżowały się na piersi, a palce rozpoczęły wystukiwać dziki rytm na ramionach, wpasowujący się we wrogie warknięcie panny Arterton.
- Was gnojki już gdzieś widziałam - wymamrotała pod nosem dostrzegając, że każde wypowiadane przez nią słowo działało na nich jak igła wbijana prosto w zadek. - Lepszego zajęcia nie macie? Włóczycie się po zamku o tak wczesnej porze i na dodatek zaczepiacie innych…
- A ty to niby co? - prychnął jeden z czwartoklasistów, znajdując chyba koniec niteczki o nazwie „odwaga”. - Sama pałętasz się tutaj i nas zaczepiasz, a odznaki prefekta to ja u ciebie nie widzę.
- Za to ja widzę, że po raz kolejny prosicie się o dokładne manto - syknęła. Ledwie uniosła dłoń, a Ślizgoni czmychnęli w korytarz obok, o mało nie gubiąc własnych butów.
Gemma dopiero po chwili wykrzywiła usta w coś na kształt uradowanego i rozbawionego uśmiechu, a spomiędzy jej warg ulotniło się ciche parsknięcie. Bez słowa pochyliła się i zaczęła zbierać książki z zimnej posadzki. Z pewnej perspektywy bawiło ją to, że robiła w Hogwarcie za swego rodzaju postrach. Ilekroć nie przypominała sobie twarzy tych nieszczęśników, którzy niegdyś zbierali zęby z ziemi a teraz patrzyli na nią z obawą, miała diabelny ubaw. Skądś jednak nadeszła obawa. Teraz się o niej mówiło, uchodziła za osobę nie do poskromienia i zdobycia i w pewnym sensie rzucało to na nią światło tajemniczości, ale co potem? Po głowie zaczęły już kręcić się słowa ciotki Brighid, która takie zachowanie traktowała niby na żarty, niby na poważnie. Nie raz tłukła jej do głowy, że w ten sposób zostanie całkiem sama na starość i nie będzie nikogo, kto poda jej szklankę wody. A co, jeśli naprawdę nie będzie nikogo, kto mógłby na nią przede wszystkim spojrzeć jak na kobietę?
Zamyślenie uciekło gdzieś w bok, ustępując wszechobecnej rozterce. Arterton już po chwili wyprostowała się i podała książki stojącej obok Krukonce.
- Chwilami zastanawiam się, czy to uprzedzenie każe mi patrzeć na nich ze swego rodzaju przekąsem, czy po prostu jestem niewdzięczna i egoistyczna aż do szpiku kości - zażartowała, choć w głębi duszy czuła, że w cale nie jest daleka od prawdy. To patetyczne stwierdzenie, które wypadło z ust młodej Gryfonki wywołało jedynie szczere rozbawienie ze strony drugiej uczennicy.
- Co racja to racja. Nie żebym nie znosiła każdego Ślizgona, ale z każdym kolejnym dniem moja lista się powiększa. - Jasnobrązowe tęczówki Krukonki zdawały się równie mocno opalizować w ciemności korytarza, co oczy Gemmy. Jedna i druga spojrzały na siebie z niebywale jasnym zrozumieniem, zupełnie jakby słowa przestały mieć tutaj jakiekolwiek znaczenie. Arterton poczuła, że gdzieś za ich uszami balansują dwa krańce nici porozumienia.
- Dziękuję za pomoc. - Właścicielka brązowych oczy skinęła podbródkiem w stronę ściskanych przez siebie książek, a i po chwili wyciągnęła ku Gemmie smukłą i, jak się chwilę potem okazało, dość silną dłoń. - Jestem Morine. Morine Despain.
- Och! - Gemma wybałuszyła oczy, ściskając od razu dłoń towarzyszki. - Siostra Anthony’ego?
- Bliźniaczka - wymamrotała cicho Krukonka, wywracając lekko oczyma. - Staram się go aktualnie unikać, dopóki nie przejdzie mu okres wzburzenia. Przez przypadek pozbyłam się jego zestawu miotlarskiego w te wakacje…
- Coś mi mówi, że to nie był taki zwyczajny przypadek. - Gemma parsknęła cicho śmiechem i zadarła wysoko brwi. A to ci heca! - Tony wspominał coś o siostrze, ale musiałam być mało kontaktowa skoro od razu cię nie rozpoznałam.
- Nic nie szkodzi. - Morine zwinnym i naturalnym ruchem głowy pozbyła się brązowej kitki ze swojego ramienia, zaraz też wydając z siebie zmęczone westchnienie. - Myślałam, że SUMy z początkiem piątego roku będą ledwie mgiełką, ale McGonagall tak strasznie naciska… Hej! Tak właściwie co robisz na korytarzu o tej porze? - Mhm. Wybornie. Zaczęło się przesłuchanie… Arterton na pytanie Krukonki odetchnęła tylko głośniej i zacmokała ustami w powietrzu.
- Nie mogłam spać. A ty? - Nie byłaby przecież sobą, gdyby nie odbiła piłeczki. Uczucie cierpkiego rozczarowania postanowiło jednak już po chwili dobrać się do jej kubków smakowych, gdy panna Despain niemalże zaszczebiotała.
- Wszyscy Gryfoni mają problemy ze snem, czy tylko ty? Bo zastanawiałam się zawsze czy spanie do obiadu jest normalne, czy mój brat jest jakiś feralny - wymamrotała, zwyczajnie omijając konieczność udzielenia Gemmie odpowiedzi i porozumiewawczo poruszyła ramionami, które dzierżyły pięć opasłych tomów. - Chodźmy może do Wielkiej Sali, mmm? Jeśli zostaniemy tu chwilę dłużej to albo padniemy ofiarą Filcha, albo pani Lorrens.
- Świetna myśl - wybełkotała Gemma, jakoś dokładniej rozglądając się na boki. Chciała uniknąć spotkania z Argusem Filchem i jego burą, wredną kotką, Panią Norris.
~*~
Morine niemal od razu przypadła Arterton do gustu. Okazała się nie tylko błyskotliwą osobą, ale równie butną co i Gemma, choć odczytywało się w jej zachowaniu i słowach jakąś niepewność. Jakby panna Despain kołowała pomiędzy byciem szczerą, a ostrożną. Gemma nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że w tych czasach trzeba było uważać co i komu się mówi.
Kiedy dotarły do Wielkiej Sali, poza nimi i prefektami domów nie było tu jeszcze nikogo. O tej porze uczniowie dopiero zbierali się z łóżek i psychicznie nastrajali się na kolejny dzień pełen wyzwań.
Morine bez większego wysiłku zaciągnęła Gryfonkę do stołu Ravenclawu, za nic mając jej usilne chęci dołączenia do czytającej tom „Runów dla zaawansowanych” Ariany, chcąc jeszcze uciąć sobie z nią krótką pogawędkę. Rozczarowała się jednak ledwie docierając do połowy ogromnego stołu…
- Gemmo!
Umysł Arterton z ledwością zdołał rozeznać się w tym, co działo się dookoła. Wykład Morine, dotyczący walijskich czarownic, które ledwie dwadzieścia lat temu zostały grupowo palone na stosie przez zacofanych mieszkańców maleńkiej wioski, został nagle urwany przez znajomy głos. Odwracając się do tyłu zauważyła burzę rudych loków, spod których wychylała się blada buźka.
- Nawet się nie przywitasz? - Aeris Arfrad. Krukonka, uczennica szóstego roku i prefekt, była dobrze znaną postacią w życiu Gemmy. Znały się niemalże od podlotka, gdyż ich ojcowie mieli parę wspólnych interesów i przyjaźnili się od czasów Hogwartu. Nic więc dziwnego, że w odczuciu Gryfonki Aeris była dla niej jak młodsza siostra.
- Przepraszam, jestem taka… dziwna dzisiaj - zaśmiała się, odruchowo targając za sobą Morine. Odniosła wrażenie, że panna Despain niechętnie podchodzi do takiego obrotu spraw. Nie pokusiła się jednak o żadne pytanie ani choćby jedno spojrzenie wyrażające głębokie zdumienie. Po prostu dopadła siedzącego przy stole rudzielca i wyściskała najmocniej jak mogła.
- Właśnie zauważyłam. I jak się trzymasz? - Aeris obrzuciła Gemmę ciekawym spojrzeniem, kątem oka mierząc dość obojętnym wzrokiem Morine. Arterton starała się nawet nie reagować…
- O kulach byłoby niebotycznie wygodniej, a luksusem byłby balkonik. Moja emocjonalna strefa duchowa przypomina uzębienie druzgotka.
- Zawsze zastanawiało mnie skąd ty bierzesz te porównania, Gemmo. - Panna Arfrad zaśmiała się i wywróciła oczyma, co już od dziecka towarzyszyło jej w wyrażaniu swojej osoby. Zaraz jednak nieco zmarkotniała, stukając palcami o blat stołu. - A jak trzyma się Gabrielle?
- Cóż. - Gemma przysiadła zaraz obok i zaczesała palcami włosy za ucho. - Jakoś musi. Strata rodzica boli i nie mam jej za złe tej chwili słabości. Podniesie się, ma dla kogo - wymamrotała cicho pod nosem. Kwestia Gabrielle nie bez powodu ją martwiła zwłaszcza, że zauważyła u niej dodatkowo inne dziwne zachowanie, lecz tego nie umiała rozgryźć. Ilekroć nie wyczuwała tropu, urywał się on nim dobrze go pochwyciła i starała się go w jakiś sposób skonsumować. Czuła jednak, że nadmierne wtykanie nosa w sprawy, które jej nie dotyczyły, mogło nieść niepożądane skutki. No, ale kimże by była, gdyby nie starała się wszystkiego chociaż nadgryźć?
Kolejne minuty upływały w atmosferze dość gęstej i niekoniecznie przyjemnej dla ducha. Im dłużej przebywała przy stole Krukonów, tym więcej było ich dookoła i rzucali jej uszczypliwe spojrzenia, i mocniej odczuwała, że Morine i Aeris w cale za sobą nie przypadają. Poza tym każda kolejna pogadanka naukowa filtrowała opasły przygodami mózg panny Arterton, przez co czuła się mądrzejsza i mądrzejsza, aż w końcu stwierdziła, że zaraz od tej mądrości puści pawia. Nie, żeby miała coś przeciwko książkom i domenie Ravenclawu, jaką była mądrość, ale pragnęła w dalszym ciągu pozostać zwykłą Gryfonką.
Żegnając się z Aeris i Morine dostrzegła jak ta druga pokazuje komuś język, dodatkowo wskazując palcem na samą Arterton. Szybki rekonesans uświadomił wtedy Gemmie, że przyglądał im się nie kto inny jak Anthony, którego rozwarte w szoku usta przypominały z oddali dołeczek golfowy.
Mijając innych uczniów i tonąc pomiędzy tłumem szat skierowała się do stołu, przy którym zasiadali Gryfoni. Gwar w Wielkiej Sali napawał pewnym optymizmem, ale i strachem. Prawdę mówiąc miejsce, jakim był Hogwart, nadawało się do ludzkich wspomnień i przypominało dom. Ludzie, z którymi jadła i spała, uczyła się i śmiała, z czasem stawali się rodziną, bez której dalsze życie nie miało sensu. Toteż patrzenie w domowy stół przypominało siedem lat wspólnych posiłków, wyglądanie przez okno napawało smutkiem i rozczarowaniem, bo rozciągał się za nim ogród a nie zielone błonia, książki w domowej biblioteczce wywoływały dreszcz minionych egzaminów i pracy, a patrzenie w niebo nie było już zwykłą czynnością, a notorycznym szczypaniem się, aby rozeznać się w świadomości, czy była naprawdę na zewnątrz, czy we wnętrzu Wielkiej Sali. Nawet gotowanie zdawało się mniej apetyczne, bo w niczym nie przypominało jedzenia podawanego w Hogwarcie.
Ta krótka refleksja, biegnąca przez meandry jej mózgu, doprowadziła po raz kolejny do zagubienia, a co za tym szło doigrania się i zderzenia z osobą, której wyjątkowo starała się ostatnio unikać.
- Och. Cześć, Gemmo. - Znajomy głos dochodzący odrobinę z góry należał do ciemnowłosego, piegowatego młodzieńca, którego spojrzenie nasycone było barwną, butelkową zielenią.
- Cześć, Finn - wymamrotała, odskakując od niego zdrowo o krok. Nie pokusiła się o wyjaśnienia czy przeprosiny, a tym bardziej nie zamierzała uniżenie spuszczać wzroku. Buńczucznie wpatrywała się w twarz młodzieńca odzianego w czarno-żółtą szatę, tym samym nie dając mu powodów do radości. Dobre sobie… Chłopak już po chwili zmieszał się, a jego uszy poczerwieniały.
- Co u ciebie słychać? - wydusił, zaciskając delikatnie usta w cienką linię.
- Wszystko gra i buczy. A u ciebie?
- Też dobrze.
- A więc masz powody do radości. A teraz wybacz, ale…
- Czy możemy pomówić? - Finn bez namysłu wtrącił się jej w zdanie, robiąc to chyba wbrew sobie, bo ruch jego brwi zasygnalizował Gemmie, że karcił się w duchu.
- Właśnie skończyliśmy rozmawiać. Nie mam czasu na ploteczki.
- Przecież nie zajmę ci całego dnia. Mogłabyś mnie przynajmniej wysłuchać…! - Widząc jednak wyraz twarzy swojej rozmówczyni pospiesznie dodał. - Proszę?
Arterton zaczerpnęła głośno powietrza i skrzyżowała dłonie tuż pod biustem.
- O co chodzi?
- Chciałbym pomówić o nas…
- Finn - warknęła, zaciskając niemal boleśnie szczęki. - To było dwa lata temu. To pierwsza sprawa. Po drugie, to określenie „nas”, tudzież „my”, jest nieadekwatne i myślę, że nie było nawet uzasadnione.
- Chciałem cię przeprosić - rzucił Puchon, nie zważając na to, że dziewczyna zaraz może mu przywalić. - Postąpiłem głupio i…
- Wiesz co? Daruj sobie - wycedziła. Mijając go usilnie trzymała nerwy na wodzach, aby „przypadkiem” nie pociągnąć go z bara. Miała nadzieję, że ten dzień będzie spokojny. Oczywiście uprzedził ją koszmar. Była w stanie przełknąć swoje nocne problemy, ale nie była w stanie znieść wałkowania non stop przeszłości. Mało tego chyba cały wszechświat skrzyknął się, aby dosadniej napiętnować wtorek pechową łatką. Finn nie miał chyba pojęcia jak mocno i w jak bardzo nieodpowiednim dniu rozdrapał strupa po dość dotkliwej ranie; choć biorąc pod uwagę fakt co musiała przejść Gryfonka, było to ledwie draśnięcie. Puchon krzyczał coś jeszcze za nią, ale ona niedbale machnęła na to ręką, rzucając obojętne „Może kiedy indziej”
Mając nadzieję zająć miejsce jak najszybcie,j naprawdę pokusiła się tylko o nadzieję, bo grupka Puchonów postanowiła sobie zrobić zbiorowisko na środku przejścia, zachwycając się czymś z entuzjazmem godnym Hagrida, gdy zdarzało mu się opowiadać o niebezpiecznych stworzeniach.
- Przepraszam! Halo! Ludzie chcą przejść! - Nie raz, nie dwa wznosiła takie okrzyki, lecz uczniowie Hufflepuffu robili sobie z tego zupełnie nic. Jedyne co uczyniła, to wzniosła wzrok ku górze, zaciskając wargi. Naprawdę lubiła Puchonów. Byli mili i może odrobinkę ciapowaci, ale odnajdywała w nich coś bliskiego swemu sercu. Dlatego ze spokojem starała się przeżyć parę kolejnych chwil w miejscu, gdy u jej boku ktoś się zatrzymał.
- Och nie, długo tak będziemy jeszcze stać? - Z początku przestraszyła się, że Finn znów próbował wykorzystać chwilę, w której Gemma jest z dala od swoich przyjaciół. Przeto z ulgą odkryła, że obok był kto inny.
- Frank!
- Tak. Cóż w tym dziwnego? - Młody mężczyzna, przewyższający Gemmę niespełna o głowę uniósł nieznacznie swoje brwi ku górze, następnie rozpoczął uporczywie drapać się w tył głowy. - Wyglądasz jakbyś całą noc nie spała, a na dodatek zobaczyła ducha.
- Och. - Arterton uniosła w pełnym zdumieniu dwie kreski, będące jej brwiami, ku górze, dziwiąc się koniecznością wypowiedzenia przez Longbottoma tego zdania. - Przecież duchy to nic nadzwyczajnego - rzuciła wymijająco, niekoniecznie chcąc ciągnąć ten temat. - Cóż, ciężko mi się oko zamykało, ale to nieistotne. Jak miewają się rodzice?
- Nie najgorzej - przyznał, uśmiechając się zaraz dobrodusznie w jej kierunku. - Powinnaś skoczyć do Skrzydła Szpitalnego po zajęciach. Naprawdę nie wyglądasz najlepiej, kuzyneczko.
- Arterton!
- O Jezu… - jęknęła Gemma, zamykając oczy. - A miało być tak pięknie…
- Coś mówiłaś? - Minerwa stanęła zaraz za nią, lekko opierając dłoń na swoim biodrze. - Co to za zbiorowisko?
- To akurat nie moja sprawka…
- To akurat nie, Arterton - zauważyła McGonagall, zaraz też rozpędzając zbiegowisko i udrażniając ruch, lecz po tym nie poszła wprost do stołu nauczycielskiego, a na nowo przyjrzała się Gemmie. Frank ulotnił się z cichym, współczującym chrząknięciem, gdy opiekunka Gryffindoru wskazała mu ruchem głowy, aby je zostawił. Wzrok nauczycielki niemalże kąsał…
- Dlaczego? - wymamrotała, poprawiając na czubku nosa swoje okulary.
- Dlaczego znów wdałam się w bójkę, czy dlaczego ją wywołałam, pani profesor?
- Och, na Merlina! Arterton, dlaczego zmuszasz mnie do tych wszystkich kąśliwych uwag? Nie jest dla ciebie ważniejsza edukacja i osiągnięcia od słuchania tego bzdurnego gadania Ślizgonów?
- Na jedno ich nie przymknę oka - niemalże łypnęła na McGonagall, łapiąc głęboki oddech. - Kpili z moich rodziców, ze mnie, obrażali moich przyjaciół i…
- I w istocie pozostają bezmózgimi durniami, którzy tylko cię prowokują. Ty znasz prawdę, twoi bliscy też. Ale Rosier? - kobieta prychnęła pod nosem z przekąsem i wplotła w to rozbawione parsknięcie. - Chwilami mam ochotę złoić ci skórę, bo za żadne skarby nie idzie do ciebie przemówić. Nie wiem w kogo się wdałaś, ale to nieostrożne w aktualnej sytuacji prosić się o możliwy wyrok, jeśli wiesz o co mi chodzi - wymamrotała, znów poważniejąc. - Jeśli masz już cokolwiek robić, to ostrożnie, bo jeśli przyjdzie mi zawiesić cię w quidditcha to przysięgam, że uduszę cię tymi rękoma. Masz siedemnaście lat, czas najwyższy przygotować się do pełnoletniości i obowiązków. Chcę być dumna ze swoich podopiecznych, a nie załamywać nad wami ręce. Czy to jasne?
- Tak jest.
- No. I następnym razem jak zobaczę cię w spodniach, to dostaniesz szlaban. Spódniczki obowiązują was do końca października. - Po tych słowach odwróciła się na pięcie i siejąc po raz kolejny porządek pomiędzy rozbrykanymi uczniami udała się do stołu.
Gemma westchnęła tylko, z wysiłkiem parskając. Zaraz też dotarła do wolnego miejsca tuż przy Gabrielle, która niemal od razu złapała się za serce, o mało nie dławiąc tostem. Arterton od razu przybrała zdumionego wyrazu twarzy gdy i reszta odetchnęła z dziwną ulgą.
- A wam co?
- Gdzieś ty była?! - Posmarowany dżemem tost wylądował prosto na nosie Gemmy. Rzut Jamesa był bezbłędny… - Gabrielle zrobiła Sajgon w pokoju wspólnym, zupełnie jakby miała cię znaleźć pod kanapą! A ja przez to z trudem znalazłem swoje książki!
- Nie znalazłeś - wtrącił Remus, spokojnie upijając łyk kawy. - Ja je mam. - Na te słowa Potter machnął tylko ręką.
- Gdzie byłaś? - Gabrielle dopiero teraz odzyskała zdolność mówienia, zaś Gemma zaczęła czyścić się z resztek dżemu.
- Na spacerze - wymamrotała cicho, nagle ziewając. Oho, zapowiada się ciekawy dzień…
Kolejny potok pytań przerwany został przez głuchy skrzek. Do Wielkiej Sali wleciała niezliczona ilość sów, dostarczając swoim właścicielom paczki i listy. Jedna z nich o złoto-miodowym upierzeniu z gracją wylądowała na ramieniu Gemmy, bardzo ostrożnie uczepiając się swojej właścicielki ostrymi szponami. Płomykówka miała przywiązany do nóżki list i drobną paczuszkę, nie omieszkując uderzyć pakunkiem Gemmę prosto w podbródek i wesoło zahukać.
- Co tam masz, Lasair? - Dziewczyna sięgnęła po jeden z tostów, ułamując jego kawałek i podtykając sowie pod dziób. Nie odfrunęła ona jednak dopóki Gemma nie odwiązała pakunku i nie pogładziła jej pieszczotliwie po łebku.
Najpierw do głowy przyszedł jej Samuel albo jego narzeczona, Liliana. Ale oni byli we Włoszech i obiecali pisać tylko gdyby coś się działo. Wątpliwości zostały jednak rozwiane, gdy na pakunku dostrzegła pochyłe pismo połyskujące na złoto. Na usta wkradł jej się szeroki uśmiech, a palce pozwoliły sobie otworzyć podarek. Tak jak myślała, papier skrywał białe pudełeczko pełne oryginalnych irlandzkich słodyczy w kształcie koniczynek.
- Na Boga! Tajemnicze koniczynki! Skąd je masz?! - James o mały włos nie zawisł parę centymetrów nad ziemią, wlepiając w pudełeczko wzrok pełen entuzjazmu.
- Od tajemniczych wielbicieli - zażartowała. Ze zjedzeniem tajemniczej koniczynki wiązała się pewna gra. Pudełeczkiem należało potrząsnąć, a potem nacisnąć na świecącą się na zielono koniczynkę, a z boku pudełeczka wysuwał się kolorowy języczek, który losował jeden z cukierków. Niektóre były twarde i przypominały draże, inne były żelkami skrywającymi płynne nadzienie, a jeszcze niektóre zachowywały się jak fajerwerki gdy lekko się je nadgryzło, strzelając w ustach snopami kolorowych iskier o różnym smaku. Wraz z cukierkiem dostawało się karteczkę z jakąś codzienną mądrością.
Gemma skrupulatnie zastosowała się do tej reguły i już po chwili na kolorowym języczku pojawiła się jedna ze słodkich uciech. Zaraz też po tym pudełeczko poszło w ruch do reszty tego zacnego zgromadzenia, a Arterton odczytała doczepioną do koniczynki karteczkę.
„If you’re lucky enough to be Irish you’re lucky enough.”
Wciskając sobie cukierka do ust leciutko nadgryzła go tylnymi zębami i było już pewne, na co trafiła. Cichutkie „pykanie” dochodzące z wnętrza jej ust od razu przykuło uwagę przyjaciół zwłaszcza, że nawet w dziurkach nosa Gemmy mieniło się od kolorów. James wraz z Gabrielle i Peterem wybuchli śmiechem, a właścicielka złotych oczu rozerwała pieczęć na kopercie, dobywając w końcu list. Początek sprawił, że o mało nie parsknęła śmiechem.

„Hej, rącza gazelo z irlandzkim porożem!


A może i lwico o śnieżnej urodzie? Co by nie było, żadna z Ciebie zimna, jesteś gorąca jak ogień, a język masz jak piła!
Irlandia otworem czeka na Ciebie, a Ciebie nie ma i chyba tu nie będzie. Ledwie dostałaś paczkę, już koniczynki wcinasz, a ja jestem pewny, że i bez podpisu wiesz co za dureń te bzdury przysyła!
Tyłek Ci rośnie od nadmiernego lenistwa, pałka do quidditcha to żadna alternatywa! Zatem i prośbę Ci ślę i może parę słów do myślenia, może wspomnisz choć trochę seksownego kuzyna?
Irlandia otworem na Ciebie czeka, pola, pastwiska i obora do wyczyszczenia. Świeże powietrze, zdrowy fetor z komina, a w nagrodę za przybycie Shamrock pyskiem Cię przywita.
Uroczyste kondolencje z siódmego pierwszego razu w Hogwarcie Ci przesyła najlepszy, najdroższy, najmądrzejszy i jedyny,
Larkin.


P.S. Pomijając nieudaną poezję chcę Ci zaanonsować, że bardzo tęsknię. Oddaję Cię w ręce siwego łba.”

Jak się okazało, w kopercie był również i drugi list. Ciemnowłosa, krztusząc się z nadmiaru wdychanego z rozbawienia powietrza, zabrała się również i za jego lekturę. Ten napisany był nieco bardziej zaokrąglonym, lecz równie pochyłym pismem co poprzedni.

„Gemmo.


Ufam, że czujesz się dobrze i nauka nie odbiera Ci chęci do wszystkiego, a także, że Larkin za bardzo nie narozrabiał i nie przechodzisz teraz zawału.
Słyszałem, że Samuel wybrał się wraz z Lilianą do Włoch? Podobno ma dostać jakieś większe zlecenie, ale był bardzo pobieżny w opisie. Poza tym piszemy bardzo okazjonalnie. Liczę, że zdradzisz mi więcej szczegółów?
Razem z Larkinem dołączyliśmy do ISOPCM, Irlandzkiego Stowarzyszenia Obrony Przed Czarną Magią. Doszły nas słuchy, że uczy Cię Williams. To prawda? Dołączył do organizacji pięć miesięcy temu i od tego czasu nie widziano go na żadnym spotkaniu. Mało tego, u nas ciągle mówi się o Dumbledorze. Nie wiem, czy powinienem Ci to w ogóle pisać, to podobno ściśle tajne, ale i tak jestem pewny, że prędzej czy później wszystko będzie jasne. Dla każdej ze stron.
Bardzo za Tobą tęsknimy. U nas w Irlandii pogoda sprzyja porannemu łowieniu ryb i pieczeniu pstrągów potokowych, i szczupaków co każdą sobotę. Znając jednak życie, początek października przyniesie nam i deszcz, i słońce.
Mamy nadzieję, że prezent przypadnie twemu podniebieniu do gustu i że niedługo nas odwiedzisz. Pisz do nas najczęściej jak się da. Mama i tata przesyłają pozdrowienia i całusy.
Kochamy Cię,
Bairre.”

Usta dziewczyny wykrzywił znikomy uśmiech. Serce bardzo tęskniło do przytulnych pubów, wypełnionych aż po brzegi dobrym towarzystwem i smacznym piwem, a także genialną muzyką. Tęskniła także do zielonych łąk Irlandii i zapachu waty cukrowej ze Sklepu Arholda MacGinty’ego, która zmieniała kolor języka i rozkosznie łaskotała podniebienie. Ale najbardziej tęskniła do nich - do bliźniaków Walsh.
Spojrzenie dziewczyny przesmyknęło się po przyjaciołach. Gabrielle mówiła teraz piskliwym głosem po zjedzeniu koniczynki, z ust Lupina leciały bańki o zapachu karmelu, a James z trudem rozwierał usta, bo koniczynka wyglądająca jak niepozorna żelka okazała się tą, która przyklejała jeden swój koniec do języka lub dolnych zębów, a potem strzelała listkami w podniebienie. Gemma raz straciła w ten sposób mlecznego zęba…
W końcu dotarła do Blacka. Znów siedział naprzeciw niej, nie odrywając od niej wzroku. Od piątkowego popołudnia nie była w stanie się skupić, a gdy udało jej się zapomnieć o Syriuszu chociaż na pięć minut, ten znów uderzał w nią swoją osobą.
Wykrzywił on usta w lekkim uśmiechu i wpakował sobie do ust jedną z koniczynek, niemal od razu marszcząc nos. Trafił na tą o smaku cytryny.
Wielka Sala zaś ze spokojem przyjmowała problemy i żarty swych biesiadników, zachowując się bardziej jak matka niż bierny podglądacz z góry. Umysłom swoich dzieci podsyłała jasne promienie słońca, umoczone w kolorowych szkiełkach pojedynczych witraży, a sufit przybrał słodką, pastelową barwę nieba...

14 komentarzy:

  1. <3333
    Kocham Cię za dodanie Morine mój ty kwiatusku
    No a sam rozdział jest oczywiście wybuchowy ;D Jak zawsze, nic nowego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty deklu mały, czytaj wszystko a nie urywki! Bo jak nie to spiorę cię po półkulach magdeburskich!

      Usuń
  2. O, zostałam wspomniana, dziękuję ślicznie, miło, że cieszą 

    Panyyy, nie zaczynaj zdania od że, to brzmi fatalnie.
    Halo, co, jakie usta?! Don’t think about it, Gemma!
    Godziny też piszemy słownie.
    Eee, kto to pani Lorrens? Bo jakoś nie bardzo ją pamiętam…
    Wcale piszemy łącznie.

    Dobrze, jest dużo opisów, dobrze.
    Dalej ciągniemy tę melancholię, która została zapoczątkowana pod koniec poprzedniego rozdziału, podoba mi się to. No, to oglądanie wschodu słońca to takie jak z hollywoodzkiego romansu trochę, nie? Och, słodkie wspomnienie o tym psie Remusie, to Syriusz tak? Bo tak się o tym czyta, to właśnie na to nakierowujesz czytelnika, no ale chyba tak. I kurde, trochę nie rozumiem, po kiedy przyszedł tam Syriusz, bo gdzie on później zniknął? Spoko, ona się wałęsała po szkole, a co z nim? Rozmowa między nimi bardzo w porządku, ale kompletnie nie rozumiem, po co było go tam wciskać… Albo może tak powiedzieć, co się z nim później stało… Bo masz narratora wszechwiedzącego, to jakieś słówko czy coś. Bo to ten sam dzień, kiedy ona wraca do zamku, tak? Przyznaję, że trochę się gubię w Twojej narracji, takie to chaotyczne chwilkami jeszcze, chociaż jest o niebo lepiej niż z poprzednich postach, gdzie było może bardziej zawile z tym, ale mniej akcji i to zaważyło wtedy na końcowym efekcie. Tutaj już trochę się dzieje, pokazujesz jakąś przeszłość Gemmy. Okej.
    Scena z Grubą Damą to zapychacz, nie ogarniam, po co jest.
    Ha, ale terrorystka-Krukonka jest taka przyjemna, chociaż, hola hola!, i tak mnie trochę irytuje, ale mnie raczej większość bohaterów tak, więc no. No i bardzo fajne imię, Morine. Ładnie, ładnie. Dobry wybór, bo nie spotkałam jeszcze takiego, a kocham takie dość… oryginalne imiona, może i czasem trudniej zapamiętać, ale jeśli charakterystyczni, to daję radę.
    Aeris – też klawe imię! Chyba lepsze od Morine nawet. Tylko nie rozumiem jednego, skoro sa takie przyjaciółki, to czemu nie przywitały się nawet wcześniej? I podróż do Hogwartu była do tego czasem, i pierwszy dzień szkoły. No przecież aż tak wiele lekcji nie dostali, więc jak na taką relację, to dość krucho to wyszło. I czemu ta Aeris pyta ją o takie rzeczy w pomieszczeniu pełnym ludzi? Chodzi mi o te słowa o stracie. Przecież to jednak dość delikatna sprawa, więc to trochę nietaktowne i wątpię, by Dżema chciała rozmawiać o tym w miejscu, gdzie każdy będzie mógł to usłyszeć. Już nieprzyjemności z tego powodu miała.
    Ha, ten jest były, ale komizm. No, chłopie, ale czuć od ciebie desperację.
    Ta irlandzka rodzina… No, Larkin wydaje się dość sympatyczny. Strasznie lubię listy w opowiadaniach, bo czyta je się tak fajnie.

    Literówki, masa literówek. Złe zapisy dialogów. Nie dywizy, pauzy/półpauzy proszę! Z przecinkami na ogół dobrze, ale zdarzają się braki, głównie w zdaniach podrzędnie złożonych. No i duże litery tam gdzie nie powinny. Ha, nie sprawdzałaś rozdziału, serio to widać. I to nawet ja mogę zauważyć, a po nowe okularki dopiero się będę wybierać, bo mam za słabe. I muszę pochwalić na pewno za brak pytań retorycznych!

    Hm, jest wcześnie, bo piaty rozdział, ale mówię od razu – nie zapomnij o Voldemorcie! (Znaczy wiem, że pamiętasz, bo jej rodzice i w prologu było, ale chodzi o własnie o tło, że on nie ustaje). Bo w bardzo dużej części opowiadań właśnie o Huncwotach, wątek ten jest pomijany. Zgoda, niech opowiadanie skupia się na miłości, ale potwornie drażni mnie ignorowanie tego tła, które niewątpliwie ma znaczący wpływ na bohaterów, ich przekonania, a bardzo często też powoduje zmiany w danej postaci, przemiany wewnętrzne. Więc pamiętaj o tym. A to już ten czas, że działał, więc licze na masowe mordy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze słowo o Syriuszu. W tej rozmowie z Dżemą, to on takie dojrzały czy mi się zdaje? Bo na mój gust trochę za bardzo  Znaczy się, nie mówię, że nie powinien gadać czasem z sensem jako dorosły mężczyzna, bo to bardzo miła odmiana, ale ja w tym miejscu widzę trzydziestolatka po przejściach i z doświadczeniem, więc może aż tak nie leć. I cóż, w sumie to strasznie lubię postać Blacka, okej – wszystkich Blacków czy czystokrwistych. No i naprawde nie mogę się doczekać tego quidditcha!

      Chyba tyle z mojej strony.
      Trzymaj się ciepło i przede wszystkim rzuć na razie fanfiki czy inne hobby i bierz się za naukę, bo to twój priorytet, a skoro jest egzamin tak trudny jak mówisz, to tym bardziej się na tym skupiaj. Ja sama narzucam sobie trzykrotne tempo, bo mi sorka z biologii weszła na ambicję, auć.

      Pozdrawiam,
      mattie.


      PS. Akapity, żeby były równe i ładne, to trzeba przez html posta ustawić. To tylko brzmi strasznie, naprawdę. Jakby coś możesz napisać do mnie na priv i wytłumaczę :)

      (Patrz, aż musiałam dzielić komcia na dwa)

      Usuń
  3. Zerknij potem jeszcze raz, tak się przejęłam, że dziś komentujesz, że zaczęłam błędy od razu poprawiać! Aczkolwiek masz rację, rozdziału zbyt dokładnie nie sprawdzałam. Prawdę mówiąc przepisywałam go grubo nad ranem, bo następnego dnia miałam masę roboty do wykonania.

    Myślę jednak, że należą ci się wyjaśnienia. W rozmowie na pagórku nie ma Syriusza, a sam dyrektor. Może źle to napisałam, pogmatwałam, ale nawet ja sama jako ciężko ogarniająca maszyna trochę to połączyłam. Więc... nie wiem, pardon ;-;

    Bez obaw. Voldka tutaj nie zabraknie. Wszystko się rozkręci, a ja muszę wszystko dopiąć na tip top. Natomiast jeśli chodzi o Aeris... Cóż, sprawa z nią będzie jeszcze pikantniejsza niż myślisz, więc jej zachowanie jest dostosowane do tego, co się wydarzy. W dalekiej lub nie przyszłości. Mogę rzec tylko jedno słowo od siebie, że Arfrad jest ciężką postacią i mogę się założyć o swoją prawą rękę, że jej nie polubisz.

    Och, a pani Lorrens to bibliotekarka wymyślona przeze mnie. Nie mogłam doszukać się kto być bibliotekarką przed Prince więc dorzuciłam swój akcent.

    Niedługo powinnam uzupełnić stronkę. Mam tutaj na myśli zakładkę z nauczycielami, postaciami absolwentów, uczniów... Masa jeszcze roboty jest z blogiem, ale staram się uzupełniać wszystko na bieżąco i o ile czas pozwala.

    I bez obaw, odezwę się do ciebie jak tylko dojdę do tego, czy dobrze cię zahaczyłam w okręgach obserwowanych, bo szukałam mattie rosier i znalazłam tylko jedną. Obyś to była ty, psia krew jedna!

    Bez obaw, nauka stanowi priorytet, nawet jeśli nie cieszy, martwi i smuci. Nawet jeśli kiedyś nie wyjdzie, to chyba płakać nie będę. Coś w życiu się znajdzie do roboty, ale na chwilę obecną żyję chwilą. Życie jest zbyt krótkie, żeby planować wszystko na zapas. Wyjątek stanowi moje opowiadanie, które chyba - jak widzisz - jest dla mnie serio ważne. Wkładam w niego tyle ile mogę, choć czasem wychodzę na fujarę, która tylko zgrywa dobrze piszącą osobę. Ale to metoda prób i błędów.
    Kolejny rozdział postaram się dostosować względem ciekawości. I, mam nadzieję, że zaskoczę cię pozytywnie. Tym razem sprawdzę go dwa razy nim wrzucę, aby oszczędzić sobie wstydu a tobie nerwów :)

    Bardzo dziękuję, że wspierasz mojego bloga swoimi komentarzami. Aż moja kotka z podziwem patrzy w monitor i zdaje się rozumieć więcej niż mi się wydaje.

    Pozdrawiam cię gorąco!

    (Widzę, wow! Taka zadowolona, wow! *.*)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, zapomniałam, popraw cudzysłowy w tym cytacie, co go dałaś na początku rozdziału.

      Haha, dobra, to trochę śmieszne :) Ano, jak zauważam, że jest nowy rozdział czegoś, co czytam, to komentuję raczej od ręki.

      @Syriusz: Nie ma go tam? Wiesz, tak mi sie raz zdawało, ale dlatego sprawdziłam jeszcze raz i było tam napisane, że Syriusz coś tam chyba zrobił, więc tak wyglądało jakby był.
      @Voldemort: To dobrze, irytuje mnie jak się o nim zapomina i skupia na miłości tylko.
      @Aeris: O, to czekam na rozwój, bo jestem zaciekawiona.
      @Lorrens: To daj niedługo jakieś wspomnienie o tym, bo skąd mamy wiedzieć, że to bibliotekarka?
      @Zakładka z bohaterami: Właściwie to po co Ci to? Zamierzasz wprowadzać ogrom postaci pierwszoplanowych bądź drugo? Bo o ile będziesz mieć ich kilku, to moim zdaniem jest zbędna. Bo fakt, w ff, gdzie jest ich po dwudziestu, to można się zgubić...

      Haha, tak, już wiesz, że trafiłaś :)
      E tam, jakie nerwy? Nerwy są, jak osoba usuwa moje komcie, nad którymi się napracowałam. Ale mogłabyś włączyć kopiowanie na blogu, byłoby prościej, haha.

      Bo wiem, jak czasem ważne sa komentarze, każdy autor ich chce.

      Usuń
    2. Nie ma, nie ma! Syriusz jest tylko wspominany, dopiero pod koniec rozdziału nagle sobie o nim przypominamy! c:
      Zakładka jest MEGA MEGA MEGA MEGA MEGA potrzebna! Zamierzam dodać wielu bohaterów więc wolałabym żeby każdy mógł sobie wejść i obejrzeć, nawet tak dla siebie.

      Pewnie. Bez komentarzy nie ma bloga i tyle, takie moje zdanie :D

      Usuń
  4. Czeeeść!
    Jestem tutaj całkiem nowa, a na Twojego bloga wpadłam całkiem przypadkiem, nie nie żałuje ani minuty spędzonej na czytaniu Twojej twórczości.
    Piszesz cudownie, jestem naprawdę zachwycona i przeszczęśliwa, że znalazłam po długich czasach poszukiwań, blog, który sprosta moim chyba za wysokim wymaganiom, ale Twój je nawet podwyższył. Jestem pozytywnie nastawiona do historii, które są opowiadane nie głownie z perspektywy Lily, a z całkiem innej nowej niekanonicznej postaci Gemmy (przepraszam najmocniej jeśli je przekręcałam, ale czasami, a raczej często, zdąża mi się przekręcić imię, którejś z bohaterek, nawet jeśli są na pozór banalne).
    Polubiłam charakter Gemmy. Ma w sobie dziewczyna iskrę, która dość często daje znać o obecności, ale to dobrze, bo widać, że przez nią i swój wybuchowy temperament popadnie w nie jedne kłopoty, jak i te większe, ale rownież te małe. Najbardziej to do gustu przypadł mi cięty język Gemmy, na której riposty czasami trudno znaleźć odpowiedź. Duży plus za naprawdę fantastycznie wykreowaną główną bohaterkę, bo to daje duży wachlarz możliwości do popisu. Dobrze stworzeni bohaterowie to ogromny krok do idealnej całości.
    Jedyne do czego mam zastrzeżenia to zaniedbywanie pozostałych bohaterów. Może i się czepiam, ale cała akcja kręci się tylko wokół Gemmy. Wiem, że jest ona główną bohaterką i jej powinno być najwiecej, ale jednak nie widać innych, są jedynie jakieś małe wzmianki jak dialog, czy krótka chwila w przemyśleniach Gemmy. Czasami większy epizod odegra Syriusz, ale nawet taka Gabrielle, która jest ważną osobowością w życiu bohaterki, wiemy tyle, że poniosła stratę w rodzinie tak jak Gemma, ma młodszego brata i martwi się całą duszą o najlepszą przyjaciółkę. Peter, była o nim, krótka, że Gemma poczuła coś złego, gdy spojrzała mu w oczy, ale chyba z tego co mi wiadomo, to nie wypowiedział ani jednego zdania, a jeśli tak, to coś krótkiego i mało ważnego do zapamiętania. Remus, kolejna postać, o której nic a nic nie wiadomo, prawie w ogóle nie występuje, a jak jest to tylko wtrąca swoje trzy grosze. Nawet Lily czy ta ich druga współlokatorka Lorine (?) praktycznie są nie wymieniane. Barakuję ich bardzo do urozmaicenia opowiadania.
    Duży plus daję ci za wszystkie aspekty codziennego życia Hogwartu - ganiający Filch ze swoją kotką, wzmianka o bibliotekarce, sport, lekcje, pokój wspólny, nauczyciele, Wielka Sala, Hagrid; Wszystko to wgrałaś świetnie do ukazania codziennej rutyny uczniów. Skupiasz się z tego co widzę na pokazaniu normalnego życia, co robią, nie pomijasz tego. Brakuję mi tylko może akcji z Irytkiem czy nawet kawału Huncowtów, bo bądź, co bądź, ale dalej nimi są.
    Błędów nie ma specjalnie bardzo dużo, jedynie widziałam kilka brakujących przecinków, które rzuciły mi się w oczy podczas czytania, ale tak to nie mam większych zastrzeżeń, bo w sumie jak czytam, nie przywiązuję do tego tak ogromnej wagi. Cieszę się, że dużo opisujesz, a jak slajdzie dialogi to nie są zapchaj dziurami, albo sztuczne.
    Wiecej chyba z siebie już nie wykrzeszę, nie wiem o czyn mogłabym jeszcze napisać, ale przy kolejnym rozdziale skupię się bardziej na ocenie akcji w nim, niż na całości.
    Przepraszam z góry za jakieś literówki, bądź inne błędy, ale pisze na telefonie, a jego słownik, kocha przestawiać zwykle wyrazy na wprost nie z tej planety.
    Czekam na dalsze rozwijanie się akcji, kolejny rozdział i życzę dużo weny.
    Pozdrawiam serdecznie, Livv :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, jestem mile zaskoczona.
      Myślałam, że po spotkaniu mattie, kochanej duszyczki która umiejętnie nakreśla mi całą moją historię w jej barwach, nic mnie już nie zaskoczy. A zrobiłaś to w bardzo pozytywny sposób i jestem ci za to dozgonnie wdzięczna.
      Musisz mi chyba czytać w myślach z paroma kwestiami, ale o tym dowiesz się z pewnością w kolejnym rozdziale.
      Wiem, że na razie skupiam się na Gemmie zbyt mocno. Ale bez obaw, nie chcę aby ktokolwiek miał mnie tutaj za kolejną Mary Sue czy Anty Sue, a także za "ałtoreczkę". Hell no, nawet o sobie tak nie myślę, choć miewam kiepskie zdanie na temat swojej persony. Najgorsze jest raczej to, że są rzeczy, które widzę inaczej, a brakuje po prostu słów.
      Łączę nadzieję, że zajrzysz tu jeszcze kiedyś i będę pozytywnie nastawiona do pisania. Nawet nie wiesz, zarówno ty jak i reszta osób, które mnie czytują, jak bardzo komentarze podnoszą na duchu i dają kopa. I jak twój komentarz dał mi porządną siłę, tak pech chce, że jestem przed sesją. Ale bez obaw, myślę, że w przyszłym tygodniu po egzaminach pisemnych będę wiedzieć co ze sobą zrobić.
      Chciałabym wszystkich zaskoczyć pozytywnie pomimo planów na swoją postać, co wydaje się wręcz groteskowe, ale jednocześnie u mnie wywołuje gęsią skórkę. Akcji będzie w ciul, potem ciężko będzie się połapać o co chodzi, a na razie... Koniec psot.
      Dziękuję i pozdrawiam serdecznie, kochana. :)

      Usuń
  5. Pozostałe rozdziały przeczytałam w szkole na przerwach, a że nie miałam interetu, to nie dodałam komentarzy. Więc jak czytałam? Ha, magia i spryt.

    Wypowiem się teraz. Ten rozdział był długi i dużo się działo. Podobał mi się. Doskonale oddałaś charakter Dumbledore'a, spotkanie Gemmy z nim jest chyba moim ulubionym fragmentem. Chociaż niezupełnie, bo podobało mi się również zachowanie Morine.

    Też uważam, że powinnaś wykorzystywać pół-pauzy czy pauzy. To będzie lepiej wyglądało.

    Opisy. Nawet mi się dobrze czytało, no ale… Chodzi mi o język. Używanie przez narratora „panienka Arteton” brzmi tak staromodnie. Jakby działo się to w XIX wieku. Nie rozumiem też czemu uczniowie mówią do niej po nazwisku.

    Bohaterowie: Rozumiem, że Gemma jest sierotą, a jej rodzice zginęli o 4:30. Jest to osoba silna, odważna, dobrze grająca w Quidditcha i ma gorącą krew.
    A Gabrielle straciła tylko ojca. Połapałam się!
    Jak mamy OC w czasach Huncwotów to zawsze trzeba ją z którymś sparować. O Peterze mowy nie ma, bo on jest zły, James zajęty, więc pozostaje Syriusz i Remus. To zależy od charakteru bohaterki. W sumie tu Syriusz bardziej pasuje.
    Jednak nie są parą, tylko powoli coś się dzieje…
    Nawet mi się to podoba.
    O reszcie Huncwotów prawie nie ma nic, troszeczkę mi ich brakuje.

    Wypowiem się jeszcze o nowym nauczycielu – lekko ironiczny, surowy, ale da się go polubić. Z pewnością poskromi wszystkich.

    Ogólnie bardzo mi się podoba to opowiadanie ;)
    Pozdrawiam i oprócz weny życzę czasu i powodzenia na egzaminach :D

    http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/

    PS – nie tylko ty masz problem z bloggerem. Ja w końcu ogarnęłam akapity i wyjustowanie, ale czcionka nadal wariuje :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, obrastam w piórka!
      Cieszę się, że świat nie jest złożony z samych hejterów więc możesz być pewna, że mentalnie przesyłam ci całusy. :D
      Nah, rodzice Gemmy nie zginęli o 4:30. To jedynie godzina, w której nagle ją oświeciło (nie nazwę tego inaczej, bo wtedy będzie spoiler jak stąd do Chin).
      Wiem, wiem. Huncwotów mało, ale nie umiem sobie teraz rozplanować tego wszystkiego w mądry sposób. Dlatego aktualnie piszę to co przychodzi mi na myśl, starając się jednocześnie nie spieprzyć całej roboty od tak.
      Nah, jak tak piszesz to sama zaczynam widzieć Gemmę jak cholerną Mary Sue, a toć to nieprawda! Imposibru! :D Nie no, możesz być pewna, tak samo jak reszta czytelników, że to na pewno nie będzie zbyt piękne, ale nie będzie również za bardzo mroczne. Zbyt ciężki temat bloga też jest niefajny, skądś to znam.
      Natomiast jeśli chodzi o profesorka Williamsa... Ha, jestem przekonana, że przypadnie ci on do gustu ;)
      A co do koniczynek - dziękuję za pozytywną reakcję :)

      Ach, ten Word. I pauzy jak chcę wstawiać, tak robi mi te dłuuuugie fikuśne kreski. W sumie przyuważyłam, że w książkach też są stosowane.

      Pozdrawiam, twój blog jest w kolejce do mojego czytania :)

      Usuń
    2. A… Czyli moje przypuszczenie było błędne. A ta godzina coś oznacza czy to przypadek?

      Usuń
    3. Nie, kochana, ta godzina to zwykły zbieg okoliczności w opowiadaniu :) Nie wnosi ona nic więcej do historii jak to, że bohaterka akurat obudziła się tak wcześnie i o tej godzinie zdarzyło się coś, co sprowokowało ją do wyjścia z zamku. Ot, cała filozofia ;)

      Usuń
  6. Do tego pomysł z koniczynkami bardzo fajny :) Taki miły, zabawny akcent na koniec.

    OdpowiedzUsuń

Layout by Alessa Belikov