30 wrz 2015

Prolog.

Niekiedy ludzkie serca oczekują wyjaśnienia spraw banalnych, a zapominają pytać, gdy ich umysł błądzi zbyt długo bez odpowiedzi. Odpowiedzi, która być może rozwiązałaby najbardziej zaplątane sznurówki ludzkiego losu i pozwoliła iść dalej, szukać kolejnych spraw, które nauczyłyby nas pytać.
Sądziła, że nie potrzebuje pytać nikogo, by rozwikłać zagadki otaczającego ją świata — jakby wraz z matczynym mlekiem wyssała algorytmy, które pomogłyby rozwiązać wszelkie niewiadome całego wszechświata. Żyła beztrosko, każdego dnia smakując zapach rosnącej za kuchennym oknem mięty, a wieczorami rozkoszując się wonią lawendowych wieńców składanych w komórce pod schodami w celu opędzenia się od niepożądanych zapachów. Dorastała właśnie tutaj, pod opieką dwójki wspaniałych ludzi — jej bohaterów. Rodziców. Aż do czasu…
Flowery Fields — małe miasteczko, obejmujące swoimi wątłymi ramionami i siateczką uliczek życie swych mieszkańców — miało zaszczyt gościć na jednej z ulic właśnie ją. Gemmę Arterton, słynną ze swoich niecodziennych zdolności. Miejsce to znane było z pewnością tym, którzy mieszkali najbliżej niego — bo któż, ach, któż zadawałby sobie trud znać jego położenie, skoro ani nie odgrywało ono ważnej roli, ani nie było dostatecznie duże? Było to jednak jedyne miasteczko, łączące ludzi niemagicznych i czarodziejów. To zapewne nic nadzwyczajnego — w końcu na całym świecie czarodziej mieszkał ściana w ścianę z mugolem. Lecz czy ten mugol — jeden lub drugi — wiedział, kim tak naprawdę jest miły pan z sąsiedztwa? Nie. A w Flowery Fields każdy znał każdego i ku powszechnemu zdumieniu nie spotykało się tutaj nieuprzejmości. Od czasu do czasu pan w staromodnym, czarodziejskim fraku pożyczał cukier od sąsiada—mugola, a ten z kolei ufnie przyjmował wszelkiego rodzaju maści i syropki na przeziębienie od tego drugiego. Nawet mieszkańcom Doliny Godryka wydawało się dziwne żyć w takiej zgodzie z osobami niemagicznymi, choć miasteczka te dzieliło zaledwie pięć kilometrów — licząc od Alei Złotego Bzu, będącej aktualnie sadem i parkiem w jednym.
Miasteczko to było miejscem spokojnym. Obfitym w wyrozumiałość a także cierpliwość jego mieszkańców. Można rzec, że harmonijnym do tego stopnia, iż gdyby nie pojedyncze i rzadkie bójki nastolatków, zdawać mogłoby się Idyllą. No właśnie — zdawać. Co więc kryło się pod feralnym numerem 13 na ulicy Łzawych Magnolii? Odpowiedzi nie będzie. Bowiem nie udzieli jej wszechobecna cisza i bezwonne powietrze, cyrkulujące niby to bez celu od parteru aż po piętro. Nawet Ona nie czekała na jakąkolwiek pomoc — nie było zbytnio od kogo jej oczekiwać.
Raz czy dwa wyjrzała znad rogu książki, ściskanej mocno w smukłych, zdrowo opalonych palcach. Zupełnie jakby drzemiące w niej dziecko oczekiwało widoku kochających rodziców, siedzących po drugiej stronie stołu. Ale ilekroć nie łypnęła zza skórzanej oprawki mądrości, oni nigdy nie siedzieli przy stole. Nie obściskiwali się również na kanapie w salonie, ani nie zażywali jednej z tych długich kąpieli. Nie spali w swojej sypialni, nie siedzieli w wypełnionym słońcem i aromatem kwiatów ogrodzie, a już tym bardziej nie przesiadywali w pokoju żadnego ze swoich dzieci. Pokoik o sekretnej zawartości także pozostawał smutnie pusty. A i w pracy nie wypowiadało się zbyt głośno imion Catherine czy Philipa.
Wydając z siebie nic nieznaczące westchnienie złożyła opasły tom Runów dla zaawansowanych na jasnym blacie stołu i poderwała się z miejsca, jeszcze raz racząc wyblakłą kuchnie spojrzeniem miodowych tęczówek, kąsających ściany i okna z bezpiecznego miejsca, co rusz skrywających się za parawanem gęstych, czarnych rzęs. O tej porze zawsze spodziewała się listów bądź telefonów. Lecz dziś świat zewnętrzny skrzętnie milczał, jakby już od długiego czasu planował strajk.
Dlaczego nie wychodziła właśnie teraz naprzeciw wydarzeniom? Czemu sama nie napisała listu ani nie chwyciła za martwą słuchawkę telefonu? Zaciskając wargi omiotła spojrzeniem przedsionek i objęła ramionami swoje smukłe ciało, opatulone czarnym sweterkiem. Spotkanie się po raz kolejny z czającymi się przy schodach wspomnieniami sprzed czterech lat zmroziło jej krew w żyłach. Nagle zrobiło jej się chłodniej, choć termometr ani myślał pokazać choćby kreseczkę mniej na swojej zgrabnej talii, wypełnionej aż po brzegi trującą posoką.
Nie. Dosyć tego dobrego. Burza czekoladowych włosów zadrżała najpierw jeden, a potem drugi raz, zaś ich właścicielka zaledwie w ułamku sekundy znalazła się na ganku, zamykając drzwi na klucz. Ogród kolejny już raz zadziwiał złotooką dziewczynę — kolory zbliżającej się jesieni w nostalgiczny sposób osiadały na dogasających kielichach pachnących kwiatów. I gdyby nie ten rozrywający serce cień bólu, z pewnością poddałaby się gęstej melancholii, roztaczającej w powietrzu swój waniliowo-ziołowy zapach i rozsiadłaby się na jeszcze zielonej trawie, zapominając o całym świecie. No… prawie całym. Było to jednak niemożliwe.
Kierując się wzdłuż szarej ulicy mijała bawiące się beztrosko dzieci, w duchu zazdroszcząc im ich szczęścia. Pocieszała ją wyłącznie jedna myśl — jutro wróci do Hogwartu. Do drugiego domu, w którym nigdy nie odczuwała samotności.
Dygoczące na wietrze chorągiewki w ogródku pani McMillan, wbite w ziemię na drewnianych palach, przypominały jej o celu. O mecie, która wydawała się być bardzo blisko. O pragnieniach i marzeniach, czających się gdzieś za mglistym woalem Śmierci i bestialskich czynów zwolenników Tego, Którego to Imienia podobno Nie Wolno było Wymawiać. Ile prawdy ludzie byli w stanie przyjąć do swych ograniczonych mózgów? Ach, ile?! I tak nikt, nikt nie uwierzyłby, czemu winny był sam „wielki” Lord Voldemort.
Wiatr nerwowo potargał jej splątane włosy, wplatając w nie odległy zapach deszczu. Raz czy dwa ubzdurała sobie, że ktoś mamrocze prosto do ucha jej imię — ale gdy nie odkryła za sobą żadnego natrętnego gościa, zwyczajnie odpuściła sobie kolejne piruety i gimnastyczne skręty tułowia. Bowiem w połowie drogi do Alei Złotego Bzu dopadł ją ciepły deszcz, siekający bezlitośnie miękką, dziewczęcą skórę i umiejętnie odwracający jej uwagę od pomruku gdzieś niedaleko. Stała tak ona dobrą chwilę pod tym przyjemnym prysznicem, obserwując jak podlotki czmychają do domów i lgną do zmartwionych swymi pociechami rodziców. Każdy krok, który postanowiła po chwili wykonać, w niecodzienny sposób sprawiał jej ogromny trud — jakby do butów napchał jej ktoś po kilo kamieni.
Jak wyjaśnić cierpienie tego rodzaju? Jak przezwyciężyć głębokie wyrzuty sumienia, które zabijają w nas ostatnie pokłady wiary? No i jak, u licha, walczyć, gdy całą swoją energię marnujemy włącznie na marzenia, a nie działamy? Jak żyć, kiedy ktoś już dawno zgasił ostatnią iskrę w kominku naszego ciała?
Nie. Nie odnalazła odpowiedzi. Nie było jej za konarem drzewa, na które wspinała się ze starszym bratem, Samuelem. Nie odnalazła jej w soczystych owocach jabłoni, ani w piaskownicy dla dzieci. Bowiem sad był bogaty tylko dla brzucha, lecz ubogi, gdy chodziło o plony sfery mentalnej. Bo jak szukać odpowiedzi w miejscu nieprzeznaczonym do tego, bez jakichkolwiek wskazówek? To tak jakby z bolącym zębem udać się do okulisty, albo chcąc kupić jajka wybierać pomarańcze, bo wyglądają ładniej!
Skrywając się pod gałęziami rozłożystego drzewa skupiła spojrzenie miodowych oczu na alejce przystrojonej dobrodusznymi krzaczkami jagód. I znów, znów dostrzegała odległe, niemożliwe do schwytania wspomnienie państwa Arterton. Widziała długie i ciemne włosy matki, rozlewające się na ramionach i ciepłe spojrzenie ojca, wzrokiem czule obejmującego swoją małą córkę — Gemmę Arterton, wprawiającą po raz nasty kolorowe klocki w ruch.
Dziewczyna wiedziała, że powracanie wstecz nie pomaga. Nie było jednak innej drogi do odgonienia bezsilności, jak powtórne odtwarzanie miłości rodziców i ich słów, które z biegiem czasu wydawały jej się głębokie, posiadające drugie dno. To tak, jakby odnajdywała w tym rodzaju smutku jedyną formę pocieszenia, lekcję bardziej przydatną od bełkotu profesora Binnsa.
Łapiąc głęboki oddech objęła się szczelnie ramionami, usta starając się wykrzywić w coś na kształt uśmiechu. Jej oczy zaś błądziły po liściastym sklepieniu, chcąc się przez nie przedrzeć i złapać na gorącym uczynku myszkujące Anioły.
— Przysięgam uroczyście, że będę silna, odważna i lojalna swemu sercu.


_____________
Beta: Podziękowania dla Maleficent.

13 komentarzy:

  1. Nononono. Bardzo fajnie się zaczyna. Wprowadziłaś klimat tajemniczości. Mamy wnioskując opisu piękną bohaterkę, która wychowywała się w ciepłym domu z rodzicami czując się bezpiecznie. Ale zostało jej to odebrane. Jak? Tego nie wiemy. Prolog wywołał u mnie gęsią skórkę, a nie często się to zdarza przy opowiadaniach.
    Duży plus za imię brata - Samuel <3
    Tylko zmień styl czcionki bo wyróżnia polskie znaki co dość mocno razi w oczy.
    Pozdrawiam
    Ms. Nobody

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję dziękuję dziękuję za pierwszy komentarz! Pięknie dziekuje!
      Skoro gęsią skórka jest, to oznacza, ze kolejny rozdział musi sie juz koniecznie pisać!
      Zmienię, zmienię koniecznie! Jak tylko komputer wróci do łask.
      Jeszcze raz pięknie dziękuję ! ❤

      Usuń
  2. No cóż, powiem że zaintrygował mnie ten prolog. Aura tajemniczości i niepokoju, świetnie ze sobą współgrają co nie jest łatwe. Wielki ukłon w Twoją stronę za to.
    Chyba odkryłam nowy talent pisarski ;)

    Pozdrawiam i życzę dużo weny, napływającej z wszystkich czterech stron świata ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaw! ❤ dziękuję, serce!
      Mam nadzieję, że jeśli ci sie spodobało, będziesz tu zaglądać.
      Dla dobrej publiki piszę najlepiej jak tylko umiem.
      Dziękuję za komentarz i za wiarę w bliską wenę!

      Usuń
  3. Prolog jest tajemniczy, w tym zgadzam się w stu procentach z powyższymi komentarzami, bardzo fajnie zarysowana postać Gemmy. No i świetne imię, swoją drogą, ale weź mi powiedz, jak się je czyta? Dżema? Dżemma? Bo o tym właśnie słyszałam... I już nie wiem, a ciekawa sprawa.

    To teraz tak może coś o prologu więcej, wszystko fajnie, ale trochę za dużo tutaj chaosu. Najpierw ta mądrość życiowa, któa swoją drogą nie pasuje mi wcale a wcale, nie lubię takich moralizatorskich gadek od narratora, bo jak bohater kogoś upomina, wygłasza takie elaboraty, to brzmi to naturalniej :) Dalej jest o Gemmie przy czym wspominasz o rodzicach w ostatnich słowach akapitu, dalej o miasteczku, znowu o rodzicach, dalej ona...
    Najbardziej ubodło mnie to z tymi rodzicami, bo wypadałoby zamienić te dwa akapity między sobą, mam na myśli miasteczko z tym po nim, bo teraz to jest raz o tym, przerwa, o innym,. znowu wracasz do pierwszego... A na tym tekst traci.
    Nie pasowało mi też to myślenie o Voldemorcie, bo tu wyszła trochę na heroskę, że Sam-Wiesz-Kto to dla mnie pikuś, noo nieee... Zero strachu o nikogo, trochę mi zabrakło w jej zachowaniu realizmu.
    Ogółem nie można wiele powiedzieć o prologu, bo to początek, wiec na tym poprzestanę.
    A, wiem, co jeszcze: złotooka nie jest zamiennikiem imienia, nie może służyć jako podmiot, ponieważ to przymiotnik. No i samo określenie kogoś, że ma złote oczy nie jest dobre,ale przynajmniej nie dajesz tekstów, że ktoś patrzył tęczówkami, więc jest dobrze :D

    I koniecznie justuj tekst, bo brzydko się rozchodzi, fe!

    Lecę dalej!
    Pozdrawiam,
    mattie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany Julek, w końcu komentarz jakiego oczekiwałam od długiego czasu! Długi, wyczerpujący i wnoszący wiele w moje myślenie i pisanie.
      Dziękuję i to nie przekąs. Naprawdę dziękuję za szczerość, bo tego brakuje w wielu sprawach komentowania blogów. Komentatorzy zazwyczaj słodzą, bo tak wypada, a zapominają o zdrowym rozsądku. Ja kieruję się tym, aby być szczerym, choć dostrzegam wiele pozytywów, może przez własne życie.
      Z pewnością wezmę te uwagi do serca i jeszcze dziś w wolnej chwili zajmę się momentami o których mówiłaś.
      I jako, że jestem osobą, która lubi się tłumaczyć, to z pewnością to zrobię, a jak :D Jeśli chodzi o pana bez nosa, Gemma ma podejście bardziej bojowe, nie tyle olewcze, a po prostu bojowe. Nie mogę powiedzieć za wiele, bo wyjdzie już spoiler, a nie cierpię robić tego do czytelników na blogu (w gronie znajomych to czasem się wymsknie), ale z pewnością mogę dodać, że rozrachunki jakie moja bohaterka rozegra z ciemną stroną, zmienią jej podejście do wielu rzeczy. Wiadomo, Gryfoni zawsze kozakują, a to szybko wychodzi im jak zazwyczaj.
      Co do wymowy... Wiesz, że nie zwracałam na to uwagi? xD Jeśli chodzi o mnie, kiedy komuś czytam szkic, po prostu trzymam się spolszczenia "Gemma". Pasuje mi to zarówno z polskiego punktu widzenia, jak i z angielskiego. I jeśli chodzi o wymowę brytyjską, to brzmi to raczej "Dżema", choć jeden Brytyjczyk powie ci "Dżema" a drugi dosadniej podkreśli to "m" i wyjdzie "Dżemma". Tak w ogóle to wlazłam z ciekawości na tłumacza i - o zgrozo - Gemma oznacza "pączka". Niee..

      Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że jeszcze tu wpadniesz :) Fajnie jest mieć kogoś, kto docenia moją pracę takimi komentarzami. Całuję czółko i padam do nóżek, kochana!

      Usuń
  4. Zgadzamy się z poprzednimi komentarzami - naprawdę wprowadziłaś tu niesamowicie intrygującą aurę. Aż chce się czytać więcej.
    Flowery Fields - bardzo podoba nam się ta nazwa.
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Prolog zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Tajemniczy, bardzo ładne i barwne opisy. Pokochałam Twój styl pisania! Postać Gemmy zaciekawiła mnie i jestem pewna że ją polubię. Co do błędów to znalazłam opadły tom, a chyba chodziło o opasły.
    No dobra, lecę czytać dalej. Chyba wreszcie znalazłam opowiadanie o huncwotach inne niż większość. Pozdrawiam :*
    zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie, "opasły" :)
      Cieszę się, że podoba ci się już na pierwszy ogień to, co staram się wszystkim pokazać o mojej postaci. Mam tylko nadzieję, że w miarę jedzenia nie okaże się zbyt mdłe ani zbyt gorzkie, bo przesada nie jest wskazana w niczym.
      Pozdrawiam cię serdecznie i z pewnością zajrzę na twojego bloga zaraz po sesji. :)

      Usuń
  6. Witaj, Gemmo! Ponieważ zajrzałaś do mnie i zostawiłaś za sobą kilka naprawdę przemiłych komentarzy, postanowiłam, że nie pozostanę Ci dłużna - w końcu tylko w jeden sposób będę Ci mogła podziękować :D
    Zjawiam się więc tutaj, póki co tylko pod prologiem, bo godzina już późna, a mnie czeka jutro trochę roboty. Wkrótce nadrobię rozdziały, ale dziś coś krótszego na start.
    Ogólnie prolog wypadł nieźle, chociaż jeśli miałabym być szczera trochę mnie zmęczył. A może to przez 3 godziny zegarowe chemii w szkole, choć mam ferie, epickiego upadku na łyżwach, dwóch godzin w kinie (Deadpool wymiata!), godziny na pizzy i kolejnych czterech przed telewizorem z rodzinką jestem taka zmęczona, i to właśnie dlatego go tak odebrałam? Tak czy siak pełno w nim metafor i wyniosłych epitetów, które opisywały główną bohaterkę a ja się trochę pogubiłam bo w końcu nie wiedziałam po co te opisy. Czułam się trochę tak, jakby umknęło mi meritum tego prologu. Puenta. Jakiś ważny szczegół, który nadawał mu znaczenia.
    Styl masz bardzo przyjemny, a ja już polubiłam Gemmę. Pozostaje mi tylko obiecać, że wkrótce wezmę się za kolejne rozdziały. Dzisiaj zajrzałam tu tylko z powodu Twoich komentarzy u siebie (na które starałam się odpowiedzieć, choć zrobiłam sobie coś w nadgarstek i jedną ręką naprawdę źle się pisze), chcąc się za nie odwdzięczyć, ale na pewno tu jeszcze wrócę!
    Pozdrawiam Cię cieplutko i życzę duuuużo weny!
    Atelier ze {stop-dreaming-hp.blogspot.com}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, nawet nie wiesz jak umiliłaś mi tym wczoraj pójście spać. Ale odpisuje dopiero teraz, bo telefon odmawiał zalogowania.
      Bardzo się cieszę, że nawet na pierwsze - że się tak wyrażę - danie przypadła ci Gemma do gustu. Nie wiem dlaczego, ale strasznie się do niej upodabniam. Czy też ją do siebie? Tak czy inaczej różnimy się w pewien sposób, choćby ten, że ja nie doświadczyłam takiej straty i na pewno daleko mi od kompletnego ideału, który macha różdżką na prawo i ledwo oraz zachowuje się w jakimś stopniu dojrzale, o.
      Prolog ogólnie nawet dla mnie wydaje się bardzo, bardzo monotonny. Jak pisałam go, potem udostępniłam, wydawał mi się spoko. Ba, przyjemnie się go czytało, bo wiedziałam co chciałam przekazać. Ale po czasie postanowiłam go sobie przeczytać i rzeczywiście pociąga za sobą skojarzenia zarówno twoje, czyli ciężkie uczucia podczas czytania tego, jak i Mattie vel. Acrimonii. Wymaga sporo poprawek, ale kompletnie nie wiem kiedy mam się za to zabrać. Pewnie będę się z tym bawić podczas wieczornych podróży z powrotem do domu w środy, kiedy to od 8.00 będę na uczelni, a wracać będę dopiero po 19.00. Miodzio, ale nie odpuszczę sobie niczego.
      Deadpola nie oglądałam, w sumie ostatnio filmy mnie nie kręcą. Siedziałabym tylko wpatrzona w ekran i czytała cokolwiek. Ale to chyba jakiś zastój mojej osoby, bo zazwyczaj przepadałam za fantastyką i innymi dziwnymi filmami.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz!

      Usuń
  7. Dobra! JESTEM! KOMENTUJĘ! I od teraz będę komentować na bieżąco.

    Jako, że choroba mnie opuściła (nareszcie, skurczybyk się odczepił...) to spełniam obietnicę. Ale nie obiecuję, że komentarz będzie ładny i składny, niestety.

    Uwielbiam twój styl pisania, wprowadza mnie w klimat, w taką atmosferę, że mam wrażenie, że jestem Tam. Że czuje to co czuje bohaterka, a to naprawdę niesamowite. Uwielbiam móc wczuć się w to, co dzieje się w opowiadania. Miodzio.

    GemmĘ uwielbiam. Jest taka świetna, prawdziwa, całkowicie nie kartonowa. Ale to wydaję mi się, że już ci wspominałam :) Tak czy inaczej, lecę komentować dalej :D

    Pozdrawiam cieplutko! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomniałaś, kochana. I chociaż wiem, że Gemma jest z mojej perspektywy i tak idealizowana, to po prostu nie wierzę, żebym była jedyna, ot co. Poza tym zdaję sobie sprawę z tego, ile Arterton ma wad, ot co.
      Kochana jesteś <3

      Usuń

Layout by Alessa Belikov