Oczami szaleństwa

Miniaturka ta brała udział w konkursie na stronie "Katalogu Ksiąg Zakazanych".
Zebrała ona najwięcej głosów, za co pragnę również podziękować głosującym i moim czytelnikom - za poparcie i wiarę we mnie.
Opowiadanie zdobyło 65 głosów na 78.
Serdecznie zapraszam do czytania i czekam na wasze uwagi dotyczące miniaturki.
Życzę miłej lektury.


Czasy świetności. Tak to się nazywało, czyż nie? Ilekroć nie spoglądała w swoją podobiznę, odbijającą się w symetrycznym, srebrnym pucharze, czuła moc i zapach znaczenia tego wyrażenia. Czasy świetności jej Pana uchodziły za nieludzkie, pozbawione głębi uczuć i człowieczeństwa. Dla takich jak ona były one jedynie nieomylnymi rządami boga w ludzkim ciele, nie do zachwiania. A teraz, gdy nadszedł czas nieznanego im strachu, myśli każdego jednego wysłannika Pana krążyły wokół małego przedmiotu, który mógł uchować cudotwórcę przed porażką.
                Raz, może nawet dwa pokusiła się o zakręcenie kosmyka włosów na palcu, nie zdając sobie choćby częściowej sprawy z tego, iż nie orientowała się w swoich gestach. Nieustannie zatracała się w obrazie Czarnego Pana. On nie odstępował jej myśli na krok, przez co krew aż wrzała w jej ciele. On był czynnikiem, dla którego zdołałaby obrócić jej bieg w swym ciele. I czuła, że nie ma żadnej innej mocy, która w swej wspaniałomyślności dorównałaby potędze jej Lorda.
                Szelest za jej prawym uchem sprowokował kobiece ciało do zatrzymania się pośrodku korytarza skąpanego w półmroku, powstrzymując choć w połowie nerwowe drgawki.
                - Cii… Nie może być dźwięku… Ciii… - w uszach już dudniło. Serce skakało. Och, tak, skakało i fikało koziołki. – On nie lubi głośnych dźwięków…
                - Bellatrix…
                - Zamknij się! Zamknij! – kto śmiał?! Kto burzył porządek…? Czyje oczy świeciły w ciemności, wygrażając jej zdaniu w tak bezczelny sposób? – Czarny Pan myśli… Myśli, nie przeszkadzajmy… DLATEGO ZAMILCZ, PODŁA RASO!
                Ciężki stukot jej obcasów zatańczył w przyspieszonym tempie zmysłowego walca z cieniami ognia, który kąpał się w zakurzonych rogach pokoju. On żywił się słabością tego miejsca niczym oni strachem plugawych brudasów z zewnątrz. Jakże ona nienawidziła… nienawidziła ich.
                - Bello. Bello, czemu krzyczysz? – zatrzymała się w końcu w miejscu, wzrokiem błądząc w ciemnościach tego pomieszczenia.
                - Cyziu? Kochana, to ty?
                - Tak, Bello. To ja. Chodź do mnie – łagodniejszym o stokroć wydawało jej się wołanie Narcyzy, niż głos kogoś innego. Posłusznie minęła próg i w rogu pomieszczenia, do którego wkroczyła, dostrzegła skąpaną w świetle kominka Narcyzę. Wydała jej się jeszcze bardziej filigranowa i wystawna niż zazwyczaj. – Dlaczego krzyczałaś?
                - On nie lubi, gdy jest głośno.
                - Bello – kobieta zmarszczyła w tej chwili swoje brwi, składając dłonie na swym podołku. – Czy wiesz, na kogo krzyczałaś?
                - A co to za różnica? – zbliżyła się do siostry jeszcze bardziej, zaciskając mocno szczęki. – Było za głośno…
                - I to upoważnia cię do pokrzykiwania na swego męża?
                Znów. Znów ścisk. O nie, nie, nie. Nikt nie będzie… „Nie będzie mi dyktować warunków.” Z wrogim sykiem odskoczyła od siostry, zaczynając gorączkowo wędrować po pokoju.
                - Bellatrix, mówię do ciebie…
                - Cicho. Cicho, głupia! Nie chcę, nie chcę… Zabierz. Zabierz go, bo go nie chcę.
                - Swojego męża? Na Merlina, Bello. Opanuj się! – krokiem szybkim, niemal energicznym i niepasującym do jej  osoby podeszła do pani Lestrange, mocno łapiąc ją za nadgarstek. – Tak się nie godzi…
                - Jest tylko Czarny Pan. Nikt nie ma siły większej jak on. Świat splami się krwią plugawców i szlam. Zostaniemy tylko my… On jest idealny, Cyziu. Ach, idealny. Jego majestat przewyższa największe szczyty o stokroć, a rządy jego…
                - Bello – stanowczy głos siostry po raz pierwszy z nielicznych nabrał ciemnego wydźwięku, a gorzki był niczym świeżo palona kawa. – Kiedyś zostaniesz całkiem sama…
                - Och, rządy mego Pana… Cyziu, jego głos dźwięczy mi w uszach. Daj mi stu mugoli, a wyrwę im żywcem serca… Dla Lorda Voldemorta…
                Wzrok Narcyzy przebiegł wtedy po siostrzanej sylwetce, której spojrzenie spoczęło na kominku. Jej usta nieustannie smakowały słów chwały, a umysł uciekł daleko, daleko, zrzucając w eter cały swój ciężar. Nie byłaby w stanie pozostawić siostry, lecz teraz marzyła o ucieczce. W jej oczach Bellatrix niebezpiecznie balansowała na granicy obłędu. Cicho i niezauważenie opuściła pomieszczenie, nie zostawiając siostry nazbyt długo samej.
                Niemalże zdrętwiała, wyłapując w pomieszczeniu cudzą obecność. Z nieprzyjemnym grymasem malującym się na cienkich ustach, przeniosła wzrok na stojącego w drzwiach Rudolfa, wpatrującego się w nią w uwagą. Ona tak naprawdę nie nienawidziła Lestrange’a. Jej indyferentyzm przejawiał się dosłownie w każdym geście, kierowanym do młodszego od siebie partnera.
                - Czego chcesz? – warknęła, unosząc przy tym wysoko brwi ku górze. Obojętność była chyba chwilami zbyt delikatnym określeniem. Rudolf nawet nie drgnął, zupełnie jakby słowa żony były dla niego bezwartościowym bełkotem. – Myślisz, że przejmę się tobą, bo Narcyza zaczęła deptać mi po piętach? Nie obchodzisz mnie. Ciągle kręcisz się dookoła jak wesz, która nie wie gdzie ma się wgryźć… - syknęła po raz kolejny, wyłapując każdy najmniejszy gest z twarzy młodzieńca, stalowo krzyżującego dłonie na klatce piersiowej. – Żadnego z ciebie pożytku. Jesteś dla mnie niczym, to tylko obowiązek…
                - Dobrze, że w jednym chociaż się zgadzamy – wycedził w oziębły sposób, pocierając po chwili palcami po lekkim zaroście na swoim podbródku. – Czarny Pan cię wzywa…
                Oczy niemalże jej się zaświeciły. To była euforia… Z lekkością oderwała nogi z punktu zaczepienia, jakim był brzeg zielonkawego dywanu, na widok którego normalny człowiek uciekłby z krzykiem.
                - Pan mnie wzywa. Widzisz? Widzisz?! Mnie. Ty nieudaczniku… Dyletancie… - obrzuciła męża srogim spojrzeniem i w mgnieniu oka opuściła zakurzony salon, mknąc drewnianymi schodami na piętro. Ekscytacja w jej ciemnym, pozbawionym miłosierdzia i zdrowego rozsądku sercu rosła z każdym kolejnym krokiem, potęgując szaleńczy obraz uśmiechu, wpływającego na skąpane w szarości życia wargi. – Mój Pan mnie wzywa… Jedyna radość, która mi pozostała…
                - Bellatrix… Pośpiesz się, niedojdo! – posykujący głos, dobiegający zza uchylonych drzwi od pokoju znajdującego się na samym końcu korytarza sprawił, iż powieki kobiety przymknęły się, jakby w ekstazie.
                - Idę, mój mistrzu. Mój Panie…
                - Czas nam ucieka, Bellatrix. Ucieka. Musimy się spieszyć… Oni chcą walczyć…
                - Dostaną, czego chcą – odrzekła, mijając próg ogromnego pokoju, w którym panował półmrok. Grube kotary zasłaniały okna, a całe pomieszczenie wydawało się być skąpane w gęstej mgle przesytu. Jedynie iskry tańczące w kominku zarysowały postać, siedzącą w fotelu, zwróconą przodem do paleniska. – Zabijemy każdego, mój mistrzu… Nie wymknie się ani jeden. Ten Potter… Ach, Panie. Ukręcę mu ten jego malutki łebek i…
                - NIE! – wrzask mężczyzny umiejętnie zbił ją z pantałyku, a kolana i nogi odmówiły posłuszeństwa. W mgnieniu oka wylądowała na twardych belkach, doprowadzonych do porządku przez Skrzata Domowego na krótko przed przybyciem wodza. – On jest mój. Rozumiesz? Mój. Jesteś najwierniejszą mi… Nie ominie cię zaszczyt zabicia wielu z tych szumowin.
                - Tak… Tak, mój Panie – kobieta zduszonym głosem wychrypiała owe słowa, czołgając się niemalże w jego kierunku. – Zabiję każdego kogo polecisz… Każdego. Bez wyjątku…
                - Nawet swoją siostrę? – spytał głos, w dość podchwytliwy sposób dobiegając tonację ów pytania. Bellatrix wbiła w uważny wzrok w zarys postaci, czując jak serce na chwile jej zwalnia. Ach, każdego…
                - Cyzię? Cyzia nic…
                - Adromedę – wycedził, stukając teraz nerwowo palcami o podłokietnik. – Za zmieszanie krwi… Wiesz co grozi…
                - Tak, mój mistrzu. Ona jest mi obca, brzydzę się nią… Plugawa, pozbawiona godności menda – warknęła, docierając w końcu do mebla i spuszczając ulegle głowę. – Każdego, kto ośmielił się odmówić twojej osobie… Każdemu, kto knuje za twoimi plecami. Niegodziwcy… Każdego z nich spotka los o niebo gorszy od zwykłej śmierci… - palce kobiety zaczęły teraz gorączkowo błądzić po podłodze, szukając choćby i najmniejszego śladu niedopatrzenia. – Żadnego nie oszczędzę… A Blacka… Aaach, tego zuchwalca, zdrajcę krwi… - wrzasnęła po chwili, układając się na podłodze i sunąc swym błędnym spojrzeniem po deskach. – Ukręcę mu głowę… Zniszczę go. Za zadawanie się ze szlamami… Za plugawe niszczenie dobrego imienia mojego Pana…! PRĄŻEK! PRĄŻEK, NATYCHMIAST DO MNIE! Nędzna kreaturo… Ominąłeś fragment!
                - To niezwykle na miejscu, ze strony Lucjusza, że użyczył nam swojej posiadłości, nieprawdaż? – dość melancholijnie zabrzmiało to w ustach mężczyzny, którego twarz skryta była za pobladłą dłonią o długich, niemalże spiczastych palcach. – Ale to jego obowiązek… Za nieposłuszeństwo swojemu Panu…
                - Tak, masz rację. Masz rację, mój Królu… - wyszeptała, następnie też przenosząc obłędny wzrok na istotkę, która stojąc przy drzwiach dygotała ze strachu. – Podejdź tu…
                - Prążek nie chciał…
                - Powiedziałam… PODEJDŹ TU! – kobietą niemal tąpnęło, gdy wykrzyczała ów słowa. – Zaniedbałeś swoją pracę… To zniewaga. Jak mogłeś pozwolić, aby Czarny Pan przebywał w takich obrzydliwych warunkach!
                - Prążek nie chciał… - Skrzat niemalże skulił się, stojąc po środku pokoju i dygocząc jeszcze mocniej. Jego wielkie, niebieskie oczy wpatrywały się w Bellatrix, raz po raz skrywając się za powiekami i jednocześnie za wielkimi, okrągłymi uszami. – Prążek nie pozwoliłby, aby Czarny Pan…
                - Jak ŚMIESZ! – kobieta w tej chwili podniosła się na równe nogi i dobyła w energicznym, niemalże opętanym geście swą różdżkę, celując nią w bezbronne, przerażone stworzenie, które już teraz wiedziało, jaki los go czeka. – Avada Kedavra!
                Pokój rozbłysnął zielonkawym światłem, pozostawiając po sobie jedynie nikłe wspomnienie niewinnego istnienia. Zaś nieco zachrypnięty, głęboki śmiech zawędrował od fotela, aż po same krańce pokoju.
                - Tak, moja droga… Zabijesz wszystkich…
                - Mój Panie – wyszeptała, po raz kolejny ulegle padając przy meblu i wijąc się przy nim. – Każdego… Mugola. Zdrajcę krwi. Byle stworzenie… Przyniosę ci ich głowy. Mój mistrzu… - pokój rozdzierał już jedynie przyduszony szept, a języki ognia z obrzydzeniem obserwowały tą uniżoną formę nieszczęśliwego zapatrzenia. Jarzyły się do czasu, aż ich rozpacz nie osiągnęła zenitu, w tęsknocie za małym stworzonkiem, które już nigdy nie będzie mieć okazji zadbać o ten kominek. Ogniki zbladły… Zrobiło się ciemno.
                Zmarły, wydając z siebie syk.

1 komentarz:

  1. Jeszcze raz gratulujemy wygranej w głosowaniu!
    Bardzo podobała nam się ta miniaturka i świetnie odwzorowałaś charakter Bellatriks.
    Życzymy dalszych sukcesów i znikamy czytać kolejne teksty Twojego autorstwa :)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Alessa Belikov