"Nasze modlitwy, często przypominają listy pisanie na kolanie."
Rozdział dedykowany Monice ♥
Rozdział dedykowany Monice ♥
Pobudzenie. To było najlepszym możliwym określeniem, pasującym do aktualnego stanu Gemmy. Coś w jej wnętrzu obudziło się z letargu, siejąc ogromne spustoszenie gdzieś w okolicach żołądka i płuc.
– Nadęty melepeta. Ćwok. Burak – syczała raz po raz pod nosem, kierując się krętymi kamiennymi schodami do damskiego dormitorium. Dawno nie czuła się tak rozdrażniona. I przyznając się sama przed sobą, że pękła po ugodzeniu Blacka ostrym mieczem okrucieństwa, czuła jakąś upokarzającą tęsknotę za chwilą, gdy Syriusz nawoływał ją raz jeszcze, aby poczekała i pozwoliła mu wyjaśnić.
Zaciskając usta w cieką linię przystanęła w kamiennym korytarzyku wiodącym na górę. Wzrok dziewczyny zatrzymał się na szybie, przez którą mogła obserwować uśpiony pejzaż. Dziwnie jej było przyglądać się wszystkiemu bliskiemu jej sercu ze świadomością, iż jest to ostatni pierwszy raz, kiedy pojawiając się w Hogwarcie spogląda przez to okno i rozmyśla o zbliżającej się pracy. Lecz tym razem pojawiła się wraz ze wszystkimi obawami gula, której za żadne skarby nie potrafiła przełknąć. Coś na kształt tęsknoty i strachu zaświeciło się w spojrzeniu młodej kobiety, a serce nieco mocniej zabębniło o płuca, ponaglając je do szybszego filtrowania powietrza i napędzania jej organizmu.
Nogi znów przypomniały jej o celu aktualnej wędrówki, niemalże samoistnie zmuszając swą właścicielkę do poruszenia swojego zgrabnego tyłka aż na sam szczyt kamiennych schodów. Nie raz zdarzało jej się przeklinać tą część Pokoju Wspólnego, przez którą nie raz zdrapywała sobie różne części ciała i obijała jasnooliwkową skórę, choć bezpośrednim winowajcą był zazwyczaj któryś z ciekawskich chłopców.
Zapach pokoju niemal przywołał w jej głowie przyjazne wspomnienia sięgające roku 1970. Chwila, w której otrzymała swój list z Hogwartu, gdy wraz z rodzicami odwiedziła ulicę Pokątną… Ach, do tej pory uśmiechała się na dźwięk obracanego w palcach kawałka
drewna, które tamtego dnia czekało tylko na nią w zacisznym kąciku u Olivandera. Wpatrując się w różdżkę widziała w niej ogromne szczęście, a raczej widmo tego co niegdyś było codziennością. Bawił ją również moment, kiedy po raz pierwszy szła na peron 9 i ¾ z przekonaniem, iż tym razem to ona będzie odprowadzana, a nie będzie jedynie biernym obserwatorem. Tam też, po drugiej stronie, po raz pierwszy ujrzała swoich przyjaciół. Pierwszy uśmiech, pierwsza riposta i pierwsze posmakowanie Fasolek Wszystkich Smaków. Gdy teraz myślała o tym wszystkim, gdzieś na bok znikał jej obraz Rabastana, a pojawiał się jedynie szeroki, niewymuszony uśmiech.
Tonięcie w przeszłości minionych zdarzeń nie pozwoliło jej zorientować się w napływie osób do tego pięcioosobowego pokoju. Dopiero zamykanie drzwi oderwało ją od monotonnego pocierania palcami o rączkę różdżki i zmusiło ją do wbicia swych złotawych
tęczówek prosto w przyjaciółki.
– Masz minę, jakby ktoś właśnie zabrał ci kufel kremowego.
– Wystraszyłyście mnie – odburknęła, przysiadając na skraju łóżka i pocierając palcami własne kolana. Mimowolnie pozwoliła sobie znów ugościć na ciepłych, miękkich wargach dziarski, choć nieco melodramatyczny uśmiech.
– Co ci jest? Nie oszukuj.
– Gabrielle… Po prostu mam chwilę, w której muszę się wyciszyć.
– Wielkie nieba… – Lily odrzuciła w tejże chwili pochwycony przed chwilą tom do astronomii na łóżko i w mgnieniu oka rzuciła się na materac panienki Arterton, uprzednio pokonując cały pokój. – Arterton nam się zakochała…
– Że jak?! – Gemma wbiła uważny wzrok w posiadaczkę rudych włosów. – Evans, zaraz cię tak zdzielę tym twoim tomiskiem, że w lot opanujesz najmniejsze i najdrobniejsze informacje ze świata ciał niebieskich.
– Zaprzeczasz. Kolejny dowód – dorzuciła Ariana, ze spokojem składając swoje ubrania w kostkę. – Nie patrz tak – mruknęła zaraz, napotykając miażdżący wzrok ciemnowłosej na swojej drodze. – Sama używasz tych samych argumentów.
– Och, na najczystsze gacie Dumbledore’a! – Posiadaczka tych jakże niebanalnych tęczówek poderwała się ze swojego wygodnego miejsca i omiotła spojrzeniem całą czwórkę. – Woda sodowa uderza wam do głowy. Macie jakiekolwiek powody aby uważać, że nagle w jakimś niecodziennym napływie dobrego humoru przemawia przeze mnie zauroczenie? – Widząc, jak Leannie otwiera już swoje usta, zgromiła ją wzrokiem i ostrzegawczo pogroziła jej palcem. – Milcz, jeśli nie chcesz się jutro obudzić z wyjątkowo dokuczliwą wysypką na tyłku. Nie macie i już. Zwłaszcza, że jestem istotą niebanalnie samowystarczalną i gwiżdżę na wasze jakże dojrzałe podejrzenia. Po paru przygodach mam dość i nie zamierzam popełniać kolejny raz monumentalnego błędu. Uf… – Wywracając oczyma złapała się za biodro, wpatrując w sufit. – Człowiek wpada w rozkoszny stan refleksji i dochodzi do wniosku, że całe jego życie to cholerne pierwsze razy. A te cwaniary rujnują moje kolorowe podwaliny nowej ideologii bzdurnym gadaniem o facetach. Basta. Finito. Rozumiemy się? – Po raz kolejny już rzuciła im jedno ze swoich lodowatych spojrzeń, następnie też zgarniając swoją koszulę nocną i szlafrok z zamkniętej klapy kufra. – Idę się umyć. Uprzedzam, że próby plotkowania na mój temat podczas mojej nieobecności będą karane w okrutny sposób.
Chciała tego czy nie, usta nieusłuchanie wykrzywiły się w cwaniacki uśmieszek, pełen niezdefiniowanego jeszcze przez nikogo ostrzeżenia.
~*~
Jeśli jakikolwiek uczeń chciałby określić szkolne łazienki mianem fatalnych, powinien ugryźć się w język. Choć i tak większość uczniów wyrażała się o nich dość niepochlebnie, zestawiając je z o niebo bogatszą Łazienką Prefektów. Te jednak należące bezpośrednio do uczniów nie były wcale takie złe. Jasnym było, że asortyment, jeśli to odpowiednie słowo, nie wliczał miliarda kolorowych kurków i pachnideł, i nie był tak zjawiskowy, ale Gemmie wystarczyła jedynie ciepła woda i mydło. Basta.
Pozbawiając się wszystkich ubrań stanęła w końcu pod jednym z pryszniców, ogrodzonych każdy dwoma kamiennymi filarami, pomiędzy którymi znajdowały się zaczarowane, kolorowe witraże z matowego szkła, na których zauważyć można było albo jakieś śmigające od rogu do rogu kolorowe rybki, albo niezwykle urodziwych mężów wód, puszczających pannom perskie oko. Panna Arterton jednak umiejętnie ich ignorowała, ilu by tylko nie zobaczyła.
Czy zawitała kiedykolwiek w Łazience Prefektów? Ha! Pytanie! To było chyba na piątym roku i wcale tego nie żałowała. Jej zdaniem robienie czegoś, na co ma się niezaprzeczalnie ochotę, jest kwestią dobrego rozegrania i niczego więcej. Życie było bowiem za krótkie, aby odmawiać sobie rozpieszczania siebie samego.
Gorąca niemalże woda obudziła w niej wcześniej rozpalony ogień nienawiści do Rabastana. Rudolfa również nie darzyła sympatią. Dokładniej rzecz ujmując pragnęła obu z zimną krwią wydrapać oczy, lecz byłoby to chyba najmniej eleganckie z jej strony. W
związku z tym na chwilę obecną jedynym orężem w walce z nimi był jej cięty język.
Na chwilę jednak zboczyła z torów. Podczas przymykania własnych powiek przypomniała sobie słowa mamy. Mamy, która nie będzie już mieć okazji upomnieć panny Arterton, gdy ta zmajstruje coś niesmacznego. Po raz kolejny ujrzała uśmiechniętą, pełną życia Catherine Arterton, pląsającą po kuchni w eleganckiej garsonce w odcieniu szarości i pilnującej na zmianę obiadu oraz zerkając do opasłego tomu ludzkiej anatomii, mówiąc „Na głupotę nie ma lekarstwa. Na chamstwo też.” Jakoś nie mogła dopuścić do siebie w stu procentach myśli, że mama już nigdy nie wróci. Ciągle i ciągle marzyła, że gdy pojawi się znów w domu, to oboje z tatą przywitają ją z radością i z dumą w głosie pochwalą córkę za osiągnięcia.
Ale ta historia miała inny koniec. Dla Catherine i Philipa Artertonów nie było szczęśliwego zakończenia. A dla ich mordercy żadnej litości.
Z głuchym dźwiękiem wydobywającym się z jej gardła otworzyła oczy, gdy w ciemnościach pod powiekami ujrzała nikły kształt cudzej sylwetki, a Jego zachrypnięty oddech odbijał się w jej uszach. Źle było balansować na granicy. Gemma już nie raz przekonała się o
tym, że tamten parny dzień pozostawił bolesne piętno na jej duszy, bezpowrotnie zabierając jej spokój i szczęście. A przynajmniej tak uważała.
Drżące nogi sprawiły, że jakoś odruchowo wsparła rozgrzane i poruszone strachem plecy o szybę, po której w popłochu zaczęły uciekać kolorowe rybki. Nie lubiła takich chwil. Czując się jak kawałek chodzącej waty nie pomagała ani sobie ani innym, a co za tym szło, dobijała każdego dookoła.
Z niebywałym rozdrażnieniem łypnęła na prężącego się trytona, co skomentowała jedynie zaczepnym prychnięciem pod nosem. Następnie bez chwili wahania wyszła zza szklanych drzwi i zwinnym ruchem opatuliła mokre, dalej drżące z przerażenia ciało ręcznikiem. Gdyby nie znać Gemmy, można by wziąć jej zachowanie za normalne. Ale to absolutnie nie należało do niczego miłego, czy występującego na porządku dziennym. Ba, ona była z tych silnych i opanowanych w pewnych aspektach.
Większość świata jest stosunkowo próżna. Historie opowiadają o bohaterkach roziskrzonych naiwnością lub twardych, bez cienia strachu. O ludziach, którzy zawsze wybierali dobro i dokonywali cudów i czynów bohaterskich. Wszystko na jedno kopytko, na jedną
stronę, co by się wybić i pokazać z najlepszej strony. Lecz tandetą nie staje się stereotyp, a ukazywanie prawdy z perspektywy mrówki. Gemma Arterton nie należała do osób tandetnych. Jej serce w połowie wypełniały słowa wpajane latami przez bliskich, a druga jego część przesłonięta była gęstym mrokiem, złością i nienawiścią tak ogromną, że gdyby dać tym uczuciom moc dostateczną,
to we władaniu tej z pozorów niegroźnej, młodej kobiety stanowiłyby potężną broń.
Chłód korytarza wydał jej się aż nazbyt odczuwalny. Zupełnie jakby zbliżająca się jesień za wszelką cenę pragnęła przedrzeć się przez kamień i zgasić wszelakie światło wewnątrz zamku. Odruchowo poprawiła na sobie poły szlafroka, przewiązując go starannie kawałeczkiem puchatego materiału. Za żadne skarby nie chciała grzecznie wracać do swojej sypialni i kłaść się spać, aby następnego poranka udać się na zajęcia. Ooo nie! Zgrzeszyłaby, gdyby nie dała dojść do władzy swemu roztrzepanemu głosikowi w głowie, choć ten drugi wyraźnie protestował. Dokładniej zaczęła analizować ostatnie tygodnie ubiegłego roku, wspominając zauważone zmiany w zachowaniu wielu uczniów, mijanych codziennie na korytarzach. Jak na zawołanie przed oczami zauważyła parę nazwisk, które były dla niej zagadką. Mijając drzwi do swojego dormitorium rzuciła jedynie nikłe
spojrzenie niemej klamce, której złoty nos zaczepnie zapraszał ją do środka, zupełnie jakby wiedział co zamierzała zrobić. Ale to nic nie dało. Młoda dama z gracją mijała kolejne stopnie, choć znanym jej było pojawiające się niemiłe uczucie w żołądku, gdy umykała człowiekowi noga. Dopiero u podnóża schodów zamyśliła się dogłębnie na temat tego, co planowała. Było ciemno. Wszyscy
zbierali się do spania i ani jeden uczeń nie myślał aktualnie o niczym, co mogłoby wzbudzać jej chore podejrzenia. A jednak coś kazało jej zejść na dół i zaspokoić swoją żądzę rozwiązania paru problemów.
Gdy ocknęła się w końcu z tego krótkiego letargu, wbiła spojrzenie swoich miodowych tęczówek w rozciągający się przed nią pokój wspólny. Teraz spowity był już zagadkowym mrokiem, a co niektóre fragmenty i obrazy oświetlane były przez jaskrawy blask kominka, w którym wesoło trzaskało spalane drewno.
Nie uważała się za pechową osobę, o nie. Aczkolwiek w sytuacjach takich jak ta czuła, jak los podtyka jej nóż po raz kolejny pod gardło.
– No proszę, proszę. To ty jeszcze nie śpisz, Arterton? – Słysząc rechot Jamesa przewróciła jedynie oczyma i ujęła się pod boki.
– Co ci do tego?
– Musiałaś się bardzo stęsknić, że zeszłaś na dół do tak zacnych panów jak my.
– Jeśli pozwolisz, mości panie, zacytuję ci pewien cytat z niebywale nudnej, choć pięknej historycznie książki – rzuciła z lekką ironią tuż pod swoim nosem i ruszyła spokojnie w kierunku wielkiej, czerwonej kanapy, na której przesiadywał rozwalony na cztery strony świata James oraz nieco przykurczony Peter. – „Kończ waść, wstydu oszczędź”. Choć sytuacja ta wyraża większą ironię niźli chęć porażki – mówiąc to, solidnie chlasnęła go ręką w łeb, aż okulary zatańczyły mu na czubku nosa. Zawtórowały temu ciche poparskiwania Remusa, bo Peter patrzył to na Gemmę, to na Jamesa, a Syriusz obserwował wszystko w milczeniu z zacisznego ramienia fotela.
Black ukradkowo obrzucił dokładniejszym spojrzeniem nagie łydki koleżanki, nie pozwalając sobie na żaden inny gest jak delikatny ruch brwią. Nie do końca wiedział jak się w tej sytuacji zachować, odnaleźć. Sam musiał przyznać, że Arterton była trudna do rozgryzienia. Gdy się z kimś kłóciła, raz mogła na krótką chwilę puścić incydent w niepamięć i już do niego nie wracać, drugi zaś śmiała się wraz z tłumem, by następnie z zaskoczenia wbić ostre kły w szyję nieświadomej niebezpieczeństwa ofiary. Mało tego czasem, gdy żartowała lepiej było zastanowić się pięć razy zanim parsknęło się śmiechem, bo niejednokrotnie w oczach tej niebywale ładnej bestii budziła się chęć urwania pretendentowi głowy. A mimo to odczuwał ogromną ochotę, by utrzymywać z tą istotką dobre relacje, bez względu na jej humorki czy charakter, bo wydawała mu się cieplejsza niż inne dziewczęta dookoła. Mało tego… Musiał to przyznać. Była naprawdę ładna. A może tylko mu się wydawało?
Jakoś na dłuższą chwilę przygryzł swą dolną wargę rzędem górnych zębów, zatrzymując wzrok na skąpanej w czekoladowej burzy włosów buzi, chłonąc z niej znane mu słowa, choć w tym zamyśleniu nie mógł dostatecznie ich zanalizować. Czy panienka Arterton mu się podobała? Nigdy wcześniej nie myślał o niej jako o dziewczynie w tym kontekście. Widział ją nieco inaczej. Jako dobrą koleżankę. Do ich grupki, nie wliczającej się jednak do głównego okręgu Huncwotów, wciągnął ją James. Syriusz myślał czasem, że przyjaciel zrobił to tylko przez wzgląd na jej przyjaźń z Lily, aby jakoś się do niej zbliżyć. Ale to wiedział jedynie sam Potter, przedrzeźniający się teraz z Gemmą już długą chwilę.
Black wiedział, że zabrzmi to dość okrutnie, lecz czuł się nieświadomie odrzucony przez Jamesa z powodu Lily. Ale nie miał nigdy serca przyznać się do tego faktu i stawiać młodego Pottera przed wiadomością tak niesmaczną. Jeszcze pomyślałby, że Syriusz każe mu wybierać! Wielkie nieba, nie ma mowy! Łapa odczuwał jednak mimo wszystko nieprzyjemny skurcz w żołądku, gdy patrzył jak ta niebywale ciekawa istota o oczach świecących niczym złoto, z lekkością oprawia się z Jamesem. Czy to była złość? Raczej nie, a świadomość jak głupi był, jak nierozważnie dobierał słowa. Czy była to zazdrość? Jeśli tak, to w jakim kierunku ona zmierzała? Nie znalazł on jednak użytecznej odpowiedzi. Wiedział jedynie, że Gemma Arterton i jej uszczypliwy sposób bycia w bestialski, egoistyczny dla niego sposób, zastępowały mu przyjaciela.
– Kobieto, na Merlina! Zostaw mnie już!
– Przeproś, ośle! Inaczej złamię ci ten zadarty do nieprzyzwoitości nos!
Po pokoju wspólnym potoczył się zduszony duet śmiechów, wydostających się z ust Pottera i Arterton. Dziewczyna w końcu cofnęła się o krok od kanapy i przeczesała palcami kosmyki gęstych włosów, sprawiających wrażenie idealnych dla nosa potencjalnego
kochanka. Obrzuciła zaraz łagodnym spojrzeniem Lupina, przewracającego z opanowaniem kartkę trzymanej na jego kolanach książki, a następnie przeniosła wzrok na Syriusza.
Oboje przez krótką chwilę przyglądali się iskierkom tańczącym w oczach drugiego, a najmniejszy choćby gest twarzy wydawał się o stokroć milszy niż zawsze. Nie to, że miała do niego żal. Nie chowała też urazy. Jej zdaniem zgrywanie urażonej raz na jakiś czas było lepszą lekcją dla drugiej osoby, niż porządna bura. Oczywiście, tylko w sytuacjach które wymagały nauki w formie osobistej refleksji. Pozwoliła sobie w końcu na delikatny uśmiech w jego kierunku, następnie jednak przenosząc wzrok na tył portretu. Czuła w głębi duszy, że gdzieś tam na korytarzu czai się skryte pod mundurkiem zło. I ona dobrze wiedziała kogo utożsamia ze złem.
– A tak naprawdę to po co zeszłaś na dół?
Zamarła, przenosząc wzrok na Remusa. Nawet jej oddech zdawał się być cięższy, a powietrze przyjmowało w jej wyobraźni kształt brył. Miała szczerą nadzieję, że Lupin po prostu się zgrywa, ale jego wzrok nie należał do ustępliwych. Rzucił tylko
krótkie spojrzenie w kierunku dziury pod portretem, a potem znów powrócił z nim do Gemmy.
– Ach, no wiesz… Chciałam… – urwała, siląc się na lekki uśmiech. – Chciałam odpocząć przy kominku. Dziewczynom uruchomiło się coś na kształt plotek i chyba chciały zrobić ze mnie główny temat rozmów. Musiałam im się wyrwać.
– Hm. Rozumiem. – Uśmiechnął się pod nosem, choć Arterton wiedziała, że on nie da się nabrać. Tak samo jak reszta. Już czuła na sobie badawcze spojrzenia reszty Huncwotów, z czym czuła się dość niekomfortowo. By ukryć jednak swą konsternację chrząknęła cicho pod nosem i obeszła zgrabnie sofę, gramoląc się w objęcia drugiego fotela, ustawionego naprzeciwko Syriusza, choć jej fotel bardziej ustawiony był bokiem do kominka.
– James? Co z treningami? – spytała w końcu, by przerwać tę nieprzyjemną ciszę. Z drugiej jednak strony i tak chciała wiedzieć co postanowił ich kapitan drużyny.
– Dobrze wiesz, że zacząłbym je nawet tu i teraz. Ale wszystko zależy od McGonagall.
– Chciałeś powiedzieć nas. Jeśli znów coś przeskrobiemy, zawiesi nas. Jestem pewna i tyle. Musimy sobie siąść na dupie…
– Cholera jasna. – Potter odrzucił na bok pudełko po czekoladowej żabie, która rozpaczliwie miotała się w jego dłoni w próbie ucieczki, zaś w drugiej obracał palcami jedną z Kart Czarodziejów. – Chwilami mam wrażenie, że jej w ogóle nie zależy na Pucharze Domów. No i na wygranej drużyny.
– James, to nieprawda. McGonagall była jedną z najlepszych zawodniczek na boisku! Nikomu chyba nie zależy tak bardzo na porażce Ślizgonów jak jej. Bardziej wkurza ją dawanie nam szlabanów i zakazów, jak wszystkie nasze wygłupy.
– A skąd ty to możesz wiedzieć, co?
– James, może by jej raz tak posłuchać, co? – Syriusz uniósł brew ku górze, mierząc przyjaciela w ciekawski sposób.
– No tak, zapomniałem. Gemma ma zawsze racje.
– Tego nie powiedziałem – żachnął się, marszcząc przy tym ciemne brwi. – Po prostu wszystko robisz na jedno kopyto.
– Jasne. Może zostawić was samych, co? Pojecie sobie z dzióbków i wszyscy będą szczęśliwi.
– Uwaga – wymamrotała Gemma, pocierając palcami powieki i opierając stopy o bok stoliczka. – Jamesowi zbliża się okres.
– Tobie się skończył? – burknął nieco zirytowany, na co ta przybrała dość kpiarskiego wyrazu twarzy.
– Chyba nie powiesz mi, że jesteś zazdrosny, co? Jak tak bardzo ci przeszkadzam, to mogę sobie pójść i paniczowi w drogę nie wchodzić.
– To nie tak…
– A jak? Wkurzasz się, bo kumple mają inne zdanie od twojego? To tak dojrzałe jak winogrona w środku zimy w mugolskim ogródku. – Westchnęła, widząc jak Potter najzwyczajniej w świecie robi się czerwony. Potarła jedynie palcem czubek nosa, który dość mocno ją
zaswędział i pokręciła głową. Nie wierzyła w to, że uruchomił jej się o tak późnej porze zmysł prania drugiemu człowiekowi mózgu. Poza tym sama czuła się dziwnie z myślą, że w jakikolwiek sposób mogła teraz urazić przyjaciela takimi słowami. – Przepraszam, James. Nie chciałam cię urazić.
– Daj spokój, głupia jesteś. Nie uraziłaś. – Zaśmiał się, ściągając z czubka nosa okulary i pocierając palcami powieki. Westchnął dość ciężko pod nosem i wyprostował się, na nowo upychając okulary na ich miejsce. – Dobra, róbcie co chcecie, ale ja
idę spać. Jak myślę o zbliżających się sprawdzianach, to nie chce mi się o stokroć bardziej, niż jak mi się chciało plus nie chciało wcześniej, pomnożone dodatkowo razy nieskończoność. Rusz się, Peter! – warknął, wymierzając chłopcu przyjacielskie uderzenie w tył pleców, przez co na podłogę, tuż pod nogi Gemmy, wypadło mu misternie wykonane z papieru pudełeczko, w którym chował swoje Karty Czarodziejów. – Luniak, ty też! Dorośli muszą sobie wyjaśnić co nie co. – Zacmokał pod nosem, a potem zawtórował sobie gromkim śmiechem, gdy wzrok Syriusza w niebanalny sposób zmieszał w sobie złość i jednoczesne rozbawienie.
Arterton zaś westchnęła pod nosem i schyliła się ku dołowi, zgarniając z podłogi pudełeczko.
– Następnym razem oddaj mu dwa razy mocniej, Peter… – mruknęła, podając mu pudełeczko i wbijając wzrok prosto w jego oczy. Jak się po chwili okazało, zgubnie dla niej.
Poczuła się tak, jakby ktoś zatrzymał czas, a w jej głowie puścił bardzo szybko film. Widziała wiele rzeczy. Niedobrych rzeczy. I choć trwało to sekundę, maksymalnie dwie, w oczach młodego Pettigrewa dostrzegła niebieską, wodnistą śmierć i soczyste cierpienie. Krzyki, zniszczenie zewnętrzne i duchowe, strach… Sparaliżowało ją to na tyle, iż ciało zdecydowanie odmówiło posłuszeństwa, gdy pragnęła powrócić do wygodnego i bezpiecznego oparcia fotela. Na czole poczuła nieistniejące krople potu, a dotykając własnego żebra czuła posykujący szmer. Dlaczego Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nagle wbił jej się do głowy, a śmiertelna zieleń po raz kolejny uderzyła w jej wspomnienia?
Nigdy do końca nie umiała przełknąć Petera. Nie chodziło o to, że go nie lubiła, lecz coś w jej wnętrzu nie pozwalało ufać mu i akceptować go tak, jakby sobie tego życzyła. W tamtej chwili czuła, że niepozorny Pettigrew wejdzie jej na stałe w myśl. Pytanie tylko, co miały przedstawiać te obrazy i przerażające głosy w jej głowie, gdy zagłębiła się zbyt mocno w spojrzeniu Petera? Nie spostrzegła się kiedy trzech z czterech Huncwotów opuściło pokój wspólny, bo przed oczami zatańczyły jej mroczki, a pląsy ich były zbyt mocne i zbyt ogniste, by rozeznać się w ich znaczeniu.
Z trudem odegnała nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, które wywoływało tak wielki dyskomfort… Gdy w końcu wyprostowała się, zauważyła, iż Black nie ruszył się z wygodnego siedziska, a uważnie jej przyglądał, jakby w obawie przed czymś mrocznym. Nie drgnął,
na razie milczał, spijając z twarzy dziewczyny te dziwne grymasy. Z niemałym trudem było jej znów powrócić do odgrywania tej opanowanej i spokojnej, chłodnej księżniczki, ale spróbowała. Prostując plecy oparła się wygodnie o fotel i uniosła leciutko brew ku górze, wpatrując się w Syriusza równie rentgenowskim spojrzeniem co i on w nią. Trwali tak w milczeniu długą chwilę, mierząc boleśnie i na wskroś posturę drugiego. Nagle zrozumiała od czego uciekała latami. Od dziecinnego zauroczenia, które nie znalazło żadnego ujścia z jej bezbronnego wobec uczuć ciała. Od szarych oczu, lustrujących ją morderczo z nieznaną jej dotychczas zachłannością, od ciemnych, nieco roztrzepanych włosów i diabelnie wciągającego uśmiechu. Trudno było jej przyznać przed sobą samą, że już dawno zrezygnowała, pchana chyba bardziej żałobą i złością, niż brakiem wiary w siebie. Wyłapywała najdrobniejszy ruch tęczówek chłopaka, które nawet w takim półmroku nadawały postaci młodego Blacka blask nie do skopiowania. Nie chciała, aby umknęło jej cokolwiek. Jakakolwiek oznaka zainteresowania, czy intrygi. Czerpała chorą satysfakcję z bezradności mężczyzn, a raczej młodzieńców, którzy targani myślami ledwo pilnowali swoich ciał, nad którymi i tak tracili
przy kobietach kontrolę. Czuła się egoistką i z ręką na sercu nie żałowała tego. Zwłaszcza po latach przyglądania się odwrotnej zasadzie, gdy oni byli zbyt niedojrzali i ślepi na nią, a jej było tylko rozpaczliwie przykro.
Dość ostrzegawczo cmoknęła ustami w powietrzu, gdy wzrok chłopaka przesmyknął się od jej talii aż po same nogi. Zaraz też jednak pozbawiła się wszelkich manier i posłała Syriuszowi delikatny uśmiech. Byłby głupcem, gdyby go nie odwzajemnił.
– Dobrze się czujesz? – spytał w końcu, odrobinę poważniejąc i przyciskając palce prawej dłoni do ust.
– Jeśli brać pod uwagę stan fizyczny to i owszem. Niestety psychicznie czuję się kompletnie wyposzczona, ale nie ma się czemu dziwić.
– Widziałem to. Zanim Peter poszedł…
– Co masz przez to na…
– Gemmo – przerwał jej, ostrożnie wtykając sobie palca wskazującego pomiędzy zęby. – Co to było?
Chwila ciszy zdawała się wiecznością. Czuła, że nie wyjdzie z tej rozmowy sucha i bez podejrzeń, lecz wypowiedzenie swych obaw na głos było dla niej o wiele gorsze jak obejrzenie tego spektaklu w oczach Petera ponownie.
– Wtedy gdy przyszłaś też kłamałaś - dodał po chwili, chcąc sklarować zmętniałą atmosferę.
– A ty jesteś ze wszystkimi całkowicie szczery, Syriuszu? – Podniosła się w tej chwili ze swojego miejsca, a widząc, że i on zamierza opuścić wygodne brzegi fotela, uprosiła go do zatrzymania się ledwie kiwnięciem ręki. Odgarniając włosy za ucho skierowała się w jego stronę, mijając napotkane na podłodze papierki. – Są rzeczy, o których żaden z was nie chciałby wiedzieć. I myślę, że powinieneś uciszyć swą troskę, czy też jakby to nazwać, ciekawość, bo nie wyciągniesz dziś ze mnie nic – skwitowała, przesmykując się bardzo blisko jego fotela. - Dobrej nocy, Black.
Nie dane jej było nawet powąchać progu schodów, bo ciepłe palce młodzieńca powtórnie dziś zacisnęły się na jej nadgarstku, bardzo blisko dłoni. Jednym ruchem znalazła się blisko niego i z góry przypatrywała kojącemu jej duszę zaciekawieniu, kołatającemu się w tych szarych ślepiach.
– Ach, dziś nic z ciebie nie wyciągnę? – Wyszczerzył się do niej, choć zdecydowanie inaczej niż zawsze. – A jutro? Wiesz, gdybym chciał zatrzymać cię tutaj jeszcze pół godziny, to jutro przyszłoby znacznie szybciej.
– Igrasz z ogniem, Black – wymamrotała, unosząc przy tym bardzo wysoko jedną brew. – Zacznij szukać dobrych argumentów.
– A gdybym je znalazł? Zostałabyś?
– Poproś ładnie.
– Chciałbym przeprosić cię za ten incydent z Rabastanem. Głupio wyszło.
Arterton przybrała na usta dość cwaniackiego uśmieszku i pochylając się mocno nad nim, wbiła uważny wzrok w jego oczy. W tamtej chwili nie czuła nic niepokojącego…
– To brzmi naprawdę wybornie, cukiereczku, ale ja się już wcale nie gniewam. Poza tym… – zniżyła głos, prawie szepcząc. – To zabrzmiało tak, jakbyś naprawdę się przejmował. Urocze. – Uśmiechnęła się zadziornie pod nosem i omiotła jego twarz nieco bardziej rześkim spojrzeniem. – Obawiam się jednak, że nie żałujesz dostatecznie mocno…
– Ale…
– Dobranoc, Syriuszu – Swoje pożegnanie niemal wymruczała i uśmiechnęła się nieco szerzej, palcami wolnej dłoni wyswobadzając swój nadgarstek z jego uścisku. Jednakże nieco daremnie, bo Black nie raz jeszcze poprawiał palce i ciągnął ją do siebie tylko po to, aby zaspokoić swoją chorą ciekawość. Korzystając z ułamka sekundy zanurzył nos w miękkich włosach Gryfonki, choć tak krótki ułamek czasu ciesząc się ich zapachem.
– Nie powiesz mi, Gemmo?
– Nie.
– No to dobranoc – zaśmiał się i wypuścił jej dłoń, gdy najmniej się tego spodziewała, a najbardziej pragnęła ściągnąć jego palce ze skóry. Tak też w efekcie sama mocno pochwyciła młodzieńczą dłoń, co spotkało się oczywiście z uszczypliwym żartem. – Tak, tak. Wiem jak bardzo będziesz tęsknić i jak pragniesz zaprosić mnie do pokoju, jednakże nie chciałbym mieć większego towarzystwa, czy publiki.
– Ty gburze jeden – wymamrotała z pełnym zaskoczeniem, maską oburzenia zasłaniając rozbawienie. Spotkało się to z gromkim śmiechem chłopaka i jego ciepłym spojrzeniem, którym ostatni już tamtego wieczora raz obrzucił posiadaczkę miodowych oczu.
– Dobranoc, panienko Arterton.
– Dobranoc, panie Black.
Aww, Gemma i Syriusz są uroczy. Też bym się w nim zakochała :D Świetny rozdział, wyczekuję następnego i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńHaha, kochana, dziękuję!
UsuńNie bez powodu wiele babek kocha się w Syriuszu - przynajmniej swoim osobistym. Mój wygląda w ten sposób, chyba raczej przez skrzywienie mojego nieogarniętego umysłu.
Następny rozdział napisze się jeszcze w parę tygodni, mam nadzieję, że znajdę na to dostatecznie dużo czasu.
Pozdrawiam również! :3
OMG, CZY TO MNIE DEDYKOWANY JEST TEN ROZDZIAŁ?
OdpowiedzUsuńNa początek: dziękuję! Za dedykację jak i za rozdział, który moim zdaniem jest jak na razie tym najlepszym ze wszystkich :D Znałam Gemmę wcześniej, ale super mi się o niej czyta, jak jeszcze "nakreślasz nam" jej postać. To jest super :D
Poza tym uwielbiam rozmowy Gemmy z osobami takimi jak James, a ze Ślizgonami to już zwłaszcza XD NO, to ja czekam na następny rozdział z niecierpliwością i pisz go szybko!
Znowu Twoja
Tony aka Charlie aka Twoja piczka :D
Dziewczyno, kocham cię po prostu <3
UsuńHahaha, tak, jesteś "Tom Monikom" jak zdążyłaś napisać mi już prywatnie :D
Jesteś przekochana. Dziękuję ci za miłe słowa i wszystko co dla mnie robisz. Dla ludzi takich jak ty, prawdziwych przyjaciół, a nie tych którzy widzą cię w chwilach gdy cię potrzebują, chce się żyć i pisać.
Aka piczko, czekaj na kolejny :3
O Matuuuniu to jest przeegenialne! Zakochałam się w tym opowiadaniu już i nie mogę doczekać się kontynuacji. Jestem nieziemsko ciekawa jak to rozwiniesz dalej :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :P
Powielę - O Matuuuniu, dziękuję! *///*
UsuńRozdział kolejny już się pisze i mam nadzieję, że wyrobię się do świąt, a do końca roku przynajmniej z trzema.
Bardzo się cieszę, że ci się spodobało. A to "zakochałam się w tym opowiadaniu" rozmiękczyło mi serce. Dziękuję <3
Również pozdrawiam! :3
Witaj, witaj!
UsuńChciałabym cię poinformować, że zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Award (w skrócie - nominacja, za dobrze wykonaną robotę!; Mam nadzieję, że nie jest to dla Ciebie w jakiś sposób uciążliwe...) Więcej szczegółów na moim blogu, pozdrawiam i czekam na kolejną część! :)
Dotknąć serca Lupina
Ojej, miło mi to słyszeć!
UsuńTo żaden problem, w wolnej chwili się tym zajmę.
Pozdrawiam cieplutko :)
Awww, znalazłam nowy blog!
OdpowiedzUsuńI to o Syriuszu :O
Lecę czytać :D
Hahaha, zapraszam :3
UsuńŚlicznie opowiadanie, czekam na więcej, ale zapraszam tez również do naszego wirtualnego hogwartu, wszystko odbywa się na specjalnym czacie do tego typu szkół. www.ihogwart.pl
OdpowiedzUsuńŚlicznie to ja dziękuję, skoro się spodobało, mam nadzieję że będziesz tu częściej zaglądała :)
UsuńI bardzo dziękuję, ale niestety muszę na wstępie odmówić, miałam styczność z takimi forami i nic dobrego z tego nie wynikło - po prostu unikam chamstwa w grupach, to wszystko. Życzę jednak powodzenia :)
Pokój wspólny – wszystko małą literą.
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem jest znacznie lepiej! Poważnie, nie wiem, czy to kwestia tego, że się rozkręcasz, czy tego, że to ja się wgryzam w historię Ale to nie takie ważne, bo podoba mi się coraz bardziej. No, tutaj ładnie są emocje Gemmy (spójrz: Gemma – pączek, czytamy Dżema, jak dżem i nawet pasuje do tego pączka, nie? XD)
No ta, Gab i Lily to takie ploteczkowe panienki w tamtej chwili, śmiać się chce, bo dziwnie patrzeć na taka Evans, ale mi to pasuje. Bo ile to razy było o sztywniarze-Evans, a kurde, zaczarowała ten czajnik, żeby dopiec siostrze, więc znowu taka złota nie była, jak to mówią o niej. Ha, zakochała się! Mam nadzieję, że nie.
Ten prysznic też dobrze wyszedł, bo jest trochę o rodzicach, zgrabnie powychodziły opisy uczuć. Myślę, że to jedna z najlepiej, dotychczas w każdym razie napisanych scen. Czuć nostalgię, jaka dopadła Gemmę, przez co można się wgłębić w jej psychikę. No myślałby kto, że będzie to szło tak wolniutko, ale mi to pasuje. To, o czym bym chciała wspomnieć, to sympatyczna relacja James-Gemma, ładnie wychodzi, jest to takie bratersko-siostrzane, ale mam nadzieję, że nie uraczysz nas schematem i nie będzie bzdury na płaszczyźnie Gemma-Syriusz, bo to, że kumpelka/współlokatorka Lily jest parowana z Syriuszem to nuda, więc liczę na coś ciekawego.
Nie podoba mi się to myślenie Syriusza o wyglądzie Gemmy, no tak zwyczajnie no nie, bo jak dla mnie to na łapu capu. I błędy. Są, są. Koniecznie na sucho sobie przejrzyj Bo tak to jest, że opublikuje autor rozdział, a dopiero z perspektywy czasu je widać. Znam po sobie.
I czasem weź potnij akapit na dwa, bo niekiedy są takie dłużyzny, sama takie robię, poważnie, ale czasem źle się czyta. Albo zwiększ odstępy między wierszami, bo tak się zlewa… Wiem, że czepialstwo może, ale dbam o estetykę jak cholera.
Pozdrawiam,
mattie.
A mnie się to czepiarstwo podoba, serio!
UsuńWażne, że umiesz błędy wytknąć i to jest ważne, diabelnie ważne. Jako czytelnik masz prawo wytknąć te błędy, bo nieomylna nie jestem. Ba, cieszę się, że ktoś te niedociągnięcia widzi i umie mi coś doradzić. Więc nie miej sobie tego za złe, twoje komentarze to konstruktywna krytyka a nie chamstwo, z jakim spotykałam się na blogu grupowym, więc nie martw się :)
No właśnie nie chodzi o sam fakt parowania Gemmy z Syriuszem ze względu na Jamesa i Lily. W sumie to miałam plan zrobić to bez względu na Jamesa i Lily, ale boże... Człowiek nie wyjaśni bez spoilerów, moje życie takie złe xD
Po napisaniu nowego rozdziału z pewnością wezmę się za te stare rozdziały i je wezmę poprawię na spokojnie. A z nowym poczekam parę dni, niech ostygnie i dopiero wstawię, nie będę już wrzucać wszystkiego na raz, bo potem wychodzi marmolada z Dżemy :D