Niekiedy ludzkie serca oczekują wyjaśnienia spraw banalnych, a zapominają
pytać, gdy ich umysł błądzi zbyt długo bez odpowiedzi. Odpowiedzi, która być
może rozwiązałaby najbardziej zaplątane sznurówki ludzkiego losu i pozwoliła
iść dalej, szukać kolejnych spraw, które nauczyłyby nas pytać.
Sądziła, że nie potrzebuje pytać nikogo, by rozwikłać zagadki otaczającego ją
świata — jakby wraz z matczynym mlekiem wyssała algorytmy, które
pomogłyby rozwiązać wszelkie niewiadome całego wszechświata. Żyła beztrosko,
każdego dnia smakując zapach rosnącej za kuchennym oknem mięty, a wieczorami
rozkoszując się wonią lawendowych wieńców składanych w komórce pod
schodami w celu opędzenia się od niepożądanych zapachów. Dorastała właśnie
tutaj, pod opieką dwójki wspaniałych ludzi — jej bohaterów. Rodziców. Aż do
czasu…
Flowery Fields — małe miasteczko, obejmujące swoimi wątłymi ramionami
i siateczką uliczek życie swych mieszkańców — miało zaszczyt gościć na
jednej z ulic właśnie ją. Gemmę Arterton, słynną ze swoich niecodziennych
zdolności. Miejsce to znane było z pewnością tym, którzy mieszkali
najbliżej niego — bo któż, ach, któż zadawałby sobie trud znać jego położenie,
skoro ani nie odgrywało ono ważnej roli, ani nie było dostatecznie duże? Było
to jednak jedyne miasteczko, łączące ludzi niemagicznych i czarodziejów. To
zapewne nic nadzwyczajnego — w końcu na całym świecie czarodziej mieszkał
ściana w ścianę z mugolem. Lecz czy ten mugol — jeden lub drugi —
wiedział, kim tak naprawdę jest miły pan z sąsiedztwa? Nie. A w Flowery
Fields każdy znał każdego i ku powszechnemu zdumieniu nie spotykało się
tutaj nieuprzejmości. Od czasu do czasu pan w staromodnym, czarodziejskim
fraku pożyczał cukier od sąsiada—mugola, a ten z kolei ufnie
przyjmował wszelkiego rodzaju maści i syropki na przeziębienie od tego
drugiego. Nawet mieszkańcom Doliny Godryka wydawało się dziwne żyć w takiej
zgodzie z osobami niemagicznymi, choć miasteczka te dzieliło zaledwie pięć
kilometrów — licząc od Alei Złotego Bzu, będącej aktualnie sadem i parkiem
w jednym.
Miasteczko to było miejscem spokojnym. Obfitym w wyrozumiałość a także
cierpliwość jego mieszkańców. Można rzec, że harmonijnym do tego stopnia, iż
gdyby nie pojedyncze i rzadkie bójki nastolatków, zdawać mogłoby się
Idyllą. No właśnie — zdawać. Co więc kryło się pod feralnym numerem 13 na ulicy
Łzawych Magnolii? Odpowiedzi nie będzie. Bowiem nie udzieli jej wszechobecna
cisza i bezwonne powietrze, cyrkulujące niby to bez celu od parteru aż po
piętro. Nawet Ona nie czekała na jakąkolwiek pomoc — nie było zbytnio od kogo
jej oczekiwać.
Raz czy dwa wyjrzała znad rogu książki, ściskanej mocno w smukłych,
zdrowo opalonych palcach. Zupełnie jakby drzemiące w niej dziecko
oczekiwało widoku kochających rodziców, siedzących po drugiej stronie stołu.
Ale ilekroć nie łypnęła zza skórzanej oprawki mądrości, oni nigdy nie siedzieli
przy stole. Nie obściskiwali się również na kanapie w salonie, ani nie
zażywali jednej z tych długich kąpieli. Nie spali w swojej sypialni,
nie siedzieli w wypełnionym słońcem i aromatem kwiatów ogrodzie,
a już tym bardziej nie przesiadywali w pokoju żadnego ze swoich
dzieci. Pokoik o sekretnej zawartości także pozostawał smutnie pusty.
A i w pracy nie wypowiadało się zbyt głośno imion Catherine czy
Philipa.
Wydając z siebie nic nieznaczące westchnienie złożyła opasły tom Runów
dla zaawansowanych na jasnym blacie stołu i poderwała się z miejsca,
jeszcze raz racząc wyblakłą kuchnie spojrzeniem miodowych tęczówek, kąsających
ściany i okna z bezpiecznego miejsca, co rusz skrywających się za
parawanem gęstych, czarnych rzęs. O tej porze zawsze spodziewała się
listów bądź telefonów. Lecz dziś świat zewnętrzny skrzętnie milczał, jakby już
od długiego czasu planował strajk.
Dlaczego nie wychodziła właśnie teraz naprzeciw wydarzeniom? Czemu sama nie
napisała listu ani nie chwyciła za martwą słuchawkę telefonu? Zaciskając wargi
omiotła spojrzeniem przedsionek i objęła ramionami swoje smukłe ciało,
opatulone czarnym sweterkiem. Spotkanie się po raz kolejny z czającymi się
przy schodach wspomnieniami sprzed czterech lat zmroziło jej krew w żyłach.
Nagle zrobiło jej się chłodniej, choć termometr ani myślał pokazać choćby kreseczkę
mniej na swojej zgrabnej talii, wypełnionej aż po brzegi trującą posoką.
Nie. Dosyć tego dobrego. Burza czekoladowych włosów zadrżała najpierw jeden,
a potem drugi raz, zaś ich właścicielka zaledwie w ułamku sekundy
znalazła się na ganku, zamykając drzwi na klucz. Ogród kolejny już raz
zadziwiał złotooką dziewczynę — kolory zbliżającej się jesieni w nostalgiczny
sposób osiadały na dogasających kielichach pachnących kwiatów. I gdyby nie
ten rozrywający serce cień bólu, z pewnością poddałaby się gęstej
melancholii, roztaczającej w powietrzu swój waniliowo-ziołowy zapach
i rozsiadłaby się na jeszcze zielonej trawie, zapominając o całym
świecie. No… prawie całym. Było to jednak niemożliwe.
Kierując się wzdłuż szarej ulicy mijała bawiące się beztrosko dzieci,
w duchu zazdroszcząc im ich szczęścia. Pocieszała ją wyłącznie jedna myśl —
jutro wróci do Hogwartu. Do drugiego domu, w którym nigdy nie odczuwała
samotności.
Dygoczące na wietrze chorągiewki w ogródku pani McMillan, wbite w ziemię
na drewnianych palach, przypominały jej o celu. O mecie, która
wydawała się być bardzo blisko. O pragnieniach i marzeniach,
czających się gdzieś za mglistym woalem Śmierci i bestialskich czynów
zwolenników Tego, Którego to Imienia podobno Nie Wolno było Wymawiać. Ile prawdy
ludzie byli w stanie przyjąć do swych ograniczonych mózgów? Ach, ile?!
I tak nikt, nikt nie uwierzyłby, czemu winny był sam „wielki” Lord
Voldemort.
Wiatr nerwowo potargał jej splątane włosy, wplatając w nie odległy
zapach deszczu. Raz czy dwa ubzdurała sobie, że ktoś mamrocze prosto do ucha jej
imię — ale gdy nie odkryła za sobą żadnego natrętnego gościa, zwyczajnie
odpuściła sobie kolejne piruety i gimnastyczne skręty tułowia. Bowiem
w połowie drogi do Alei Złotego Bzu dopadł ją ciepły deszcz, siekający
bezlitośnie miękką, dziewczęcą skórę i umiejętnie odwracający jej uwagę od
pomruku gdzieś niedaleko. Stała tak ona dobrą chwilę pod tym przyjemnym
prysznicem, obserwując jak podlotki czmychają do domów i lgną do
zmartwionych swymi pociechami rodziców. Każdy krok, który postanowiła po chwili
wykonać, w niecodzienny sposób sprawiał jej ogromny trud — jakby do butów
napchał jej ktoś po kilo kamieni.
Jak wyjaśnić cierpienie tego rodzaju? Jak przezwyciężyć głębokie wyrzuty
sumienia, które zabijają w nas ostatnie pokłady wiary? No i jak,
u licha, walczyć, gdy całą swoją energię marnujemy włącznie na marzenia,
a nie działamy? Jak żyć, kiedy ktoś już dawno zgasił ostatnią iskrę
w kominku naszego ciała?
Nie. Nie odnalazła odpowiedzi. Nie było jej za konarem drzewa, na które
wspinała się ze starszym bratem, Samuelem. Nie odnalazła jej w soczystych
owocach jabłoni, ani w piaskownicy dla dzieci. Bowiem sad był bogaty tylko
dla brzucha, lecz ubogi, gdy chodziło o plony sfery mentalnej. Bo jak
szukać odpowiedzi w miejscu nieprzeznaczonym do tego, bez jakichkolwiek
wskazówek? To tak jakby z bolącym zębem udać się do okulisty, albo chcąc
kupić jajka wybierać pomarańcze, bo wyglądają ładniej!
Skrywając się pod gałęziami rozłożystego drzewa skupiła spojrzenie miodowych
oczu na alejce przystrojonej dobrodusznymi krzaczkami jagód. I znów, znów
dostrzegała odległe, niemożliwe do schwytania wspomnienie państwa Arterton.
Widziała długie i ciemne włosy matki, rozlewające się na ramionach i ciepłe
spojrzenie ojca, wzrokiem czule obejmującego swoją małą córkę — Gemmę Arterton,
wprawiającą po raz nasty kolorowe klocki w ruch.
Dziewczyna wiedziała, że powracanie wstecz nie pomaga. Nie było jednak innej
drogi do odgonienia bezsilności, jak powtórne odtwarzanie miłości rodziców
i ich słów, które z biegiem czasu wydawały jej się głębokie,
posiadające drugie dno. To tak, jakby odnajdywała w tym rodzaju smutku
jedyną formę pocieszenia, lekcję bardziej przydatną od bełkotu profesora
Binnsa.
Łapiąc głęboki oddech objęła się szczelnie ramionami, usta starając się
wykrzywić w coś na kształt uśmiechu. Jej oczy zaś błądziły po liściastym
sklepieniu, chcąc się przez nie przedrzeć i złapać na gorącym uczynku
myszkujące Anioły.
— Przysięgam uroczyście, że będę silna, odważna i lojalna swemu sercu.
_____________
Beta: Podziękowania dla Maleficent.
Nononono. Bardzo fajnie się zaczyna. Wprowadziłaś klimat tajemniczości. Mamy wnioskując opisu piękną bohaterkę, która wychowywała się w ciepłym domu z rodzicami czując się bezpiecznie. Ale zostało jej to odebrane. Jak? Tego nie wiemy. Prolog wywołał u mnie gęsią skórkę, a nie często się to zdarza przy opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńDuży plus za imię brata - Samuel <3
Tylko zmień styl czcionki bo wyróżnia polskie znaki co dość mocno razi w oczy.
Pozdrawiam
Ms. Nobody
Dziękuję dziękuję dziękuję za pierwszy komentarz! Pięknie dziekuje!
UsuńSkoro gęsią skórka jest, to oznacza, ze kolejny rozdział musi sie juz koniecznie pisać!
Zmienię, zmienię koniecznie! Jak tylko komputer wróci do łask.
Jeszcze raz pięknie dziękuję ! ❤
No cóż, powiem że zaintrygował mnie ten prolog. Aura tajemniczości i niepokoju, świetnie ze sobą współgrają co nie jest łatwe. Wielki ukłon w Twoją stronę za to.
OdpowiedzUsuńChyba odkryłam nowy talent pisarski ;)
Pozdrawiam i życzę dużo weny, napływającej z wszystkich czterech stron świata ;3
Aaaaw! ❤ dziękuję, serce!
UsuńMam nadzieję, że jeśli ci sie spodobało, będziesz tu zaglądać.
Dla dobrej publiki piszę najlepiej jak tylko umiem.
Dziękuję za komentarz i za wiarę w bliską wenę!
Prolog jest tajemniczy, w tym zgadzam się w stu procentach z powyższymi komentarzami, bardzo fajnie zarysowana postać Gemmy. No i świetne imię, swoją drogą, ale weź mi powiedz, jak się je czyta? Dżema? Dżemma? Bo o tym dż właśnie słyszałam... I już nie wiem, a ciekawa sprawa.
OdpowiedzUsuńTo teraz tak może coś o prologu więcej, wszystko fajnie, ale trochę za dużo tutaj chaosu. Najpierw ta mądrość życiowa, któa swoją drogą nie pasuje mi wcale a wcale, nie lubię takich moralizatorskich gadek od narratora, bo jak bohater kogoś upomina, wygłasza takie elaboraty, to brzmi to naturalniej :) Dalej jest o Gemmie przy czym wspominasz o rodzicach w ostatnich słowach akapitu, dalej o miasteczku, znowu o rodzicach, dalej ona...
Najbardziej ubodło mnie to z tymi rodzicami, bo wypadałoby zamienić te dwa akapity między sobą, mam na myśli miasteczko z tym po nim, bo teraz to jest raz o tym, przerwa, o innym,. znowu wracasz do pierwszego... A na tym tekst traci.
Nie pasowało mi też to myślenie o Voldemorcie, bo tu wyszła trochę na heroskę, że Sam-Wiesz-Kto to dla mnie pikuś, noo nieee... Zero strachu o nikogo, trochę mi zabrakło w jej zachowaniu realizmu.
Ogółem nie można wiele powiedzieć o prologu, bo to początek, wiec na tym poprzestanę.
A, wiem, co jeszcze: złotooka nie jest zamiennikiem imienia, nie może służyć jako podmiot, ponieważ to przymiotnik. No i samo określenie kogoś, że ma złote oczy nie jest dobre,ale przynajmniej nie dajesz tekstów, że ktoś patrzył tęczówkami, więc jest dobrze :D
I koniecznie justuj tekst, bo brzydko się rozchodzi, fe!
Lecę dalej!
Pozdrawiam,
mattie.
Rany Julek, w końcu komentarz jakiego oczekiwałam od długiego czasu! Długi, wyczerpujący i wnoszący wiele w moje myślenie i pisanie.
UsuńDziękuję i to nie przekąs. Naprawdę dziękuję za szczerość, bo tego brakuje w wielu sprawach komentowania blogów. Komentatorzy zazwyczaj słodzą, bo tak wypada, a zapominają o zdrowym rozsądku. Ja kieruję się tym, aby być szczerym, choć dostrzegam wiele pozytywów, może przez własne życie.
Z pewnością wezmę te uwagi do serca i jeszcze dziś w wolnej chwili zajmę się momentami o których mówiłaś.
I jako, że jestem osobą, która lubi się tłumaczyć, to z pewnością to zrobię, a jak :D Jeśli chodzi o pana bez nosa, Gemma ma podejście bardziej bojowe, nie tyle olewcze, a po prostu bojowe. Nie mogę powiedzieć za wiele, bo wyjdzie już spoiler, a nie cierpię robić tego do czytelników na blogu (w gronie znajomych to czasem się wymsknie), ale z pewnością mogę dodać, że rozrachunki jakie moja bohaterka rozegra z ciemną stroną, zmienią jej podejście do wielu rzeczy. Wiadomo, Gryfoni zawsze kozakują, a to szybko wychodzi im jak zazwyczaj.
Co do wymowy... Wiesz, że nie zwracałam na to uwagi? xD Jeśli chodzi o mnie, kiedy komuś czytam szkic, po prostu trzymam się spolszczenia "Gemma". Pasuje mi to zarówno z polskiego punktu widzenia, jak i z angielskiego. I jeśli chodzi o wymowę brytyjską, to brzmi to raczej "Dżema", choć jeden Brytyjczyk powie ci "Dżema" a drugi dosadniej podkreśli to "m" i wyjdzie "Dżemma". Tak w ogóle to wlazłam z ciekawości na tłumacza i - o zgrozo - Gemma oznacza "pączka". Niee..
Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że jeszcze tu wpadniesz :) Fajnie jest mieć kogoś, kto docenia moją pracę takimi komentarzami. Całuję czółko i padam do nóżek, kochana!
Zgadzamy się z poprzednimi komentarzami - naprawdę wprowadziłaś tu niesamowicie intrygującą aurę. Aż chce się czytać więcej.
OdpowiedzUsuńFlowery Fields - bardzo podoba nam się ta nazwa.
Pozdrawiamy!
Prolog zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Tajemniczy, bardzo ładne i barwne opisy. Pokochałam Twój styl pisania! Postać Gemmy zaciekawiła mnie i jestem pewna że ją polubię. Co do błędów to znalazłam opadły tom, a chyba chodziło o opasły.
OdpowiedzUsuńNo dobra, lecę czytać dalej. Chyba wreszcie znalazłam opowiadanie o huncwotach inne niż większość. Pozdrawiam :*
zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com
Tak, dokładnie, "opasły" :)
UsuńCieszę się, że podoba ci się już na pierwszy ogień to, co staram się wszystkim pokazać o mojej postaci. Mam tylko nadzieję, że w miarę jedzenia nie okaże się zbyt mdłe ani zbyt gorzkie, bo przesada nie jest wskazana w niczym.
Pozdrawiam cię serdecznie i z pewnością zajrzę na twojego bloga zaraz po sesji. :)
Witaj, Gemmo! Ponieważ zajrzałaś do mnie i zostawiłaś za sobą kilka naprawdę przemiłych komentarzy, postanowiłam, że nie pozostanę Ci dłużna - w końcu tylko w jeden sposób będę Ci mogła podziękować :D
OdpowiedzUsuńZjawiam się więc tutaj, póki co tylko pod prologiem, bo godzina już późna, a mnie czeka jutro trochę roboty. Wkrótce nadrobię rozdziały, ale dziś coś krótszego na start.
Ogólnie prolog wypadł nieźle, chociaż jeśli miałabym być szczera trochę mnie zmęczył. A może to przez 3 godziny zegarowe chemii w szkole, choć mam ferie, epickiego upadku na łyżwach, dwóch godzin w kinie (Deadpool wymiata!), godziny na pizzy i kolejnych czterech przed telewizorem z rodzinką jestem taka zmęczona, i to właśnie dlatego go tak odebrałam? Tak czy siak pełno w nim metafor i wyniosłych epitetów, które opisywały główną bohaterkę a ja się trochę pogubiłam bo w końcu nie wiedziałam po co te opisy. Czułam się trochę tak, jakby umknęło mi meritum tego prologu. Puenta. Jakiś ważny szczegół, który nadawał mu znaczenia.
Styl masz bardzo przyjemny, a ja już polubiłam Gemmę. Pozostaje mi tylko obiecać, że wkrótce wezmę się za kolejne rozdziały. Dzisiaj zajrzałam tu tylko z powodu Twoich komentarzy u siebie (na które starałam się odpowiedzieć, choć zrobiłam sobie coś w nadgarstek i jedną ręką naprawdę źle się pisze), chcąc się za nie odwdzięczyć, ale na pewno tu jeszcze wrócę!
Pozdrawiam Cię cieplutko i życzę duuuużo weny!
Atelier ze {stop-dreaming-hp.blogspot.com}
Kochana, nawet nie wiesz jak umiliłaś mi tym wczoraj pójście spać. Ale odpisuje dopiero teraz, bo telefon odmawiał zalogowania.
UsuńBardzo się cieszę, że nawet na pierwsze - że się tak wyrażę - danie przypadła ci Gemma do gustu. Nie wiem dlaczego, ale strasznie się do niej upodabniam. Czy też ją do siebie? Tak czy inaczej różnimy się w pewien sposób, choćby ten, że ja nie doświadczyłam takiej straty i na pewno daleko mi od kompletnego ideału, który macha różdżką na prawo i ledwo oraz zachowuje się w jakimś stopniu dojrzale, o.
Prolog ogólnie nawet dla mnie wydaje się bardzo, bardzo monotonny. Jak pisałam go, potem udostępniłam, wydawał mi się spoko. Ba, przyjemnie się go czytało, bo wiedziałam co chciałam przekazać. Ale po czasie postanowiłam go sobie przeczytać i rzeczywiście pociąga za sobą skojarzenia zarówno twoje, czyli ciężkie uczucia podczas czytania tego, jak i Mattie vel. Acrimonii. Wymaga sporo poprawek, ale kompletnie nie wiem kiedy mam się za to zabrać. Pewnie będę się z tym bawić podczas wieczornych podróży z powrotem do domu w środy, kiedy to od 8.00 będę na uczelni, a wracać będę dopiero po 19.00. Miodzio, ale nie odpuszczę sobie niczego.
Deadpola nie oglądałam, w sumie ostatnio filmy mnie nie kręcą. Siedziałabym tylko wpatrzona w ekran i czytała cokolwiek. Ale to chyba jakiś zastój mojej osoby, bo zazwyczaj przepadałam za fantastyką i innymi dziwnymi filmami.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz!
Dobra! JESTEM! KOMENTUJĘ! I od teraz będę komentować na bieżąco.
OdpowiedzUsuńJako, że choroba mnie opuściła (nareszcie, skurczybyk się odczepił...) to spełniam obietnicę. Ale nie obiecuję, że komentarz będzie ładny i składny, niestety.
Uwielbiam twój styl pisania, wprowadza mnie w klimat, w taką atmosferę, że mam wrażenie, że jestem Tam. Że czuje to co czuje bohaterka, a to naprawdę niesamowite. Uwielbiam móc wczuć się w to, co dzieje się w opowiadania. Miodzio.
GemmĘ uwielbiam. Jest taka świetna, prawdziwa, całkowicie nie kartonowa. Ale to wydaję mi się, że już ci wspominałam :) Tak czy inaczej, lecę komentować dalej :D
Pozdrawiam cieplutko! :)
Wspomniałaś, kochana. I chociaż wiem, że Gemma jest z mojej perspektywy i tak idealizowana, to po prostu nie wierzę, żebym była jedyna, ot co. Poza tym zdaję sobie sprawę z tego, ile Arterton ma wad, ot co.
UsuńKochana jesteś <3